Poprzednie częściDotyk Amani - fragment

Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.8 z 21

Nazajutrz, około godziny 7 rano, po przygotowaniu posiłku, zwinął obóz i ostrożnie zaczęli wycofywać się ze strefy przygranicznej. Po kilku godzinach marszu wyciągnął telefon i włożył do niego baterię. Wybrał numer który otrzymał od tych, co go tu przeszmuglowali.

 

- Witam, jestem w pobliżu greckiej granicy, przywieźliście

mnie tutaj.

- Tak, i co z tego?

- Chcę wrócić z powrotem.

- Mister, dobrze się czujesz? Jak to z powrotem?

- Normalnie z powrotem, zmieniłem plany.

- Chyba zwariowałeś, była umowa.

- Umowa była to wam zapłaciłem, a teraz zapłacę wam jeszcze

raz, jak przywieziecie mnie z powrotem.

- Gdzie chcesz jechać?

- Na południowe wybrzeże Turcji.

- Ty miałeś ze sobą dziewczynkę?

- Tak to ja.

- Gdzie konkretnie chcesz jechać?

- Najbliżej miejsca, gdzie płyną promy na Cypr.

- Promy na Cypr płyną z Tasucu, tam na pewno cię nie zawie-

ziemy, możemy ewentualnie zawieźć cię do Antalyi. Stamtąd

rusza nasz bus. Potem możesz sobie już normalnie dojechać

dalej, tam już nie kontrolują.

- To chyba kurort nad Morzem Śródziemnym.

- Tak, ale z powrotem jest drożej.

- Jak to drożej? Przecież bezpieczniej wam jest wieźć mnie

z powrotem.

- Jak chcesz z powrotem to płać za siebie i dziecko dwa tysiące

dolarów inaczej nie gadamy.

- Dwa tysiące? Zwariowałeś człowieku?

- Chcesz albo nie?

- Dobrze, za dwa tysiące do Antalyi.

- Jutro o siódmej wieczorem musisz być na tym parkingu, na

którym wysiedliście. Tam jutro będzie nasz bus.

- Ok. będziemy tam jutro o tej porze.

 

Arman pomyślał, że cała ta podróż to kompletne szaleństwo.

 

- Jamila, zbieramy się, musimy dzisiaj jeszcze sporo przejść.

 

Jamila dała znak, że bolą ją nogi i że nie ma już siły.

 

- Trudno, chodź jeszcze przynajmniej z godzinę. Potem

rozbijemy namiot i zrobimy dłuższą przerwę. A jutro musimy

przejść jeszcze kilkanaście kilometrów i wracamy

z powrotem.

 

Popatrzyła na ojca ze zdziwieniem jakby chciała powiedzieć:

- “Jak to z powrotem?”

 

Pokazała ręką w stronę granicy.

 

- Nie córko, zmiana planów, tu nie damy rady przejść. Jutro

wracamy z powrotem, w ten sam sposób w jaki

przyjechaliśmy tutaj. Spróbujemy przejść przez granicę gdzie

indziej.

 

Machnęła ręką ze zniechęceniem, wzięła swój plecak i poszła za ojcem. Po przejściu 6 kilometrów Arman znalazł dogodne miejsce nad małym strumykiem i rozstawił namiot. Przygotował najlepszy posiłek jaki był w stanie i oboje wcześniej się położyli. Jamila zasnęła wraz z zachodem słońca a on długo jeszcze myślał nad swoją trudną sytuacją. Przekonywał sam siebie, że ta podróż ma sens i że musi próbować do końca. Nazajutrz, około 8 rano, zwinęli obózi z pomocą GPS-a Arman wyznaczył drogę do miejsca, gdzie musieli znaleźć się wieczorem. Starał się jak najszybciej oddalać od granicy. Wiedział, że czym dalej od niej, tym są bezpieczniejsi. Po całodziennym marszu, około piątej po południu, doszli na znajomy parking. Jamila była wykończ- ona. Arman odliczył pieniądze i jednocześnie sprawdził ile mu ich jeszcze zostało. Było jeszcze całkiem sporo. „Musi wystarczyć”- pomyślał. Położyli się na parkingowych ławkach i czekali na swoje “biuro podróży”. Parę minut przed siódmą wieczorem przyjechał znajomy bus. Za kierownicą siedział ten sam młody Turek. Arman z Jamilą siedzieli obok siebie na ławce i przyglądali się towarzystwu które tu dotarło. Bus był pełen ludzi, tak jak ostatnio. Arman westchnął:

 

- “Dobry Boże.”

 

Zobaczył kto wychodzi z busa. Najpierw wyszła młoda kobieta o arabskim wyglądzie i podtrzymywała za rękę babcię, która ledwie była w stanie sama wyjść. Widać było, że dobrze się znają. Prawdopodobnie była to matka z córką. Następnie wyszło trzech dziadków. Dwóch podtrzymywało trzeciego, był tak ciężko chory, że z trudem samodzielnie chodził. Arman od razu przypomniał sobie przypadek śmierci w lesie. Potem wyniesiono składany wózek inwalidzki i młodzi rodzice o europejskim wyglądzie wynieśli na rękach swojego ciężko chorego syna. Posadzono go w wózku. Arman zagadał do nich:

 

- Znacie angielski?

- Tak, jesteśmy z Australii.

- Z Australii ? Jakim cudem się tu znaleźliście?

- Nawet nie pytaj, trzeba by godzin żeby ci to opowiedzieć.

- Co właściwie chcecie zrobić?

- To co wszyscy, przecież pewnie dobrze wiesz, musimy

ratować naszego syna.

- Macie jakiś plan?

- Przecież niedaleko jest granica, przejdziemy ją i idziemy

dalej na północ do Albanii.

- Dacie radę przejść tutaj tą granicę?

- Przecież jest pewnie w lesie to będziemy próbować.

- Naprawdę życzę wam powodzenia z całego serca.

- A wy co tu robicie?

- Jedziemy z powrotem.

- Z powrotem? To w drugą stronę też wożą?

- Na pewno to nie wiem, zaraz się okaże.

- Dlaczego się wracacie? Byliście w strefie?

- Ech, pięknie by było. Gdzie tam, nigdzie nie byliśmy, nie

mamy sił już iść dalej. Córka nie jest śmiertelnie chora, może

tak żyć. Ta podróż jest dla nas już zbyt trudna.

 

Arman ich okłamał. Młodzi rodzice dziwnie na niego spojrzeli. Nie bardzo rozumieli sens jego słów. On nie uświadamiał ich, że żadne z nich nie ma najmniejszej szansy nielegalnie sforsować granicy w tym miejscu. Nie chciał odbierać im nadziei. W końcu podszedł kierowca i burknął do niego:

 

- Najpierw kasa.

- Ty, ale grzeczniej trochę, bo możesz zaraz pilnie potrzebować

do strefy, tak jak ci, których tu przywiozłeś.

 

Arman dał mu pieniądze. Turek liczył je długo i przyglądał się dolarom, jakby je pierwszy raz w życiu widział.

 

- Wsiadajcie, wracamy.

 

Wsiedli do busa. Jak ruszyli to Arman zagadał do kierowcy:

 

- Ty wiesz o tym, że nikt z tych ludzi nie przejdzie tutaj tej

granicy.

- Przecież to oczywiste, oni pewnie też o tym wiedzą, nikt nie

pyta się o to, czy granicę da się przejść. Nikogo nie

okłamujemy, mówimy uczciwie gdzie ich zawieziemy,

niczego więcej nie obiecujemy.

 

Więcej już o nic nie pytał. Słońce chyliło się ku zachodowi kiedy dotarli nad morze. Tym razem nie był to kuter, ale mała motorówka z silnikiem zaburtowym. Przy sterze był młody chłopak, dziecko niemal.

 

- Tym mamy przepłynąć Dardanele?

- Mister, nie narzekaj, ciesz się, że chcemy cię wieźć, a poza

tym Ahmed robił to już dziesiątki razy, często dla nas

pracuje.

 

Zabrali plecaki i usiedli w łódce. Drugi brzeg był ledwie widoczny. Oczywiście o żadnych kamizelkach w ogóle nie wspominano, zresztą i tak ich nie było. Arman zapytał chłopaka czy zna angielski, a ten pokiwał głową, że nie. Zapytał go na migi, pokazując na zegarek i drugi brzeg, jak długo będą płynąć. Chłopak pokazał dziesięć palców na obu rękach i wyszczerzył zęby w szyderczym uśmiechu. Arman do strachliwych nie należał, ale zamarł z przerażenia, obawiał się przede wszystkim o bezpieczeństwo Jamili. Zrozumiał w pełni sytuację jak zaburtowy silnik odpalił i ryknął z taką siłą, jakby miał napędzać ruski czołg a nie maleńką motorówkę. Łódka stanęła dęba i razem z córką musieli mocno się trzymać aby nie zjechać po pokładzie na szalonego sternika. Motorówka pędziła przynajmniej ze trzydzieści węzłów. Kilwater miał chyba z kilometr a fala za dziobem z metr wysokości. Rzeczywiście po dziesięciu minutach tej niebezpiecznej jazdy byli na drugim brzegu. Choć pochlapani wodą i lekko ogłuszeni, to cali i zdrowi. Chłopak wiedział co robi i precyzyjnie dopłynął do docelowej przystani. Planu “B” takich skoków przez cieśninę ten sternik nie miał żadnych.

Widocznie był za młody żeby pomyśleć o takich drobiazgach jak nagłe załamanie pogody czy awaria silnika. W łódce nie było nawet wiosła. Może miał telefon, ale też nie wiadomo.

Przystań do której dopłynęli nie była tym małym portem, z którego odpłynęli kutrem kilka dni temu, ale było to jakieś zupełnie odludne miejsce przy skalistej plaży. Było tam małe drewniane molo. Jednak Arman od razu rozpoznał znajomego typa, który był właścicielem “hotelu”. Tego, który oferował noclegi na łóżkach bez pościeli w wieloosobowej sali. Turek uśmiechnął się przyjaźnie i zaprowadził ich do prywatnego samochodu, zaparkowanego na bocznej drodze niedaleko plaży. Ich kurier, pomimo że bardzo słabo mówił po angielsku, to wytłumaczył Armanowi, że wiezie ich na nocleg i resztę dnia spędzą w domu, a bus którym pojadą z powrotem przyjedzie dopiero jutro po południu. Po półgodzinnej jeździe byli w znajomym już gospodarstwie. Okazało się, że nie będzie tej nocy żadnych innych gości i całą salę mają do swojej dyspozycji. Arman wybrał najlepsze łóżka dla siebie i córki i oboje się w nich położyli. Trudy szaleńczej wyprawy ostatnich dni zmęczyły szczególnie Jamilę, ale on też był zmęczony. Mała zasnęła a on myślał nad swoim nowym planem. Co właściwie wymyślił?

Otóż kombinował, nie gdzie, ale jak najłatwiej będzie mu przekroczyć granicę turecko-grecką. I w końcu wpadł na pomysł, że przecież Cypr jest wyspą na morzu śródziemnym której połowa należy do Turcji a połowa do Grecji. Gospodarka Cypru to głównie turystyka. Na obu swoich częściach Cypr jest zagospodarowany turystycznie. Tam jest wiele turystycznych kurortów a jemu i jego córce najłatwiej

jest udawać turystów, którymi zresztą poniekąd w istocie byli. Wiedział również, że stolicą Cypru jest Nikozja. To duże, licznie odwiedzane, śródziemnomorskie miasto. Nikozja leży w centralnej części wyspy, dokładnie w linii granicznej i podzielona jest na pół. Połowa miasta jest grecka a właściwie to autonomiczna, ale silnie związana z Grecją, a połowa turecka. Arman nigdy tam nie był, ale wyobrażał sobie, że jeśli jest gdzieś granica pomiędzy Grecją a Turcją, którą da się łatwo, nielegalnie przekroczyć, to może być to właśnie ta granica w samym centrum Nikozji. Plan miał taki, żeby dostać się na Cypr z kontynentalnej części Turcji. Nie powinno to raczej nastręczać problemów, bo żegluga promowa jest tam bardzo dobrze rozwinięta. Następnie zakładał przekroczenie nielegalnie granicy na Cyprze, najlepiej w centrum miasta i w jakiś nieustalony na razie sposób, dostanie się drogą morską na kontynentalną część Grecji, co już pewnie proste nie będzie. Tak właśnie to sobie wymyślił. W końcu zasnął.

Cały następny dzień spędzili w przemytniczej “dziupli” w oczekiwaniu na busa który miał dowieźć kolejną “wycieczkę”. Po południu, pojawił się wyczekiwany transport. Oczywiście znowu w większości pełen starych i ciężko chorych ludzi, różnych narodowości. Arman już nie chciał wdawać się w żadne dyskusje na temat motywacji uczestników turystyki zdrowotnej. Obejrzał wszystko na własne oczy i doskonale rozumiał w jakiej sytuacji znajdą się ci ludzie. Zapakowano go z córką do samochodu i ten z nimi oraz z nowym kierowcą, odjechał z powrotem na południowy-wschód. Podróż była bardzo długa i prawie bez żadnych przerw. Na szczęście w busie było tyle miejsca, że oboje podróżowali na leżąco. Po około 12 godzinach jazdy, w środku nocy, Arman zauważył że zabudowa jest coraz gęściejsza a ulice coraz szersze i lepiej oświetlone. Dojechali na miejsce, czyli do jednego z najbardziej znanych kurortów turystycznych Turcji, do Antalyi. Kierowca, który trochę znał angielski, wytłumaczył po drodze Armanowi, że działalność ich grupy polega na tym, że organizują przerzucanie ludzi pod grecką granice właśnie z Antalyi, ponieważ tam zjeżdżają się chorzy ludzie z całego świata. Wiele biur turystycznych organizuje wycieczki do hoteli Antalyi i takie wycieczki w całej Europie oraz w dużej części Azji, da się za niewielkie pieniądze wykupić, jeśli chorym uda się oszukać organizatorów. Natomiast ta część Turcji, ze względu na znaczną odległość od Albanii, nie została objęta wzmożoną kontrolą po zdarzeniach związanych z błyskiem i ze strefą. Dlatego to “biuro podróży” z którego korzystali, zaczyna swoje trasy właśnie z Antalyi.

Wysiedli w centrum miasta. Pomimo, że była trzecia nad ranem, to miasto tętniło życiem. Wiele lokali, zwłaszcza tych w pobliżu morza, było jeszcze otwartych. Było jasno niemal jak w dzień. Setki turystów kręciło się po ulicach i okupowało ogródki licznych restauracji i barów. Arman skierował się od razu w stronę wybrzeża i po dziesięciu minutach pieszej wędrówki wybrał niewielki pensjonat położony trzysta metrów od morza. Weszli razem do holu. Drzwi były otwarte ale w małej recepcji nikogo nie było. Lekko uderzył w gong, który stał na ladzie. Po dłuższej chwili przyszła zaspana młoda Turczynka i zapytała po turecku w czym może pomoc. Arman nie zrozumiał, ale poprosił po angielsku o pokój dwuosobowy dla siebie i córki na dwa dni. Turczynka, choć słabo mówiła po angielsku, to go zrozumiała i bez żadnych formalności wręczyła mu klucz do pokoju na pierwszym piętrze, informując jednocześnie, że resztę załatwią rano. Jamila z Armanem padli zmęczeni na wygodne łóżka. Obudzili się bardzo późno, około 10 rano. Arman wyszedł na duży taras przynależny do ich pokoju i zachwycił się pięknym widokiem. Hotel położony był kilkanaście metrów nad poziomem morza, co dawało piękny widok na morze oraz na widoczny w oddali łańcuch górski.

 

- Jamila, chodź poparz jaki widok.

 

Dziewczynka znieruchomiała z wrażenia. Uśmiechnęła się i dała znak ojcu, że tu zostają. Arman zszedł do recepcji. Na dole była właścicielka pensjonatu, która biegle mówiła po angielsku.

 

- Już się zastanawiałam czy nie iść sprawdzić czy wszystko

z wami w porządku. Córka przekazała mi, że chcecie zostać

jeszcze na druga noc.

- Dokładnie, wyjedziemy jutro, mniej więcej o tej porze.

Dzisiaj pójdziemy rozejrzeć się po okolicy a po południu

będziemy na basenie.

- Jasne, proszę wypełnić te formularze dla siebie i dla córki.

Potrzebowałabym również wasze paszporty.

- Paszporty dam pani jutro, przy płaceniu rachunku.

- Może tak być.

 

Arman wypełnił formularze i poszedł po córkę.

 

- Jamila zbieraj się, idziemy do miasta kupić bilety na prom.

Ale po południu tu wrócimy.

 

Arman idąc wczoraj w nocy, rozglądał się za biurami turystycznymi i wypożyczalnią samochodów. Wszedł do najbliższego biura, które organizowało krótkie wycieczki. Na witrynie widniał duży napis “We speak English”.

 

- Dzień dobry, czy może mi pani pomóc kupić bilety na prom

na Cypr?

- Wydaje mi się, że nie powinno być z tym problemu, to może

zrobić każdy korzystając z internetu. A kiedy chcielibyście

tam popłynąć?

- Jeśli to możliwe, to jutro.

- Zaraz sprawdzę, to chwilę potrwa. Na jutro jest tylko

o 17:40, ranne bilety są już wysprzedane.

- Może być o 17:40.

- Ok, dwa bilety na 17:40 na prom z Tasucu do Girne Kalesi.

Proszę podać kartę płatniczą.

 

Pani przepisała numery z karty i zatwierdziła transakcję.

 

- Ok, już są bilety, drukujemy.

 

Arman trzymał w ręku bilety na prom na Cypr. Był zdziwiony że poszło tak łatwo.

 

- Ile płacę?

- Nic pan nie płaci, cieszę się, że mogłam pomoc.

- Dziękuje bardzo.

 

Teraz samochód. Wydawało mu się, że idąc wczoraj w nocy, widział po drodze wypożyczalnię i skierował się od razu w to miejsce. Bez trudu znalazł. Było ich w Antalayi kilka.

 

- Dzień dobry, czy mówicie po angielsku?

- Oczywiście mister, jaki samochód cię interesuje?

- Zwykły, najtańszy ale sprawny.

- Renault Clio może być?

- Oczywiście.

- Na jeden dzień?

- Tak, na jutro, czy byłaby możliwość zwrócenia tego auta

w porcie w Tasucu ?

- W Tasucu nie, ale w Silifke mamy swój oddział, tam można

auto zwrócić. Do portu w Tasucu jest stamtąd kilkanaście

kilometrów. Można podjechać autobusem albo taksówką.

Oddział w Silifke zamykamy o godz.19, do tej godziny trzeba

auto zwrócić.

- Ok, ile kosztuje?

- W jakiej walucie zapłacisz?

- Może w dolarach?

- 40 dolarów płatne z góry i prawo jazdy potrzebuję,

o Rosjanin, sporo was tutaj. W aucie będzie mało benzyny,

musisz sam zatankować i to jak najszybciej, na następnej

ulicy jest stacja benzynowa, auto jest ubezpieczone, jakby

były jakieś problemy to proszę dzwonić na numer, który jest

naklejony na przedniej szybie.

- Ok.

- O której i gdzie podstawić samochód?

- Na 10 rano, tu pod ten hotel.

Arman pokazał ręką na ich hotel, który był widoczny przez szybę wypożyczalni. Odetchnął z ulgą i poszedł z Jamilą na spóźnione śniadanie do małej restauracji nad samym morzem. Resztą dnia cieszyli się w kurorcie. Pływali w morzu i w basenie, a większość czasu przeleżeli na tarasowych leżakach.

Nazajutrz obudził małą o ósmej rano. Oboje się spakowali i przed dziewiątą byli w recepcji. Była tam córka właścicielki, ta sama która przyjęła ich w nocy. Dziewczyna wzięła ich paszporty i wystawiła rachunek. Następnie przejrzała paszporty i łamaną angielszczyzną powiedziała:

 

- Mister, wasze wizy nieważne.

- Tak wiem, właśnie je załatwiamy.

 

Taka odpowiedź w zupełności wystarczyła aby wytłumaczyć sytuację. Arman się uśmiechnął, zapłacił rachunek, wziął paszporty i wyszedł, a jej nawet do głowy nie przyszło robić z tego powodu jakieś problemy. Nawet matce zapomniała o tym powiedzieć. Arman tylko ze zdziwieniem i uśmiechem pomyślał:

 

- “Jak mogą być nieważne wizy, których wcale nie ma.”

 

Ich Clio czekało już na nich przed hotelem. Włożyli plecaki do bagażnika i podjechali na śniadanie do restauracji w której jedli wczoraj oraz na stację benzynową. Następnie Arman uruchomił swój GPS i spokojnie pojechali w stronę Silifke. Do przebycia było około 180 km. W tej części Turcji nie było żadnych punktów kontrolnych ani posterunków wojska czy policji. Około 14 zwrócili samochód do wypożyczalni w Silifke. Arman zapytał się jak dostać się do Tasucu i dokładnie wytłumaczono mu jak dojść na dworzec autobusowy. Do Tasucu autobusy odjeżdżały co kilkadziesiąt minut i oboje, parę minut po 15 byli w porcie. Przed 17 weszli na statek i punktualnie, zgodnie z planem wypłynęli na Cypr. Sprawdzono tylko ich bilety, żadne inne dokumenty nie były już potrzebne. Oboje stali przy barierkach na rufie i patrzyli na oddalającą się Turcję. Arman myślał z niepokojem co czeka ich na Cyprze i jaką jeszcze długą drogę muszą przebyć, żeby dostać się do wymarzonej strefy w odległej Albanii.

 

*****

 

Duże państwo w Ameryce Północnej. Pięć miesięcy od błysku.

 

Matka Emily odebrała pocztę. Była również jedną z pierwszych, która aplikowała o bilety do strefy dla obu swoich córek. Na początku akcji dystrybucji biletów nikt nie przewidywał, że o leczenie w strefie będzie tak trudno. Rodzicom Emily wydawało się oczywiste, że ich córki zostaną zakwalifikowane. W końcu były młode i nieuleczalnie chore a objawy u starszej Emily były już tak mocno nasilone, że pomimo tego, że dziewczyna codziennie była rehabilitowana, to nie mogła już normalnie chodzić i poruszała się na wózku inwalidzkim.

 

- Emily, Emily, chodź kochanie, poczta z ONZ, dostałyśmy

bilety nareszcie!

 

Matka wołała córkę, która siedziała zamknięta w swoim pokoju. Emily otworzyła drzwi i podjechała do niej na wózku.

 

- Nareszcie przysłali, taki burdel tam mają, że nawet nam

robią łaskę i każą tak długo czekać!

 

Otwierała kopertę drżącymi rękami. Rozwinęła list i zaczęła czytać. Jej twarz nagle zrobiła się purpurowa i pojawił się na niej grymas złości.

 

- Co takiego? Co takiego? To niemożliwe.

- Co napisali?

- Emily, oni napisali, że wszystkie dostępne bilety na najbliższe

dwa lata zostały już rozdysponowane i dla ciebie oraz Lily

nie ma miejsca.

- Co takiego? To niemożliwe, nas tak chcą traktować? Niech

sobie piszą takie bzdury do kogoś innego, ale do nas? Mamo,

do nas? Oni są bezczelni, trzeba reklamować, odwołać się.

Przecież ojciec może to załatwić!

 

Emily popłynęły łzy po policzkach. Matka popatrzyła na nią ze zdziwieniem. Od lat nie widziała jej takiej. Zamiast grymasu nienawiści, zobaczyła płaczliwy wyraz jej twarzy.

 

*****

Logan pchał wózek po chodnikach dużego miasta starając się omijać licznych przechodniów. Emily codziennie musiała z domu dostać się do kliniki w której była leczona i poddawana zabiegom rehabilitacji. Po otrzymaniu listu z informacją, że nie będzie mogła pojechać do strefy, kompletnie się załamała i popadła w głęboką depresję. Po pierwszej fazie dystrybucji biletów nie było jeszcze ustaleń, że będzie można, pomimo odmowy, licytować dodatkowo bilety na aukcjach. Dopiero na wskutek nacisku bardzo bogatych ludzi na rządy swoich krajów, wprowadzono możliwość takiej licytacji. Emily nie wiedziała, że w niedalekiej przyszłości taka możliwość powstanie. Nic nie było jej w stanie pocieszyć. Nie mogła zrozumieć dlaczego to akurat ją spotkało takie nieszczęście. Matka chciała aby na rehabilitację ją dowożono i odwożono z domu. W bardzo drogiej klinice istniała możliwość zorganizowania tego w ten sposób. Jednak Emily chciała drogę na zabiegi przebywać sama na wózku, najczęściej przy pomocy i w towarzystwie Logana. On, pomimo nagłej, poważnej choroby swojej dziewczyny i swojego trudnego charakteru, nie zostawił jej samej. Przychodził codziennie i asystował w drodze do szpitala. Pchał wózek i starał się ją pocieszać. Dla niej obecność Logana była ważna. Jednak równie ważne jak sam Logan, było to, co jej przynosił.

 

- Logan masz dla mnie towar?

- Emily, nie możesz już tego brać, teraz to tobie naprawdę

szkodzi.

- Logan ja muszę, daj mi proszę.

- Przynajmniej nie bierz codziennie, nie możesz brać leków

i tego jednocześnie. To cię zabije.

- Logan, mnie już wszystko jedno. Umrę bez tego, daj mi choć

jedną.

- Logan wysupłał z kieszeni zawiniątko a z niego tabletkę.

Emily jak nie skończysz z tym świństwem to przestanę do

ciebie przychodzić.

- Co ty gadasz? Nie dobijaj mnie.

- Poza tym, prawda jest taka, że nie mamy już kasy, nie mam

skąd wziąć a nie chcą mi już dawać na kredyt. Muszę im

zapłacić.

- Załatwię kasę.

- Skąd weźmiesz?

- Nie wiem, ale załatwię.

- Bez względu na to, masz przestać to brać, stajesz się ćpunką

albo już nią jesteś.

- Nie mów tak, to nieprawda.

 

Emily rozpłakała się. Naciągnęła bluzę z kapturem na głowę i przez dłuższą chwilę dalszą drogę przebywali w milczeniu. Akurat przejeżdżali koło dużego kościoła niedaleko ich szkoły. Drzwi wejściowe były szeroko otwarte. Choć brama była po drugiej stronie szerokiej ulicy, to Emily skupiła uwagę właśnie na niej. Wyszła z nich grupka młodych ludzi. Rozpoznała uczniów z jej klasy.

 

- Poczekaj chwilę.

 

Logan przestał pchać wózek.

 

- Zawieźć cię do nich? Może chcesz wejść do kościoła?

- Logan, po co? Bozia mi pomoże? Wyleczy mnie z choroby?!

- Tylko zapytałem.

 

W bramie kościoła stanęła uśmiechnięta Ava. Emily gwałtownie odwróciła głowę. Od małego złotego krzyżyka na nadgarstku Avy odbił się promień słońca. Krzyżyk zajaśniał złotym blaskiem. Po policzkach Emily znowu popłynęły łzy. Zakryła głowę kapturem.

 

- Logan jedź już stąd.

 

Nazajutrz.

 

- Dzień dobry czy rozmawiam z mamą Emily?

- Tak słucham.

- Wie pani, jestem lekarzem prowadzącym leczenie

i rehabilitację pani córki.

- Tak rozumiem.

- Czy mogłaby pani, najlepiej z mężem, się do mnie

pofatygować? Mam coś ważnego do przekazania w sprawie

leczenia państwa córki i w ogóle myślę, że powinniśmy

porozmawiać.

- No dobrze zadzwonię do męża, kiedy moglibyśmy

przyjechać?

- Czy dzisiaj około godziny 15 byłaby możliwość? To pilna

sprawa.

- Tak, postaramy się, zadzwonię do męża czy Emily ma być

z nami?

- Nie, nie, w żadnym wypadku, chciałbym porozmawiać tylko

z państwem.

 

Klinika, godzina 15.

 

- Witam państwa, miło że państwo przyszli, nie będę owijał

w bawełnę, chciałbym poinformować państwa, że zaistniały

szczególne komplikacje w leczeniu waszej córki.

 

Matka Emily zbladła.

 

- Zapytam wprost, czy państwo wiedzą, że Emily bierze

narkotyki?

- Co takiego? Emily, narkotyki? To niemożliwe, co pan za

bzdury opowiada, panie doktorze?

- Podejrzewałem to już dawno, ale nie miałem 100 %

pewności, ale teraz już wiem, że tak jest na pewno. Zleciłem

przy okresowym badaniu u Emily sprawdzenie dodatkowo

czy jej krew jest zatruta narkotykami. Jest to ważne

w kontekście jej bardzo poważnego stanu zdrowia

i stosowanej terapii. Regularne branie narkotyków może

wchodzić w interakcję ze stosowanymi lekami i osłabiać ich

działanie. Poza tym, narkomania sama w sobie jest

czynnikiem obciążającym, już i tak jej ciężko chory organizm.

Wyniki wskazują na regularne zażywanie popularnego wśród

młodzieży narkotyku syntetycznego.

- Skąd miałaby go brać, przecież cały czas siedzi w domu?

Wychodzi tylko do was na rehabilitację. Chyba sami jej go

podajecie?

- Droga pani, proszę się zastanowić co pani mówi, powiem

wprost, jeśli Emily z tym nie skończy to nie będziemy mogli

dalej jej leczyć.

- Pan nas szantażuje? Przecież płacimy wam mnóstwo

pieniędzy.

- Wiem, ale pomimo to nie zmieniam zdania.

- Co pan proponuje?

- Chciałbym aby wyrazili państwo zgodę na rozmowę Emily

z naszą psycholożką, ona spróbuje namówić ją na terapię

odwykową. Współpracujemy z ośrodkiem, który organizuje

turnusy odwykowe dla narkomanów. Jest w naszym mieście.

Pacjenci są tam zamykani na cały czas terapii i izolowani od

społeczeństwa.

- Ile trwa takie leczenie?

- Najkrótszy turnus trwa trzy miesiące i taki właśnie bym

państwu dla Emily proponował... na początek, dalej

w zależności od wyników. Ponieważ z nimi współpracujemy

to będziemy tam czuwać nad przebiegiem jej leczenia. Jeśli

chcą państwo nadal korzystać z naszych usług to proszę

namówić ją na to leczenie, innego wyjścia nie ma.

Narkomanki dłużej leczyć nie będziemy. Proszę o szybką

odpowiedź co państwo postanowili. Niestety te turnusy w tej

klinice odwykowej są drogie.

- Przecież to dla nas bez znaczenia.

 

Mąż popatrzył na nią dziwnym wzrokiem.

 

Chwilę później w samochodzie.

 

- Teraz znasz prawdę o swojej córce, przecież to diabeł

wcielony, próbuję ci to wytłumaczyć od dawna, ale do ciebie

to nie dociera.

- Co ty wygadujesz, wiadomo że nie jest idealna, ale to nasza

córka, jest w trudnym okresie dorastania, a poza tym bardzo

chora.

- A jak była zdrowa to niby jaka była? Przecież jeszcze gorsza.

- Tak ci się tylko wydaje, nigdy nie starałeś się jej zrozumieć,

a poza tym, ten lekarz na pewno się pomylił, skąd miałaby

brać narkotyki?

- Jak to skąd? Ten chłopak, Logan jej przynosi.

 

Matka Emily się rozpłakała.

 

*****

 

W klinice, psycholożka rozmawia z Emily:

 

- Chciałabym się dowiedzieć jak często bierzesz i kiedy się to

zaczęło?

- Muszę na to odpowiadać?

- Nie musisz, ale chcielibyśmy ci pomóc.

- Ja nic nie biorę, jestem czysta.

- Taa, akurat, wiesz co Emily nie do mnie z takimi tekstami,

jak mamy ci pomóc to mów prawdę.

- Może ja wcale nie potrzebuję niczyjej pomocy, słuchaj no

wredna, wścibska babo, swoją pomoc wiesz gdzie możesz

sobie wsadzić. Jestem wolnym człowiekiem i będę robić to,

co mi się podoba. Mój stary płaci wam kupę kasy

i powinniście w zamian się ode mnie odp......ić. Koniec

przesłuchania.

 

Rodzice w domu rozmawiają z Emily:

 

- Pójdziesz na leczenie przymusowe.

- Cooo takiego??? Odpierniczyło wam zupełnie. Przecież cały

czas jeżdżę na leczenie.

- Pójdziesz na leczenie odwykowe dla narkomanów. Na

leczenie zamknięte, będziesz odizolowana od społeczeństwa

na trzy miesiące a w szczególności od tego swojego Logana,

który cię w to wciągnął i który karmi cię narkotykami.

Myślisz, że nie wiemy?

- Nie pójdę na żadne leczenie, mnie i tak jest wszystko jedno,

po co mam tak żyć? Jak zabronicie mi się spotykać

z Loganem to skończę ze sobą. Mam was wszystkich w dupie.

Odpieprzcie się ode mnie.

 

Emily odjechała do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami.

 

.........................

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • słone paluszki dwa lata temu
    Jeśli przeciętna część zawiera średnio 3500 słów, to całość, czyli 21 części musi stanowić opasłą księgę!

    Prawdziwa miłość do słowa pisanego?
  • dziadek grafoman dwa lata temu
    Tak wyszło. Ok 300 stron. Raczej zwykła książka niż opasła księga. To pierwsze opowiadanie jakie napisałem w życiu i niestety sam sie wstydzę stylu, jak to teraz czytam. Pomysł jest ok, ale dużo powtórzeń, imion własnych i innych błędów. Potem z tym już chyba trochę lepiej. Ale cenne bo pierwsze ?. Tak to wygląda jak inżynier bierze sie za pisanie tekstów.
  • dziadek grafoman dwa lata temu
    No ale, jeśli śpiewać każdy może to pisać ....?
  • nerwinka dwa lata temu
    pisanie jak skrzeczenie często jest

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania