Poprzednie częściDotyk Amani - fragment

Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.10 z 21

Dwa dni później.

 

- Musimy jechać dalej, dziękujemy ci za opiekę i nocleg, jesteś

dobrym człowiekiem. Jakup ile jesteśmy ci winne?

- Nic mi nie jesteście winne, polubiłem was i chcę wam jakoś

pomóc. Nie wiem jak chcecie iść czy jechać dalej? Petia

kiepsko wygląda.

- Pogorszyło jej się, bierze leki, ale nie zawsze pomagają.

- Podwiozę was do miasta. To jakieś 30 km. Potem nie możecie

już niczym jechać. Na drogach, co kilkanaście kilometrów są

punkty kontrolne. Musicie iść leśnymi drogami na piechotę,

inaczej zaraz was złapią i deportują do domu.

- No tak, wiemy, taki mamy plan. Jak chcesz nas podwieźć?

konno?

 

Jakup się uśmiechnął.

 

- Jeżdżę czasem do miasta po zakupy i w innych sprawach.

Mam samochód, zobaczycie. W mieście zawiozę was do

znajomej. Jest znaną znachorką i zielarką. Zaskoczę was, ale

pochodzi z waszego kraju, może coś Petii pomoże. Ma już 75

lat, ale ma jeszcze bystry umysł. Jak byłem bardzo chory, to

ona utrzymała mnie przy życiu jeszcze kilka miesięcy.

Wystarczyło, żeby dożyć do błysku. Lekarze wypisali mnie już

do domu ze szpitala. Nikt tego otwarcie nie powiedział, ale

nie umiano mi już pomóc. Wypisano mnie, żebym spokojnie

umarł, bo ich o to prosiłem. Wtedy znajomy zawiózł

mnie do tej zielarki. Albania kiedyś była bardzo biednym

krajem. Nie wszyscy leczyli się u lekarzy. Znachorzy, zielarze

i tym podobne profesje były popularne w naszym kraju. Ta,

do której chcę was zawieźć, jest jedną z nich. Leczy ludzi

przynajmniej od pół wieku , jej matka i babka też to robiły.

Cudów nie zdziała, ale coś pewnie pomoże. Bądźcie gotowe,

za dwie godziny pojedziemy. Do lekarza to chyba zawieźć

was nie mogę?

- Nie wiem czy coś by pomógł a tylko byśmy się zdekonspi-

rowały.

 

Jakup wyjechał ze stodoły starym terenowym Uazem, który pamiętał jeszcze czasy przyjaźni albańsko radzieckiej. Elena i Petia weszły do kabiny wraz z nim i wszyscy pojechali do miasta odległego o 30 km. W mieście Jakup zaprowadził Elenę i Petię do zielarki o imieniu Hana. Weszli na piętro starego przedwojennego domu. Mieszkanie otworzyła starsza kobieta o bystrym spojrzeniu. Starsza pani wyglądała na jakieś 50, góra 55 lat. Była zgrabna, zachowała figurę i miała ładną, zadbaną cerę. Musiała być kiedyś bardzo atrakcyjną kobietą i wiele z tego uroku jeszcze zachowała. Petii wydawało się to niemożliwe, że ona może mieć już 75 lat, tak jak mówił to Jakup.

 

- Witaj Hana, pacjentkę ci przyprowadziłem, może umiesz jej

pomóc?

- Rozumiem, że chodzi o dziewczynę.

- Właśnie.

- Chodź no tu dziecko na co chorujesz?

 

Znachorka Hana rozumiała wszystko w języku ojczystym Eleny i Petii. Elena opisała skróconą wersję przebiegu choroby córki. Zielarka zrobiła zafrasowaną minę. Wzięła Petię za ręce i obmacywała jej skórę w okolicy ramion. Powiedziała coś cicho po albańsku do Jakupa i on również się zmartwił. W końcu zwróciła się do Heleny:

 

- Dam wam wyciągi z ziół. Petia ma pić je regularnie pięć

razy dziennie. One trochę ją wzmocnią, ale choroby w ten

sposób nie da się niestety wyleczyć.

 

Hana zaproponowała, żeby posiedzieli jeszcze trochę u niej. Cieszyła się z rzadkiej okazji porozmawiania w swoim ojczystym języku. Petia zainteresowała się jej historią.

 

- Jak pani znalazła się w Albanii?

- O dziecko, to długa historia. Mogę ci trochę opowiedzieć

jeśli chcesz. Przyjechałam do Albanii z rodzicami jak miałam

20 lat. Przyjechaliśmy za pracą, za chlebem. U nas była

wtedy straszna bieda, zresztą w Albanii też. Powstawały tutaj

duże państwowe gospodarstwa rolne. Ojciec był mechani-

kiem, znał się na maszynach rolniczych i nadarzyła się okazja

pracy w Albanii. Rodzice wyjechali. To były czasy, kiedy

Albania była we wspólnym bloku komunistycznym, włącznie

z naszym krajem. Potem to wszystko się zmieniło, ale rodzice

zostali już tutaj na stałe. Ojciec był zadowolony z pracy,

nieźle zarabiał jak na tamte czasy. Matka leczyła ludzi.

Pomimo powszechnej tutaj biedy, my nigdy nie byliśmy

głodni. Pokażę ci album ze zdjęciami.

 

Hana wyciągnęła stary album z czarno-białymi zdjęciami i zaczęła opowiadać o swojej rodzinie oraz pokazywać zdjęcia. Petia zapytała:

 

- Pani też była w strefie? Wszyscy macie taką dobrą pamięć

pomimo wieku i tak ładnie pani jeszcze wygląda.

 

Hana się uśmiechnęła:

 

- O dziękuję ci. Nie dziecko. Nie byłam, po prostu jeszcze

pamiętam a o wygląd i o pamięć dbałam przez całe życie.

Pamiętajcie, że jestem zielarką. Natura daje nam wiele

różnych substancji roślinnych, które umiejętnie stosowane,

mogą pomóc nam przywrócić zdrowie, ale również zachować

sprawność umysłu i urodę. Jak już uda wam się wyjść z tych

wszystkich kłopotów i tobie dziecko odzyskać zdrowie,

a będziecie mieli okazję, to przyjedźcie do mnie, zdradzę

wam co nieco. Petia podchwyciła temat.

- Ja na pewno przyjadę, też chcę tak wyglądać w pani wieku.

- Dziecko drogie, dla ciebie jeszcze za wcześnie. Ciebie zdobi

młodość i ona jest najlepszym lekiem na piękny wygląd. Ale

jak już będziesz na przykład w wieku swojej mamy. Obie

popatrzyły na siebie nawzajem. Petia nie mogła ukryć

radości na twarzy z widoku zaskoczonej miny matki.

- No, niech udam, że tego nie słyszałam.

 

Petia już wcześniej zauważyła stare, czarno-białe zdjęcie, oprawione w ramkę i postawione na honorowym miejscu na półce kredensu. Był na nim młody mężczyzna, właściwie chłopak. Tą samą osobę Petia rozpoznała na jednym z ostatnich zdjęć w albumie. Hana przytulała się do niego.

 

- Miała pani męża, rodzinę? Kto to jest?

- Nie, nie miałam męża ani dzieci.

 

W oczach Hany pojawiły się łzy.

 

- To mój Petyr. Tak, mój ukochany Petyr.

- Co się z nim stało?

- Nie wiem? Jak wyjechaliśmy to straciłam z nim kontakt.

Pisałam do niego, ale nic nie odpowiadał. W końcu nawet

pojechałam go szukać. Miałam wtedy dwadzieścia dwa lata.

Rodzice byli źli, ale sama pojechałam. Powiedziano mi, że

musiał wyjechać. Przeprowadzili się zaraz po tym jak my

wyjechaliśmy. Tak bardzo za nim tęskniłam.

- Nie próbował pani szukać?

- Podobno próbował, sąsiadki mi mówiły. Ale one jeszcze

wtedy nie wiedziały gdzie mieszkamy.

- Kochała go pani? Tęskni pani za nim?

 

Hana się rozpłakała, nie umiała już nic mówić, jednak Petia drążyła temat.

 

- W dzisiejszych czasach, w dobie internetu, Facebooka

i innych takich, nie można go odszukać?

- Nawet Jakup kiedyś próbował. On już na pewno nie żyje. Był

pięć lat starszy ode mnie. Miałby 80 lat.

- A jak się nazywał?

- Po co ci to dziecko wszystko wiedzieć?

- Proszę powiedzieć, może ja lepiej znam się na internecie?

- Nazywał się Petyr Sokołow.

- Gdzie mieszkaliście?

 

Hana wymieniła nazwę miasta. Do rozmowy wtrącił się Jakup.

- Sokołow to bardzo popularne nazwisko w waszym kraju.

- To prawda.

- Starzy ludzie nie mają profili na Facebooku. To raczej

beznadziejna sprawa.

- No tak.

 

Petia wyciągnęła zdjęcia z albumu. Były tylko trzy zdjęcia młodego Petyra. Jedno było przygotowane do jakiegoś dokumentu. Petia zauważyła, że było podpisane ołówkiem. Napis już prawie całkiem wyblakł, ledwie go było widać. Ale Petia, pomimo ciężkiej choroby, miała jeszcze bardzo dobry wzrok, podeszła do okna i patrzyła na podpis w jasnym świetle.

 

- Jest pani pewna że Sokołow?

- Tak zapamiętałam.

- Wydaje mi się, że tu pisze Petyr Sokol.

- Naprawdę? Ja nie widzę. Dziecko zostaw to. Mój Petyr

dawno na cmentarzu. Ale gdybym wiedziała gdzie go

pochowano to pomimo mojego wieku, pojechałabym jeszcze

go odwiedzić.

 

Zakończono rozmowę i wszyscy ciepło pożegnali się z zapłakaną Haną. Petii zapadło w pamięci te smutne spojrzenie. Pomyślała odchodząc:

 

- “Przecież ona całe życie na niego czeka.”

 

Jakup podwiózł Eelenę i Petię na leśną drogę, oddaloną o kilka kilometrów od miasta. Elena posługując się telefonem z GPS-em zdecydowała, że pójdą dalej pieszo właśnie tą drogą. Do strefy miały jeszcze ponad 100 km. To wyprawa na kilka dni. Jakup pożegnał się i wyściskał je na drogę. Jak Petia już odeszła to Elena zwróciła się do Jakupa:

 

- Co ona ci powiedziała po albańsku o Petii?

- Na pewno chcesz wiedzieć?

- Tak.

- Najwyżej trzy miesiące życia jej zostało.

 

Jakup przytulił Elenę ostatni raz na pożegnanie.

 

*****

 

Duże miasto w Ameryce północnej, sześć miesięcy od błysku.

 

Emily ogląda wiadomości w TV.

 

- “W wyniku negocjacji rządu Albanii z Organizacją Narodów

Zjednoczonych, na wskutek licznych protestów chorych,

którzy otrzymali odmowę na pobyt w strefie ze względu na

brak miejsc oraz na rosnące koszty utrzymania strefy

i bezpieczeństwa wokół niej uzgodniono, że stworzona

zostanie możliwość licytowania niewielkiej liczby biletów dla

osób którzy dostali odmowę, na specjalnych aukcjach

internetowych. Wylicytowane środki przeznaczone będą na

pokrycie kosztów utrzymania strefy oraz innych wydatków

rządu Albanii z tym związanych.”

- Mamo gdzie jest ojciec?

- A gdzie ma być? W pracy.

- Słuchałaś co mówili w TV, muszę z nim porozmawiać albo

lepiej ty to zrób.

- A co mówili?

- Mówili, że można kupić bilety.

- Cooo takiego??? To wspaniała wiadomość!

 

Matka Emily radośnie się uśmiechnęła.

 

- Oczywiście że porozmawiam i to zaraz, już do niego dzwonię,

a po ile te bilety?

- Co to ma za znaczenie? Przecież i tak musi mi go kupić.

- Zapomniałaś chyba o Lilly, swojej młodszej siostrze? Musi

kupić dwa bilety.

- O niczym nie zapomniałam, po prostu na razie mówię

o sobie.

 

Matka Emily dzwoni do męża:

 

- Kochany, kochany, wiesz co powiedzieli przed chwilą

w telewizji?

- Co powiedzieli? To coś ważnego? Jestem w pracy, nie bardzo

mogę rozmawiać.

- Powiedzieli, że można już kupować bilety na jakiejś licytacji.

- A ciekawe, a nie mówili po ile te bilety?

- Co to ma za znaczenie? Przecież chodzi o nasze córki, nasze

dzieci.

- Jeśli uważasz, że to bez znaczenia ile należy zainwestować

w naszą starszą córkę, to sama kup jej ten bilet na tej aukcji.

Porozmawiamy o tym w domu, teraz jestem zajęty, właśnie

próbuję zarabiać te miliony, które ty chcesz tak ochoczo

wydawać.

 

Parę godzin później w domu. Emily i jej matka rozmawiają

z ojcem:

 

- Jak sobie to wyobrażacie? Że ja będę inwestował miliony

w bilet po to, żeby leczyć narkomankę? I to narkomankę

bezczelną, chamską i podłą?

- Widzisz, mówiłam ci że będzie tak gadał.

- No przecież jak wróci zdrowa, to nie będzie już brać

narkotyków, to oczywiste.

- Tak? Przecież jeszcze niedawno była zdrowa i ćpała cały

czas a my żyliśmy z tym w błogiej nieświadomości.

- Przecież to nasze dziecko. Twoja córka.

- Lily może spokojnie czekać, na razie nie ma objawów

choroby a dla tej panienki możemy rozmawiać o bilecie do

Albanii nie wcześniej jak za trzy miesiące, po zakończeniu

terapii odwykowej, inaczej kupcie sobie ten bilet same, jeśli

was na to stać.

- Cooo takiego??? W życiu nie zmusicie mnie do żadnej

terapii. Co wy sobie myślicie, że ja dam się tam zamknąć na

trzy miesiące? Jesteś chamem a nie ojcem. Przecież jestem

chora i do niczego mnie nie zmusicie.

- Emily, nie mów tak do ojca!

- Twój wybór córeczko, chcesz bilet to pójdziesz na odwyk,

a nie to nie. Ja zdania nie zmieniam.

 

Emily pojechała na wózku do swojego pokoju i trzasnęła drzwiami.

 

Po tygodniu.

 

- Kiedy wreszcie przekonasz go do tego, żeby kupił te

pieprzone bilety?

- To beznadziejne, próbowałam wiele razy, przez te kłótnie

nasze relacje znacznie się pogorszyły. Efekt będzie taki, że

rozwalisz nasze małżeństwo a on i tak nie ustąpi. A poza tym

Emily, obie wiemy że on ma racje. Więcej nie będę go już

przekonywać.

- Co takiego? Mamo jak możesz? Ja potrzebuję ten

pieprzony bilet.

- Wiem, ale ja ci go nie załatwię, jak chcesz, to sama go

przekonaj.

 

Po kolejnych trzech dniach.

 

Emily rozmawia z Ojcem:

 

- No dobra, postawiłeś na swoim, pójdę na tą kurację

odwykową tylko kup bilety.

- Powiedziałem ci, że o biletach rozmawiamy po zakończeniu

terapii i to pod warunkiem, że przestaniesz brać narkotyki.

Amen.

 

Emily zastanawiała się dłuższą chwilę.

 

- No dobrze, załatwiajcie tą terapię, Pójdę na nią.

 

Minęło kilka dni. Emily dzwoni do Logana:

 

- Cześć, wiesz jutro idę na terapię odwykową, te sukinsyny

mnie zmusiły. Nie będziemy się widywać bo tam nie ma

odwiedzin. Jak wyjdę stamtąd to będziesz jeszcze ze mną?

- Emily przecież wiesz, zawsze będę z tobą, poza tym jest

szansa, że niedługo będziesz całkiem zdrowa i nie będziesz

jeździć na wózku. Będę dzwonił codziennie. Będziemy znowu

wolni.

- Dzięki Logan, czekaj na mnie jak wrócę.

 

*****

 

Minęło trzy miesiące.

Matka Emily odbiera ją z kliniki odwykowej:

 

- Emily moje dziecko, jak się czujesz? Jak tam było?

- To najgorsze trzy miesiące w moim życiu, w więzieniu byłoby

mi lepiej.

- Najważniejsze że z narkotykami koniec, chyba to

zrozumiałaś?

- Tak mamo, zrozumiałam.

 

Po przyjechaniu do domu:

 

- Emily popatrz, wiesz co to jest?

 

Matka trzymała w ręku grubą, dużą kopertę. Twarz Emily po raz pierwszy od wielu miesięcy rozjaśnił szczery uśmiech.

 

- Naprawdę? Macie je?

- Tak, ojciec kupił je w zeszłym tygodniu dla ciebie i Lily.

- Drogie były?

- Nawet nie pytaj, w sumie kosztowały prawie trzy miliony

dolarów. Pojedziemy tam wszyscy, wy dwie i my oboje, jako

wasi opiekunowie, takie mamy bilety.

- Kiedy jedziemy?

- Za miesiąc, już niedługo.

- Znowu będę zdrowa i wolna, nareszcie.

 

Pięć minut później Emily dzwoni ze swojego pokoju:

 

- Logan słyszysz, mam bilet, Logan!

- To wspaniale, gratuluję, bardzo się cieszę.

- Logan spotkamy się dzisiaj?

- No pewnie, tam gdzie zawsze, za godzinę. Przyjadę na

motorze.

- Logan mam prośbę.

- Tak?

- Przywieź dla mnie jedną.

- Zwariowałaś? Przecież dopiero skończyłaś odwyk, nie ma

mowy!

- Logan, proszę, bardzo proszę tylko jedną, ja muszę, Logan

proszę, proszę!

- Emily, jeśli mamy być razem dalej to musisz być czysta, to

mój warunek.

- Nie bądź taki jak oni wszyscy, Logan przecież ty mnie

rozumiesz, Logan ja muszę, tylko jedną. Bez niej możesz nie

przychodzić.

- Dobra, tylko jedną.

 

.......................

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania