Poprzednie częściDotyk Amani - fragment

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dotyk Amani opowiadanie fantasy cz.2

Stepy Mongolii

 

Arman puścił wodze i silny gniady koń na którym siedział razem ze swoją córką, dziewięcioletnią Jamilą, ochoczo przyśpieszył. Oboje karmili się jeszcze ciepłym, choć jesiennym wiatrem, ciesząc oczy zielenią trawiastego stepu. Pagórkowaty krajobraz mongolskiej ziemi, zabarwiony kolorami stepowej koniczyny i polnych kwiatów, przenosił Armana i przytuloną do niego Jamilę w rajską krainę przyrody, tak pięknej i tak przyjaznej, że oboje czuli się w niej jak w niebiańskim, a nie w ziemskim świecie. Blask ostrego słońca próbuje oślepić Armana i Jamilę, dodając uroku tej nadzwyczajnej chwili. Horyzont oddalony o kilkadziesiąt kilometrów zamykał ostry grzebień łańcucha wysokich gór. Jamila swoją radość komunikowała poprzez gesty i dotyk. Czuła się szczęśliwa ze swoim ojcem. Po tragicznej śmierci matki był dla niej całym światem. Tylko przy nim czuła się naprawdę bezpieczna i tylko przy nim można było zobaczyć rzadki uśmiech na jej twarzy, choć większość czasu spędzała ze swoją babcią, matką Armana. Jamila po śmierci matki,

w wyniku doznanego szoku, ciężko zachorowała. W wieku pięciu lat widziała tragiczną śmierć mamy na własne oczy. Nikomu o tym nie była już w stanie opowiedzieć. Przestała mówić. Przed tragedią była zdrowym, dobrze rozwijającym się dzieckiem. Potem zachorowała psychicznie. Przestała się rozwijać, niemal zupełnie zatraciła zdolność uczenia się nowych rzeczy. Zamknęła się w sobie, miewała tak złe dni, że traciła kontakt z otoczeniem. Rodzice Armana i on sam próbowali ją leczyć gdziekolwiek się dało. Żaden psychiatra ani inny lekarz nie był w stanie jej pomoc. Zalecano cierpliwie czekać i otaczać ją troskliwą opieką. Jednak lata mijały a stan Jamili się nie poprawiał. Arman poprzysiągł sobie, że zrobi wszystko co możliwe, żeby Jamila wróciła do zdrowia. Czuł, że jest to winny jej matce.

 

Arman uwielbia jeździć konno. Chciałoby się rzec, jak

każdy rodowity Mongoł. Ale z nim tak prosto nie jest. Jest synem małżeństwa mieszanego. Jego matka, rodowita Mongołka, zakochała się w rosyjskim inżynierze, który pracował na budowie w Ułan Bator. Przebywała w tym czasie w stolicy na kursie związanym z jej pracą nauczycielki i na zabawie, na którą poszła z koleżankami, poznała swojego przyszłego męża. Rodzice Armana zamieszkali na stałe w dużym rosyjskim mieście i tam on się urodził. Dorastał w atmosferze szczęśliwej rodziny, otrzymując od rodziców dobre wykształcenie. Biegle nauczył się angielskiego i po ukończeniu szkoły średniej chciał dostać się do wyższej szkoły wojskowej. Bycie żołnierzem od zawsze było jego marzeniem. Jako wysoki, przystojny, silny i nadzwyczaj sprawny mężczyzna, zawsze miał zamiłowanie do sportu. Zdarzało się, że Arman wyjeżdżał z rodzicami lub z samą matką do jej rodziców do Mongolii. Uwielbiał te wyjazdy. Kochał przyrodę i bezpośredni z nią kontakt. Rozumiał mowę przyrody. W lesie i na stepie czuł się jak u siebie. Niestety stosunki pomiędzy rodzicami pogarszały się stopniowo i w czasie kiedy miał 16 lat jego rodzice się rozeszli, a następnie rozwiedli. Arman wraz z matką wrócił do Mongolii i mieszkał z nią w domu swoich dziadków. Po ukończeniu szkoły, będąc młodym dorastającym chłopakiem, już sam wyjechał z powrotem do Rosji, gdzie dostał się na studia wojskowe. W wojsku był prymusem, a jego przełożeni szybko zorientowali się, że jest nadzwyczaj sprawny fizycznie oraz że kocha i rozumie przyrodę jak mało kto. W końcu miał po matce duszę Mongoła. Fizyczność odziedziczył po ojcu. Bez wiedzy o jego mongolskim pochodzeniu trudno było rozpoznać w nim cechy mongolskiego wyglądu. Przypominał wyglądem słowiańskiego Europejczyka. Tylko te oczy. Armanmiał przenikliwy wzrok. W chwilach kiedy przewidywał niebezpieczeństwo w jego oczach pojawiał się blask. Te oczy właśnie przyciągnęły uwagę Amani, Czeczenki, która na własną zgubę zakochała się w tym spojrzeniu. Amani kiedyś zwierzyła się Armanowi, że takie spojrzenie, jakie ujrzała w jego oczach, wtedy kiedy ten się czymś przejmował, już kiedyś widziała, tylko nie umiała sobie przypomnieć kiedy. Aż wreszcie sobie przypomniała. Jak była dzieckiem to ojciec zabrał ją na polowanie. Myśliwi polowali na dziki, ale przypadkowo zaszczuli dużego, dorosłego wilka. Amani stała z ojcem w linii strzału i oszalały ze strachu wilk wypadł z lasu wprost pod lufy. Zanim padły strzały i wilk zginął, Amani zdążyła zapamiętać to wilcze spojrzenie. Takie samo zobaczyła u Armana.

Z racji swoich predyspozycji, po ukończeniu szkoły wojskowej, Arman został skierowany na egzamin do rosyjskich wojsk specjalnych. Jako jeden z nielicznych przetrwał selekcje i został rosyjskim komandosem. Nie przeszkodziło temu nawet mongolskie pochodzenie matki. Miał po ojcu obywatelstwo Rosji. Po dwóch latach służby trafił na pogranicze Kraju Stawropolskiego i Czeczenii. Sytuacja w Czeczenii była trudna, a służba rosyjskiego żołnierza w tym autonomicznym kraju, będącym częścią Rosji, nadzwyczaj niebezpieczna, w szczególności po wojnach czeczeńskich. Czeczeni traktowali rosyjskich żołnierzy jako zło konieczne, choć z drugiej strony ta obecność dawała im poczucie kruchej stabilizacji i bezpieczeństwa, a to potrafili docenić, zwłaszcza zwykli mieszkańcy czeczeńskich wiosek. Dla mieszkających tam sunnitów, żołnierze rosyjscy byli okupantami i czasami padali ofiarami zasadzek i zamachów. Dążyli oni do niepodległości i utworzenia sunnickiego kalifatu.

O wartości bojowej Armana przekonał się jego cały, pięcio- osobowy pododdział. Choć był on zbyt młody na dowódcę w tym niebezpiecznym regionie, to wielokrotnie dowiódł swojej wyjątkowej wytrzymałości i odporności na stres. Wiele ćwiczeń odbywało się w lasach. Arman był w stanie w lesie stać się niewidoczny i przetrwać w nim wszystko. Potrafił się żywić tym, co w lesie znalazł, potrafił przetrwać tygodniami w każdych warunkach, w nieznośnym upale oraz w jamie śnieżnej lub szałasie, w wielkim mrozie i śnieżnej burzy. Nikt nie potrafiłby wytropić i pokonać go w lesie i na stepie. To co dla innych było niemożliwe do wykonania, na przykład przeprawienie się w dwudziestostopniowym mrozie przez częściowo zamarzniętą rzekę, dla niego było tylko zwykłą przeszkodą do pokonania.

 

Arman patrolował z oddziałem wioski oddalone o kilka kilometrów od lokalizacji jego wojskowej bazy. Na pograniczu Czeczenii na patrole nie jeździ się w kamizelkach kuloodpornych i kewlarowych hełmach, głęboko chowając się w opancerzonych pojazdach. Tam na patrol jedzie się wojskowym jeepem a czasem idzie się do wioski pieszo. Rozmawia się z ludźmi, czasem aby pozyskać zaufanie kupuje od nich drobne rzeczy i sonduje nastroje. Tych lepiej znanych, o których wiadomo, że nie są wrogo nastawieni, wypytuje się czy w wiosce byli wojownicy. Arman z ciekawością przyglądał się ludziom. Raz będąc na targu w jednej z wiosek, pierwszy raz zobaczył Amani. Patrzył i nie wierzył własnym oczom. Pierwszy raz widział tak śliczną Czeczenkę. Stał i się gapił, aż zwrócił tym jej uwagę. Popatrzyła na niego i wtedy właśnie kilka stoisk dalej powstało jakieś zamieszanie, ktoś zaczął głośno krzyczeć. Odział Armana natychmiast przełożyłbroń i sięgnął po magazynki a on, który znakomicie zdawał sobie sprawę gdzie jest i że za chwilę może znaleźć się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, rozglądał się nerwowo tym właśnie przenikliwym wzrokiem, identyfikując potencjalnego agresora. Amani zobaczyła to spojrzenie. Zapadło jej w pamięci tak głęboko, że przy następnych wizytach na targu, chciała jeszcze raz zobaczyć te oczy.

Incydent okazał się bez znaczenia, to była tylko drobna sprzeczka pomiędzy sąsiednimi właścicielami targowych kramów, o kawałek miejsca do rozłożenia swoich towarów. Jak Arman się uspokoił, to Czeczenki już nie było, był zawiedziony, on też chciałby jeszcze na nią spojrzeć.

 

Na jednym z patroli, wraz z czterema żołnierzami swojego pododdziału, dochodzili do najdalszej wioski, do której czasem chodziło się jeszcze pieszo. To właściwie mały przysiółek a nie wioska. Kilkanaście gospodarstw. Arman znał tam wszystkich. Często widywał jednego z mieszkańców, leciwego dziadka z długą siwą brodą, który woził swoje plony na targ do większej osady. Furmanka którą jechał Czeczen zawsze starannie przykryta była jakąś brezentową plandeką, żeby chronić warzywa przed wysychaniem na słońcu. Na koźle obok dziadka zawsze siedział mały chłopiec. Chłopak uśmiechał się do żołnierzy jak ich mijali. W jego wyrazie twarzy dało się wyczytać, że był upośledzony umysłowo. Stary chciał mieć go zawsze przy sobie. Tego właśnie dnia, gdy dochodzili do wioski, Arman zobaczył znaną sobie furmankę, powożoną przez starego Czeczena. Kiedy zbliżali się do niej, w odległości jakiś trzystu metrów, nagle się zatrzymał i zaczął uważnie się w nią wpatrywać, a jego spojrzenie stało się dziwne i przenikliwe. Jego kompani niczego podejrzanego nie zauważyli, zaniepokoił ich tylko wygląd Armana, ponieważ zastygł bez ruchu. Wtedy Arman krzyknął:

 

- Uciekać, kryć się i strzelać, to zasadzka!

 

To byli wyszkoleni komandosi. Oni nie zamierzali dociekać skąd Arman to wie i co go zaniepokoiło. Natychmiast rozpoczęli swoisty “wyścig śmierci” do występów skalnych przy drodze, oddalonych o kilkadziesiąt metrów. Najbliższych miejsc chroniących przed ostrzałem. Gdy tam dobiegali, obok głowy zaczęły świstać im kule. Kilku bojowników wyskakiwało spod plandeki z furmanki i od razu zaczęło do nich strzelać. Cały pododdział Armana zdążył się schronić za skałami lub wskoczyć do przydrożnego rowu. Nikt nie został ranny. Dalej już dobrze wiedzieli co mają robić. Uzbroili kałasze w magazynki, nawet nie przejawiając szczególnych emocji i zaczęli strzelać. Celnie strzelać, znali się na swojej robocie znacznie lepiej niż ci, co ich napadli. Po krótkiej wymianie ognia bojownicy uciekli, dziadek został ranny. Dowódca pytał Armana:

 

- Skąd wiedziałeś?

- Chłopiec... nie było chłopca.

 

Gdyby furmanka podjechała bliżej, wszyscy by zginęli. Arman zdobył uznanie swoich towarzyszy. Był skromny, ale znał swoją wartość.

 

*****

 

“Swoją” Czeczenkę spotkał tydzień później. No niby przypadkowo, ale znał ludzi z jej wioski i rozpytywał trochę wśród tych, którym ufał. Kryteria rozpytywania były raczej proste. Pytał o najładniejszą dziewczynę i wszyscy, jakimś dziwnym trafem, wskazywali ten sam dom. Wypatrzył Amani jak niosła coś ciężkiego. Ochoczo wziął się za pomoc. Prosta wiejska dziewczyna łatwo dała się oczarować nieprzeciętnie przystojnemu i wykształconemu Armanowi. A on wymykał się nieformalnie z jednostki i odprawiał swoje czary nad biedną Czeczenką, w wyniku czego ta, coraz to bardziej stawała się oczarowana i Armanowi dane było zabierać Amani po trochę, coraz to więcej jej naturalnego piękna dla siebie. W końcu po kilku miesiącach tych zabiegów miał już piękno ślicznej dziewczyny w całości. W ogóle nie tylko piękno Amani, ale miał całą Amani, w nim zakochaną i w całości mu oddaną.

 

Kończył służbę wojskową w Czeczenii i wracał do Rosji. Pojechał do Rosji po to, żeby po kilku tygodniach wrócić do Czeczenii po swoje “wojenne trofeum”. Wrócił po Amani

i zabrał ją do siebie do Rosji, już jako prawowitą żonę. Powiedzieć mezalians o ślubie Czeczenki z rosyjskim żołnierzem, to nic nie powiedzieć. Życzliwi muzułmanie oczywiście donieśli o wszystkim sunnickim wojownikom. Arman właściwie uciekł z Amani zaraz po ślubie, bo oboje nie mogli czuć się tam bezpiecznie.

Następne lata były najszczęśliwsze w jego życiu. Niemal najszybciej jak to możliwe Amani urodziła Jamilę. Arman był zawodowym żołnierzem, dobrze zarabiał, kupił mieszkanie. Razem z żoną i córką jeździli czasami do Czeczenii odwiedzać rodzinę Amani. Te wyjazdy nigdy do końca nie były bezpieczne. Ale on wiedział jak chronić rodzinę. Niestety cztery lata temu, jak już wszystko było uzgodnione do takiego właśnie wyjazdu, musiał pilnie stawić się do jednostki. Prosił Amani żeby sama nie jechała. Ona jednak bardzo chciała i zdecydowała się na ten wyjazd.

 

- Przecież to moja rodzina, moi znajomi, moje strony, co

miałoby nam się złego stać?

 

W końcu się zgodził. Odprowadził Amani z córką na dworzec. Pociąg odjechał a on stał nieruchomo na peronie. Jego dziwne, przenikliwe spojrzenie podążało za oddalającym się ostatnim wagonem. Od razu żałował, że puścił żonę samą. Po trzech dniach dowiedział się, że Amani nie żyje. Jedna

z sąsiadek, do której Amani miała zaufanie, wywabiła ją z domu. Została zamordowana przez czeczeńskich wojo- wników na oczach Jamili. Arman pojechał na pogrzeb żony

i po córkę.

 

*****

 

Arman stanął, ostrożnie zdjął Jamilę i sam zszedł z konia.

 

- Bardzo zmęczona?

 

Jamila uśmiechnęła się do niego i skinęła głową, że nie. Rozumiała, tylko nie była w stanie mówić. Oboje usiedli na stepie i przytuleni do siebie patrzyli na odległe góry.

 

*****

 

Duże państwo azjatyckie. Sportowy ośrodek treningowy podnoszenia ciężarów.

 

- Liu, za szybko ciągniesz. Potrzymaj ją dwie sekundy, weź

oddech i wtedy.

- Ciężka jest.

- Musi być taka, mistrzostwa coraz bliżej. Pora już wzmocnić

trening.

 

Liu posłusznie odczekał chwilę, a następnie dźwignął sztangę.

 

- Trenerze jak widzisz moje szanse?

- W ogóle o tym nie myśl, to bez znaczenia. Ważny jesteś tylko

ty i sztanga. Jesteś naprawdę dobry, masz szansę. Podnieś ją

jeszcze trzy razy a potem popracuj jeszcze nad mięśniami

grzbietu. Musimy dzisiaj skończyć trening trochę wcześniej

bo przyjeżdża do nas jakiś lekarz sportowy ze stolicy. Chce

rozmawiać ze wszystkimi trenerami.

- Po co?

- Nie mam pojęcia. Chce ze mną rozmawiać.

 

Liu to 20-letni, świetnie zapowiadający się sportowiec o bardzo odpowiedzialnym podejściu do treningu i do sportu ogólnie. Kocha to co robi. Sport od dzieciństwa był jego pasją. Już jako dwulatek wyróżniał się wśród rówieśników swoją posturą i dłońmi, które były większe i silniejsze niż u pozosta- łych dzieci. Rodzice Liu byli z niego dumni. W wieku sześciu lat pomagał już przy gospodarstwie. W pierwszej klasie szkoły podstawowej nauczyciel wf-u poinformował ich, że Liu ma talent do sportów siłowych. Zapisano go do sekcji treningowej w pobliskim mieście. Liu wychowywał się na wsi, więc od małego dojeżdżał autobusem na treningi. Najpierw raz w tygodniu, potem dwa razy, a po kilku latach zainteresowano się nim w znaczącym klubie z sekcją podnoszenia ciężarów i zaczął uczyć się w szkole z internatem w dużym, odległym mieście. Wtedy rodzice dostali po raz pierwszy wsparcie od krajowych władz sportowych. Byli bardzo biedni, a do tego mieli jeszcze drugiego syna, który był niepełnosprawny. To był brat bliźniak Liu. Liu urodził się pierwszy i wszystko szło dobrze na początku porodu, ale jego brat nie śpieszył się na świat. Poród był w małym podrzędnym szpitalu. Nie było w nim wtedy nowoczesnego sprzętu i zespołu chirurgów. Efekt był taki, że bliźniak był przez pewien czas niedotleniony i urodził się z porażeniem dziecięcym. Jest psychicznie sprawny, choć trochę ociężały, ale ruchowo niewydolny, wymaga opieki. Liu kocha swojego brata ponad wszystko, zresztą z wzajemnością. W końcu Liu zaczął uczęszczać

w zawodach. Na początku lokalnych a potem ogólnokrajowych. Wtedy przekonano się o jego prawdziwym talencie do podnoszenia ciężarów. Zaczął wygrywać nawet z nieco starszymi od siebie. Za sukcesami pojawiły się pieniądze. Na początku niewielkie, ale potem systematycznie coraz większe. Pomimo młodego wieku stał się już rozpoznawalny w kręgach miłośników sportu. Z tego co zarabiał mógł już utrzymywać całą swoją rodzinę, czyli rodziców i brata. Liu w końcu trafił do kadry narodowej a że zbliżały się mistrzostwa świata, to wraz ze swoim trenerem trafił na miesięczne zgrupowanie sportowe do ośrodka dla najlepszych. Bardzo intensywnie tam trenował.

 

*****

 

Nazajutrz.

 

- Witaj trenerze, jak tam? Trenujemy ostro?

- Jak się czujesz?

- Świetnie, jestem gotowy na wszystko.

 

Liu z zapałem i radością zakomunikował swojemu trenerowi gotowość do dzisiejszego treningu, ale trener nie miał wesołej miny.

 

- Poczekaj, za chwilę zaczniemy, musimy porozmawiać.

- W czym rzecz?

- Rozmawiałem wczoraj z tym lekarzem. Nie rozmawiał ze

wszystkimi trenerami, ale chciał rozmawiać z każdym

osobno.

- Co powiedział?

- Powiedział, że masz chodzić na zastrzyki.

- Na jakie zastrzyki?

- Nie wiem? Raz na trzy dni masz dostać jakiś zastrzyk.

- Po co? Przecież jestem zdrowy.

- Wiem, że jesteś zdrowy, ale podobno bez tego nie wygrasz

zawodów a federacji bardzo na tym zależy.

- Obaj wiemy co to za zastrzyki. Nie zgadzam się.

- Cicho mów! Liu nie możesz tak po prostu się nie zgodzić. To

federacja, z nią w naszym kraju nie ma żartów. Ten lekarz

mówił, że to taki środek, którego nie da się wykryć. To

odkrycie naszych lekarzy. Tam na tych mistrzostwach

podobno wszyscy biorą takie rzeczy. Tam nie ma czystych

zawodników. Podobno bez tego, jesteś bez szans.

- Trenerze, tak szczerze, co o tym myślisz?

 

Liu bardzo lubił swojego trenera. Miał do niego wielkie zaufanie. Trenował z nim już siedem lat i to właśnie dzięki

jego pracy i jego radom odnosił sukcesy.

 

- Nie mogę ci zakazać, zresztą to polecenie z góry.

- Nie pytam się co pan może czy nie może, ale co o tym myśli?

- Nie podoba mi się to.

- No właśnie, mnie też nie. Nie będę tego brał.

- Jesteś pewny? Możesz przez to przegrać.

- Mam to gdzieś, trenerze sam mówiłeś liczy się tylko sztanga.

- Jesteś pewny?

- Tak.

- Nikomu nic na ten temat nie wolno ci mówić. Jakby cię ktoś

pytał, to mów, że takie rzeczy wie tylko twój trener, zresztą to

profesjonalne podejście.

- Ok.

- Będę musiał coś temu lekarzowi nakłamać, pamiętaj obaj

ryzykujemy. Ty karierę, a ja pracę, a może nawet więzienie.

 

W tym samym dniu.

 

Trener Liu rozmawia z lekarzem federacji kadry narodowej:

 

- Panie doktorze, jest pewien problem z tymi zastrzykami.

- Jaki?

- Nie wiem czy mogę mieć do pana zaufanie.

- To chyba oczywiste.

- Otóż my już razem z Liu współpracujemy z innym lekarzem.

- Jak to, jakim?

- Nie mogę panu nic więcej powiedzieć. Chodzi o to, że Liu nie

może dostawać różnych specyfików równocześnie.

- No tak rozumiem, nie jestem nowicjuszem w tych sprawach.

- Chciałbym, żeby pan dał nam te zastrzyki a my podamy je

Liu wtedy, kiedy będzie trzeba i wtedy kiedy będzie to dla

niego najlepsze.

- A, o to panu chodzi, no widzę, że podchodzicie już do

treningu Liu z pełnym profesjonalizmem. Stąd pewnie jego

wyniki. W porządku.

 

Lekarz wyjął z torby nieopisane opakowanie leków.

 

- To te zastrzyki. Tak jak mówiłem, co trzy dni i na dziesięć dni

przed zawodami nie wolno podawać.

- Proszę się nie obawiać. Nasz lekarz zna się na tym naprawdę

dobrze.Tylko, panie doktorze nikomu ani słowa.

- To oczywiste.

 

Na drugi dzień.

 

- I co trenerze?

- Cichooo, mam te zastrzyki.

- Może się przydadzą?

- Zmieniłeś zdanie?

- Nie, ale rozmawiałem z matką. Nasz stary osioł bardzo

osłabł.

 

Na twarzach obu pojawił się szeroki uśmiech. Trener był dumny ze swojego wychowanka.

 

*****

 

Miejsce główne - błysk.

Miasteczko w górach Albanii, szpital miejski.

 

- Siostro co tam u nas?

- W zasadzie spokojnie panie doktorze, żadnych ostrych

przypadków. Na dwójce złamane podudzie, ale już

zaopatrzone przez doktora Dushku na poprzedniej zmianie.

Na piątce atak kolki nerkowej, ale stan ostry już przeszedł.

Pacjent dostał leki.

- Co na onkologii?

- Nic nagłego, chemię dajemy zgodnie z rozpiską, na

naświetlania rano pojechali wszyscy, co mieli jechać.

- Przydałby się aparat do naświetlań nie trzeba by ich

codziennie wozić po pięćdziesiąt kilometrów w jedną stronę.

Zresztą sam aparat to za mało, potrzebny byłby jeszcze

tomograf, wtedy moglibyśmy leczyć ich samodzielnie, tylko

kto będzie inwestował w mały szpital w naszym wciąż

biednym kraju?

- Jest problem z jedną pacjentką.

- Tak? w czym rzecz?

- Chodzi o tą babcię z onkologii, tą z guzami wątroby

i przerzutami, leży na sali nr 7.

- Chyba już jej nie leczymy, tylko przeciwbólowo.

- Właśnie, stan szybko się pogarsza, wydaje mi się, że to już

koniec.

- Aż tak źle? Chodźmy do niej.

 

Z sali dochodził cichy szept. Pacjentka w wieku około 90 lat była tak wyniszczona przez chorobę, że zostało z niej niewiele więcej niż sam szkielet i silnie pomarszczona skóra. Leżała sama i gorliwie się modliła, lekko poruszając ustami. W palcach trzymała niebieski różaniec i w regularnych odstępach czasu przesuwała paciorek za paciorkiem. Na dłoni miała klips aparatu do monitoringu. Rytm modlitwie nadawały ciche kliknięcia pulsometru.

 

- Skąd wiesz, że to koniec?

- Rano tak mówili lekarze i ordynator.

- Podaj kartę. Faktycznie, saturacja spada, tętno słabe,

kreatynina bardzo, bardzo wysoka. Nie ma zestawu

reanimacyjnego?

- Ordynator, zanim poszedł do domu, powiedział mi na ucho

żeby dać jej spokojnie umrzeć, że i tak jej już nie pomożemy.

- Bez wątpienia ma racje, raczej nie dożyje do rana.

- Właśnie.

- Wiemy coś o niej? Rodzina wie?

- Wiemy trochę, moja znajoma jest jej sąsiadką. Niestety nie

ma tu żadnej rodziny. Żyła samotnie przynajmniej od 30 lat,

tak pamięta to ta sąsiadka. Była cicha, spokojna i zawsze

bardzo uprzejma. Żyje bardzo skromnie z jakiejś biednej

emerytury. Jest katoliczką, podobno bardzo religijną.

Sąsiadka mówiła, że częściej można ją było spotkać

w kościele niż w domu.

- Ksiądz wie?

- Tak, był rano, długo przy niej siedział i wczoraj i dzisiaj.

Udzielił jej tych wszystkich sakramentów, może umierać

spokojnie, choć bardzo samotnie.

- Tak czasem bywa, jest przytomna? No chyba jest, bo

przekłada różaniec.

- Nie wiem, próbowałam z nią rozmawiać, ale nic nie

odpowiada. Jakby była w jakimś transie. Tylko patrzy i się

modli. Jak będę miała później czas to posiedzę trochę przy

niej. Była podobno kiedyś pielęgniarką. Ordynator polecił,

żeby kostnica była otwarta w nocy.

- Dasz sobie radę?

- Ech doktorze, przecież wiesz, robiłam to wiele razy. Naja mi

pomoże. Przykro to mówić, ale do rana sala będzie pusta.

W razie czego dam znać.

- No raczej, smutne to wszystko, zobacz przestała na chwilę,

jakby się uśmiechała.

 

Nagle oboje spojrzeli w stronę okna.

 

- Widziałaś to?

 

Dotyk Amani, Tajemnica Pluszowego Misia, Spisek Duchów ......... www. Ebookowo.pl

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • kigja dwa lata temu
    3295 słów.
  • dziadek grafoman dwa lata temu
    Liczysz te słowa? :) To długie opowiadanie, nie ma co dzielić. Ojcowskie magnum opus? :) Kropkuj wulgaryzmy, jeśli mogę doradzić. Trochę rażą spod kobiecej ręki. Poza tym fajnie.
  • dziadek grafoman dwa lata temu
    Liczysz te słowa? :) To długie opowiadanie, nie ma co dzielić. Ojcowskie magnum opus? :) Kropkuj wulgaryzmy, jeśli mogę doradzić. Trochę rażą spod kobiecej ręki. Poza tym fajnie.
  • dziadek grafoman dwa lata temu
    Kurde no, pomyliło mi się i wkleiłem dwa razy :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania