Poprzednie częściMyrsky cz. 1

Myrsky cz. 13

– Czemu jest tak ciemno? Nic nie widzę… Eemeli jesteś tu?

– Tak. Chyba tak. Chociaż nie wiem, gdzie dokładnie. Chodź za moim głosem.

Eemeli nie ruszał się z miejsca. Wbił stopy w miękkie, wilgotne podłoże a dłonie przycisnął do ściany, która nie była ani twarda, ani miękka, ani ciepła ani zimna, można by stwierdzić, że dziwnie nieobecna. Jakby jej istnienie kroczyło chwiejnym krokiem po granicy między światami.

– Pirjo, Pirjo… – nawoływał przyciszonym głosem.

– Nie wiem dokąd iść. Twój głos dochodzi ze wszystkich kierunków – powiedziała zrezygnowana. Wyciągała ręce przed siebie, stawiała niepewne kroki, ale jedyne, co czuła to miękka ciemność, opatulająca ją z każdej strony. Pomyślała, że umarli. Że znajdują się w jakimś dziwnym, przejściowym świecie; bez wiatru, słońca i ziemi. Był pewna, że ważą się ich losy, że czeka ich kara znacznie gorsza niż ciemność. Kiedy ogarnęło ją przygniatające poczucie winy, usłyszała płacz dziecka. Cichutki, ledwo słyszalny, ale jednak.

– Słyszałeś? To dziecko płacze…

Eemeli też usłyszał kwilenie. Oderwał ręce od ściany i chciał iść w jego kierunku, ale nie potrafił. Obijał się o tajemnicze bariery ze wszystkich stron. Jakby wpadł w wir bez początku i końca. Ogarniał go coraz większy gniew i frustracja. Z bezsilności padł na kolana i wydał z siebie szloch.

Słysząc to Pirjo zamarła. Wyobrażając sobie najgorsze piekielne kary wpadła w panikę. Rozpoczęła szaleńczy pęd przed siebie, odciągając ciemność niczym rozwieszone na wietrze prześcieradła. Warstwa za warstwą. Szarpała się, plątała, ale wciąż parła do przodu. Przypominała sobie te wszystkie razy, kiedy puszczała się biegiem przez pola, by odnaleźć syna. Rezygnowała za każdym razem. Dlatego w tamtej ciemnej chwili ani przez chwilę nie zamierzała się poddać. Teraz albo nigdy, myślała, choć sytuacja wydawała się beznadziejna.

Eemeli nagle zapragnął się pomodlić i wzniósł wzrok ku górze. Ze zdziwieniem zrozumiał, że jest tam światło. Maleńkie, ale jasne. Zupełnie jakby spoglądał w słoneczne, błękitne niebo z samego dna studni. Już miał rozpocząć wspinaczkę, gdy cichy płacz dziecka znów sięgnął jego uszu. Wsłuchał się. Mimo ogarniającej ciemności zamknął oczy. Instynktownie zaczął kopać. Gołymi rękami przerzucał grudki ziemi, która była zbyt miękka i delikatna by być prawdziwą. Nagle wyczuł pod powierzchnią małą dłoń. Na myśl, że stał na ziemi, pod którą płacze dziecko wpadł w panikę. Zakręciło mu się w głowie. Nic nie widział. Jego świadomość powędrowała do dawnego domu. Do wyjazdu. Do widoku śpiącego syna. I do bólu rozrywającego serce, który wtedy odtrącił. Wrzucił w otchłań i pogrzebał.

– Myrsky! Synku! – krzyczał i wciąż odgarniał ziemię, a ta zsypywała się ze wszystkich stron utrudniając pracę. Już miał się poddać, gdy poczuł krople wody na plecach. Serce waliło jak oszalałe, a świat wokół jakby się rozmył.

Pirjo w tym czasie wciąż pędziła, aż w końcu, zrywając kolejną warstwę, poczuła ulgę pomieszaną ze skrajnym wyczerpaniem. Światło w jakim stanęła nie było jasne i oślepiające, a raczej spokojne i kojące. Zrozumiała, że znalazła się na łące. Słońce zachodziło i rozkładało ciepłe promienie na rozłożystej polanie. Miejsce wydało się bardzo znajome, zapach powietrza i delikatny powiew wiatru. Gdzieś z oddali dobiegły ją słowa rymowanki

„Proszę Niebo moje, daj mi z wiatru stroje, daj proszę małe podmuchy…”.

Znajomy głos, miejsce, ale nikogo w pobliżu. Poczucie osamotnienia zdawało się pętać Pirjo kolana. Już traciła nadzieję, gdy znów usłyszała płacz dziecka. Spojrzała odruchowo przed siebie, ale gromadzące się łzy utrudniały dostrzeżenie czegokolwiek.

– Kochanie, to ja. – Usłyszała głos męża. Stał tuż obok z niemowlęciem na ręku. Uśmiechał się, promieniał, nie tylko poczuciem szczęścia, ale wolności. Było to niemal namacalne. Jakby ktoś ściągnął z niego warstwy cegieł, którymi wcześniej się otoczył.

– Czy to..? – chciała zapytać, ale wszystko wydało jej się takie nierzeczywiste.

– Tak to, Myrsky. Nasz Myrsky. – Objął żonę ramieniem i oboje wpatrywali się w oczy niemowlęcia wypełnione, wiatrem, wodą i czymś zupełnie nieuchwytnym, ale wlewającym się w nich po bezkres. Stali niczym naczynia pełne światła.

„Proszę Niebo moje, daj mi z wiatru stroje, daj proszę małe podmuchy…” z oddali znów dały się słyszeć słowa piosenki, a silny wiatr zaczął powoli rozmywać świat dookoła.

Słońce zaszło.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Dekaos Dondi 06.11.2021
    Justyska↔Ciągle czymś zaskakujesz. I dobrze. Tajemniczo bardzo, z związku z... niemowlęciem.
    Czy to sen? Powrót do przeszłości lub coś jeszcze innego? Poza tym... ''plastyczny tekst'' i jak zawsze, ciekawe sformułowania:
    np: ''odciągając ciemność niczym rozwieszone na wietrze prześcieradła''
    Zgodnie ze zwyczajem, przypomniałem sobie, najpierw poprzednią część.
    Jeno nie zdradzaj, co będzie - przedpremierowo:))
    ''Była pewna, że ważą się ich losy...''
    Pozdrawiam:)↔%
  • Justyska 08.11.2021
    Witaj:) to opowiadanie to moje wrzucenie na luz. Tzn postanowienie było takie, "sprawdźmy, gdzie wyobraźnia mnie zaprowadzi". I gdzieś wędruje po różnych manowcach, powoli zmierzając do finału.
    Dziękuję, że czytasz i pozdrawiam!
  • Pasja 28.11.2021
    Nagły zwrot akcji. Powrót do równoległego świata: Świata od którego się zaczęło życie… ściana… „która nie była ani twarda, ani miękka, ani ciepła, ani zimna, można by stwierdzić, że dziwnie nieobecna”… czasem trzeba się odbić od niej, od dna, by zrozumieć popełnione błędy.
    Ciężki bagaż doświadczeń, rozgoryczenie wyzwoliło w tych dwojga rodziców poczucie winy i dlatego znaleźli się w ciemności, by poszukać swoich dzieci. Rozpocząć wszystko inaczej.
    "Pomyślała, że umarli. Że znajdują się w jakimś dziwnym, przejściowym świecie; bez wiatru, słońca i ziemi. Był pewna, że ważą się ich losy, że czeka ich kara znacznie gorsza niż ciemność"… a jednak też strach i niepewność co ich czeka… „Jakby wpadł w wir bez początku i końca”
    „Przypominała sobie te wszystkie razy, kiedy puszczała się biegiem przez pola, by odnaleźć syna”… cierpiała, jednak nie potrafiła się przeciwstawić. Jak mocno była podporządkowana mężowi, mieszkańcom wioski. Obydwoje słyszeli płacz dziecka i nie potrafili odnaleźć drogi… "Nic nie widział. Jego świadomość powędrowała do dawnego domu. Do wyjazdu. Do widoku śpiącego syna. I do bólu rozrywającego serce, który wtedy odtrącił"… odzyskał siłę, by przeciwstawić się wszystkim, odnalazł miejsce i nadzieję, by zacząć wszystko od nowa.
    „Stali niczym naczynia pełne światła”… czy znaleźli spokój i ukojenie?
    Zostawiasz znowu nas z niedomówieniem i tajemnicą światła.

    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania