Poprzednie częściWirus - Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Wirus - Rozdział 16.

10 miesięcy wcześniej

 

Whiskey smakowała okropnie. Nie byłam w stanie pojąć, co takiego Mike czy Dutch w niej widzą. Kostki lodu też nie sprawiły, że smak magicznie się zmienił. Ohyda.

 

Widziałam, że Dutch przyglądał mi się siedząc daleko, przy stoliku w cieniu. Stojący za ladą Billy także miał dziwny wzrok. Może spodziewali się mojej reakcji. Jebać ich.

 

W barze nie było zbyt wielu ludzi. Większość zajęta była przygotowywaniem śniadań, w końcu było dopiero rano. Ja jednak chciałam się upić. Wiedziałam, że sesja od jutra znowu się zaczyna.

 

Drzwi baru zaskrzypiały, a do środka wszedł tęgi mężczyzna, którego opasała gęsta broda. Larry usiadł przy mnie i widać było, że nie jest w najlepszym humorze. Nie spojrzał w moją stroną, i od niechcenia poprosił Billy'ego o szklankę.

-Ciężka noc? - spytałam z pochmurną miną. Nadal na mnie nie patrzył.

-Czy ja wiem - wbił wzrok w szklankę - Zabiliśmy kilku zarażonych, zdobyliśmy jedzenie...

-Tylko zarażonych? - przerwałam mu. Wreszcie na mnie popatrzył, a ja z jego twarzy odczytałam coś na wzór złości.

-Wiesz przecież, że nie - powiedział bezuczuciowo - Trzech mężczyzn na drodze. Mieli ze sobą pełne plecaki, więc nawet się nie zastanawialiśmy. Zabiliśmy dwójkę, no a trzeciego... mamy tu. To jeden z nich.

 

Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. Jak to przynieśli go do obozu? Po jaką cholerę?

-Ale... dlaczego? - spytałam - Po co nam kolejny problem?

-Nie pytaj mnie - odparł. Spojrzał na mnie tak, jakby chciał żebym się domyśliła o co chodzi - Ojciec cię wzywa - powiedział wreszcie gdy zauważył, że nie zrozumiałam.

 

Ojciec. To słowo wywołało u mnie gęsią skórkę. W życiu nie nazwałabym go tak z własnej woli.

 

-Okej... To lepiej już pójdę - powiedziałam odgarniając jasny kucyk i wychodząc z baru. Larry chyba chciał coś jeszcze powiedzieć ale nie zdążył.

 

Minęłam kilka domków znajdujących się w naszym obozie aż wreszcie dotarłam do punktu docelowego. Otworzyłam ciężkie drzwi największego domu i ruszyłam od razu schodami w dół. Zawsze gdy na mnie czekał, to właśnie w piwnicy. Tam też... no, mniejsza. Otworzyłam kolejne drzwi w środku, a za nimi zobaczyłam już jego. Siedział dokładnie tak samo jak zawsze, z kubkiem herbaty w ręku. W powietrzu unosił się jej zapach, którego nienawidziłam. Wiedziałam, że od jutra znowu to wszystko się zacznie.

-Tracey... moja córciu - powiedział szczerząc się. Białe zęby połyskiwały na tle czarnej, gęstej brody. Nie poruszył się.

-Ojcze - skinęłam tylko głową - O co chodzi?

-Lubię gdy jesteś dociekliwa - mówił niezwykle spokojnie - Głód wiedzy to bardzo ważna cecha. Pozwala nam się rozwijać, pomagać nam kształtować samego siebie. Dobrze, że taka właśnie jesteś.

-Dziękuję - powiedziałam nadal stojąc przy drzwiach.

Ojciec przyglądał mi się dokładnie. Dobrze znałam to spojrzenie. Dogłębnie mnie przeszywało.

-Wprowadzić - powiedział nagle nadal patrząc w moje oczy.

 

Z innego pomieszczenia, zza jego pleców, moi znajomi, Mac i Dan wyprowadzili jakiegoś mężczyznę. Ledwo trzymał się na nogach o własnych siłach. Widać, że nie dał rady nawet jęczeć z bólu. Jego twarz była cała zakrwawiona. Rzucili go bez delikatności na podłogę i odsunęli się nieco.

-Ten chłopak zna Joyce. Jeździł z nią po zapasy, byli dobrymi znajomymi - skończył. Niby tylko tyle, a... wystarczyło.

 

Joyce. Joyce. Joyce. To imię było moim przekleństwem. Zabrało mi normalność. Zadawało mi ból. Zabijało mnie i okradało ze wszelkiej godności. To imię napędzało we mnie uczucie zemsty.

 

Podeszłam do mężczyzny. Nie miałam przy sobie żadnej broni. Ukucnęłam przy nim powoli i złapałam lewą ręką za włosy.

 

Krew sączyła mu się z ust, brwi, nosa. Widać było, że okropnie cierpiał.

-Proszę... proszę - powtarzał łamiącym się głosem. Ta rozpacz... dodawała mi siły.

-Ahh! - krzyknęłam biorąc zamach.

Wydawało się, że nie czuł już bólu.

Drugie uderzenie.

Krew znalazła się między moimi palcami.

Ahh!

Zmiażdżyłam jego oko, które zapadło się w oczodole.

Czwarte uderzenie.

Całkowicie złamałam jego nos.

Piąte

Szóste

Siódme

Ósme

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Shogun 06.08.2020
    Brutalna przemoc, niby uzasadniona, ale czy przypadkiem go nie zabiła?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania