Poprzednie częściZdrada, wstęp.

Zdrada - rozdział 6

- Ciociu – złapałam ją za ramiona i zmusiłam, by spojrzała mi w oczy.

Od kilkunastu minut pracowała jak robot – zabezpieczała okna i drzwi. Z rosnącym przerażeniem patrzyłam, jak wyciąga spod łóżka wiatrówkę.

„Mówiłem, że to stara wariatka.”, odezwał się Czarny. Uciszyłam go ostrym spojrzeniem. Jego komentarze były w tej chwili najmniej przydatne.

- Powiedz mi, co się dzieje. - zażądałam.

Miała nieco nieprzytomny wzrok. Nie wiedziałam, co się z nią działo. Bałam się, że może przedawkowała leki, albo wzięła ich aż tyle, że weszły ze sobą w reakcję. Czułam się bezradna.

- Musimy się przygotować – odpowiedziała i wzięła głęboki oddech. Poprowadziła mnie do stołu i obydwie zajęłyśmy przy nim miejsca. Patrzyłam na nią wyczekująco, z każdą mijającą sekundą moje napięcie rosło. - Zbliża się wataha. - całą siłą wioli powstrzymałam się, by spojrzeć w tej chwili na Czarnego, a ciocia relacjonowała dalej. - Zawsze mieliśmy problem z wilkami, ale teraz to co innego. Pojawiają się codziennie od kilku dni, nawet nie pamiętam od kiedy. Napadają na gospodarstwa i zabijają to, co kto hoduje. Niby zwykłe zwierzęta, ale coś z nimi wybitnie jest nie tak.

Jak na zawołanie, akurat w tym momencie usłyszeliśmy wycie, nieco zniekształcone przez szalejący na zewnątrz wiatr.

- Co takiego? - spytałam niepewnie, czując ciarki na całym ciele.

- Na moje oko zwykłe stado przetrzebiłoby wieś raz, a porządnie i poszło dalej. A te potwory napadają na zagrody w pewnej kolejności. Zaczęło się od Malinowskich, co kozy mieli…

Moje oczy musiały przypominać teraz pięciozłotówki. Ciocia mogła mieć rację. W przyrodzie wilki zwykle dokonywały selekcji i zabijały osobniki chore. Poczułam napływający strach. To musiało być stado wilkołaków. Znajdowaliśmy się na ich terytorium polowań, przez co mogliśmy mieć naprawdę poważne kłopoty.

- Jasna cholera – syknęłam, przeklinając swoją głupotę.

Burza zbliżała się szybko. Regularnie słyszeliśmy grzmoty, zaczął padać ulewny deszcz. Nie mieliśmy już żadnych szans na ucieczkę, tym bardziej że nie znaliśmy tego stada i ich metod polowań.

- Teraz przyszła pora na moich sąsiadów – dodała jeszcze ciocia Stasia.

Dobiła mnie tą wiadomością. Teraz miałam stuprocentową pewność, że byliśmy zgubieni.

„Musimy jej powiedzieć.”, zdecydowałam. Mój towarzysz nie protestował.

Kobieta przyjęła moje wyjaśnienia spokojnie. Uśmiechając się, potakiwała głową.

- Toż ja od samego początku się domyślałam, jak tylko żeście się tu zjawili – zaświergotała. - Zresztą myślisz, że twoja babcia mi nie powiedziała? - konspiracyjnie puściła do mnie oko, a zaraz potem spoważniała. Ciocia Stasia szybko opracowała plan obrony.

- Schowacie się na strychu. Ja będę pilnować, co by się tałatajstwo po chałupie nie rozeszło. W razie czego nawsadzam ich trochę śrutu w dupska – wskazała ręką na broń.

Na końcu języka miałam pytanie, czy aby na pewno umiała się obsługiwać wiatrówką, ale się powstrzymałam. Ostatecznie jej bojowe nastawienie działało na mnie uspokajająco. Wierzyłam, że może wyjdziemy bez szwanku z tej opresji.

„Nie.”, zaprotestował Czarny. „Ty się schowaj, ja zamaskuję swoją obecność. W razie czego pomogę… tutaj.”

Punkt dla niego. Ciocia zaprowadziła mnie do wejścia na strych, które znajdowało się mikroskopijnej łazience, tuż nad koszem na pranie. Używając trzonka szczotki, przesunęła podniosła drewnianą klapę, otwierając wejście do środka.

- No wskakuj, gołąbeczko. Tylko uważaj, na górze trochę wieje. Na myszy nie zwracaj uwagi. I bądź łaskawa stąpać po belkach, nie mam pieniędzy na remont sufitu.

Na strychu wył wiatr i było nieprzyjemnie zimno. Miałam wrażenie, że szalejąca na zewnątrz burza za chwilę zmiecie dach. Ostrożnie przycupnęłam na najgrubszej belce.

- Dobra, teraz zamknij za sobą wejście. Niedługo się zobaczymy.

Rzuciła mi szczery, dodający odwagi uśmiech, nim zamknęłam przejście. Czułam się źle z faktem, że sprowadziłam na nią nieszczęście.

„Jak tam, na górze?”, spytał wilk. Mogłam tylko wyobrazić sobie, jak wpatruje się w sufit i nie potrafiłam powstrzymać uśmiechu, jednak momentalnie się ogarnęłam.

„W porządku.”, odpowiedziałam szybko.

Czarny od razu mógł się domyślić, że kłamię. Byłam przerażona i bałam się tego, co miało nadejść.

„Leyla, obiecaj mi, że cokolwiek się stanie, nie zrobisz żadnego głupstwa.”, usłyszałam.

„Obiecuję.”, odpowiedziałam, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że znów go oszukuję.

 

***

Oczekiwanie na atak było straszliwą męczarnią. Miałam zszargane nerwy, a minuty ciągnęły się w nieskończoność. Łudziłam się jeszcze, że przewidywania cioci się nie sprawdzą, może zwyczajnie się pomyliła.

Zniekształcone wycie, które przedzierało się przez wiatr, pozbawiło mnie złudzeń. Stąpając ostrożnie, przesuwałam się w stronę małego okna w szczycie domu, przez które do środka wpadało ponure światło. Gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam, że to pojęcie było całkowicie błędne. To był po prostu kawałek szyby wklejony trochę nieudolnie w ścianę.

Na szczęście miałam stąd dość dobry widok na dom sąsiadów, których gospodarstwo, wedle wyliczeń cioci, miało być dzisiejszym celem ataku. Musiałam co prawda ułożyć się w dość niewygodnej pozycji, ale nie to było teraz najważniejsze. Z zadowoleniem stwierdziłam, że mimo szalejącej na zewnątrz ulewy, mój wyostrzony wzrok umiał wyróżnić poszczególne elementy.

Nie przeoczył też ogromnego, białego wilka, majaczącego w oddali na drodze. Zrobiło mi się gorąco, ale jednocześnie poczułam też dziwne podniecenie. Jeśli on tu był, to oznaczało też obecność Nyks. Plułam sobie w twarz, że nie podpytałam cioci. Może coś by mi powiedziała odnośnie tych wilków.

Tak bardzo skupiłam na nim uwagę, że nie zauważyłam reszty stada. To wyglądało jak jakiś dziwny pochód zwycięzców, te zwierzęta ewidentnie chciały zwrócić na siebie uwagę. Najwidoczniej czuły się tutaj panami, co ostatecznie mogło się okazać dla nich zgubne.

Poczułam nagły atak paniki i syknęłam cicho. Domyśliłam się, że Czarny, zostając przy mnie, wyrzekł się posłuszeństwa swojemu alfie. Taki czyn był karany tylko w jeden sposób: śmiercią. Zrozumiałam, że ciocia również była zagrożona, w końcu miała pod swoim dachem dezertera.

Wyjrzałam za okno. Wataha była jeszcze dostatecznie daleko, nie mogły mnie jeszcze wyczuć. Duszące poczucie zbliżającego się końca podsunęło mi jedyne właściwe rozwiązanie. Musiałam się poświęcić, jeśli chciałam uratować innych. Wybiłam szybę i skoczyłam.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Kocwiaczek 11.11.2020
    Tak cichutko przypominam o zmianie dywizów na pauzy lub półpauzy i zwróceniu uwagi na kropki przy dialogach. W pomocy na opowi jest wątek o budowaniu dialogów. Pomocna informacja, warto skorzystać.

    się dzieje. - zażądałam/ bez kropki
    Co się z nią dzieje/działo//powtórzenie
    siłą wioli/woli

    O, mówią sobie na "ty", fajnie, fajnie:)

    W ostatnim akapicie 2xjeszcze.

    Matkooo, jaka ona jest głupia... Zupełnie jak ktoś kogo "znam";) Dobry rozdział, ciekawy, trzymający w napięciu. Więź zaczyna się budować, ale nasza bohaterka, jak zwykle robi wszystko od czapy... oby tylko nie wyrządziła jeszcze większego kuku, zarówno sobie, jak i pozostałym.
  • Shogun 11.11.2020
    Dobry rozdział, ale zero odpowiedzialności ze strony bohaterki. bowiem swoją interwencją mogła tylko pogorszyć sytuacje, nie mówiąc nawet o najgorszych scenariuszach.
    No cóż, zobaczymy jak to się dalej potoczy, tylko oby nie tak, jak to sobie wyobrażam.
    Pozdrawiam :)
  • Onyx 11.11.2020
    Świetny rozdział.
    Bohaterka zachowała się tak strasznie głupio... Bardzo nieodpowiedzialna reakcja.
    Trzymam jednak kciuki, że to co ona zrobiła, nie wpłynie na Czarnego ani ciocię w negatywnym znaczeniu ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania