Poprzednie częściOstatni Imperator- Prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Ostatni Imperator Rozdział 1 - Zalesie

Cichy szmer dębowych liści ocierających się o siebie pod wpływem wiatru przerywał co jakiś czas głośniejszy trzask, odległe okrzyki lub głośne rozmowy. Dernier odstawił siekierę obok pniaka na którym rąbał szczapy na opał. Zepchnął kawałki drewna na ziemię ocierając rękawem pot spływający po czole. Później będzie musiał zanieść je pod przybudówkę, którą sam wybudował w wieku piętnastu lat. Nie jest to jakiś wielki wyczyn, ale konstrukcja była na tyle dobrze wykonana, że właśnie mija szósty rok od jej wzniesienia. Poza tym w najbliższej przyszłości w planach Derniera było załatanie przeciekającej strzechy na dachu, naprawa drzwi, które od niepamiętnych czasów trą o drewnianą podłogę przy otwieraniu oraz wystruganie nowej laski dla matki, która w skutek dawnego urazu kulała i wymagała pomocy przy przemieszczaniu się. W tym momencie od strony domu poniosło się donośne szczeknięcie. Arthal, sporej wielkości pies-przybłęda o czarnym umaszczeniu pędził przez podwórze w strone siedzącego na pniu pana.

-Ktoś znowu nie domknął drzwi-westchnął Dernier spoglądając na swojego pupila, który wpatrywał się w niego swoimi błękitnymi, ufnymi ślepiami.

Mężczyzna w roztargnieniu podrapał psa pod brodą próbując odnaleźć źródło towarzyszącego mu od dłuższego czasu uczucia. Za każdym razem gdy tylko coraz mocniej skupiał się na owych próbach, odpowiedź wysuwała się z jego umysłu by powrócić w najmniej spodziewanym momencie. Dernier, jak to miał w zwyczaju, westchnął ciężko podnosząc się z pnia, biorąc w dłonie kilka kawałków porąbanego przez siebie drewna i kierując się w stronę przybudówki. Arthal podążał krok w krok za swoim właścicielem bezustannie merdając ogonem. Niosący drewno upuścił opał wkopując kilka kawałków w głąb składziku gdy nagle zesztywniał. Cisza, nienaturalna cisza panująca już od dłuższego czasu w całym Zalesiu. Wieś nie należała oczywiście do największych, najgłośniejszych i innych naj, ale jednak każde skupowisko ludzi wydawało jakieś dźwięki. Stukanie młota o kowadło w warsztacie kowala, krzyki bawiących się dzieci, gdakanie kur. Innymi słowy wioska wydawała się odarta z dźwięku.

Dernier zerknął na Arthala przyklękając na jedno kolano i patrząc zwierzęciu w oczy.

-Szukaj-rozkazał by zaraz sprecyzować komendę- Szukaj Vyberna.

Vybern był jednym z nielicznych w wiosce pełnokrwistym Wiedzącym co oznaczało, że zarówno jego ojciec jak i matka wywodzili się z tej samej rasy. Był on wysokim mężczyzną o bladozielonych oczach z długimi, blond włosami związanymi w warkocz. Była to tradycyjna fryzura jego rasy, dzięki której bardzo łatwo było wyróżnić Wiedzących nawet z największego skupiska osób. Prócz tego Vybern był także przyjacielem Derniera, nałogowym karciarzem, stałym bywalcem wioskowej karczmy i najpewniej najbardziej lekkomyślną osobą jaką znał świat, która w imię koleżeńskiego zakładu jest w stanie zrobić wszystko. To najbardziej martwiło Derniera. Co takiego wymyślił Vybern, że skłoniło to wszystkich mieszkańców wioski do opuszczenia domostw i oglądania kolejnych wygłupów Wiedzącego.

-Szukaj-powtórzył mężczyzna w roztargnieniu pstrykając palcami i ruszając za psem, który wbił nos w trawę i parł przed siebie zapamiętale klucząc-Ciekawe z czego wyciągniemy go tym razem...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przed karczmą na wzgórzu zgromadził się spory tłumek szemrząch między sobą wieśniaków. Zajazd był jedynym piętrowym budynkiem w wiosce zbudowanym z dębowego drewna, którego dostarczał otaczający ze wszystkich stron wioskę, las. Dernier począł przepychać się pomiędzy ciżbą zebraną przed budynkiem. Gdy mężczyzna wreszcie wydostał się na placyk przed karczmą momentalnie stanął jak wryty. Vybern wraz z jednym ze stałych bywalców zajazdu, Dardasem, stali chwiejnie oparci o dwie dębowe beczki. Dernier odetchnął ciężko podchodząc powoli do przyjaciela.

-Co ty znowu robisz?-zapytał cicho Wiedzącego.

Vybern spojrzał nieprzytomnie na twarz mężczyzny stojącego przed nim.

-Beziemy sie ścigać!-oznajmił dumnie-w beczkach!

-W beczkach?-zapytał zdezorientowany całą sytuacją Dernier.

Dardas, energicznie pokiwał głową.

-W dół wzgórza!-zaśmiał się głośno-Kto wygra stawia dwie flaszki!

-Dokładnie!-zawtórował Wiedzący uderzając dłonią o beczkę.

Dodatkowo Arthal zaszczekał donośnie, energicznie merdając ogonem i biegając jak opętany wokół obu nietrzeźwych.

-Nie wierze...-westchnął Dernier próbując zebrać myśli.

Vybern począł niezgrabnie wchodzić do beczki. Z pomocą ruszył mu jeden z wieśniaków, który złapawszy Wiedzącego pod ramiona podniósł go ułatwiając przełożenie nóg przez brzeg pojemnika.

-Niech Wszechwieczny ci wynagrodzi-podziękował Vybern powołując się na imię jednego z Bogów należącego do panteonu wiary.

Mężczyzna pomagający Wiedzącemu uśmiechnął się tylko, wracając na swoje miejsce wśród tłumu ludzi.

Dernier potrząsnął głową kładąc dłoń na ramieniu Dardasa.

-Jesteś bardziej trzeźwy-stwierdził-Chcecie ryzykować życie dla dwóch flaszek?

-A chcemy!-zawołał mężczyzna w beczce, strzepując dłoń z ramienia-puszczaj!

Arthal, który jak dotąd biegał jak opętany przywarł do ziemii warcząc cicho. Zawsze tak reagował gdy coś groziło jego właścicielowi.

Dernier pstryknął palcami przywołując zwierze do porządku.

-Spokój-rozkazał-Do Nogi.

Pies posłusznie podszedł siadając obok.

-Kto pierwszy na dole stawia dwie flaszki!-krzyknął Wiedzący-obalać te beczki!

Kilku wieśniaków ruszyło by przewrócić na bok pojemniki i ustawić je na linii startu. Gdy tylko obie beczki stały w gotowości pomagający mężczyźni zepchnęli je ze wzgórza, a tłum ruszył w dół wzniesienia by jak najlepiej ujrzeć końcowy etap wyścigu. Beczka z Vybernem powoli wysuwała się na prowadzenie podskakując na wszelkich napotkanych korzeniach i dziurach. Dernier skrzywił się wyobrażając sobie co przeżywa Wiedzący wewnątrz twardego, obijającego się o wszystko na ziemii pojemnika na wino. Tłum począł wiwatować gdy tylko beczka Dardasa jako druga dotoczyła się do podnóża wzgórza. Zawodnicy tego dziwnego wyścigu powoli wyczołgali się ze swoich "pojazdów" kładąc się na trawie.

-Dardas-wybełkotał Vybern wskazując palcem w niego-Wizisz te dwa ptaki?

Mężczyzna pokiwał głową wzdychając ciężko.

-Ano widze... jeden jest czarny-stwierdził.

-Ano jest-wymamrotał Wiedzący-A drugi szybciej leci...

Dernier wbrew sobie parsknął śmiechem gdy tylko usłyszał tę wymianę zdań.

-Jesteście pojebani-zaśmiał się mężczyzna podchodząc do leżących postaci.

Vybern uniósł palec wbijając wzrok w stojącą przed jego stopami postać.

-To zależy jak na to spojrzysz-stwierdził poważnym tonem przyjaciel Derniera-może to wszyscy inni mają coś z głową?

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Wieczorem tego samego dnia Dernier siedział na werandzie przy domu, popijając piwo, drapiąc Arthala między uszami i wsłuchując się w dźwięki nocnego lasu na skraju którego znajdowała się chata. Swoją drogą to chyba odpowiednia pora by opowiedzieć co nieco na temat owej puszczy. Drzewa w niej zawsze były jednakowej wielkości, nie rosły, nie przewracały się, tak jak pamiętają ją najstarsi mieszkańcy wsi tak samo widzą jak teraz najmłodsi. Prócz tego las daje wsi drewno na opał, mięso, skóry i kompletną izolacje od świata zewnętrznego. Stara legenda mówi, że w las można wejść na maksymalnie tysiąc kroków. Oczywiście to tylko głupia legenda... Dernier prychnął cicho wyobrażając sobie kogokolwiek twierdzącego, że kroki w puszczy to tylko legenda w obecności członków rodzin osób, które las pochłonął. Mężczyzna podniósł się z fotela na werandzie uśmiechając się do Arthala i kierując się w stronę domu. Pies westchnął cicho kładąc się na twardych deskach i opierając pysk na przednich łapach. Dernier cicho wślizgnął się do domu by nie obudzić żadnego ze śpiących już członków rodziny. Ułożył się na swoim posłaniu wbijając wzrok w sufit i wsłuchując się w cichy szmer liści za oknem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Dernier śnił, że jest wiatrem. Lekkim niczym piórko podmuchem płynącym po niebie, wolnym od wszelkich ograniczeń, prawdziwie wolnym... nieuwiązanym we wsi otoczonej lasem niczym pies na dostatecznie długim łańcuchu by zwiedzić całe podwórze lecz skazany na wieczny brak ujrzenia tego co skrywa druga strona ogrodzenia. Lekki podmuch sunął po błękitnych przestworzach mijając mikroskopijnej wielkości Zalesie otoczone gęstą połacią lasu. Kilka chwil później mężczyzna ujrzał miasto otoczone białym marmurem, tchnące wolnością lecz gdy tylko znalazł się nad nim poczuł smród zgnilizy pomimo nienagannie czystych ulic, białych jak kreda domów i bogatych wybrukowanych dróg. Dernier minął je by moment później ujrzeć bezkresne równiny porośnięte soczystą, zieloną trawą. Mknąc ponad nimi ujrzał on prawdziwie wolne zwierzęta przemieszczające się po ogromnych polach. Chwilę później ujrzał porośnięte wysoką trawą klify poprzetykane bladoniebieskimi jeziorami na których nieśpiesznym tempem poruszały się łodzie. Prawdziwa wolność... Zalesie jest klatką, która ją ogranicza, dusi w bezsilności, wykańczając rutyną i powtarzalnością. Dernier nie zorientował się nawet gdy począł zbliżać się do wielkiego oceanu, którego skalisty brzeg pokrywały wydrążone w kamieniu chaty. Ujrzał on ciemny punkt rosnący na horyzoncie, zbliżający się z każdą chwilą. Był to ogromny wir wodny z wnętrza którego łypało na Derniera ogromne oko, które swoją wielkością z pewnością przewyższało Zalesie. Wiatr począł zwalniać wraz z przybliżaniem się do serca wiru.

-Nie znam Cię-zagrzmiał głos z wnętrza morskiej toni-Kim jesteś?

Usta Derniera mimowolnie otworzyły się układając się w słowa, których z pewnością nie wypowiedział śpiący mężczyzna.

-Imperatorem...-rzekł głęboki, bijący pewnością siebie głos należący do podmuchu wiatru-Ostatnim Imperatorem...

Dernier otworzył gwałtownie oczy siadając na posłaniu i przecierając dłonią spocone czoło. Co to było? Sen? Zbyt realistyczny... Widzenie? Nie, przecież żaden z członków rodziny mężczyzny nie miał w sobie krwi Wyroczni. Czym w takim razie była ta podróż... Dernier zerknął przez okno wstając z posłania. Świtało, pora wrócić do codziennej rutyny... Jednakże myśli mężczyzny jeszcze przez długi czas zatruwały różnorakie koncepcje czym była owa nocna podróż oraz ciche, wpełzające do wnętrza serca Derniera pragnienie wolności, przeprowadzenia w życiu zmiany, uwolnienia się od rutyny...

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Kapelusznik 04.05.2019
    Dobre - bo zapis się poprawił i opowieść się trzyma kupy - lepiej niż w prologu nawet
    Ale to 4 takie z minusem - bo dialogi nadal źle - fajnie że są oddzielone - jest to jeden ze stylów - ale proponuję wykorzystać moje uwagi pod prologiem - bo mimo że dialogi da się odróżnić od głównych opisów - wtrącenia w dialogach nadal są słabo widoczne
    Pozdrawiam
    Kapelusznik
  • A. Hope.S 06.05.2019
    Jutro przeczytam, obiecuję, na dzisiaj jestem zbyt poddenerwowana.
  • A. Hope.S 06.05.2019
    i zanim sobie pomyślisz że podszywam się pod dwie osoby. Jestem jedna jedyna A. HOPE.S i bez powodu. potwierdzić to wie jedna osoba, a ten kto jest mądry ten ją odszuka.
  • A. Hope.S 07.05.2019
    "Wizisz te dwa ptaki?" brakuje 'd' ;)
    'Usta Derniera mimowolnie otworzyły się układając się w słowa, których z pewnością nie wypowiedział śpiący mężczyzna. "- tu bym ( przynajmniej z mojego punktu widzenia, lecz nie kieruj sie mną) napisała ' Usta Derniera mimowolnie otworzyły się układając słowa, których...' To nie jest złośliwe, ale mała podpowiedź ;)
    Dernier otworzył gwałtownie oczy siadając na posłaniu i przecierając dłonią spocone czoło - zamiast i wstaw przecinek, będzie lepiej pasować.
    I jak już prędzej wspomniałam -spacja monolag i jest git. Pitka leci na twoje kąta, a ja lecę do kolejnego rozdziału :) Podoba mi się.
  • A. Hope.S 07.05.2019
    o qurł ale strzeliłam byk... upss… PIĄTKA*

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania