Klejnot Serca - rozdział 14 (fantasy romans)

Rozdział 14

 

Nazajutrz Marco przyszedł do niej z informacją, że starszyzna dała mu zadanie wytępienia Sannitów, kręcących się w pobliżu Akureyn. Podobno zaatakowali już kilku mieszkańców.

- Zajmie mi to trochę czasu, ale na bal na pewno zdążę.

Uśmiechnęła się i pocałowała go na do widzenia, niemal skacząc z radości.

Świetnie – pomyślała. - Dzięki temu, mam większe szanse, że nikt się nie domyśli co planuję. Niestety, to że Marco nie było, nie oznaczało wcale, że miała więcej swobody. Starszyzna co rusz wymyślała jakiś pretekst, żeby spędzała czas z Gabrielem. Wspólne wszystkie posiłki, zwiedzanie krainy, wybieranie odpowiedniej sukni. Władca przecież najlepiej doradzi, jakie ubranie włożyć na tak wspaniałą okazję. Marco wrócił wieczorem, ale zaraz znów go gdzieś wysłali. Vivienne też się zawieruszyła, więc była skazana na towarzystwo blondyna.

Musiała jednak przyznać, że suknię wybrali wspaniałą. Nigdy jeszcze nie widziała czegoś tak eterycznego, delikatnego i pięknego. Długa do ziemi, we wzór w listki, o kolorze delikatnej zieleni - doskonale komponowała się z jej urodą. Gorset podkreślił zgrabną figurę, uwydatniając piersi, a spódnica połyskiwała przy każdym ruchu. Nigdy nie widziała tak pięknej kreacji. Do tego starszyzna wybrała z klejnotów koronnych, odpowiednią do niej biżuterię, łącznie z diademem. Dowiedziała się, że komplet został zrobiony specjalnie na zamówienie zmarłej królowej, która chciała mieć coś, co pasowałoby do Liquidheart. Na początku protestowała, nie chciała wkładać czegoś, co należało do poważanej przez wszystkich władczyni, jednak skoro nawet Gabriel nie miał nic przeciwko, postanowiła się zgodzić.

Nadszedł dzień balu. Od rana w pałacu było jak w ulu. Wszyscy służący biegali w tę i z powrotem, kończąc ostatnie przygotowania i dekoracje. Każdy chodził podekscytowany, a w powietrzu czuć było atmosferę przepełnioną radosnym oczekiwaniem. Wbrew sobie, Sol także cieszyła się na przyjęcie. Rozpoczęcie było o godzinie osiemnastej, jednak już od rana chodziła poddenerwowana i nie wiedziała co ze sobą zrobić. Wykąpała się, a o szesnastej przyszła pokojówka, która miała ją uczesać. Musiała przyznać, że sprawiła się znakomicie. Wyprostowała grzywkę, którą zaczesała na bok. Na niesforne włosy nałożyła jakąś miksturę, która podkreśliła wspaniałe loki, a następnie zebrała je z boków i góry i podpięła małymi zielonymi kwiatuszkami, pozwalając opadać swobodnie na plecy. Całość spryskała czymś, co przypominało lakier. Utrwaliło fryzurę, lecz włosy były nadal miękkie i jedwabiste, a nie sztywne i twarde, tak jak po zwyczajnym kosmetyku. Służka nałożyła jej delikatnie na głowę diadem, a Sol włożyła Liquidheart i resztę biżuterii, w której skład wchodziły kolczyki i bransoletka. Wszystkiego dopełniał idealny makijaż. Sol patrzyła na swoje odbicie w lustrze nie mogąc wyjść z podziwu. Wyglądała naprawdę przepięknie.

- Dziękuję Emmo. Wykonałaś wspaniałą robotę, naprawdę. Nigdy sama nie umiałabym czegoś takiego stworzyć.

- Cieszę się, że panience się podoba.

Uśmiechnęła się i dygnęła wdzięcznie, po czym opuściła pokój. Usłyszała pukanie do drzwi. Serce zaczęło jej szybciej bić, na myśl, że to Marco.

- Proszę.

Poczuła rozczarowanie, kiedy do pokoju wszedł Gabriel. „Opanuj się kobieto! On cię zdradził i knuje za twoimi plecami!” Blondyn ubrany był we wspaniały czarny frak, do tego wysokie, czarne lśniące buty.

- Piękne wyglądasz. - Uśmiechnął się szczerze. - Przykro mi, Marco jeszcze nie wrócił, ale na pewno niedługo się pojawi i do nas dołączy.

- Ty też wyglądasz wspaniale. Mam nadzieję, że faktycznie niedługo przybędzie.

Mężczyzna podał jej ramię i ruszyli w drogę. Przed salą balową stali dwaj mężczyźni w liberii, otworzyli podwójne drzwi, za którymi zobaczyła ogromną ilość ludzi. Przez moment się zawahała, ale już w następnej chwili zdecydowanie przekroczyła próg. Służący ich zaanonsował.

- Król Gabriel oraz władczyni klejnotu, Sol Einar!

Wszyscy zwrócili się w ich stronę i złożyli głęboki ukłon. Przeszli przez środek sali, w kierunku tronu, przy którym stał Angus. Pomieszczenie było pięknie udekorowane. Kolumny otaczał biały atłas, były fantazyjnie ułożone serwetki i rzeźby lodowe. W całym pomieszczeniu poustawiano wielobarwne kompozycje kwiatowe, a kryształowe żyrandole oświetlały swym blaskiem całą salę. Zatrzymali się na podwyższeniu, a Gabriel przemówił.

- Jest mi niezmiernie miło, powitać was wszystkich na tym balu, organizowanym na cześć naszej wybranki. - Pokazał ręką na dziewczynę, a wszyscy zaczęli wiwatować. Kiedy wrzawa ucichła, kontynuował. - Bawcie się, jedzcie i pijcie do woli, nadzieja znów do nas powróciła.

Rozległy się oklaski, a potem wszyscy ruszyli do stołów, poustawianych pod ścianami. Sol zasiadła po prawicy Gabriela, a po jego lewej stronie usiadł Angus.

- Gdzie będzie siedział Marco? - zapytała przewodniczącego.

- Wątpię, żeby zdążył na posiłek - odparł z dziwną miną starszy.

- Jak to? - spytali jednocześnie Gabriel i Sol.

- Wyniknęły nowe okoliczności i musiał udać się w jeszcze jedno miejsce.

Służący wnieśli dania, więc wszyscy ucichli i zajęli się jedzeniem. Sol miała dziwne uczucie, że staruch to sobie wszystko dobrze zaplanował. Odkąd wyzdrowiała Marco wciąż był gdzieś posyłany, za to ciągle miała zapewnione towarzystwo blondyna. Czyżby Angus zauważył, że coś ją z nim łączy i próbował ich rozdzielić? Może zaplanował sobie, że stworzą parę z Gabrielem? No tak, w jego oczach tworzyliby pewnie idealny związek. Ona, posiadaczka kamienia i on - władca tego kraju. Niedoczekanie - pomyślała wściekła. Stary dziadyga mocno się zdziwi, kiedy się dowie, że zniknęła.

Po posiłku wszyscy udali się na parkiet. Muzyka zaczęła grać, ale zdziwiona zauważyła, że nikt nie ruszył się, żeby zacząć.

- Ekhem. - Spojrzała na wyciągniętą do niej rękę blondyna. - Czy uczynisz mi ten zaszczyt i ze mną zatańczysz?

Popatrzyła na niego, a potem na usatysfakcjonowanego dziada. Przez chwilę zastanawiała się czy nie odmówić, ale w końcu to nie jego wina, że ten ramol sobie coś ubzdurał. Orkiestra zaczęła grać walca.

- Skąd oni znają naszą muzykę? - zapytała zdziwiona.

- Specjalne przygotowałem dla nich nuty, chciałem żebyś poczuła się jak w domu.

- To miłe z twojej strony. - „I cwane” – pomyślała. - „Jednak to ci się nie uda. Nie mam zamiaru tutaj zostać”.

Ruszyli na środek parkietu, a wszyscy na sali obserwowali ich z zapartym tchem. Trzeba przyznać, że tworzyli naprawdę piękną parę. Poruszali się zgrabnie w takt muzyki, sunąc po parkiecie jak w powietrzu. Po kilku minutach dołączyli inni goście. Zobaczyła Vivienne, otoczoną ramionami przez swojego partnera. Uśmiechnęła się do niej i kiwnęła głową. Odwzajemniła się tym samym i skupiła na krokach. Minęło kilka utworów, kiedy ktoś dotknął ramienia Gabriela.

- Odbijany.

- Marco! - rozpromieniła się. - Byłam pewna, że już nie przyjdziesz.

- Przecież mówiłem, że nie przegapię tej okazji - uśmiechnął się i porwał ją do tańca.

Po jakimś czasie skończyli pląsy i podeszli do stołu, żeby czegoś się napić. Jednak nie było im to dane. Goście. widząc, że nie jest zajęta, zaczęli podchodzić i się przedstawiać. Wszyscy chcieli osobiście poznać i zobaczyć z bliska wybrankę. Sol spojrzała na zegarek, była dwunasta w nocy.

Czas zacząć przedstawienie. Opadła na najbliżej stojące krzesło, tak, jakby ugięły się pod nią nogi i złapała się za głowę. Marco natychmiast znalazł się przy niej.

- Co się stało? Źle się czujesz? - spytał zatroskany.

- Trochę. Nagle zrobiło mi się słabo i zakręciło w głowie. Ale to nic, zaraz dojdę do siebie i możemy iść dalej na parkiet.

- Jeśli źle się czujesz, nie pozwolę, żebyś dalej się przemęczała.

- Chyba nie doszłam jeszcze całkiem do siebie po tej gorączce - odparła słabo.

- Idziemy. Zaraz poinformuję Gabriela i pójdziemy na górę.

Chciała jeszcze zaprotestować, ale Marco zdecydowanie odszedł w stronę, w której ostatnio widział władcę. Sol uśmiechnęła się w duchu triumfująco. Wszystko idzie jak po maśle. Po chwili wrócił razem z przyjacielem, po czym władca odprowadził ich do wyjścia.

- Poinformuję wszystkich, a ty się nie przejmuj, tylko odpoczywaj - powiedział do niej.

- W porządku, przepraszam za kłopot.

- Przecież to żaden kłopot, ważniejsze jest żebyś była zdrowa - uśmiechnął się i pomachał na pożegnanie.

Żegnaj - powiedziała w duchu i przytuliła się do Marco, który wziął ją na ręce i zaczął wnosić po schodach. Dotarli na górę, ale mężczyzna jej nie puścił, tylko otworzył drzwi i postawił dopiero przy łóżku.

- Muszę się przebrać, zanim się położę. Czy mógłbyś mi rozsznurować gorset?

- Oczywiście.

Odwróciła się i poczuła na nagich plecach jego dłonie. Zadrżała pod dotykiem silnych i zarazem delikatnych rąk. Pomimo zdrady wciąż go kochała. Nic nie mogła na to poradzić. Musi się go pozbyć, jeśli zostanie, nici z ucieczki. Kiedy skończył odwróciła się z uśmiechem.

- Dziękuję. Teraz jednak chciałabym się położyć. Znów boli mnie głowa i nie chciałabym, żeby przerodziło się to w coś więcej.

- Oczywiście. Zostawię cię samą, żebyś mogła porządnie odpocząć. Gdybyś czegoś potrzebowała, wystarczy mnie wezwać. - Pocałował ją szybko w czoło i wyszedł.

Od razu zrzuciła suknię i przebrała się w dresy. Wcześniej już spakowała wszystko co mogło jej się przydać. Łącznie z liną i hakami, które mogły być potrzebne, przy schodzeniu z wulkanu. Przez dwa dni szukała odpowiedniej drogi ucieczki. Nie chciała być zauważona przez służbę lub kogoś innego. Zauważyła, że zarówno sala balowa, jak i kuchnia znajdowały się od frontu pałacu. Znalazła tylne wyjście, które prowadziło z dala od głównych pomieszczeń. Mogła tamtędy bezpiecznie przedostać się poza ogród i podążyć w stronę przejścia. Przed wyjściem ogarnęła jeszcze wzrokiem cały pokój. Czy powinna zostawić jakąś kartkę? Wyjaśnienia? Po chwili namysłu zostawiła wiadomość.

 

Wybaczcie, ale nie pozwolę zamknąć się tu jak w klatce. Nie dam się wykorzystać i zniewolić. Wracam do rodziny i zostawiam wam Liquidheart. Proszę nie podążajcie za mną, bo nie wrócę.

Sol

 

Z żalem zostawiła kamień obok kartki. W domu nie będzie jej potrzebny. Każdy Sannit, który wiedział cokolwiek o niej i klejnocie, został zabity. Nikt więc ich nie napadnie. Po cichu wyszła z pokoju, a następnie ruszyła do ogrodu.

Sol wyjrzała niepewnie za drzwi. Dziwnie było patrzeć na zalany słońcem ogród, wiedząc, że jest dwunasta w nocy. Nie widząc nikogo wyszła i zaczęła iść wzdłuż ściany. Następnie jak złodziej, przemykając się od drzewa do drzewa, ruszyła w stronę muru. Z ulgą wyszła przez bramę i szybkim krokiem, skierowała się w stronę tunelu. Cały czas rozglądała się poddenerwowana, z obawą, że ktoś ją zobaczy. Odetchnęła wychodząc w końcu z miasta i zagłębiając się w las. Szła dłuższy czas i zaczęła się już obawiać, że zabłądziła, kiedy ujrzała prześwit między drzewami i skały, a w nich przejście. Wyciągnęła latarkę i oświetlając sobie drogę, ruszyła ku powierzchni. Znajdując się już tak blisko celu, powróciły wcześniejsze obawy. Jak otworzy kamienne przejście? Czy jest jakiś przycisk? Co jeśli ściana rozsuwa się na podobieństwo czytników linii papilarnych, czyli na dotyk dłoni konkretnej osoby? Pamiętała, że Gabriel dotknął skały, zanim ta się rozsunęła. A jeśli nie zadziała? Będzie musiała wrócić. Jak w takim razie się stąd wydostanie? Tysiące myśli na minutę przelatywało przez głowę, była tak zamyślona, że prawie nie zauważyła końca tunelu, jeszcze chwila, a czekałoby ją bolesne zderzenie z rzeczywistością. Przystanęła i szybko przebrała się w przygotowane wcześniej ciuchy. Na zewnątrz, temperatura na pewno spadła grubo poniżej zera. Zastanawiając się co dalej, przesuwała latarką po kamieniu, szukając jakiegoś przycisku, ale nic nie zauważyła. Prawie, że w panice, zaczęła dotykać przeszkody, szukając czegokolwiek, co mogłoby ją otworzyć. Jej palce natrafiły na szczelinę, wsunęła do niej rękę, a w środku poczuła coś na kształt małego kamiennego kółka. Z całej siły wcisnęła wypustek i ku jej zdumieniu skała zaczęła się przesuwać. Podskoczyła z radości i wyszła na zewnątrz.

Było ciemno, ale w tunelu jej oczy zdążyły już do tego przywyknąć. Co jakiś czas chmury odsłaniały księżyc, dając więcej światła. Szybko znalazła się na schodach i wspięła na górę. To była naprawdę mroźna noc, a teraz czekała ją jeszcze najtrudniejsza część. Z przerażeniem patrzyła na dzielącą ją odległość od ziemi. Czy starczy jej liny? Potrząsnęła głową przywołując się do porządku. Na pewno. Wystarczy że dosięgnie do miejsca, gdzie znajduje się jako taka ścieżka, później już sobie poradzi. Znalazła odpowiednie miejsce. Jednym końcem sznura obwiązała się w pasie, przerzuciła linę przez jeden z kamiennych bloków i trzymając mocno w rękach drugi koniec, popuszczając powoli zaczęła zsuwać się w przepaść.

- Tylko nie patrz w dół, nie patrz w dół - powtarzała jak mantrę, znajdując oparcie dla stóp i przesuwając się kawałek po kawałku, coraz niżej.

W końcu stopy stanęły na twardym gruncie. Nie był to jeszcze koniec trasy. Czekała ją jeszcze połowa, ale przynajmniej nie była to pionowa skała. Ostrożnie stąpając, krok za krokiem była coraz bliżej kochanej ziemi. Nagle but ześlizgnął się na oblodzonym kamieniu, a ona z krzykiem zaczęła spadać. Zsuwała się po skale i była już pewna, że za chwilę zginie, kiedy zdołała chwycić rękami krawędź półki skalnej. Bolało ją całe ciało, gdyż dotkliwie się potłukła, a na dodatek, plecak ciążył niemiłosiernie, ciągnąc w urwisko. Wisiała na samych rękach, zdając sobie sprawę, że nie ma tyle siły, żeby się podciągnąć. Z przerażeniem uświadomiła sobie, że jeśli nikt jej nie pomoże, na pewno umrze. Nikt nie będzie wiedział co się z nią stało, a rodzice przez resztę życia będą jej poszukiwać. Załkała żałośnie, wiedząc, że długo się tak nie utrzyma. Palce już zdrętwiały i powoli zsuwały się z kamienia.

- Przepraszam mamo - wyszeptała i zwolniła uchwyt.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania