Klejnot Serca - rozdział 3 (fantasy, romans)

Rozdział 3

 

Sol powoli zaczynała dostawać szału. Od momentu ustawienia przez Marco bariery, minął już cały długi tydzień. W tym czasie nie mogła ruszyć się nawet na krok, poza jej granice. Nie chodziła na uczelnię, ani na długie spacery, które tak uwielbiała. Czuła się jak w więzieniu i powoli zaczynała dostawać klaustrofobii. Na dodatek musiała okłamywać rodziców, mówiąc, że źle się czuje i udawać chorą, żeby się nie martwili i nie nabrali podejrzeń. Skończyło się na tym, że całymi dniami siedziała w domu i leżała w łóżku, a oni się nią opiekowali. Kochała swoich staruszków, jednak pomimo jej wieku, wciąż czasem traktowali ją jak małe dziecko. Mama przynosiła rosoły, a tata wciąż zaglądał i pytał czy czegoś nie potrzebuje. Może uznałaby to za miłe i była im wdzięczna, gdyby nie to, że tak naprawdę była zdrowa, a ich troska wzbudzała w niej poczucie winy. Odwiedziło ją paru znajomych, w tym Suzanne, co trochę poprawiło jej samopoczucie. No, ale ile jeszcze jeszcze czasu ma tak tkwić? Z ogarniającej ją bezsilności rzuciła poduszką, która przeleciała przez cały pokój, uderzając w stojący na komodzie wazon. Naczynie zachwiało się, i upadło na podłogę, roztrzaskując się na drobne kawałki.

- No świetnie, jeszcze tylko tego mi brakowało - mruknęła ze złością.

W pokoju pojawiła się mama, zaniepokojona odgłosem tłuczącego się szkła.

- Wszystko w porządku kochanie? Coś się stało? - spytała zaniepokojona.

- Wazon spadł z komody, to wszystko. Nie przejmuj się, zaraz sprzątnę.

Rodzicielka zauważyła poduszkę leżącą obok skorup i całkiem niespodziewanie, na jej twarzy pojawił się uśmiech.

- Skarbie, wiem, że jest ci ciężko, siedząc tyle czasu w domu, nie mogąc nigdzie wychodzić, a za rozrywkę mając jedynie czytanie książek lub oglądanie telewizora. Nie znaczy to jednak, że musisz wyżywać się na bogu ducha winnych przedmiotach.

- Wiem mamo, przepraszam, ale nic nie poradzę, że zaczynam wariować. Chciałabym móc w końcu się stąd ruszyć.

- A jak się dzisiaj czujesz?

- Lepiej. Słyszysz przecież, że już nie kaszlę no i głowa przestała mnie boleć. Mogłabym wyjść na krótki spacer? Proszę.

- Nie jestem pewna... - zaczęła, ale widząc błagalną minę córki, postanowiła się zgodzić. - No dobrze, ale na krótki i masz koniecznie się ciepło ubrać.

Dziewczyna uradowana podbiegła do niej i ucałowała ją w oba policzki.

- Nie pożałujesz mamuś, ubiorę się ciepło i nie będę się oddalać dalej niż na dwa kilometry, obiecuję! - Podskoczyła ze szczęścia i rzuciła się do szafy w poszukiwaniu odpowiednich ubrań. Nareszcie będzie mogła wyjść i odetchnąć świeżym powietrzem!

Starsza pani pokręciła ze śmiechem głową. Córka musiała już naprawdę być tym wszystkim porządnie sfrustrowana. W sumie nie dziwiło jej to. Zarówno ona jak i jej ojciec mieli dusze traperów. Uwielbiali długie wędrówki i nocowanie w lesie. Na początku namawiali ją, żeby się z nimi wybrała, ale zdecydowanie odmawiała. Nie dla niej obcowanie z dziką przyrodą. Wolała poleżeć w wannie, lub posiedzieć z książką w ręku, zamiast przedzierać się przez krzaki i użerać z natrętnymi komarami. Nic dziwnego, że Sol tak bardzo pragnęła wyjść z domu.

Jak ten czas szybko leci. Zdaje się, że dopiero wczoraj uczyła się jazdy na rowerze, przeżywała pierwszy dzień w szkole i płakała, kiedy zdechł jej chomik. Nim się obejrzała, jej mała córeczka stała się piękną młodą kobietą. Już nie potrzebuje jej i nie zwierza się ze wszystkiego jak dawniej. Patrząc na nią czuła, jak rozpiera ją duma. Cieszyła się, że ma możliwości, których ona i jej ojciec nie mieli za młodu i może realizować swoje marzenia. Z zadumy wyrwał ją głos córki.

- Chciałabym zajść na trochę do Suz po drodze, więc nie wiem o której wrócę. Przez studia, rzadko ostatnio miałyśmy okazje spędzić ze sobą czas. Chciałabym to nadrobić.

- Przecież była tutaj kilka razy podczas twojej choroby.

- Tak, ale za każdym razem nie pozwoliliście jej długo zostać, wyganiając ją i mówiąc, że może się zarazić.

- No bo przecież mogła - tłumaczyła się mama. - No dobrze, idź ale nie na dłużej niż dwie godziny, jeszcze nie doszłaś całkiem do siebie.

- Wiesz mamo, czasem traktujecie mnie tak, jakbym wciąż była dzieckiem - rzekła z odrobiną wyrzutu.

- Nic na to nie możemy poradzić skarbie - odpowiedziała, całując ją w czoło. - Dla nas zawsze będziesz naszą małą dziewczynką, choćbyś i miała nawet czterdzieści lat.

- Dzięki za wszystko, postaram się nie siedzieć zbyt długo. Pa! - Pożegnała się szybko i zbiegła na dół.

Wychodząc z domu, myślała nad wydarzeniami tego tygodnia. Przez pierwsze dni Marco był przy niej i pilnował jej niczym rottweiler swojej posesji. Nie opuszczał praktycznie na krok, doprowadzając ją tym do szału! Gdyby mógł, chodziłby za nią nawet do łazienki. Ten cwaniak potrafił stać się niewidzialny, więc mógł sobie z nią przez cały czas siedzieć i spać jak gdyby nigdy nic na jej kanapie. Rodzice oczywiście niczego nie zauważyli, a ona miała go na głowie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Potem nagle coś się zmieniło. Zrobił się niespokojny, wybuchał z byle powodu, tak, że Sol doprowadzona do ostateczności, chciała użyć na nim mocy klejnotu. Zaczęła nawet zastanawiać się jak długo i boleśnie mogłaby się na nim mścić. Zważywszy na to, że z natury była pacyfistką, naprawdę dał jej w kość, skoro doprowadził ją do takiego stanu emocjonalnego. Czwartego dnia oznajmił nagle, że musi na jakiś czas zniknąć i kategorycznie zabronił wychodzić poza strefę bezpieczeństwa. Zakazał jakichkolwiek samowolnych wycieczek i podejmowania decyzji do czasu, aż wróci.

Od tamtej pory minęły trzy dni, a ona miała wrażenie, że tydzień. Może i był denerwującym, nadopiekuńczym i czasem trochę wywyższającym się facetem, ale przyłapała się na tym, że zaczęła tęsknić za jego towarzystwem. Brakowało jej chwil, kiedy leżąc wieczorami, on na kanapie, ona na swoim łóżku, opowiadał jej o swoim świecie i przygodach z dzieciństwa. Dzięki barwnym opisom i zabawnym historyjkom czuła się, jakby była tam razem z nim. Zastanawiała się ile jeszcze czasu minie, nim Marco wróci. Obiecała sobie, że jak już się pojawi zacznie bardziej doceniać jego starania i to, co dla niej robił.

Wyciągnęła spod bluzy kamień i przyglądnęła mu się w zadumie

- Ile jeszcze kłopotów można mieć, przez tak błahą rzecz - powiedziała do siebie. Przypomniała sobie jak mężczyzna stwierdził, że nie może go ciągle nosić w kieszeni, bo wreszcie jej wypadnie i zgubi. Nagle na klejnocie pojawiła się zawieszka, a od niej ogniwa łączące się w łańcuch.

- No, teraz przynajmniej na pewno go nie stracisz - oznajmił z uśmiechem. Sam łańcuszek nie wyglądał tak, jak zwykłe naszyjniki. Był bardzo delikatny i Sol obawiała się, że zerwie się pod ciężarem klejnotu. Pozory jednak mylą, bo wkrótce okazało się, że jest też niezwykle mocny. Zdarzyło się, że dziewczyna kilka razy pociągnęła niechcący za niego z dość dużą siłą przy zdejmowaniu ubrania, a mimo to się nie rozerwał.

Patrząc na tak cenną rzecz, odczuwała różne emocje. Od zachwytu nad jego pięknem, po niepokój związany z odpowiedzialnością, jaka na niej ciążyła. Wbrew temu co twierdził "pan najmądrzejszy", aż za dobrze zdawała sobie sprawę z tego, co może się stać. Była przerażona tym co ją czeka i gdyby mogła, natychmiast oddałaby tą rolę komuś innemu. Osobie która byłaby bardziej odważna, zdecydowana i przede wszystkim silniejsza od niej.

- Dlaczego wybrałeś właśnie mnie? - zapytała, ale w odpowiedzi usłyszała tylko ciszę.

Westchnąwszy, z rezygnacją wsadziła kamień z powrotem pod kurtkę i rozejrzała dookoła. W zamyśleniu, nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo oddaliła się już od wioski. Teraz z lekkim strachem stwierdziła, że nie wie czy znajduje się jeszcze przed, czy już za barierą. Uświadomiła sobie też, że nagle zrobiło się bardzo cicho. Nie było już słychać śpiewu ptaków ani hulającego wśród drzew wiatru. Wyglądało to tak, jakby cały las zamarł w oczekiwaniu.

- Tylko na co? - zapytała siebie w duchu. Szybko się odwróciła i zaczęła iść w drogę powrotną. Czuła jakby obok niej ktoś szedł i ciągle powtarzał - "Pospiesz się, szybko!"

Zaczęła biec, byle tylko szybciej dotrzeć do domu, a serce kołatało się w piersi z przerażenia i wciąż słyszała w głowie ten głos – "Szybciej!" Nagle tuż przed nią pojawiła się jakaś postać.

- Patrzcie, patrzcie, kogo my tu mamy. W końcu się odważyłaś i wyszłaś z ukrycia.

Rudowłosa z przerażeniem popatrzyła na tego, kto zagrodził jej drogę. Dlaczego ona zawsze musi mieć takiego pecha? Nie może jak zwyczajny człowiek po prostu gdzieś wyjść, bez natykania się na ciągłe niebezpieczeństwa? Dlaczego tylko jej przydarzają się takie rzeczy? Patrząc na obcego czuła, jak strach powoli paraliżuje ciało. Ten ktoś na pewno nie był zwykłym człowiekiem, nie przypominał też w żaden sposób Marco. Mężczyzna, jeśli w ogóle tak można go nazwać, bardziej przypominał zwierzę, a konkretnie węża. Zielonkawą skórę miejscowo porastały łuski. Oczy żółte, z wąskimi źrenicami jak u gadów, a z pomiędzy wąskich warg, wystawały ostre jak brzytwa kły. Głowę wprawdzie porastały czarne, długie włosy, jednak tak rzadkie, że gdzieniegdzie prześwitywała przez nie skóra. Ubranie, składające się z koszulki i spodni, było podarte i brudne, w jakiejś brunatnej cieczy. Stopy miał bose a z ich palców, tak samo jak i rąk wystawały spiczaste paznokcie, przypominające szpony. Sol zaczęła drżeć. Jej wzrok z powrotem przyciągnęły dziwne plamy... Wyglądały, jak zaschnięta krew. Boże krew?! Z wrażenia mało nie zemdlała. Wtem nieznany osobnik zaczął powoli się do niej zbliżać, odruchowo się cofnęła.

- Boisz się mnie? Bardzo słusznie. Wszyscy mówili żeby sobie dać spokój z tym terenem, bo ten kto wziął kamień na pewno dawno się stąd ulotnił, ale ja wierzyłem, że w końcu ktoś się pojawi i miałem rację. Po tym jak zjawił się tu ten obrońca od siedmiu boleści, byłem pewien, że ktoś się ukrywa, i to tylko kwestia czasu zanim się ujawni - rzekł z sadystycznym uśmiechem na twarzy.

Sol widząc to, przeraziła się jeszcze bardziej. Zaczęła powoli stawiać kroki do tyłu, a tamten zbyt zajęty zachwycaniem się nad swoją osobą i własnym sprytem, nawet niczego nie zauważył. Raptem odwróciła się zaczęła biec najprędzej jak to możliwe. Zorientowawszy się, że jego ofiara mu ucieka, osobnik rzucił się za nią z okrzykiem i dogonił w mgnieniu oka. Nie miała najmniejszych szans. Odskoczyła w bok zanim tamten zdążył ją chwycić, niestety w końcu udało mu się ją przytrzymać. Złapał ją boleśnie za ramiona i uniósł w górę niczym szmacianą lalkę.

- Wydaje ci się, że dasz mi radę?

Rzucił nią z taką siłą, że odleciała dobre parę metrów i uderzyła o drzewo. Zrobiło jej się ciemno przez oczami, ale na szczęście nie straciła przytomności.

- Co ty sobie do diabła wyobrażasz?! Jesteś nędzną formą życia, która nie potrafi nawet cisnąć błyskawicą - powiedział z wściekłością, która wykrzywiła rysy jego twarzy. Przypominała ona teraz groteskową maskę. Po chwili na jego obliczu pojawił się uśmiech, który sprawił, że dziewczyna zadrżała.

- Jednak lubię kiedy moje ofiary nie poddają się bez walki. Dalej mała dostarcz mi odrobinę rozrywki, uwielbiam polowanie.

Pomyślała, że nie da mu tej satysfakcji i tylko popatrzyła na niego hardo.

- Proszę, proszę jaka twarda sztuka się trafiła. Zobaczymy czy dalej będziesz tak śpiewać, kiedy zacznę łamać po kolei wszystkie twoje kości.

Zbliżył się do niej, z satysfakcją zauważając przerażenie, malujące się na jej twarzy.

- Widzę, że zaczynasz tracić rezon malutka. Szkoda, myślałem, że pobawię się z tobą trochę dłużej.

Nagle tuż za stworem pojawiły się trzy kolejne. Sol zdała sobie sprawę, że nawet jeśli do tej pory coś mogło ją uratować, to w tej chwili jej szanse spadły poniżej zera. Z przerażeniem obserwowała jak się zbliżają, a ten pierwszy, widząc, że wpatruje się w coś za nim, gwałtownie się obrócił.

- Yarpen, stary kumplu, dalej się tu szwendasz? Szukaliśmy cię, bo chcieliśmy żebyś poszedł z nami na polowanie. Nie możesz przecież tkwić tutaj bez sensu. Minęło już tyle czasu, to jasne jak słońce, że nic tu nie znajdziesz. Chodź, zabawimy się w górach.

Potwór ustawił się tak, żeby zasłonić im widok na dziewczynę.

- Nie mam ochoty nigdzie teraz iść. Mam tu do załatwienia pewne sprawy - burknął, chcąc jak najszybciej pozbyć się niewygodnych gości.

- Teraz masz szansę, jest zajęty, uciekaj! - Znów usłyszała ten głos w swojej głowie. Bardzo powoli i najciszej jak mogła, zaczęła wycofywać się za drzewo. Yarpen zajęty swoimi współbratymcami nic nie zauważył, a ona zaczęła powoli oddalać się od tego miejsca. Już myślała, że jej się uda, kiedy rozległ się głos.

- Zaraz, co to jest za zapach? - Usłyszała odgłos gwałtownie wciąganego powietrza. - Ty draniu, złapałeś zwierzynę i nie chcesz podzielić się z nami?!

- Czekaj! - krzyknął, ale było już za późno. Tuż przed Sol w ułamku sekundy pojawiła się paskudna gęba. Potężne łapy zacisnęły się wokół niej i uniosły w górę.

- Puszczaj mnie! - Wierzgała nogami i kopała napastnika, ale na nim nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Znaleźli się z powrotem na polanie, na której znajdowali się pozostali. Osobnik upuścił ją niespodziewanie na ziemię. Upadła z łoskotem i chyba skręciła sobie kostkę. Ból sprawił że zakręciło jej się w głowie i zaczęła widzieć mroczki przed oczyma.

- Chciałeś ukryć przed nami taką zdobycz? - Popatrzył ze złością na kolegę, chcąc wyjaśnienia.

- To moja zdobycz Ulvar – odpowiedział, cedząc każde słowo. – Nic wam do tego. Zostawcie nas i się wynoście.

- Chyba śnisz. Myślisz, pozwolimy ci się nią samemu nacieszyć? Jeśli już tu jesteśmy, też chcemy się zabawić. - I tu spojrzawszy na Sol uśmiechnął się okrutnie.

- Powiedziałem żebyście nas zostawili! - Mówiąc to rzucił się na przywódcę, przewracając tamtego na ziemię.

Sol znów chciała skorzystać z okazji i się wymknąć, ale jeden z pozostałej dwójki, przygwoździł ją nogą do ziemi. Drugi natomiast, ruszył na pomoc koledze. Obydwoje bardzo szybko się z nim rozprawili i po chwili znów stali nad nią. Dziewczyna pomyślała, że za wszelką cenę musi ukryć przed nimi kamień. Skoro nie mają o nim pojęcia jest szansa, że nie dostaną go w swoje łapska. Musiała szybko wymyślić coś, żeby nie zabili jej od razu. Wpadła na pomysł, był wprawdzie ryzykowny, ale co miała do stracenia? Kiedy zaczęli się do niej zbliżać, powiedziała coś dzięki czemu wszyscy stanęli bez ruchu.

 

- Wiem czego szukacie, oraz miejsce gdzie mogłoby się to znajdować.

Spojrzeli na nią z niedowierzaniem, zastanawiając się czy może mówić prawdę. Ten stojący po prawej od Ulvara, wykrzyknął:

- Ona kłamie, nic nie wie. Chce tylko odłożyć moment swojej śmierci i ...

- Cisza! - wrzasnął przywódca. - Co masz dokładnie na myśli złotko? - spytał słodkim tonem, od którego przeszedł ją dreszcz.

- Liquidheart.

To jedno słowo sprawiło, że wszyscy wstrzymali oddech z wrażenia.

- Skąd mam wiedzieć czy nie zmyślasz? - Jego spojrzenie stało się niezwykle przenikliwe, jakby chciał sprawdzić, czy na pewno mówi prawdę.

- Wiem, że dziewięć dni temu, kilka kilometrów stąd, został odebrany jednemu z waszych.

Wszyscy spojrzeli się na nią, z coraz to bardziej rosnącym zainteresowaniem. - Dobra robota, to nam da chwilę czasu – znów usłyszała w myślach.

- Może tak, może nie. A skąd ty to możesz wiedzieć?

- Ponieważ byłam tam w momencie, kiedy rozegrała się kluczowa bitwa i to ja znalazłam kamień - powiedziała trochę spokojniejsza.

- Kłamiesz! Skoro byś go znalazła to nie wiedziałabyś jak się nazywa ani, że go szukamy! - odezwał się jeden ze "straży przybocznej" dowodzącego.

- Słyszałam ich rozmowę. Mówili bardzo ciekawe rzeczy - rzekła z uśmiechem. - Słuchajcie, dam wam go, ale pod pewnymi warunkami.

Tamci się rozluźnili, chciwość była im dobrze znana, oraz doskonale ją rozumieli.

- Wasz kumpel, ten o tam – wskazała na rozszarpane ciało. – Dowiedział się że go mam i kiedy się pojawiliście, właśnie zamierzał wyciągnąć ode mnie informacje.

- To skurwysyn. To dlatego tak zawzięcie nie chciał nas do ciebie dopuścić!

- Właśnie – skwitowała z uśmiechem, chociaż wszystko wewnątrz niej trzęsło się ze strachu. Jak długo uda się jej powstrzymywać ich, przed przeszukaniem jej i rozszarpaniem na strzępy? Czy ktoś jej pomoże? Nie mogła liczyć na Marco, bo ten zniknął i nie miała najmniejszych szans na jego pojawienie się. Musiała sobie poradzić sama, tylko na litość boską jak?

- Przeszukajmy ją, a na pewno znajdziemy klejnot! - Zaproponował ten najbardziej niecierpliwy.

- Chyba nie wierzycie, że wyszłam sobie ot tak, na spacer, z tak cenną rzeczą? To oczywiste, że nie będę z tym paradować, jak gdyby nigdy nic. Dobijmy targu...

- No to może tak, ty nam powiesz gdzie jest Liquidheart, a my pozwolimy ci odejść?

- Naprawdę sądzisz, że w to uwierzę? To oczywiste, że gdy tylko wam to zdradzę, natychmiast mnie zabijecie.

- A jeśli ci obiecam, że puścimy cię żywą? – Sol miała ochotę parsknąć śmiechem, przecież to oczywiste, że nie można im było ufać. Nagle przestała się bać, spłynął na nią spokój i pewność, że uda jej się ich pokonać, chociaż nie miała zielonego pojęcia, jak miałaby to zrobić.

- Powiedzmy, że wam wierzę, co teraz?

- Zaprowadzisz nas do kamienia, a kiedy już go nam przekażesz i okaże się, że jest prawdziwy znikniemy.

- Tak po prostu?

- Owszem.

Przypomniała sobie jak miała dać go Marco. Wtedy kamień ją obronił, może teraz też tak się stanie? Nie, nie mogła ryzykować. Musi za wszelką cenę, odciągnąć ich jak najdalej od wioski. Potem coś wymyśli, ale nie mogli tu dłużej zostać.

- No dobrze, w takim razie chodźmy. - Spróbowała się podnieść, ale krzyknęła kiedy ustała na zranionej nodze. - Nie mogę iść. - Jęknęła

- W takim razie ci pomożemy – odrzekł Ulvar.

- Nie! Czekaj!

Ale dwóch z nich już ujęło ją pod pachy i zaczęło brutalnie ciągnąć. Nagle przez kurtkę zaczął prześwitywać czerwony blask.

- Ona go ma przy sobie! - krzyknął trzeci.

Tamci spojrzeli na nią zaskoczeni, a wszystko potoczyło się nagle bardzo szybko. Ci którzy ją trzymali, w przeciągu sekundy stanęli w płomieniach. Ich krzyk rozniósł się po lesie, a przerażeni mężczyźni upuścili ją na ziemię. Trzeci rzucił się, żeby im pomóc, gdy rozległ się huk i rozbłysło białe światło. Zobaczyła jak tamten upada martwy na ziemię, a nad nią pojawiła się zamazana postać.

- Dobra robota dziewczyno.

- Marco – wyszeptała z uśmiechem, po czym zemdlała.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Cicho_sza 15.01.2022
    Akcja idzie do przodu. Dobrze się czyta. Piątak.
  • Tooyaa 15.01.2022
    Dzięki :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania