Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Michalski cz. I

CZĘŚĆ I

 

Proszę wstać wysoki Sąd idzie! W jednej chwili na sali wszystko zamilkło. W rogu, gdzie były umieszczone wielkie, dębowe drzwi z metalową klamką wyłoniła się twarz kobiety. Włosy miała spuszczone na togę, a jej oblicze mówiło jedno. Nie miała chęci w tym miejscu przebywać. Usta były mocno zaciśnięte, oczy zmrużone, jakby z niewyspania lub z nadmiaru lektury i skóra mocno, ale to mocno przypudrowana. Nagle padło z rogu sali:

– Można usiąść. A wtedy wszyscy na sali padli jak trupy na ławy i zaczął się wielki rumor, aby po chwili walenie wściekłego młotka pani sędzi i krzyk:

– Cisza na sali! Wznawiam sprawę Sądu Cywilnego o pozwanie niniejszego Bogdana H. przez Zbigniewa W… Na sali słychać było dalsze szmery i po stronie obrońcy, który próbował dogadać się ze swoim klientem, jak i po stronie mecenasa, który ze Zbigniewem W. zaciskali ręce.

– Powtarzam cisza – uspakajała sędzina. Kogo teraz mamy na liście światków – spojrzała w kierunku protokólantki. W jednej chwili zerwał się mecenas z ławy stojącej na lewo od głównego wejścia, krzycząc – To podinspektor Jan Michalski. Wszyscy zdziwieni zachowaniem prawnika, które nie powinno mieć miejsca, spojrzeli na niego. W jednej chwili wytłumiło to radość jego i jakieś pewne nadzieje Zbigniewa W. na wygraną.

– Co pan wyprawia?

– Spokojnie – odparł mecenas – jeszcze nic nie jest pogrzebane.

– Proszę wpuścić, tego Michalskiego – rzekła sędzia i spojrzała się jeszcze raz na swą prawą stronę. Po chwili do sali zaczął wchodzić, niewielkiego wzrostu, ulizany, w spodniach jeansowych, postawny mężczyzna. Stukot jego obuwia roznosił się od ściany do ściany, po kryształowy żyrandol. Gdy podszedł do mównicy, sędzina spośród sterty dokumentów wyciągnęła kartkę i rzekła:

– Proszę się przedstawić?

– Jan Michalski, podinspektor policji, zamieszkały w Poznaniu…

– Dobrze – odłożyła na bok dokument i spojrzała w oczy mężczyźnie, uśmiechając się – No to zna pan tych dwóch panów?

– Miałem ich zaszczyt poznać w pracy. Przy niejednej interwencji. Wszystko się rozchodzi o siatkę, rozstawienie płotu u pana Hryniewicza. Przepraszam, pana Bogdana H.

– Teraz pożałujesz! – zerwał się z ławki Zbigniew W.

– Cisza na sali! – zaczęła z powrotem uderzać młotkiem i uciszać pani sędzina. Co pan wyprawia? – wskazała młotkiem na podinspektora. A pan niech uspokoi swojego klienta – rzekła do mecenasa. Jeszcze raz wskaże pan winnego, a ja wyślę pana do sądu – zdenerwowała się sędzina. Wystraszony Michalski odparł – przecież ja nikogo nie wskazałem. Ja tylko chciałem powiedzieć, że płot był przesuwany to w lewo, to w prawo. A że płot był własnością pana Bogdana, jego się oskarża.

– No właśnie, no właśnie! On jest winien! – znów wybuchł Zbigniew W. Sędzina zaczęła walić z całej siły młotkiem. Mecenas złapał za spodnie klienta i ciągnął z całej siły jak tylko mógł do siebie, ale po chwili wstał i Bogdan H. zaczynając szamotaninę na środku sali. Sędzina, widząc to zaczęła wołać:

– Ochrona, ochrona!

W końcu nie wytrzymała i udała się w kierunku wielkich drzwi. W połowie drogi spojrzała tylko na policjanta i zastanowiła się, czy ukarać go, czy przymrużyć oko.

 

Gdy powrócił na posterunek cała twarz jego była czerwona, z ulizanych ciemnych włosów lało się jak z fontanny, a usta mówiły jedno – pić. Gdy nagle z końca korytarza rozległ się okropny krzyk – Michalski! Wszyscy wokół przymykali lekko brwi i spoglądali w jego kierunku. Lecz on na półprzytomny rzucił swój płaszcz na krzesło, oparł się o biurko szukając czegoś do picia.

– Michalski, słyszysz czy nie! – rozległ się ponowny krzyk nadinspektora – Macie zaraz się wstawić u mnie w pokoju! Wykrzyczał, stojąc tuż za jego plecami. Nie wiedząc, czy dalej tak stać ze skręconą głową do tyłu, czy jednak poczłapać na czterech łapach, jak posłuszny pies za swoim panem, wybrał to trzecie i upadł na krzesło, aby zaczerpnąć, chociaż trochę oddechu.

– Michalski! – znów cały posterunek usłyszał jego nazwisko. Poprawił koszulę oraz wiszącą na niej odznakę, wstał i snując się po ścianie udał się w kierunku gabinetu Zastępcy Szefa do Spraw Wykroczeń. Po chwili, gdy jego twarz zaczęła się pojawiać w futrynie drzwi gabinetu rozniosło się echo po korytarzu:

– Michalski, ile ja to mam na Ciebie czekać! W jednej chwili szybko zamknęły się drzwi, a podinspektor szybko podszedł do biurka szefa.

– No, powiedz mi! Coś ty w tym sądzie najlepszego narobił – kręcił na boki nadinspektor.

– Ja! – zdziwił się Michalski, zginając dłonie w stronę klatki piersiowej i wytrzeszczając oczy. – Przecież ja tylko mówiłem prawdę.

– No właśnie, prawdę – pomachał palcem wskazującym prawej ręki szef. A pro po, żeby cię trochę nauczyć tej prawdy jest sprawa dla ciebie. Wysunął na środek biurka teczkę leżącą po jego prawej stronie.

– Przyszedł tu jakiś ksiądz z Kościan i zgłosił, że mu jakaś tablica ze ściany znikła. Pojedziesz tam i dowiesz się o co chodzi. Taka przerwa od papierków i wyjazd z miasta dobrze ci zrobi.

– Kościany – szeptał pod nosem podinspektor i spuścił lekko głowę, próbując coś wyciągnąć z szarych zakamarków myśli.

– Coś się nie podoba? – rzekł grubym i donośnym głosem szef.

– Nie! – pokręcił głową Michalski i wziął do ręki dokumenty.

– No, to do roboty – i wstał z krzesełka, obracając się w stronę okna. Gdy ten jeszcze starał sobie przypomnieć, z czym kojarzy mu się ta nazwa.

– Jeszcze tu stoisz! – obrócił głowę nadinspektor.

– Tak, tak już wychodzę – kiwną głową wystraszony mężczyzna i skierował się w kierunku drzwi, gdy nagle przyszło olśnienie. – Bogdan H.! – wykrzyknął. Obrócił się nadinspektor i oparł o biurko – Jeszcze mamroczesz w moim pokoju! W jednej chwili Michalski dostał przyśpieszenia jak po energetyku. Drzwi trzasnęły z taką siłą, że echo niosło się po całym korytarzu i klatce schodowej. Sam podinspektor w momencie znalazł się w swoim pokoju i rzucił teczkę na swoje biurko, myśląc tylko o jednym – Muszę się czegoś napić. Sięgnął ręką po stojący na stole, stary ubrudzony kawą kubek z napisem: „I am Number one” i skierował się w stronę jadalni. Podbiegł szybko do czajnika i gdy tylko złapał go za ucho, domyślał się, że jest pusty.

– Do cholery – szepnął pod nosem, a że wściekłością odłożył czajnik na miejsce.

– Myślałeś, że woda sama się naleje – odparł jego młodszy kolega siedzący przy stoliku. Spojrzał na niego i z wściekłą miną odrzekł:

– Już wiem, kto mi pomoże rozwiązać sprawę. Chłopak przestał jeść swoją kanapkę i wstał równie zdenerwowany jak Michalski.

– Jak to rozwiązać sprawę, jaką sprawę?! Podinspektor obrócił się do zlewu i napełniając swój kubek wodą z kranu, dodał.

– Jesteś młodszy stażem, a ja potrzebuje drugiego. Właśnie otrzymałem sprawę od szefa i ty mi w niej pomożesz. Przyszykuj się i znajdź nam jakieś auto – uśmiechnął się pod nosem podinspektor, wychodząc z jadalni z ustami zamoczonymi w wodzie z kranu.

– Kościany, przecież my jedziemy do wsi, gdzie mieszkają ci dwaj pokłóceni – odświeżał pamięć Michalski. Co ja teraz zrobię? Muszę jakoś trzymać się z daleka od tych dwóch wariatów – obmyśliwał. Może jak co, to w pobliże ich domów będę wysyłał tego młodego. To będzie najlepszy plan – przytaknął głową i wszedł do swojego pokoju. Rozłożył na stole wszystkie kartki z teczki i zaczął im się przyglądać. Po chwili wziął jedno zdjęcie do ręki, na którym była ukazana skradziona tablica i zauważył na niej napisy, łacińskiego pochodzenia: – OBSECRO PAENITET GRATIAS AGO. W jednej chwili do pokoju wpadł, jak oszalały starszy aspirant Buchała, oznajmiając:

– Możemy jechać!

– Gdzie? – lekko skręcił głowę w jego kierunku Michalski.

– No do Kościan – odparł zdziwiony Buchała.

– A skąd wiesz, że do Kościan – spojrzał na niego podinspektor.

– Spytałem nadinspektora, czy ta sprawa to, aby prawda i się dowiedziałem – odparł wystraszony chłopak.

– I co jeszcze się dowiedziałeś? – próbował wyciągnąć z niego Michalski.

– Jakaś płyta zaginęła. I tyle. – trząsł się cały i zgrzytał zębami ze strachu.

– No dobrze – odparł podinspektor i obrócił się zbierając dokumenty.

– Nie jedziemy do Kościan.

- Jak to? – zdziwił się Buchała.

– A tak to. Pierw jedziemy do muzeum – odparł Michalski, obracając się w kierunku wyjścia. W jednej chwili zabrał wszystkie dokumenty ze stołu i ramieniem pociągnął płaszcz wiszący na oparciu krzesła. Powolnym krokiem udał się w kierunku wyjścia.

– A zapomniałem – machnął ręką – Znasz się na tym całym Internecie. Sprawdź, co znaczy – OBSECRO PAENITET GRATIAS AGO.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania