Poprzednie częściMichalski cz. I

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Michalski cz. XI

CZĘŚĆ XI

Gdy Michalski dotarł do kuchni ksiądz tylko siedział i spoglądał w okno. Zaciekawiło go, co może być ciekawego w starej brudnej firance, jeśli cały czas, jest się światkiem tego, co się dzieje we własnym budynku i nic nie powiedzieć. Nad nimi dwoma unosił się dym z papierosa, którego wciąż dokańczał palić poddenerwowany inspektor. Michalski w końcu zebrał się w sobie i odparł:

– Przepraszam za te całe ekscesy…

Gdy nagle ksiądz mu przerwał:

– Tomek to dobry chłopak on tylko ojca ma wybuchowego. Nagle usłyszeli jak po całej plebani zaczęły rozlegać się krzyki. Proboszcz, aż w krześle się obrócił w kierunku pokoju, z którego one dobiegały, a Michalskiemu otwarły się usta, jakby miał zaraz coś połknąć, a ustnik papierosa był przyklejony do wargi.

– Co to się dzieje – zapytał zdziwiony ksiądz?

– Nie, nic – Michalski wyjął z ust papierosa i rozglądał się, gdzie go zagasić – Ja to załatwię.

– No tak myślę – odparł proboszcz. Nagle trzasnęły drzwi w korytarzu i słychać było jak dzielnicowy szarpie się z kimś. Michalski szybko wybiegł i zobaczył Wąsika szarpiącego za kurtkę chłopaka, a ten próbuje biec z rękoma skutymi u góry.

– No to gdzie mam go dać! – wykrzyknął dzielnicowy.

– Zaraz! – zdziwiony tym wszystkim Michalski podbiegł do nich – A co powiedział?!

– No, że jest winny – odparł Wąsik.

– Ale czego winny? – zdziwił się jeszcze bardziej Michalski i spojrzał, w jakim stanie jest młodzieniec.

– No winny, ucieczki i szarpaniny z funkcjonariuszem i jeszcze – próbował wymyślić dzielnicowy.

– Czego?! – zdziwił się Tomek.

– Czekaj – odparł Michalski – Najpierw go rozkuj. Ja go teraz przesłucham, a Ty idź do księdza.

– A to mam teraz księdza przesłuchać? – uradował się Wąsik.

– Popilnuj go tylko – odparł Michalski. Załamany Wąsik złapał za ręce Witaszczyka i zdjął mu kajdanki, a ten zaczął ocierać nadgarstki. Potem oddalił się w stronę kuchni, a inspektor wyszedł z chłopcem przed plebanię i spojrzał mu prosto w twarz.

– To powiesz mi, skąd miałeś kluczyk od kościoła?

– A czy to jakaś zbrodnia – odparł chłopiec.

– No, jeśli coś ginie w kościele, to pewnie tak.

– Na Wielkanoc ksiądz mi pokazał, gdzie on leży i miałem otworzyć na procesje drzwi.

– Mówisz o szufladzie w zakrystii.

– Tak.

– No, ale to było na Wielkanoc, a teraz. Czemu go wyciągasz?

– No bo jak potem zobaczyłem Kościelnego, że otwiera sobie te drzwi, kiedy chce i Księdza, i Kyzikową, to czemu ja nie mogę.

– Zaraz, zaraz to mówisz, że Kościelny i Kazikowa też tamtędy chodzą. – Ciągle, prawie codziennie. A ja mam być gorszy.

– Nic, to dzięki, a za drzwi na plebani musimy się rozmówić.

– To jestem wolny?

– Jak ci mówię. Załatw nowe drzwi i uciekaj.

Chłopak co sił pobiegł, wszak nie miał daleko. Jego dom stał zaledwie dwa domy od murów kościelnych. Michalski zaś musiał sobie poukładać zebrane wiadomości. W sprawę mogą być zamieszani Ksiądz, Kazikowa i Hryniewicz. Do tego Kościelnego nie wolno mu się zbliżać. – Zatem Buchała ma nową robotę – stwierdził. A tak w ogóle to, co on robi – rozejrzał się po placu kościelnym. – A! No tak – złapał się za głowę Michalski i powolnym krokiem zaczął kierować się w stronę budynku kościelnego. Zaś dzielnicowy poczuł, że w końcu spełnia się jego życiowe marzenie. Odkąd był dzieckiem tylko wciąż przesiadywał i oglądał seriale, a to „Kolombo”, potem „Kojak” lub „Gliniarz i prokurator” dziś to on rozwiązuje sprawę. Twardym krokiem wszedł do kuchni, rozszerzył swoje gałki oczne i wlepił wzrok w księdza. Ten zaś roześmiany od ucha do ucha odparł:

– Jasiu przestań się wygłupiać. Podejdź no lepiej.

– Nie! – zaczął obchodzić dookoła krzesła proboszcza Wąsik

– Ja teraz księdza będę przepytywał!

– No przestań – dodał dalej niewierzący w to, co się dzieje proboszcz – Lepiej powiedz mi, czy dobrze zabezpieczyliście płytę? W jednym momencie dzielnicowy stanął na baczność. Spojrzał szybko na okno, a potem podleciał do futryny i wyjrzał na korytarz. Gdy się upewnił, że nikogo nie ma, wrócił się i prawie do ucha proboszcza wyszeptał:

– Czy ksiądz głupi? Przecież mógł nas ktoś podsłuchać. Ten go odepchnął i złapał się za swój narząd słuchu.

– Pogłupiałeś! Chcesz, żebym ogłuchł. Wąsik odsunął się na kroki, wyprostował i rzekł:

– Płyta jest w bezpiecznym miejscu. Te cymbały z miasta nigdy się nie domyślą, kto i gdzie ją schował.

– Nie myśl tak – pouczał go ksiądz – Lepiej miej wszystko na oku i mieszaj im szyki. Gdzie jest teraz ten inspektor?

– A, chyba przed plebania – stwierdził Wąsik.

– Jak to przed plebanią? – zdziwił się ksiądz – On nas podsłuchuje?! I zerwał się z krzesła, rozglądając się to na okno to na drzwi. Zaś dzielnicowy wybiegł, jak poparzony do korytarza, potem biegł co sił do drzwi wejściowych. Złapał za klamkę, otworzył je na oścież i ku jemu zdziwieniu, zobaczył tylko podjazd z trawnikiem. Zasapany, jak pies z językiem na wierzchu, złapał się za serce.

– I co?! – Dobiegał głos za jego pleców. Powoli zaczął się obracać i zsuwać plecami po ścianie, jakby chciał usiąść na chwilę. Z kuchni podszedł do niego ksiądz i zdziwiony tą sytuacją krzyczał:

– Co Ci jest?! Może wezwać kogoś!

– Nie! Nie trzeba – łapał się oburącz za mostek i ściskając zęby z bólu wystękiwał Wąsik – To za chwilę przejdzie. Proboszcz nie mógł na to patrzeć rozejrzał się po podwórku, potem po ulicy, aż w końcu wbiegł do plebani i zaczął mocować się z kajdankami, by dostać słuchawki od telefonu.

***

W tym samym czasie, gdy Wąsik przesłuchiwał księdza w kościele pani Przewodniczka uważała, że wpadła na jakiś trop. Przyglądając się przez dłuższy czas ołtarzowi bocznemu i figurom umieszczonym na nim stwierdziła, iż w tej zagadce wcale nie chodzi tylko o historyczną kamienną płytę. Wlepiona oczyma jak sęp w swoją ofiarę, wypatrywała drobnego szczegółu. Który, by ją naprowadził na potwierdzenie jej tezy. Nagle poczuła czyjś oddech na swych włosach.

– To, co robimy? – zapytał rozglądający się po wnętrzu Buchała. Wystraszona kobieta nagle skoczyła, a potem obracając się odparła:

– Wystraszył mnie pan.

– Michalski kazał mi pani pomóż.

– Aha! – kiwnęła głową. – To może znajdzie pan coś do podważenia tamtej płyty.

– Co? – zdziwił się Buchała.

– Jakiś pręt. Coś długiego i mocnego – tłumaczyła Przewodniczka. Buchała pokręcił głową i pomyślał: – Gdzie ja takie coś znajdę w kościele. Ale zaczął się rozglądać i iść powoli w stronę ołtarza. Z kolei pani Historyk z powrotem skupiła się na swoich domyśleniach. Podeszła bliżej i zaczęła wspinać się na stół, a później chciała wdrapać się jeszcze wyżej, gdy nagle usłyszała:

– Co najlepszego wyprawiasz! – wykrzyknął Michalski. – A Ty! Czego szukasz za fotelem księdza? Tylko na chwilę spuścić was z oka.

– Ja tylko szukam czegoś długiego – tłumaczył się Buchała.

– A po co?! – rzekł kipiący jak wulkan Michalski i podchodził do ołtarza, z którego powoli schodziła Przewodniczka – A Ty, po co tam weszłaś?

– Nie pamiętam, od kiedy jesteśmy na TY – odparła, otrzepując swoje ubranie dziewczyna.

– To co, znów mamy się kłócić – spojrzał prosto jej w oczy Michalski.

– Nie. Iwona jestem – wysunęła dłoń Przewodniczka – A co do tego, dlaczego tam się wspięłam, to może i Ty mi pomożesz. Masz lepszy wzrok. Czego tam może brakować? Michalski podniósł głowę i zaczął mrużyć oczy. Rozglądał się wszędzie. Po figurach stojących zboku, następnie skupił się na obrazie na środku, potem podniósł głowę i przyjrzał się sklepieniu, w końcu odparł:

– Wiesz, że ja się na tym nie znam. Po to zaciągnąłem tutaj ciebie.

– No właśnie – odparła Przewodniczka – więc daj mi pracować.

– Ja wiem! – wykrzyknął z dala Buchała i pokazując palcem mówił dalej – Tamten święty nie ma laski.

– Czego?! – zdziwili się Michalski i Iwona, spoglądając to na aspiranta to na ołtarz.

– No tego kijka – próbował wytłumaczyć Buchała.

– Pastorału – zauważyła Przewodniczka – Rzeczywiście. Ktoś musiał sobie go pożyczyć.

– Ale do czego? – zdziwił się Michalski. Buchała z Przewodniczką już dobrze wiedzieli, do czego i na ich twarzy pojawił się mały uśmiech. Aspirat, nie mogąc wytrzymać odparł:

– Może i pan pomoże mi szukać pręta.

– Do cholery! – zdenerwował się Michalski – Na co ci ten pręt?!

– Chcemy odsunąć tę płytę – odparła Przewodniczka.

– To jeszcze się z tym bawicie – złapał się za głowę Michalski.

– Znalazł się mądry! – wykrzyknął Buchała. – Może ty podniesiesz ten kamień.

– No nic – westchnął podinspektor M. i stwierdził – Na dziś musimy dać sobie spokój, ale jutro. Podnosząc głos podniósł i palec wskazujący palec prawej ręki do góry. – Chciałbym już wiedzieć na pewno co tam jest ukryte. Idziemy na plebanie.

– O nie! – nie spodobało się to Iwonie – Ja dzisiaj nie będę spała w tamtym miejscu. Nagle słuchać było gromki śmiech Buchały roznoszący się niczym echo po ławach kościelnych.

– Może, by tak sobie pan gdzieś poszedł – odparł Michalski, patrząc w stronę kolegi, który nadal wyczekiwał na dalszy bieg akcji. – Nie słyszał Pan! Wystraszony Buchała powolnym krokiem skierował się w stronę bramy wyjściowej. – Niech Pani posłucha!

– Nie to niech Pan posłucha! – wymieniali się słówkami, że prawie chcieliby na siebie wskoczyć, gdyby nie dobiegające z dala:

– Tylko niech pan pamięta wszystko pozamykać.

– Dobrze, będę pamiętał! – uspokoił się Michalski, a Przewodniczka zaczęła powoli iść w stronę wyjścia. – Zaraz, gdzie idziesz?

– Może na autobus, może do sąsiadów, może nie wiem gdzie. Wszystko jest lepsze niż spanie z tobą w jednym łóżku.

– Dlaczego zaraz w jednym łóżku – zdziwił się Michalski – Kto tak mówi?

– Słuchaj no, ty uparty śmierdzący papierosami, bezdechowcu, nie mam chęci słuchania twoich melodii przez całą noc i wdychania petów. Wole sama znaleźć sobie lokum na najbliższe dni. Michalski stanął, jak wryty i nie wiedział, co ma powiedzieć jedyne co, to przełknął ślinę. Dłoń, znając przyzwyczajenia, zaczęła sama kierować się ku kieszeni, aby wyjąć paczkę, ale w jednej sekundzie otrzymała impuls – Co ja robię? Michalski tylko podniósł głowę i spojrzał jak Iwona znika mu między ławkami. – No cóż – pomyślał – Trzeba zamknąć kościół. A jak co, to pośle się po nią Wąsika. I udał się powoli w stronę otwartych drzwi bocznych.

***

Gdy w kościele trwały bujne narady w domu obok ksiądz próbował wezwać karetkę. Wąsik zwijający się z bólu już prawie stracił przytomność.

– Szybciej, szybciej! – krzyczał na głos zdenerwowany proboszcz, a z jego dłoni wylewała się ciurkiem krew. Jedyne, co udało mu się to zrzucić słuchawkę i wycisnąć palcem numer alarmowy. ZE słuchawki dobiegał tylko dźwięk połączenia. Nagle z podwórza zaczął dobiegać czyjś głos. Ksiądz nawet nie zastanawiając się – kto to może być, zaczął wołać: – Ratunku! Pomocy! Gdy po chwili ze słuchawki odezwała się kobieta i zapytał:

– Dorze, ale czy może Pan powiedzieć co się stało i gdzie? Zaś do leżącego Wąsika podbiegł Buchała i uklęknął.

– Chłopie co ci jest? – odparł, łapiąc go za głowę. Natomiast ksiądz dalej prowadził rozmowę przez telefon.

– Niech Pani szybko sprowadzi pogotowie na plebanie do Kościan tu umiera policjant – odparł, pochylając się do słuchawki.

– Dobrze – potwierdziła przyjęcie dyspozytorka i zaczęła wypytywać dalej – A czy mógłby Pan podać swoje dane. Ksiądz się zdziwił.

– Ja ratuje człowieka, a tu znowu mnie przepytują. Nie to jakaś zmowa. – zdenerwował się i odszedł od telefonu, by usiąść na krześle. Z telefonu nadal dobiegał głos dyspozytorki:

– Halo! Halo! Czy jest tam ktoś?! Czy ktoś mnie słyszy?! Tymczasem w korytarzu Buchała nadal starał się nawiązać kontakt z Wąsikem. Gdy zauważył, że ten już opuszcza dłonie z klatki piersiowej, zaczął szybko sięgać dłonią do kieszeni po telefon i wybijać numer.

– Słuchaj trzymaj się – krzyczał Buchała – Zaraz ci pomogę. Słysząc to ksiądz, oprzytomniał i zerwał się z krzesła, wybiegając na korytarz. Gdzie aspirant nasłuchiwał, czy dzielnicowy oddycha, czy trzeba go już reanimować. Przy uchu trzymał jedną ręka telefon i czekał na połączenie. Ale nagle odezwał się ksiądz:

– Nie trzeba ja już wezwałem.

– Co?! – zdziwiony spojrzał Buchała na proboszcza, jakby niedosłyszał co on mówił.

– Już wezwałem pogotowie. Jedzie. Buchała dobrze przyjrzał się księdzu i zauważył całe zdarte nadgarstki oraz we krwi kajdanki i albę księdza.

– Aha! – odsunął telefon od ucha i zaraz palcem go rozłączył

– A co tak w ogóle tu się wyprawiało? Odparł zdziwiony.

– Tutaj? – zdziwił się ksiądz – nic.

– Ach tak! – pokiwał głową Buchała. A po chwili słychać było jak na chodnik plebani zajeżdża karetka na włączonych kogutach. Szybko wychodzą z niej ratownicy i lekarz, a jeden z nich zadaje pytanie: Kto wzywał karetkę i gdzie jest pacjent?

– Tu! – zaczął wzywać proboszcz i podnosić ręce do góry.

Buchała zdezorientowany całą sytuacja spoglądał to na księdza, to na biegnących ratowników, to na Wąsika, który leżał i wydawał ostatnie tchnienie.

– Szybciej! – zawołał po chwili i wszedł do środka korytarza ciągnąc za sobą księdza.

– Co tu się stało? – zapytał zakładający na uszy słuchawki lekarz pogotowia. Buchała spojrzał na księdza, zaś on na niego. Oboje nie wiedzieli, kto i od którego momentu miał zacząć. Jakby wodę wlano im w usta. Przez ten czas lekarz zdążył przyłożyć stetoskop do klatki piersiowej Wąsika i wykrzyczał:

– Reanimujemy go! Wtedy ksiądz wydusił z siebie, podchodząc do uciskającego ratownika :

– Bo wie pan. On w pewnym momencie złapał się za klatkę i potem zaczął zsuwać się po ścianie.

– Ale niech ksiądz odejdzie! – wykrzyknął lekarz – Zaraz co księdzu się stało w ręce?!

– Nie nic – odparł Buchała i łapiąc księdza za ramiona ciągnął do tyłu. – Zaraz! – odparł lekarz – Przecież widzę, że mu krwawią.

– Ej! A co z nim?! – wykrzyknął zmęczony uciskaniem ratownik.

– Czekaj – odparł klęczący obok lekarz – Przynieś z auta defibrylator, a księdza niech pan rozkuje. Przecież może się wdać zakażenie. Buchała niechętnie sięgał po klucze. Wiedział, że jeśli popełni kolejny błąd Michalski może go wysłać nawet z kwitkiem do domu.

– No na co Pan czeka! – rozdarł się lekarz – On już dawno powinien być rozkuty. Popędzał, rozrywając przy tym ubranie dzielnicowego. Po chwili przybiegł ratownik i załączyli urządzenie.

– Uwaga! – wykrzyknęli oboje i rzuciło Wąsikiem, jakby piorun w niego strzelił.

– Ustabilizowany – odparł lekarz – Zabieramy! A Pan zdjął już te kajdanki? Spojrzał w stronę Buchały, który nie spiesząc się, wyjął kluczyki z kieszeni i łapał za dłoń księdza.

– Jak Pan rozkuje, to te nadgarstki proszę zdezynfekować, a potem czymś owinąć najlepiej gazą lub bandażem. My jedziemy – pouczał lekarz, który po chwili wybiegł do jadącego z noszami w kierunku karetki ratownika. Buchała pokiwał głową i swoje pomyślał: – Już go wypuszczę. Prędzej mi kaktus na dłoni wyrośnie. Wszystkiemu z dla przyglądała się Kyziakowa, która po chwili przybiegła na plebanie i zaczęła wołać.

– Jeszcze takich rzeczy w życiu nie widziałam!

– Jakich?!

– Najpierw księdza aresztować, później się u niego gościć, a teraz podkładać mu trupa. To jest skandal na całą wieś, co ja mówię na całą gminę.

– Co też Pani opowiada – pokiwał głowa Buchała.

– Ona ma racje – odparł ksiądz. – Niech pani zaraz dzwoni do biskupa. Widzi pani co mi zrobili.

– O Matko Boska! – złożyła ręce – To jeszcze biją naszego kochanego proboszcza. Ja wam nie daruję.

– Kyziakowa! – zawołał Buchała uciszający księdza – Jak sobie Pani w końcu przypomni, gdzie ksiądz był 20 lipca, to niech Pani dopiero wtedy przychodzi i krzyczy!

– Jak to gdzie był? – zdziwiła się gospodyni.

– Nie, nie! – zaczął się wyrywać proboszcz i chciał biec w stronę Kyziakowej.

– Był tutaj – dodała.

Ksiądz załamany spuścił głowę, a Buchała spojrzał na niego.

– Aha, był tutaj! Dziękuje! – kiwnął głową aspirant i popchnął drzwi wejściowe.

– No mój drogi, chyba już nie masz co liczyć na alibi. Uśmiechnął się pod nosem policjant.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania