Poprzednie częściMichalski cz. I

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Michalski cz. XIII

– No i co dalej? – odparł zasmucony Buchała, widząc krzątającego się bez celu. Michalskiego po kuchni. – Mieliśmy iść spać, wszystko było ustalone a teraz.

– Co teraz – spojrzał się na niego inspektor. – Chcesz idź się myć i kładź się, ja muszę jeszcze wykonać parę rzeczy. W jednej chwili roześmiał się Buchała i pokiwał głową:

– Parę rzeczy.

Gdy nagle do kuchni zajrzała idąca do łazienki Iwona:

– Coś nie tak?

– Nie! Ależ, skąd – spojrzał na nią Michalski – Buchała właśnie miał sprawdzić co słychać u Księdza.

– Co! – zdziwił się, ale po chwili się wyprostował i dodał – Ach, no tak! U Księdza! I wyszedł.

– Coś znów nie tak? – zapytał Michalski.

– Nie, przepraszam – spojrzała na lewo i na prawo Przewodniczka – Ja tylko chciałam powiedzieć, że zajmuję łazienkę.

– Ok – kiwnął głową Michalski i po odejściu Iwony z wściekłością chciał trzasnąć pięścią w stół, ale się powstrzymał. Nagle wyleciał jak oszalały na korytarz i zaczął krzyczeć:

– Że też wcześniej na to nie wpadłem! Z bocznego pokoju wyszedł Buchała i słychać było, nawet jak ksiądz się przebudził. Zaś nic nie mogło zatrzymać podinspektora, który niczym poparzony biegał po całej plebani i obszukiwał wszystkie meble. Jego kolega, widząc to, co robi pragnął za wszelką cenę i pomóż, i dowiedzieć się, jaki jest nowy plan działania.

– Co znowu szef odkrył?

– Na razie nic – odparł Michalski. – Ale jak znajdziemy jakiś komputer lub monitoring to wtedy.

– Szefie jesteś genialny – zaświeciły się oczy Buchale i rzucił się do przeglądania pokoju. Zaś za ścianą zbudzony ksiądz usłyszał jakieś hałasy. Dobiegały one z sąsiedniego pokoju i przypominały mu, jakby stare czasy represji i komunizmu, gdzie siłą wyciągano z domów i niszczono mienie. Zerwał się szybko z łóżka, wsunął byle jak na stopy buty i biegł w stronę drzwi, gdy nagle usłyszał wołanie:

– Chłopaki, słyszycie mnie! Macie jakiś suchy ręcznik. Załamany podniósł tylko głowę do góry i wyszeptał parę słów modlitwy i pobiegł dalej. Nie mógł znieść, że nie jego własność jest niszczona lub „Bóg wie co” robiona bez jego wiedzy. Natomiast Michalski, przeglądając wszystkie szuflady czytał szczegółowo wszystkie pisma, ale to Buchała stwierdził:

– W tym pokoju tego nie ma. Musimy iść obok.

– Czekaj! – powstrzymywał go na chwilę inspektor, jakby znalazł coś ciekawego.

– Co tam masz?! – podszedł Buchała i spojrzał z zaciekawieniem na kartkę, którą trzymał Michalski.

– Uprzejmie zawiadamia się o niespłaceniu długu …

– Zaraz! Co tu się dzieje! – wykrzyknął, widząc pootwierane szafy i bałagan na środku pokoju Proboszcz. – Jakim prawem mnie przeszukujecie?! Michalski szybko zwinął kartkę i schował do tylnej kieszeni spodni. Na jego twarz, jak nigdy do tej pory, widać było oznaki strachu. Całe czoło, było zlane potem, a policzki powoli, zaczęły blednieć. Buchała też stał sztywno, jak kołek i czekał, aż tylko ktoś go wbije. Całe szczęście, był ktoś trzeci, który właśnie kończył się myć i wychodził z łazienki. Trzask drzwi, było słychać wyraźnie na cały korytarz, lecz jeszcze wyraźniejsze i rozpraszające, stało się zawołanie: – Czy wy w ogóle nie słyszycie jak się do was mówi?! I nagle Iwona stanęła u wejścia do pokoju, w którym miała spać.

– No wypraszam sobie, nie na takie warunki się umawialiśmy – odparła, popychając księdza. – Zaraz masz to posprzątać i zabierać się stąd! Rozumiesz!

– Taak! Roozuuumię! – odparł jeszcze nie bardzo wiedzący co się dzieje Michalski. Za to Buchała, zdając sobie sprawę, że ma okazje znów czymś się zasłużyć. Usunął się na drugi plan i przechodząc spokojnie obok Przewodniczki rzekł:- To ja pójdę zaparzyć kawę. Lecz stanął naprzeciw księdza, który z miną niczym wściekły bokser zmierzył go wzrokiem. Na co aspirant odpowiedział: – Proboszcz też chce. I szybko uciekł do kuchni. W pokoju pozostał Michalski, który niczym rakieta zaczął zbierać i poprawiać wszystkie rzeczy, a dotrzymująca mu towarzystwa Iwona ścieliła sobie posłanie. Ksiądz, wiedząc, że nie ma co wracać do kłótni, postanowił iść do pokoju, zaś sprawę poruszyć dopiero, przy wizycie kogoś z kurii lub z komendy.

***

– Wyjaśnisz mi w ogóle co tu się dzieje – zapytała po cichu Iwona.

– Wiesz, takie tam procedury – próbował wykręcić się od odpowiedzi Michalski.

– Ta procedury – uśmiechnęła się z lekka przewodniczka i zaczęła zbierać z podłogi rozrzucone kartki – Czego szukaliście?

– No dobrze – inspektor wsunął szufladkę i podszedł bliżej Iwony. – Wpadłem na pomysł, że trzeba mu przejrzeć komputer.

– Świetnie! – wykrzyczała z radości przewodniczka.

– Cicho – uspokajał nieposkromioną radość Michalski – Jest jeden problem. Nie wiemy, gdzie on jest, a po drugie nie mamy przy sobie nakazu.

– Jak to? – zdziwiła się Iwona. – To, z kim mi przyszło pracować? Michalski spuścił głowę, wyjął kartki z rąk przewodniczki i zaczął domykać drzwi od szafek.

– Dobranoc – odparł, wychodząc z pokoju.

– Zaraz a co z … – patrzyła z zaciekawieniem, czy Michalski się zatrzyma lub obróci, choć na chwilę. Lecz on zniknął w korytarzu i słychać było tylko, jęk spróchniałych desek podłogi uginających się pod jego stopami. Z echa można było wywnioskować, że poszedł do kuchni. Zaś Iwona załamana usiadła na łóżku i zaczęła myśleć.

– Nie, ta sprawa nie może tak stać. Ktoś w końcu musi ruszyć ją z miejsca. Tak jak przyszła się rozebrać do spania z mokrą głową, tak teraz postanowiła z powrotem poprawić swoją sukienkę, zapiąć wszystkie guziki u bluzki. Zgasiła światło, aby wszyscy myśleli, że poszła spać i nasłuchiwała co się dzieje w plebani. W pokoju obok taką samą metodę przyjął ktoś inny. Położył się spokojnie na wersalce. Wyjął rękoma z bocznej kieszeni sutanny (na tyle, ile mógł) różaniec i zaczął odmawiać modlitwę. A w kuchni Buchała stał i pilnował czajnika i stojących obok szklanek. Gdy po chwili wszedł Michalski i zdziwiony odparł:

– Co ty głupcze wyprawiasz?

– Jak to? – zdziwił się Buchała. – Robię nam kawę.

– A zresztą – machnął ręką Michalski – I tak się przyda, to zrób.

– To, co teraz? – odparł z zaciekawieniem aspirant.

– Jak to co? – podszedł do światła inspektor i zaczął wyjmować z tylnej kieszeni kartkę. – Ty idziesz spać, a potem zmiana. Ktoś musi czuwać. Po chwili głos gwizdka z czajnika rozległ się po całej plebani i Buchała szybko wyłączył gaz. Zalał szklanki wrzącą wodą i podszedł do Michalskiego.

– No i co tam jest napisane?

– Cicho bądź. Lepiej idź się umyj – zwinął kartkę Michalski i szybko schował z powrotem do kieszeni. Słysząc to Ksiądz zaniepokoił się. W jego rękach zatrzymał się na chwilę różaniec, a oczy były wlepione w sufit, jak u zmarłego. – Co oni mogli tam znaleźć? – zastanawiał się. Przecież tak naprawdę, wszystkie papiery są w kancelarii, czyli tu. Obrócił się na boki i nie wiedział, czy iść sprawdzić, czy się wstrzymać. Nagle usłyszał zbliżające się kroki. Podniósł lekko głowę, lecz to był Buchała, który skręcił po chwili do łazienki. Z sekundy na sekundę, ciekawość nie dawała mu ani trochę wytchnienia. Pragnienie zobaczenia tego dokumentu, chciało mu rozszarpać głowę na drobne kawałki.

Podobnie było za ścianą. Prawa ręka Iwony regularnie co minuta przekręcała się, aby mogła spojrzeć na tarcze swojego zegarka. Już zdenerwowana tym wyczekiwaniem, co chwila spoglądała na srebrno świecący księżyc za za oknem, to znów w stronę drzwi i odgłosów niesionych z kuchni. Myślała wtedy jedno – Kiedy oni w końcu skończą. Lecz sam nie mogła znaleźć odpowiedzi i po chwili postanowiła położyć się na łóżku i czymś przykryć, aby nie zmarznąć. Nie minęła nawet pełna minuta, gdy powieki same jej się sunęły, a głowa wtopiła się w puchową poduchę.

Ksiądz za to nie dał za wygraną. Będąc pewien, że jeden z policjantów się myje postanowił wstać i uspokoić swoje sumienie. Kiedy tylko podnosił się z wersalki nagle oślepiło go światło. Chciał zakryć oczy rękoma, lecz miał związane i wymachując nimi z powrotem naruszył rany i poczuł ból.

– Aaa! Niech Pan wyłączy to światło! – zakrzyczał.

– A gdzie to my się znowu wybieramy?! – odparł Michalski.

– Niech Pan zgasi! Proszę. – próbował jeszcze łokciem zakryć swoje oczy proboszcz. W momencie, na pół rozebrany, przybiegł Buchała i za pleców Michalskiego zaczął krzyczeć:

– Co się dzieje?! Co się dzieje?!

– No jak to, co – odparł podinspektor – Nasz podejrzany znów próbował uciec.

– Wcale nie! – zdenerwował się Ksiądz i w jednej chwili stanął, jak na baczność – Ja tylko pragnę skorzystać z toalety. Ach tak – postawił oczy w słup Michalski – w takim mąć razie. Buchała! Tak? – odezwał się cichym głosem aspirant, zaznaczając, że ciągle stoi za plecami kolegi.

– Pomożesz księdzu trafić do toalety.

– Zrozumiałem – odparł i zaczął iść w kierunku stojącego na środku pokoju proboszcza, gdy Michalski złapał go za ramię. Dał krok w tył, nadstawił ucha i usłyszał:

– Przypilnuj go, by szybko nie wyszedł. Ja rozejrzę się po pokoju. I tak po chwili Ksiądz mijał prób futryny, a aspirant, idąc tuż za nim rozglądał się na boki. Michalski, widząc ich plecy, przyrównywał to do znaku start na wyścigach i z wielkim rozpędem podbiegł do najbliższego mebla. Najbliżej stała szafa z ubraniami i po jej otwarciu raczej nic ciekawego pod sutannami się nie kryło. Sam widok od razu chciał zniechęcić Michalskiego do szukania w tym miejscu. Lecz, gdy się obrócił do niej plecami i zobaczył stojące biurko, od razu klepnął się w czoło. W jego głowie zaświeciła się żarówka z napisem – Bingo. Podbiegł szybko, usiadł na krześle i kiedy miał zamiar odsunąć szufladę zobaczył na wszystkich drzwiczkach bocznych zamek. Pochylił się, aby sprawdzić, czemu nie może wyciągnąć skrzynki i też ujrzał otwór na klucz. Załamany stwierdził:

– No to już wiemy, gdzie Ksiądz skrywa swoje tajemnice. Nagle w drzwiach pokoju pojawił się sam duchowny i zaczął wołać:

– A co Pan robi na tym krześle!

– Czekam na Księdza.

– Tak, a może znowu Pan grzebał w moich rzeczach!

– Tu nie da się grzebać – odparł, starając się uspokoić Proboszcza – Wszystko jest pod kluczem.

– Ach tak! – uśmiechnął się duchowny. Jeszcze tego, by brakowało, żebyście Księgi Parafialne przeglądali. Michalski, widząc, że nie znalazł tego, co pragnął wstał i udał się w kierunku drzwi. Buchała również zmęczony, obrócił się plecami i myślami był już na kanapie, a oczy jego, same się powoli zsuwały jak żaluzje w oknie.

– Zatem dobranoc – rzekł Michalski i wychodząc z pokoju zgasił światło.

***

Kiedy na plebani robiło się ciemniej za ścianą muru kościelnego zaczynało tętnić życie. Kościelny, któremu odmówiła noclegu Iwona właśnie zaczął zwoływać do siebie na rozmowę swojego sądowego wroga – Zbigniewa Witaszczyka.

– Witaszczyk! Chodź no tu!

– Nie denerwuj mnie Bogdan!

– Przestań! Jest pilna sprawa.

– Wiesz, że nie mogę to czego się drzesz.

Powiedział i odwrócił się plecami, aby iść w stronę drzwi swego domu. – Przestań, księdza trzeba ratować.

– Co ty gadasz? – odparł zdziwiony – Wpadł na głupi pomysł to niech siebie ratuje.

– Ale kto uratuje Jaśka?

– A co tam robi Jasiek? Ponoć pogotowie go zabrało.

– No właśnie. Jak się za nich nie weźmiemy, to Bóg wie co jeszcze narobią.

– Racja! – pokiwał głową Zbigniew. – Mój syn to nawet drzwi jutro musi zanieść.

– Drzwi?! – zdziwił się Hryniewicz. – z jakiej racji.

– Aaa! – zaczął się wymigiwać od odpowiedzi sąsiad. – To nic takiego.

– Jak to? Nie! Widzę, że naprawdę muszę z nimi porozmawiać. – zdenerwował się kościelny i już miał zamiar iść w stronę kościoła, gdy nagle stanął i podrapał się po głowie, by rzec: – Ale chyba zrobię to jutro, jak się wyśpię. Roześmiał się tylko na całe podwórze Witaszczyk: – Wiesz, co Bogdan, kłócić się o głupi słupek to ty się potrafisz, a do księdza chałupy wybrać się nie umiesz. W jednej chwili, jakby ktoś w Hryniewicza rzucił kamieniem. Podbiegł do płota cały czerwony jak indyk. Wytrzeszczył oczy i zaczął krzyczeć z całych sił:

– Ty! Witaszczyk ty mnie nie pouczaj. Bo ja jeszcze z tobą sprawy nie skończył!

– To chyba ja z tobą! – odszczeknął się Zbigniew i podbiegł bliżej płotu. W jednej chwili zaczęła się szarpanina, aż płot zaczął giąć się we wszystkie strony, a słupki wyrabiały w ziemi większe otwory na boki. Hałasy było słychać po całej okolicy, lecz nikt nie chciał interweniować ani nie było nikogo, kto miał ich powstrzymać. Jednak po dłuższej chwili, obaj upadli na ziemię z poobijanymi policzkami i wyszarpanymi koszulami i jeden zaczął resztką sił wystękiwać:

– Jutro domagam się rewanżu. Hryniewicz podniósł palec wskazujący prawej ręki i drżącym głosem rzekł:

– Masz to jak w banku.

I obaj rozłożyli się plackiem przy chwiejącym się płocie.

– Zbigniew!

– Tak, Bogdan?

– To, o co my się pobili?

– Chyba o to, co zawsze – odparł Witaszczyk.

– Aha! A po co ja cię zawołałem do płota? – zaczął przewracać się na bok Hryniewicz.

– Ja już nic nie wiem – odparł obolały sąsiad.

– Zośka, zobacz no! – wykrzyknęła do sąsiadki żona Bogdana.

A po chwili na sąsiednie podwórko z domu wybiegł syn i żona Zbigniewa. Syn roześmiał się i podbiegł do ojca, szepcząc mu do ucha: – A ponoć to ja najwięcej nabroiłem. Po chwili ojciec, słysząc syna otrząsnął się i próbował się podnieść, ale ból był przeokropny. Syn złapał go pod ramie i podniósł do góry, by zaraz usłyszeć:

– Nie porównuj mnie do siebie. Zaś po drugiej stronie siatki żona Hryniewicza spojrzała na sąsiadkę i odparła:

– Jak długo jeszcze ma to trwać?

– Nie wiem – wzruszyła ramionami koleżanka – Może najlepiej pójść do tych nowych i niech oni coś z tym zrobią.

– Może i masz racje – spojrzała z sąsiadką w stronę plebani.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania