Poprzednie częściMichalski cz. I

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Michalski cz. V

Gdy czarne BMW zbliżało się do granic Kościan, Michalski, będąc dumny z siebie odparł do pani Przewodniczki:

– Zaraz będziemy na miejscu. Lecz ta wiadomość nie wywarła żadnego entuzjazmu na twarzy kobiety, wręcz po tak długiej podróży w ciasnym aucie zapytała – Ponoć mieliśmy już tam być. – Mogę przyśpieszyć – odparł inspektor, spoglądając w boczne lusterko i prawą ręką, łapiąc za rączkę od biegów.

– To nie mi zależy na informacjach – zaczęła droczyć się bardziej pani historyk.

– No właśnie! – krzyknął, nie wytrzymując Michalski – Informacje! To chyba Pani powinna mi jakieś udzielić. Albo przynajmniej się wytłumaczyć.

– Wytłumaczyć?! – zdziwiła się – Z czego niby?

– Na przykład… – i tu zająknął się podinspektor, udając, że jest skupiony na drodze. – No to wtargnięcie, do auta.

– Ha, ha, ha – roześmiała się na cały samochód Przewodniczka. Zawstydzony Michalski oparł się aż o szybę i skulił głowę. Nie wiedząc co dalej powiedzieć, skupił się na drodze, gdy nagle przed jego maskę wybiegło dwoje ludzi. Jeden to ksiądz biegnący jak oszalały od strony kościoła, a drugi to jakaś znajoma twarz. Po chwili, gdy energicznie zahamował, podbiegł do jego drzwi Buchała, pukając w szybę i krzycząc:

– Cholera! Świadek nam ucieka. Przewodniczka myślała, że ze śmiechu zaleje się łzami. Wcale nie cieszyło to Michalskiego, który natychmiast wyciągnął „koguta” i włączył sygnalizatory, rzucając się w pościg. Buchała, stojąc z wywalonym językiem i sapiąc, jak stary parowóz stwierdził do siebie samego:

– Nie, ja teraz muszę chwilkę odpocząć. I powoli zeszedł z jedni zgarbiony. Michalski, wypatrując przez boczną szybę czarnej sutanny zjechał na pobocze, aż postanowił:

– Niech Pani słucha – odparł – Popilnuje Pani przez chwilę papierów, a ja pobiegnę. Dobrze? Przewodniczka kiwnęła głową i złapała ręką za teczkę.

– Spokojnie, niech Pan biegnie – dodała, po czym wyciągnęła rękę, wyłączając te przeraźliwe wycie.

– Buchała ty biegnij od lewej ja wezmę go od przodu! – zaczął wymachiwać ręką Michalski, po czym zbliżył się do furtki nieznanego mu nigdy w życiu gospodarstwa. Starszy aspirant niezadowolony z tego rozkazu, posmutniały mocno odsapnął, spuścił głowę i wyciągnął z tylnej kabury pistolet. Uniósł go nad głowę i powoli zaczął się kierować w stronę pastwisk.

– Też mi przyszła robota – westchnął.

***

Tymczasem w starej, drewnianej chałupie niedaleko kościoła, niby duchy zaczęły nawiedzać starszą kobietę.

– Kto tam, kto tam? – zaczęła wołać wystraszona kobieta.

– Niech pani Kyziakowa się nie boi, to ja proboszcz – odparł zdyszany ksiądz, zatrzaskując szybko drzwi za sobą. Za rogu futryny wyłoniła się twarz spracowanej, chorej staruszki.

– A co już Kolenda nadeszła? – spytała się zdziwiona. Lecz ksiądz poddenerwowany wyglądał co chwila przez drzwi.

– Nie pani Marianno! Ja tak z wizytą – odparł proboszcz, zbywając staruszkę.

– O Matko Przenajświętsza to ja umieram – złożyła ręce Kyziakowa. Ksiądz zdziwiony odszedł od drzwi i spojrzał kobiecie w oczy.

– Co też Pani mówi?!

– No bo ksiądz to tylko z ostatnim namaszczeniem teraz. Proboszcz złapał się za głowę, nie dowierzając.

– Co też Kyziakowa mówi? – westchnął – Ja mam sprawę do Marianny. I wszedł do kuchni, żeby wyjrzeć przez okno, a staruszka zdziwiona spoglądała na zachowanie księdza.

– Pamięta Marianna jak jej ś.p. mąż mówił mi na swej ostatniej spowiedzi, że: „chciałbym jakoś parafii się przysłużyć, ale już za późno”.

– Nie pamiętam – zdziwiła się jeszcze bardziej kobieta i zaczęła zastanawiać o co w tym wszystkim chodzi.

– No bo widzi pani Kyziakowa parafia jest w potrzebie – kręcił na boki głowa ksiądz i z nerwów przekładał dłońmi.

– Toś ty po pieniądze przyszedł! – zdenerwowała się staruszka i zaczęła się rozglądać co złapać w dłonie. Proboszcz, widząc się dzieje w te pędy udał się w kierunku drzwi i wybiegł na podwórze. Zanim biegła rozwścieczona Kyziakowa, trzymając w ręku ścierkę i machając nią na wszystkie strony. Gdy tak znaleźli się na samym środku gospodarstwa z jednej strony całej sytuacji przyglądał się Michalski, z drugiej podchodził do płotów Buchała, nie mogąc opanować śmiechu. W pewnym momencie podinspektor podszedł do i tak już porządnie obitego księdza złapał go za ramie i rzekł:

– I warto było uciekać z plebani? – dodając – No to idziemy z powrotem. Gdy nagle usłyszał:

– Chwila! A Pan to kto?! – krzyknęła Kyziakowa – Może też naciągacz?! Michalski się uśmiechnął, a przez podwórko szedł rozbawiony Buchała. – Nie – odparł spokojnie podinspektor – Ja i ten Pan jesteśmy z Policji. Zabieramy tego Pana. Buchała, choć!

– Dziękujemy Pani – dodał starszy aspirant, przechodząc koło zdziwionej całym wydarzeniem Marianny. Długo jeszcze stała na podwórku i nie mogła zrozumieć co się wydarzyło.

***

Na podwórze plebani zajechał Michalski swoim samochodem. Po chwili wysiadła z niego Przewodniczka i z wielkim oburzeniem stwierdziła:

– I co ja niby teraz mam robić? Michalski, nie przejmując się zbierał wszystkie dokumenty i sprawdzał wokoło, czy o czymś nie zapomniał. W tym sam czasie do auta zbliżał się Buchała, trzymał za górne prawe ramie proboszcza, który się wyrywał i krzyczał prawie na całe miasteczko:

– Ale ja przecież nic nie zrobiłem! Jestem niewinny! Po chwili na podwórzu zjawiła się też Grażyna. Przybiegając jak najszybciej z niedaleka stojącej chaty. Buchale zdziwiło tylko, że tak późno, tłum obserwatorów stał już na ulicy. Zaś Grażyna zaczynała swoją śpiewkę: – Ja wam mówiłam, że ksiądz niczemu nie jest winny! – wołała, rzucając się pod drzwi wychodzącego Michalskiego. Buchała, znając już tę grę podszedł do Grażyny i klepnął ją w ramię:

– My już Pani podziękujemy! Co jeszcze bardziej rozbawiło stojącą po drugiej stronie auta znawczynię historii. Michalski, nie marnując czasu odparł:

– No dosyć tego przedstawienia! – spojrzał w stronę księdza – Idziemy na plebanie. Ksiądz prowadzi. I zaczęli iść chodniczkiem, jeden po drugim na czele z Grażyną, która podbiegła do proboszcza i zaczęła szeptać po cichu:

– To w końcu mam już pójść, czy zawołać o pomoc? – Grażyno! – westchnął proboszcz.

– No to już idę, idę – i stanęła na poboczu, przyglądając się jak cała reszta ekipy znika w ganku plebani.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania