Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Michalski cz. XXI
CZĘŚĆ XXI
Michalski spojrzał z wściekłością prosto w źrenice Kleryka, który cały zlany potem siedział naprzeciwko na krześle. Nagle zaczął się zbliżać ku niemu, a młodzieniec, ze strachu zaciskał coraz mocniej wargi. Jego nos zaczynał przypominać końskie nozdrza i coraz głośniej sapać, palce zaś z całych sił krzyżować się i pragnąć o litość.
– To teraz mi odpowiedz – rzekł Michalski, opierając rękę o róg krzesła – Co łączy Ciebie i Biskupa z tą sprawą?
– Ja nie wiem, o czym Pan mówi? – odparł, mrużąc oczy Kleryk.
– Przestań kłamać! – wykrzyknął inspektor – Chcesz, to możemy spróbować inaczej porozmawiać? Wyprostował się Michalski, zacisnął palce w pięść i zaczął podwijać rękawy.
– Żądam adwokata! – wykrzyknął na całą kuchnie Kleryk.
– Spokojnie – odparł Michalski i wziął do ręki wiszący na jego szyi krzyżyk. – Ty dobrze wiesz, kto będzie twoim adwokatem. Chłopak zamilkł i jeszcze bardziej się wystraszył. Po jego czole spłynęła wielka kropa potu, jakby Niebo opłakiwało los podwładnego.
– No to jak, w końcu? – rzucił łańcuszkiem Michalski i spojrzał Klerykowi w twarz. – Odpowiadasz, czy …
– Ja powtarzam! Żądam adwokata! – uparcie stawiał na swoim młody ksiądz.
Słysząc te wołania Proboszcz, podbiegł do limuzyny Biskupa i zaczął pięścią okładać boczną szybę auta. Z przerażeniem, patrząc w oczy podwładnemu, wołał:
– Niech eminencja otworzy! Proszę! Zaś Biskup nie wiedział, kogo bardziej się bać. Czy policji, której przez dłuższy czas jakoś w ogóle nie widział. Czy uciekającego księdza Grzegorza, może on sprowadza tych mundurowych. Tak czy siak, Biskup sunął się głęboko w fotel, chcąc się schować i machał tylko ręką, by Proboszcz odszedł. Lecz on uporczywie, to chwytał za klamkę to uderzał oburącz o boczne drzwi, wołając nadal:
– Otwieraj rzesz!
Gdy jednak dały znać nadgarstki odparł:
– „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”. Stanął i zaczął się rozglądać, a Biskup zaciekawiony podnosić w fotelu do góry i ręką sięgać do klamki. Proboszcz powoli ruszył w stronę chodnika, lecz, kiedy mijał już tylny zderzak auta nagle otwarły się drzwi. Zatrzymał się i obejrzał.
– Gdzie idziesz? – zapytał Biskup.
– A co?! Teraz chcesz mi pomóc – odparł ks. Grzegorz.
– Ja ci cały czas pomagam.
– Tak! Gdzie ty byłeś, jak on mnie chciał przesłuchiwać?!
– Przecież przyjechałem! – odparł zdenerwowany Biskup.
– To wszystko to twoja wina – odparł zdenerwowany Proboszcz, zbliżając się do Biskupa.
– Cicho bądź! Jak ty się do Biskupa wyrażasz – odparł przełożony.
– Ty masz mnie pouczać – zdenerwował się Proboszcz i w jednej chwili odszedł. Nagle w kieszeni sutanny Biskupa coś zaczęło wibrować, a muzyka przypominała końcową melodie z filmu „Agent 07 zgłoś się”. Duchowny przypomniał sobie, że ma telefon Michalskiego, ale kto dzwoni i w jakim celu. To już mogło ciekawić, a zarazem przerażać Biskupa, więc powoli włożył rękę do kieszeni i delikatnie ekranem do góry wyciągnął telefon. Na szybce wyświetlał się napis „SZEF”. Telefon rozgrzany do czerwoności nadal skakał w ręce duchownego, a ten zaś myślał:
– Odebrać, nie odebrać!
***
Buchała niczym piorun wpadł na centralną część kościoła. Spoglądając na prawo, widział wspinającą się po ołtarzu Iwonę.
– Co Ty wyprawiasz?! – wykrzyknął.
– Zbieram dowody.
– Jakie znów dowody? – zdziwił się Buchała i powolnym krokiem szedł w kierunku ołtarza.
– No te jak wy to nazywacie – zamyśliła się Iwona – Dane osobowe.
– Co Ty bredzisz? – zdziwił się aspirant.
– Odciski – wytłumaczyła na chłopski rozum.
– Ale to trzeba zabezpieczyć! Przewodniczka, nie przejmując się ostatnią wypowiedzią Buchały dalej powiększała swoją galerię zdjęć w aparacie. Po chwili zeskoczyła z blatu, zaczęła poprawiać swoje ubranie, a zniecierpliwiony aspirant podszedł do niej.
– To ja próbuję cię chronić, a ty po kolumnach się wspinasz.
– Spokojnie – uspakajała Buchale Iwona. Działamy w jednym celu. Nagle rozległ się dźwięk, jakby któraś z ławek została przewrócona. Aspirant wystraszony, w momencie podniósł z powrotem swój pistolet do góry i spojrzał w stronę środkowych rzędów. Iwona nawet nie miała czasu przejrzeć telefonu. Schowała go szybko do torby i sięgnęła ręką po oparty o ścianę pręt. Buchała już nie mógł wytrzymać tego ciśnienia i zawołał:
– Nie ukrywaj się! Stąd nie ma wyjścia! Po chwili usłyszał hi hot. Dobiegał on spod bocznych drzwi, którymi weszli. Rzucił się jak lew, by zdobyć upragnioną zdobycz, ale w połowie drogi usłyszał tylko odgłos trzaśnięcia zamka i odbicia klamki. Wściekły, zatrzymał się i wymierzył pistoletem w stronę bramy, lecz Iwona zaczęła krzyczeć:
– Nie! Nie strzelaj. Załamany usiadł na ławce i spojrzał w stronę koleżanki.
– Choć my lepiej do krypty – odparła Przewodniczka, kierując się powoli ku centrum. Wściekły i zmęczony Buchała myślał sobie: – Pójdźmy tu, pójdźmy tam. Ja tylko będę biegał jak jakiś służący, a jej nawet włos z głowy nie spadnie lub ani jedna kropla potu się nie uroni. Niech teraz sama popracuje. I jak postanowił, tak zrobił. Rozłożył się na ławce. Podłożył rękę pod głowę i zaczął oglądać sklepienie kościoła. W pewnej chwili poczuł, jak powieki same zaczynają być mu ciężkie i po powoli się zsuwały. Iwona doszła już do wejścia do podziemi. Rozłożyła na kostce swoje pomoce : długą brechę, torbę skórzaną i podręcznik historyczny. Teraz czekała na Buchale. Tylko, gdzie on jest? Zaczęła się rozglądać.
– Przecież mu mówiłam – przytakiwała głową. – Wiecznie zajmie się tym, co nie potrzeba. Nagle wokoło zaczęło się robić dziwnie cicho i mrocznie. Naprzeciwko niej powoli z kruchty wyłaniał się jakiś cień. Iwona stanęła jak wryta i po chwili spojrzała na metalowy pręt leżący pod jej nogami. Zarys był coraz większy i większy, z każdą sekundą coraz bardziej zbliżał się w jej kierunku. Choć dobrze się przyglądała jemu, to i tak nie mogła rozpoznać ani sylwetki, ani twarzy postaci. Wiedziała jedno, chyba będzie zdana tylko na samą siebie i gdy przykucnęła, by podnieść brechę, monstrum stanęło w miejscu.
– Kim jesteś?! – wykrzyknęła Iwona.
Krzyk ten był tak głośny i tak rozniósł się po budynku, że aż Buchała musiał zostać przywołany do porządku i spadł z ławki. Po czym szybko się podniósł i na półprzytomny, z wielkimi oczyma, oznajmiał wszem wobec:
– Już, już idę! Zaraz ci pomogę!
Iwona, obróciwszy na moment głowę w stronę kolegi, nie zdawała sobie sprawy, że straciła kontakt z tym, czego najbardziej się bała. Na szczęście osoba, która do niej się zbliżała wystraszyła się i zaczęła się oddalać w pośpiechu.
– Hej! A Pan, gdzie ucieka! – wykrzyknął oprzytomniały Buchała i zaczął biec. Echo szurających butów roznosiło się po całym kościele. Nagle Iwona niewytrzymała i zawołała:
– Buchała stój!
Aspirant stanął, jak wryty i spojrzał w kierunku Przewodniczki zaś podejrzana postać uciekała dalej, gdy po chwili rozległo się trzaśnięcie drzwi.
– No pięknie! Uciekł mi! – odparł lekko zdenerwowany policjant.
– Przejmujesz się, choć mi pomóż. – odparła Iwona – Chyba po to przyszliśmy. I Buchała załamany wolnym krokiem pokierował się w stronę krypty.
***
Michalski nie mógł wytrzymać tego ciągłego: – Adwokata, adwokata i adwokata. Złapał oburącz za sutannę kleryka i wściekły wykrzyczał:
– Słuchaj mały Adwokatem tutaj to jestem ja! A jak mi zaraz czegoś nie wyśpiewasz to … Po tych słowach w kuchni rozległ się jakiś dziwny odgłos, jakby kran nieszczelny lub deszcz zaczął padać. Michalski rozejrzał się dobrze po izbie, spojrzał w kierunku okna. Zaczął wąchać nosem i wyczuwać niemiłą woń. Opuścił głowę na dół, a koło jego stóp tworzyła się kałuża.
– Coś ty najlepszego narobił? – spojrzał w oczy młodemu księdzu. – No popatrz, buty będę miał przez Ciebie mokre. Kleryk wystraszony, że aż trząsł się jak galareta, opuścił wzrok w dół, a jego czoło oblewała kolejna porcja potu. Michalski puścił go z powrotem na krzesło i zaczął wycierać dłoń o przednią część koszuli. Jakby się brzydził, że w ogóle postanowił dotknąć młodzieńca.
– No to, kto teraz to posprząta? – zrobił minę inspektor. „- Takie rzeczy na plebani?' – wyśmiewał słowa Biskupa.
– Srogo Pan za to odpowie – odparł chłopak.
– Przed kim? – zdziwił się Michalski.
– Zapominasz się, że jesteśmy tylko my dwoje, a ja jestem twoim adwokatem.
– W żadnym bądź razie! – wykrzyknął zdziwiony Kleryk. – To ja proszę o adwokata, a Pan …
– Słuchaj młody – zbliżył się do niego Michalski i oparł rękę o krzesło– Wszystko zależy od Ciebie i od mnie. Jeśli Ty zaczniesz mówić, to ja może inaczej spojrzę na Twój los. K.P.W…
– Nie! Chcę adwokata!
– O Matko B…! Czy w tych murach kościelnych oni tępieją – złapał się za głowę Michalski i odszedł w stronę blatu. Tymczasem w limuzynie Biskup podejmował decyzje. – Przesunąć tym palcem do góry, czy nie? Chyba przesunę, ta muzyka już mnie dobija. I jak pomyślał tak szybko wykonał. Jeszcze nie przyłożył słuchawki do ucha, a z telefonu zaczął dobiegać głos:
– Jak długo do hole… mam czekać? Co tam się u waz dzieje? A z resztą, co będziecie mówić Michalski jestem już przy tablicy z napisem Kościany i zaraz u was. Będę. Co nic nie mówicie? – zdziwił się nadinspektor. Przerażony Biskup zajęczał tylko z przerażania na takie wieści, odrzucił telefon najdalej, jak się da i wybiegł z samochodu.
– Halo, halo!!!
Słychać było tylko odgłos wydobywający się z limuzyny, a eminencja rozglądała się za swoim podwładnym, który już dawno zniknął z pola widzenia. Biskup spojrzał jeszcze raz w stronę telefonu, który jeszcze się świecił, potem na plebanie i pomyślał:
– No cóż, i mnie na starość przyszło biegi uprawiać – rozejrzał się. Złapał za sutannę i szybkim chodem udał się w kierunku kościoła. Proboszcz znał tereny i był już daleko za murami kościelnymi. Zauważył jakieś drzewo i postanowił, że tam przysiądzie na chwilę, by odpocząć. Gdy już dochodził, przez porośnięte trawą i chwastem pole zauważył, że coś się pod pniem rusza. Stanął i wyprostował się, wziął głębokie dwa oddechy.
– Ktoś Ty? – zapytał. Nagle w momencie źdźbła przestały się ruszać i nastała cisza.
– Ktoś Ty?! – powtórzył – Nie bój się, nic Ci nie zrobię.
Znad trawy wychyliła się leciutko głowa o ciemnych włosach i widać było brązowe oczy. Ksiądz już się nie bał, zaczął stawiać raźnie kroki do przodu i wyciągać obie dłonie spięte kajdankami.
– Widzisz sam jestem bezbronny.
Nagle z wśród kołyszących się koniczyn szybko podniosła się Hryniewiczowa, z tyłu za nią siedziały dzieci. Była wystraszona i przerażona. W głowie miała jeszcze to, co ją spotkało w nocy i nad ranem, teraz w dodatku Proboszcz.
– Czy może sobie ksiądz iść?!
– Czemu Pani tak nam nie krzyczy? – zdziwił się duchowny. Ja przecież nic Pani złego nie zrobiłem.
Hryniewiczowa z jeszcze większą złością popatrzyła w jego kierunku.
– Tak! A kto zniszczył mi życie? A kto mojego chłopa wciągał w machloje?! – krzyczała poddenerwowana kobieta. Proboszcz rozglądał się w kierunku miasteczka, czy aby ktoś nie słyszy tych pomówień i rzekł:
– Już dobrze, już dobrze odejdę stąd – odparł Proboszcz i załamany zaczął dalej stawiać potężne kroki w stronę zagonów.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania