Moja mocno ubarwiona życiowa historia #11

-Witajcie. Tak, już w domu. A Alekej zamknij ryjek macioro, może miałem od ciebie przerwę, ale pamiętam, jak mnie wkurzasz.- Wołam do brata, a ten zgorszony spuszcza wzrok. Wchodzimy do kuchni. Są już godziny wieczorne. Wraz z bratem i tatą siadamy do stołu podczas, kiedy mama szykuje kolacje. Kiedy podchodzi do stołu w ręku trzyma półmisek z nalesnikami w sosie.

-Proszę. Oto naleśniki z kurczakiem w sosie bolonese.- Kładzie danie na stole. Czuję zapach gotowanego sosu pomidorowego z nutą bazylii, woń smażonych placków i kurczaka.

-Ooo, thx mum.- Mówię zadowolony z takiego dania. Natomiast brat, jak zwykle woła obrzydzony.

-Co, ble?- Rodzice teraz nie reagują pobłażliwie na jego obużenie. Tylko piorunują go wzrokiem, w jego oczach widzę strach, co mnie smuci i cieszy. Jednak, aby przerwać ciszę, która tu nastała wstaję i mówię, podnosząc szklankę z wodą mineralną.

-Panie dziękujemy za tę odzinę i przyjaciół.

-Za konsole, gry komputerowe i komiksy!- Woła Alekej.

-Za rozrząd pompy wtryskowej i cewki zapłonowe.- Dodaje tata.

-Za kosmetyki do pielęgnacji włosów, podkłady do twarzy i lakiery hybrydowe.- Dokańcza mama.

-Amen!- Kończymy zaczynając jeść. Podczas jedzenia jeszcze rozmawiamy, między sobą. Kiedy kończymy posiłek idziemy na piętro i rozdielamy się idąc, każżdy do swojego pokoju. Alekej do tego, na końcu korytaża z oknem w suficie, piętrowym łóżkiem i komputerem stacjonarnym. Rodzice do sypialni z łużkim z baldachimem i dużym oknem na ogród. Ja do pokoju z łóżkiem robącym też, jako kanapa. Siadam na fotelu przy biurku i odpalam komputer. W wyszukiwarkę wpisuję stronę komunikacyjną. Wchodzę w pierwszy link, wpisuję imiona i nazwiska i dzwonię. Czekając, aż odbierą oglądam stony informacyjne.

-Słucham.- Mówi głos z komputera, a na ekranie wyskakuje dziewczyna w spuszczonych, kasztanowych włosach.

-Cześć Kendra, tu Dawid.- Mówię przez mikrofon leżący na biurku.

-Cze..- Niedokańcz wypowiadać słow, ponieważ Percy zaczyna się wbijać w rozmowę. Piszę, więc aby poczekała. Klikam na ikonę rozmowy grupowej i rozmawiamy wspólnie. Odbierają niemal natychmiast.

-Siemanko drużyna.- Mówiw Percy włączając kamerkę. W okienku widzę, krótko obciętego chłopaka w koszulce z logo batmana.

-Heja, heja.- Mówię po odebraniu i w prawym dolnym rogu pojawia się moja twarz.

-Witam wypieki.- Kendra pojawia się na ekranie, jako kolejny kwadracik.

-Co tam?- Pyta Percy ze słomką od napoju w ustach. Patrząc na pojemnik, który trzyma w ręku wiem, że to napój ,,Monster''- energetyk ze sporą ilością cukru i kofeiny.

-Spoko, a u was?- Zastanawia się Kendra.

-U mnie podobnie.- Odpowiadam wzdychając.

-U mnie tak samo.- Dodaje Gingerbread.

-No dobrze. Sprawdźmy, położenie Johna D.- Proponuje dziewczyna. Odpalam program nawigacyjny i mówię.

-Puki co, jeszcze nigdzie nie wyjechał. Czyli w Mongolii.- Przypominam nazwę kraju, gdyby ktoś zapomniał.

-Skoro są tam cały czas, to może powinniśmy teraz ruszać. Weźmiemy maski, Cooko- mobil i zatakujemy?- Percy proponuje rozwiązanie.

-A jeśli zapytają się,, Cemu znowu wyjeżdżacie? Przecież dopiero wruciliście?- Pyta zaciekawiona Kendra. N astępuje chwila ciszy. Roznosi się gwałtowny huk. Do pokoju, jak z procy wlatuje Alekej krzycząc:

-Alahambar!- Chwytam go za ubranie i posyłam spowrotem w miejsce, z którego wyleciał.

-Pukaj ciołku!- Krzyczę do niego, tak aby mnie zrozumiał, ale też tak, aby mojej drużyny nie przyprawić o ból uszu.

-Braciszek?- Pyta Snallcake.

-Tak. Kocham tego gnojka. Ale...- Przerywam, gdyż brakuje mi słów.

-Ale czasami masz ochotę go udusić. Znam to sam mam 3 młodsze kuzynki w wieku 13 i 15 lat i również mnie dobijają.- Mówi Gingerbread poirytowanym tonem

-Dokładnie.- Przyznaje mu rację.

-Dobra to co? Kiedy ruszamy?- Pyta Kendra.

-Może za tydzień, albo dwa. Żeby nie było, że wróciliśmy i odrazu musimy wracać.- Proponuje Percy na co się zgadzamy.

Mija ustalony czas przerwy. Leże na łżku myśląc o Johnie. Z chwili zagłębienia w myślach ocuca mnie dzwonek telefonu. Patrzę i na ekranie wyskakuje informacja ,, Propozycja o dołączenie do konferencji z Percym i Kendra''. Więc odbieram.

-Hallo moto.- Mówię tekstem z filmiku na youtube, reklamującym komórkę.

-To jo to idioto.- Zgaduję, że Percy odzywa się jako pierwszy.

-Hej chłopaki.- Mówi Kendra.

-Brygada, jaki olan na dzisiaj?- Pyta Percy.

-Może zamkniemy, w końcy tego Johna?- Mówi zaciekawiony SnalCake.

-Możemy spróbować.- Odpowiada Percy nie pewnie.

-Czyli, kolejna wycieczka?- Pytam się, aby upewnić.

-Najwyraźniej.- Odpowiada SnallCake.

-Niedługo trzeba będzie powiedzieć o nas naszym rodzinom. W sensie, co robimy.- Informuje nas Percy.

-Masz rację. Lepiej, aby dowiedzieli się o tym od nas, niż z telewizji, czy innych mediach.- Mówi Kendra gestykulując rękoma.

-Najlepiej. Oszczędzilibyśmy im szoku, jakie przynoszą wiadomości z telewizji.

A więc postanowione. Mówimy wszystkim bliskim.- Percy potwierdza zrozumienie planu.

-Ale chyba, lepiej byłoby, jakby zostali poinformowani, w tym samym momencie.- Proponuje Kendra, a wraz z Percym przytakujemy na tę propozycję.

Wybieramy numery i przykładamy telefony do uszu, po chwili ktoś odbiera.

-Hallo.

-Cześć synek, o co chodzi?- Najprawdopodobniej pyta mnie mama.

-O nic. Spotkajmy się.- Mówię nasłuchując odpowiedzi.

-Tak. Zaraz po ciebie podjadę. Gdzie jesteś?- Mówi mama z troską.

-Nie. Niechodzi o transport. Spotkajmy się wszyscy na ulicy Adams Ave. Przy sklepie Rite Aid, o siódmej wieczorem.

-Dobrz, a cze...- Rozłączam się nie pozwalając jej dokończyć. Uświadamiam sobie, że mówiąc wszyscy może zrozumień, ja, Percy, Kendra i ona. Więc doprecyzowuję wysyłając wiadomość, aby wszyscy najbliżsi z okolic zebrali się w jednym miejscu.

-Dobra wysłane.- Oznajmiam swojej ekipie.

-U mnie też.- Mówi Kendra.

-Jaki i tu. Tata tylko, trochę nabluzgał, ale się zjawi.- Mówi Percy chowając telefon.

Dochodzi ustalona godzina i w całym składzie JusticCake stoimy na parkingu, przed sklepem odzieżowym, lub sekenchendem. Widzimy, jak nadjeżdża 6 samochodów. Zatrzymują się i z pojazdów wychodzą nasze rodziny. Z pierwszego samochodu wychodzi moja mama Benia, brat Alekej i tata Frank. Z drugiego wychodzi rodzina Kendr, a z trzeciego krewni Percyego. Zbieramy się w jedną grupę i pierwsza odzywa się moja rodzicielka.

-O co chodzi?

-Dokładnie?- Pyta facet będący kimś z rodziny moich toważyszy.

-Właśnie. Wytłumczcie im szybciej skończymy...- Próbuje coś powiedzieć, ale wciąż mi przerywają.

-Cisza!!!- Krzyczy moja brygada i wszyscy milkną.

-Słyszeliście pewnie o Justic Cake?- Podczas, kiedy mówię Percy podjeżdża swoim samochodem Infinity.

-Pewnie zastanawialiście się, czemy tak częst znikamy.- Mówi Kendra opierając się o mój bark.

-Co jakiś czas myśleliśmy o tym.- Odpowiada kilka osób z grupy.

-Powiemy wam, a nawet pokażemy, ale w innym miejscu i, kiedy przysięgniecie nie mówić nikomu.- Oznajmiam, a następnie wsiadam do samochodu Perciego, który podjeżdżł, kiedy przemawiałem. Wyjeżdżamy na najbliższą pustą przestrzeń, i wysiadamy.

-To dlaczego tutaj przyjechaliśmy?- Pyta jeden z krewnych. Stojąc przy bagażniku auta kolegi otwieram bagażnik, ludzie nie reagują więc mówię dalej.

-Przez pewien czas znikaliśmy wam z oczu, byliśmy tajemniczy. A to wszystko z tego powodu.- Otwieram bagażnik, gdzie leżą nasze ubrania i sprzęt.

-No i oczym to swiadczy? O tym, że lubicie przebieranki.- Krzyczy ktoś z rodziny moich kolegów.

-Nie.- Mówi Kendra.

-Nie!- Powtaża Percy. Dla potwierdzenia domysłów podchodzę do samochodu mamy i trzymając go od spodu podnoszę w górę cały pojazd. Wszyscy wytrzeszczają oczy.

-Widzicie? To nie są przebieranki.- Uświadamia ich Kendra.

-Wszystkie sytuacje usłyszane w telewizji są naszązasługą.- Mówi percy.

-Musicie to natychmmiast przerwać. Zanim komuś stanie się krzwda.- Mówi kobieta w bląd włosach i spódnicy w paski.

-Nie możemy. Zaczęliśmy coś i musimy to skończyć.- Kontynuuje Kendra. Rozmówcy zaczynają wyrażać swoje obużenia, obawy i uwagi itp. W trójkę stajemy obok siebie, ja w środku.

-Łapię członków SnallCake pod pachy i skaczę wznoszę się na jakieś 30m i kierujemy się w stronę naszej Piekarnii. Lądujemy na naszym terenie. Wchodzimy do opuszczonego prerfabetu i siadamy na fotelach, naszego samochodu cooko-mobila. Samochód jest ukryty pomiędzy liśćmi a krzakami, co służy, jako kamuflaż.

-To. Co teraz?- Pyta Snall Cake.

-Nic. Musimy działać na własną rękę. Wyposażyć naszą bazę, w łóżko i żarełko.-Informuję wskazując samochód i turystyczną lodówkę. Myślimy chwilę i Percy oznajmia.

-Kojażycie przyczepę na ulicy Lincoln Blrd??

-Tak, chyba tak.-Przypuszcza Kendra.

-Coś kojażę.- Mówię próbując sobie coś przypomnieć..

-Widziałem tam przyczepę, którą moglibyśmy postawić tutaj.

Gingerbread wskazuje jedno, puste miejsce przy drzewach. Z Kendrą kiwamy potakująco głowami i ruszamy w kierunku wyjścia z posiadłości. Wychodzimy na ulicę Macher Street, idziemy nią i skręcamy w California Street, a następnie w Broderid Street. Stajemy przed skrzyżowaniem. Za jednym z budynków, gdzie widać przyczepę. Podchodzę do niej i pukam.

Czekamy chwilę, by sprawdzić, czy ktoś otworzy. Jednak nie doczekujemy się, żadnej reakcji.

-Chyba nikt tu nie nieszka.Jest niczyja, stoi tylko i stoi.-Stwierdza Percy patrząc przez okno.

-To ułatwia sprawę.- Wnioskuje Kendra. Lecz, aby się upewnić podskakuję i zaglądam przez okno.

-Tak. Pusty, opuszczony. Można brać.- Percy odchodzi i idzie w kierunku swojego pajazdu, który stoi tu niewiadomo dlaczego. Na wstecznym podjeżdżamy do przyczepy kempingowej i zaczepia ją o swój hak. Karze wsiąść do samochodu, co wykonujemy i ruszamy. Jedziemy do swojej bazy w opuszczonym prerfabecie, zatrzymujemy samochód i wysiadamy. Otwieramy drzwiczki i ze środka wylatują liście, gałęzie a nawet wiewiurka, będącą w zlewo zmywaku, ale prędko wybiega przez dziurę w dachu.

-Kolejne wypizgane pożądki?-Pyta poirytowany Percy.

-Ty to powiedziałeś!- Oznajmiam nim zżuci na nas konieczność robienia pożądków.

-Nie, ja...

-Do roboty chłopaki. Come On Boys!- Mówi Kendra z amerykańskim akcentem. Zabierajmy się do pracy. Odstawiam Perciego z młotkiem i kilkoma deskami na dach, aby załatał w nim dziury. Z Kendrą zajmuję się środkiem. Przez wybite okna wyżucamy wszystko. Gałęzie, liście wylatują przez okna i lądują na ziemii. Kiedy jest już opróżniony rozglądam się, czy możemy tu znaleźć coś przydatnego. Jednak znajdujemy tylko kilka naczyń, inne liście, pajęcayny i inne nieprzydatne przedmioty. Kiedy jest w miarę ogarnięto zauważamy, że jest późno. Percy patrzy na zegarek i mówi:

-Kurczę, już jest po 22. To co, idziemy do domów?- Pyta się ziewając.

-Nie. Przecież na pewno nas nie wypuszczą z powrotem.- Wnioskuje dziewczyna pewna tego co powiedziała.

-Chcesz spać tutaj?- Pyta Percy .

-A wolisz dostać wykład od rodziców.- Kendra proponuje mu inne rozwiązanie, ale on tylko spuszcza wzrok.

-Właśnie. Dawid skoczysz po śpiwory?- Pyta Snallcake. Salutując jej pokazuję, że komenda jest przyjęta. Wybiegam z terenu, nowej bazy i biegnę wak szybko, że dla mnie czas płynie wolniej.

Po 3 minutach stoję przy ulicy ze sklepem survivalowym. Wchodzę do srodka i dzwonię dzwonkiem przy dzwiczkach, a facet wychyla się zza lady przy wejściu mówiąc:

-Witam, co dla pana?

-Witam. Szukam śpiworów.- Mówię patrząc na stojące regały.

-A. Dobrze już pokazuję.- Idę za nim, aż do ostatniej alejki. W końcu męszczyzna wskazuje ręką przedmiot.

-Dziękuję, a są jakieś tańsze? Bo kruch u mnie z pieniędmi.- Otwieram rękę pokazuując co znaduje się w kieszeni. Mieści się w niej niecałe 20 złotych i resztki po chusteczcce.

-A to szkoda. Zaraz, czy nie jesteś synem Franii?- Pyta facet w skurzanej kowbojskiej kamizelce.

-Tak.- Mówię niepewnie.

-W takim razie mam wyjście z tej sytuacji.- Męszczyzna drapie się po brodzie i na twarzy poojawia się uśmiech.- Powiedz jej, że kowboj35 czeka na jej telefon.- Podaje mi kartkę ze swoim numerem telefonu. Dopowiada też: -I liczy na spotkanie.

-Dobrze.Przekażę.- Odpowiadając podchodzę do drzwi i wychodzę ze sklepu. Wyjmuję telefon, następnie wybieram numer Perciego i dzwonię.

- Siema mordo i jak tam?- Pyta kolega.

-Soko. Zaraz będę. Mam śpiwory.- Mówię i się rozłączam. Biegnę drogą powrotną na ulicę Baker Street, następnie znikam wchodząc na California Street i Brodeich Street. Podchodzę do przyczepy i wchodzę do środka. Wszystko jest już zzebrane w jedno miejsce, więc kucam obok sterty śmieci i zaczynam je wkładać do worka. Po kilku minutach dołącza do mnie drużyna. Kiedy wszystko już ogarnęliśmy wychodę z workiem na zewnątrz i żucam go na bezużyteczny sprzęt.

-To, co teraz?- Pyta Kendra.

-Teraz coś zjemy.- Informuje Percy.

-Dobrze.- Zgadza się Kendra.

-A masz coś na myśli?- Pytam kolegę.

-Tak. Fast Food o nazwie ,,Taco Bell''. Znacie?- Percy zapomina, że tak jest, że znamy ten lokal. Wsiadamy do jego ,,Bestii'' i jedziemy drogą pod budynek. Stajemy na parkingu, wychodzimy i przechodzimy, przez frontowe wejście. Zajmujemy miejsca przy stoliku i przez kilka minut czekamy na kelnerkę, rozmawiając ze sobą.

-Dawid, to gdzie teraz jest John?- Pyta kolego siedząc na przeciwko i opiera głowę o swoją dłoń. Wyjmuję sprzęt i pokazuję go towarzyszą. W końcu podchodzi kelnerka i mówi:

-Witam. Co podać? Dzisiaj polecamy skrzydełka i pałki z kurczaka.

-Dziękuję. Ja poproszę mój zestaw. Proszęę powiedzieć kucharzowi, że przyszła Kendra S.- Mówi SnallCake podnosząc głowę.

-Dobrze przekażę. A dla panów?- Przeglądam z Percym kartę dań i w końcu wybieramy.

-Poproszę Chiken Chalupass.- Mówi Percy wskazując danie na karcie.

-A ja Chinam Twists.- Odpowiadam wskazując jeden z obrazków.

-Dobrze. Już przynoszę.- Odchodzi z zapisanymi notatkami, kołysząc pośladkami, jakby miały wypaść z zwiasów. Percy odprowadza ją wzrokiem, dopuki nie znika za dzwiczkami. Czekamy na jej powrót, a kiedy podchodzi trzyma tacę z jedzeniem. Kładzie ją na stole, odcchodzi i idzie w swoim kierunku. Mój zestaw jest zjadliwy, smakiem przeypomina frytnki. Patrząc na drużynę widzę, że im rónież smakują ich zestawy. Kiedy kończymy jeść koobietaa ponownie podchodzi.

-Coś jeszcze sobie życzycie?- Pyta stając przy stoliku.

-Nie dziękujemy.-Odpowiada Percy mówiąc za nas i patrzy najpewniej w jej oczy.

-Dobrze. To będzie 25 dolarów i 90 centów.- Mówi kelnerka pokazując paragon. Wyjmujemy portwele, a z nich pieniądze. Z kędrą kładziemy po 10 dolarów, a Percy popisuje się, przebijając naszą kwotę, kładąc 50 dolarów z wizerunkiem Ulyssesa Grenta. Kobieta je przejmuje i odchodzi po wydaniu reszty, podchodzi do stolika po drógiej stronie budynku. Wychodzimy z knajpy i wracamy do przyczepy na Brodeich Street. Jednak Kendra zmienia kierunek idąc do ,,Piekarni'', więc podążamy za nią. Podchodzimy do niej, kiedy odpala komputer. Wchodzi w program namieżający i mówi:

-John jest w Abudży.- Pokazuje nam telefon z mapką całej Nigerii i punktęm w środku.

-A więc jutro ruszamy.- Mówi Kendra czekając na moje potwierdzenie.

-Więc idźmy, już spać. Jutro z samego rana musimy ruszać.

Śni mi się podróż, między planetami, takimi jak: Mars, Jowisz, Saturn a nawet podróż na Krypton, planetę bochatera zwanego Superman. Budzi mnie wstrząs, otwierając oczy widzę, że Percy mną trzęsie, więc pytam:

-Co się dzieje?

-Jak zaczął się przemieszczać, to musimy go znaleźć, zanim zupełnie go zgubimy.- Mówi Percy klęcząc jednym kolanem obok, mojego łóżka.

-Dobra, już wstaję. A gdzie Kendra?- Pytam patrząc na jej puste posłanie.

-Już w nim siedz.- Kiedy podchodzę do pojazdu dostrzegam ją na, przednim siedzeniu. Siadam z tyłu za nią, wtedy podaje mi użądzenie namieżające mówiąc:

-John właśnie przejechał, przez granicę, środkowo, afrykańską i zmieża na zachód.- Odwraca się i pokazuje ekran sprzętu z mapką kraju. Wsiadam do samochodu i upewniam się, czy wszystko wzieli. Pytam:

-Jesteśmy spakowani?

-Tak.- Mówi Kendra odwracając się z fotelu.

-Wszystko w bagażniku. Spujż za siebie.- Poleca kolega skręcając samochodem, gwałtownie w lewo, przez co lecę w prawą stronę. Jedziemy tak przez 2 godziny, zatrzymujemy się przy przejeździe przez granicę, przezjeżdżamy przez granicę do kraju o nazwie: ,,Republika Środkowo afrykańska. Wjeżdżamy na teren Haute- Kotto.

-Jeszcze raz. Gdzie teraz są?- Pyta nasz kierowca.

-Sokojnie. Niedaleko, jeszcze trochę. Skręć w pierwszą w lewo, a puźniej w...- Milknie, kiedy widzimy tereny pokryte piaskiem. Przez które wiedzie droga, którą jedziemy.

-To gdzie teraz? Nic tu niewidać.- Stwierdza Percy wskazując ręką piaszczysty teren.

-Jedziemy, po śladach.- Mówi Kendra, wskazując ślady gumy na asfalcie.

-Któryś z nich dopiero nauczył się jeździć.- Wnioskuje Percy i ruszamy ich śladem. Tarcia gum występują nieregularnie. Jedziemy przez jakieś 30 minut i zauważamy odosobniony od ulic budynek.

-Co to może być?- Pyta Kendra podnosząc brew i wskazuje go ręką.

-Zaraz się dowiemy.- Parkujemy samochód w pobliskich krzakach i wysiacamy. Stajemy na piasku, po czym odzywa się Kendra:

-Dawid. Powiedz, co tam jest.

-Chciałbym to zrobić. Jednak, mój wzrok prześwietla ściany, ale nie przybliża.- Mówię drapiąc się po głowie.

-Poczekaj Dawcio. Dam ci coś, co ci się przyda.- Percy wyjmuje z bagażnika lornetkę i podaje mi ją.

-Dzięki stary.- Mówię i zaczynam oglądać wyznaczony teren.

-Tak dzięki.- Powtaża Kendra.

-Spoko. Dobra mów, co tam widzisz.- Patrzę uważnie przez lornetkę i odpowiadam:

-Widzę jakieś 20 osób. Możliwe, że są tam też kobiety, ale ciężko powiedzieć. Są rostawieni po 10 na dachu i na ziemi. A w środku.- Skupiam wzrok i przeswietlam mór dokańczając wypowiedź.

-W środku, może 6 zlbo 7.- Nie jestem tego pewny, bo ciężko kogoś zliczyć, jeśli widzi się same szkielety, a wszystkie są podobne.

- Co i tak daje nam, około 27 padalców.- Stwierdza Kendra a, następnie przestaje patrzeć przez lornetkę i odwraca się w naszym kierunku.

-Mam pomysł.- Oznajmia dziewczyna.- Kojażycie grę Assassin'S Creed?- Pyta łapiąc się za biodra.

-Tak.- Mówię kiwając głową.

-To zróbmy podobnie. Skutecznie, ale po cichu i bez zabijania.- Zgadzam się na jej pomysł potakując głową.

-Najpierw zróbmy coś z tymi na górze, bo nas dostrzego i wzniosą alarm.

-Potem zajmiemy się tymi w środku i...- Percy przerywa, abym sam mógł dokończyć.

- I stanę twarzą w twatz z Johnem Doe.- Dokańczam jego myśl, a on odpowiada.

-Dokładnie.

Kiedy nikogo nie ma w pobliżu podchodzimy do ściany, gdzie jest otwarte okno. Przeswietlam mury by upewnić się, że nikogo tam mie ma. Chwytam kolegów w pasie i poskakuję. Lądujemy w środku, na deskach. Rozglądam się po pomieszczeniu, lecz niewidzę żadnego zagrożenia.

-To co teraz SuperCiacho?- Pyta dziewczyna zasłaniają nas ciemnymi firanami.

-Może...- Percy nie dokańcza dzielić się pomysłem gdyż, ktoś wchodzi do pomieszczenia. Prędko prześwietlam ścianę, by zorientować się, czy to jedna osoba, czy więcej. Na szczęście to jeden ze zgrai nikczemników. Wchodzi do pomieszczenia, Percy w tym czasie łapie go zza pleców i zasłania mu usta i nos. Kendra cicho zamyka drzwi. Gingerbread poddusza drania, a kiedy ten traci przytomność kładzie go na ziemii.

-Było blisko. Dobrze, że nikt nie szedł za nim.- Mówi Kendra kucając, obok nieprzytomnego faceta.

-Dobrze. Mów dalej Percy.- Pozwalam, aby dokończył swoją wypowiedź.

-Może zaczniemy od tych na dachu, puźniej ci w środku. A...- Przerywa wypowiadać zdanie, mając nadzieję, że my dokończymy jego wypowiedź. Więc mówię:

-A tych ostatnich załatwimy, kiedy zaczną wchodzić do środka.

-Dokładnie.- Potwierdza Gingerbread.

-To ruszajmy.- Zarządza Kendra.

-Poczekaj Snallcake.- Percy zatrzymuje ją, zanim chwyta za klamkę.

-Najpierw ci na dachu. A jeśli John będzie chciał uciec to Dawid się zatroszczy, by tak się niestało. Prawda?- Patrzy na mnie licząc zapewne, że się z nim zgodzę. Kiwamy z Kędrą potakująco głowami, co oznacza, że zatwierdzamy jego pomysł. Patrzę na sufit, aby dowiedzieć się, jak są rozstawieni przeswietlam strop dachu i mówię.

-Są rozstawieni w krztałt krzyża. Po dwóch na krawędziach i w środku.- Mówię rysując palem kwadrat w powietrzy i zaznaczaam punkty.

-Poczekaj.- Zatrzymuje mnie Percy.- To jest dom w kształcie bloku z minecrafta?

-Tak. Rozporządziłeś plan działania, a nawet nie zwróciłeś uwagi, że ten budynek jest kwadratem?- Dziwi się Kendra.

-Możemy zaczynać?- Pytam zirytowany ich rozmową. Odwracają się w moim kierunku i podchodzą do mnie. Wychylamy się z okna. Chwytają mnie reslingowcy, przekładając ręce na krzyż, na klatce i plecach. Spuszczam nogi z parapetu i lecę w dół. Nim zupełnie zlatujemy na ziemię ręką chwytam parapet umieszczony niżej nas, przez prędkość spadania ich ręce zaciskają się mocniej. Szybko się podciągam i mając krawędź dachu na wyciągnięcie ręki chwytam go. Słyszę jakieś szmery. Pewnie widzą moje palce na dachówkach. Szybko się podciągam i ląduję na płaszczyźnie. Członkowie ciastek sprawiedliwości puszczają mnie i nacierają na dachowców. Percy biegnie do tych najbliżej jednej z krawędzi, Kędra do tych po przeciwnej stronie, a ja na środek. Próbuj ich chwycić, jednak mi się nie udaje, więc kopniakiem posyłam jednego w dwójkę na krawędzi.Ten, którego żuciłem spada z facetem, który przyją cios na ziemię. Zerkając na Kendrę widzę, jak robi uniki i wyprowadza ciosy. Patrząc na Perciego widzię, jak czasami dostaje po twarzy, lub w brzuch, ale też rzobi uniki i zadaje ciosy. Powracam do mojej walki. Nie zauważam facceta, który podchodzi, udeża mnie w brzuch. Kolejne udeżenia blokuje, wykręcam mu rękę. Spycham go z dachu. Kończe swój pojedynek, więc biegnę, aby pomóc toważyszą. To jednak okazujde się niepotrzebne, ponieważ Percy przewraca jednego, który stoi bliżej środka dachu udeżając go w tważ. Drugi podbiega do niego, on go zauważa. Blokuje cios, metalowym kijem i udeża go w głowę. Kendra porusza się, jak wąż. Wije się wokoło ciosów, mijając je i jak wąż kąsa, tak ona udeża go w szyję, wyprostowanymi palcami i kopie go w szczękę robiąc gwiazdę.

-Dobrze. Już po wszystkim.- Cieszy się Percy.

-Nie do końca.- Sprzeciwia się Kendra, wskazując ręką w dół. Banda, która gromadzi się na ziemi wbiega do budynku. Prześwietlam sufit, aby sprawdzić gdzie są.

-Wbiegają do środka. Cała 16, łącznie z Johnem.

-Biegnę im na przeciw!- Krzyczy Percy zmieżając do drzwi, prowadzących w dół. Powstrzymuję go chwytając za rękę, którą chce otworzyć drzwi.

-Jak mają iść w górę, nie spodziewają się ataku zza pleców.- Oboje rozumieją o czzym mówię i chwytają się mnie, podobnie jak wcześniej. Zeskakuję lądując na ziemii. Prześwietlam ściany i widzę 13 wspinających się szkieletów.

Patrzę na parter widzę 3 szkielety, jeden siedzący dwa stojące. Cała trójca jest w pomieszczeniu za drzwiami przy kominku. Percy patrzy na mnie podchodząc do tamtychdrewnianych wrót. Otwiera je i się wwycofuje. Prześwietlam ścianę stojąc za moim kolegą. Jeden z męszczyzn wychyla głowę, by spojżeć kto je otworzył. Percy chwyta go za ubranie i udeża nim o ścianę.Ten pada na ziemię, a zza drzwi wychodzi pozostałych dwóch. John i jakiś przydupas. Mieżą w nas z pistoletów. Puszczają je jednak, kiedy Kendra żuca w ich ręce jedną ze swoich broni schowaną w kieszeni. Puszczają je, a wraz z Percym podbiegamy do nich i przyciskamy do ściany. Percy poddusza trzymanego faceta i w końcu drań pada nieprzytomny. Teraz wbiegają do środka ci męszczyźni, którzy rozglądali się poza budynkiem.

-Hej. Tu jest!- Krzycz facet, który wchodzi jako pierwszy. Celuje w nas bronią, słyszę dźwięk wskakującej do bębenka amunicji.Odwracam się z ich przywudcą w uchwycie.

-Rzućcie broń!- Roskazuje bandzie.

-Nie róbcie tego! Ukatrupić sukinsyna!- John krzyczy jeszcze głośniej niż wszyscy, a ja ściskam go mocniej i wykręcam rękę, przez co jęczy.

-Powtarzam. Rzućcie gnaty.- Teraz łapie go za palec , by ukarać w razie nieposłuszeństwa. Lecz oni nadal stoją z pukawkami. Słychać trzask, chrzęk i jęk, a palec zostaje złamany.

-Ostatni raz mówię. Rzućcie broń.- Odzywam się łagodniej, ale rękę delikfenta wykręcam jeszcze bardziej, więc krzyczy. Rzucają broń.

-Nie ujdzie ci to na sucho.- Mówi John.

-Może nie. Ale tobie również.- Mówię i idziemy s stronę drzwi. Otwieramy je i dzięki temu, że wszyscy są w budynku nie musimy się obawiać, czy ktoś nie zaatakuje nas zza pleców. Jednak wciąż jesteśmy czujni. Podchodzimy co jednego z ich samochodów, którym jest Volkswagen Tiguan. Moja dróżyna wsiada jako pierwsza, następnie ja, z Johnem. Zamykam drzwi i odjeżdżamy.Zmieżamy na najbliższy komisariat.

-Udaało się Justic Cak.- Mówi Percy zachwycony.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania