Moja mocno ubarwiona życiowa historia #12

-Mam. Minn-Erva jest w Nowym Jorku, a Jeremiach w Wielkiej Brytanii. Przynajmniej, tak mówią te informacjee.- Podchodzę do komputera i patrzę, co koleżanka znalazła w internecie. Oglądamy zdjęcia, umieszczone, na różnych profilach. W większości są to osoby, podobne do tych, których szukamy. Kilka jest przydatnych, bo pokazują wyznaczoną przez nas osobę w tle. Na swieżo opublikowanym wpisie, jest Minn-Erva, która imprezuje z innymi kobietamii.

-Jest w Macedonii.- Mówi Kendra, aby dopreecyzować informację. Pokazuje zdięcie dziewczyny z plażą w tle.

-Aha. Jak to daleko?- Pyta ciekawy Percy.

-Jakieś 10km.- Dziewczyna wyświetla mapę świata na monitorze i przesówa myszką z punktu do punktu. Kolega załamany tą informacją strzela sobie dłonią w twarz.

-Wpizdu daleko.- Przyznaje kolega i pyta o transport.

-Dawid udałoby ci się pogadać z twoim kuzynem Martinem?

-Tym od ostatniej podróży? Jasne, ale nie wiem, czy będzie mógł nas przetransportować.- Mówię i wyciągam telefon z kieszeni. Wybieram numer, naciskam, po czym słychać sygnał w słuchawce.

Po kilku sekundach odbiera członek, mojej rodziny.

-Dawid. Co słychać?- Pyta kuzyn.

-Pamiętasz ostatnią podróż?-Pytam się, aby upewnić, czy nie dopadła go skleroza.

-Tak. To była podróż samolotem M.Jaksona Juniora.

-Dokładnie. A co chodzi o prośbę. Zorganizowałbyś wycieczkę do Macedoni?- Pytam mając nadzieję, że nie poinformuje moich rodziców, że lece do tamtego kraju.

-Zobaczę, ale niczego nie obiecuję.- Odpowiada, po czym się rozłącza.

-I co Dawidzie?- Pyta Percy.

-Zgodził się?- Dodaje Kendra.

-Nic nie jest przesądzone. Powiedział, że oddzwoni.- Chowam telefon do kieszeni i podchodzę do Kendrdy, siedzącej, przy biórku.

-Są jakieś prognozy, na dzisiaj?- Pytam koleżankę przeglądającą strony interetowe.

-Chwilę.- Czekam, kilka minut. W końcu mówi.

- Trwa napad na Jubille Church. na ulicy,, W Ariport Blrd.

-To ruszajmy.- Mówi Percy, wychodząc z pomieszczenia. Kendra wyłącza komputer. Podchodzimy do szzafy, wyjmujemy kostiumy i maski. Doganiamy Perciego, podchodzącego do Cooko- mobila. Kendra podaje mu rękę, trzymającą maskę.

-Zapomniałeś czegoś.- Chłopak dziękuje i przejmuje ją. Wsiadamy do pojazdu. Percy włącza auto, wciska sprzęgło, dodaje gazu i ruszamy ulicami na W.Ariport Blrd.

-Dzięki Kendro, że wzięłaś moją maskę.

-Spoko.- Odpowiada dziewczyna i włącza radio. Przełączsa, pomiędzy stacjami i natrafia na pewien utwór. Słuchamy go i czytam informację na ekranie. Sprzęt informuje nas, że jest to utwór Mikela Jeksona jr.

-Hej. Czy to nie jest pracodawca, twojego kuzyna?- Pyta koleżanaka.

-Zgadza się. Użyczył nam pojazd, jakiś czas temu.- Przypominam kolegom, dzięki komu dotarliśmy na Florydę. Jedziemy kilkanaście minut i zzatrzymujemy się, przed ulicą W Ariport Blrd. Dzielimy się przemysleniami.

-Musimy się zorientować, ilu ich tam jest. Dawidzie spójrz i mów.- Patrzę w kierunku budynku i informuję kolegów.

-Widzę łącznie 7 ludzi. 3 stojących i 4 kleczących.- Gestykuluję rękooma, jakbym mówił migowym alfabetem.

-Czyli jest, czterech zakładników i trzech przestępców.

-Jak wejdziemy do środka?- Pyta Snall-Cake.

-Jeśli budynek ma piwnicę, to możemy wejść, właśnie przez nią.- Mówi Gingerbread, wskazując podstawę budynku.

-To chodźmy.- Polecam dróżynie. Zakładamy maski i wychodzimy z samochodu. Idziemy za ogród, najbliższego budynku. Przechodzimy pewien dystans, wchodzimy na czyjąś posesję. Obchodzimy go bokiem. Na przeciwko widać zaplecze jubilera. Przebiegamy przez ulicę i stajemy przy ścianie.

-Mają, jakieś bronie?- Pyta mnie kolega, a ja patrzę i oznajmiam.

-Możliwe, że krótkie pistolety.- Percy potrząsa głową i objaśnia pomysł.

-Wejdziemy po cichu i jeśli jest to możliwę zdejmiemy jednego, po drógim.- Wraz z Kendrą zgadzamy się na ten plan. Wchodzimy do budynku, przez boczne drzwi, ponieważ ktoś ich nie zamknął. Widzę, jak ktoś wychodzi zza rogu, więc szybko kryjemy się w składziku na miotły. Patrzę przez ściany, by zorientować się gdzie przestęcy się przemieszczają. Kiedy jeden przechodzi, obok skłaadzika, szybko i cicho otwieram drzwi chwytam męszczyznę, zakrywam mu usta, aby nie krzyczał. Podduszam go, a kiedy jest nieprzytomny osówam go na ziemię.

-Jeszcze dwóch.- Informuje kendra.- Jak wybawimy resztę?- Pyta Kendra, Percy oznajmia, że ma pomysł.

-Wyjdę na dwór, narobie hałasu i wywabię drugiego na zewnątrz.- Kolega wychodzi niezauważony dzrzwiami i szybkim, silnym ruchem zamykam drzwi. Dźwięk odbija się echem. Patrzę i widzę, że dźwięk przyciąga uwagę pozostałych drani.

-Co to było?!- Krzyczy, jeden z nich.

-Nie wiem, idź sprawdź.- Rozkazuje mu inny szkielet. Ten rusza w naszym kierunku. Przechodzi, obok szafki i słyszymy, kiedy wychodzi, na zewnątrz. Patrzę przez mór, aby sprawdzić, czy z Percym jest w pożądku. Widzę, jak męszczyzna się rozgląda, coś zwraca jego uwagę i idzien w tamto miejsce. Tam również przebywa pewne zwierzę. Wydaje mi się, że jest to szop, buszujący w śmietniku. Męszczyzna podchodzi, coś podnosi. Za nim Percy wychodzi z pewnego punktu, w którymm się ukrył. Podchodzi bliżej tego drugiego. Uderza go jakimś przedmiotem i męszczyzna pada na ziemię. Pewnie użył kamienia z gruzów sąsiedniego budynku. Percy kieruje się w naszą stronę. Zamyka drzwi i słychać, lekkie skrzypienie, co ponownie przyciąga uwagę, ostatniego przestępcy

-Gienio. W pożądku?- Pyta mężczyzna stojący, przy zakładnikach.

-Gienio ok?!- Krzyczy facet ponownie. Idzie, obok nas, przechodzi. Słychać skrzypienie drzwi, spowodowane, prędkim otworzeniem. W ty momencie wybiegam z pomieszczenia. Kendra idzie do zakładników, a z Percym kierujemy się, ku ostatniemu przestępcy. Kiedy się rozgląda chwytam go za ubranie i żucam w śmietniku niedaleko. Po tym, jak w nie udeża pada na ziemię. Układamy trójkę w grupie. Wiążemy ich kablem leżącym, przy śmietniku i wchodzimy do środka. Kendra wciąż uspokaja, przerażonych klijentów.

-Już dobrze. Jesteście bezpieczni.- Mówi SnallCake.

-Odejdź ode mnie wiedźmo. Pomocy!- Krzyczy kobieta, ubrana w fioletowy sweter i kraciastą spudnicę.

-Spokojnie. Już jesteście bezpeiczni.- Powtaża koleżanka.

-Pomocy! Pomocy!- Krzyczy dalej kobieta.

-Uspokuj si...- Przerywam jej nim dokańcza zdanie.

-Snall-Cake stój. Niewarto próbować im coś wyjaśniać. Chodźmy. Spadajmy z tąd.-Słychać syreny radiowozów. Wychodzimy na tyły budynku, chwytamy się nawzajem i skaczę. Zmieżamy w stronę ,,Piekarni'', Prerfabetu na ulicy Bandanema. Lądujemy, przed budynkiem. Podchodzimy do klatki, wchodzimy, wspinamy się po schodach na piętro, gdzie znajduje się komputer, szafa na kostiumy i broń. Kendra siada na fotelu, przed sprzętem RTV i zaczyna wyszukiwać informacjii. Po kilku minutach mówi.

-Pozwoliłam sobie zacząć szukać innych informacji.- Oznajmia koleżanka, schodząc w pewną stronę internetową, umieszczoną w zakładkach.

-I co, tam masz?- Pyta Percy, opierając się o najbliższą ścianę.

-Ponoć, byli widziani w Sewestopolu CeBactomomb, leżącego nad morzem czarnym.- Mówi wchodząc w mapę europy.- Znowu, będziemy potrzebować pomocy Martina, a raczej jego samolotu.- Przyznaje Kendra.

-Nie jego. Faceta u którego pracuje.- Przypomina dziewczynie kolega.

-Dobra, cicho bądźcie. Dzwonię.- Mówię i wyciągam telefon, wybieram numer i przykładam sprzęt do ucha. Słyszę sygnał.

-Yellow.- Mówi głos z komórki.

-Cześć kuzynie.- Również się witam.

-Kto mówi?- Pyta siostrzeniec mamy.

-Dawid. Powinieneś zapisać sobie mój numer.

-Może i tak. Po co dzwonisz? W czym mogę pomóc?

-Znowu chodzi o transport. Pomożesz?- Mówię, mając nadzieję, że użyczy mi pomocy.

-Może. Powiedz do kąd, chcecie lecieć?- Pyta zniekształcony głos.

-Do Srvest opolu.- Odpowiadam, będąc niepewnym, czy dobrze podaję nazwę. Patrzę na Kendrę, potakującą głową, co mnie uspokaja.

-Zapytam. Powinien się zgodzić.

-Ok. To odpisz.- Polecam kuzynowi, po czym się rozłączam.

-I co?- Pyyta Percy.

-Załatwione. Teraz czekamy, kiedy napisze, że może nas zabrać.

-Znowu lot samolotem Jaksona! Aaaa!- Krzyczy rozradowana koleżanka, niczym typowa fanka, jakiegoś piosenkarza.

Mija, pewien czas od mojej rozmowy z kuzynem. Z towarzyszami siedzimy w knajpie TacoBell. Do stołu podchodzi wójek Kendry z burgerami dla mnie i Perciego. Kendra przyjmuje standardowy zestaw, przygotowany wyłącznie dla niej. Kiedy końzymy jeść wychodzimy z budynku. Kilka minut puźniej słychać powiadomienie z telefonu. Wyciągam sprzęt, patrzę na ekran i informuję moją drużynę o jej treści.

-Słuchajcie. Maartin napisał, że przylatuje tutaj z Mikaelem J. na koncert i, że pozwolił nam się zabrać z nimi w podróż. Zachaczy o Server appol, więc nas odstawi.

-Aaa!- Krzyczy rozradowana, jak dziecko Kendra.

-Co się stało?- Pytam wspólnie z Percym.

-Niic.- Mówi dziewczyna udając, że nic takiego nie miało miejsca.

-A, kiedy tu będzie?- Pyta kolega pochodząc do tele-komputera. Staję, obok fotelu na, którym siedzi.

-Po jutrze. Ale, jeśli plany ulegną zmianie to nas poinformuje.- Dzień mija nam stosunkowo, szybko.

Następny dzień zaczyna się od pobudki dzwonkiem z telefonu. Podnoszę się, przecieram oczy. Chwytam za komórkę i odbieram połączenie.

-Cześć Dawid. Jestem już ponad połowę drogi na wasze lotnisko.

-O dzięki, że mnie obudziłeś. Już informuję drużynę. Do zobaczenia na miejscu.

-No. Do zobaczenia.- Rozmówca się rozłącza, po czym krzyczę.

-Chołota pobudka!!- Drużyna się wierci i powoli wstaje.

-Co się dzieje?- Pyta ospale Percy.

-Nasz transport, będzie szybciej, niż przypuszczaliśmy. No możliwę, że będzie. Więc wrazie czego pakujemy maniany.- Mówię wyciągając torby na kostiumy i broń. Pakujemy to, co według nas przyda się w tej misji. Percy chowa w spodnie, rozkładaną pałkę, a do torby wkłada kostium i inne wybrane, przez siebie przedmioty. Kendra do kieszeni wkłada nunczku i coś innego. Ja chowam wyłącznie kostium i prowiant. Wychodzimy z przyczepy, wsiadamy do samochodu Perciego. Jedziemy na najbliższe lotnisko. Parkujemy samochód na parkingu, przed wejściem.

-To bagarze w dłoń i ruszamy.- Mówi Percy, wychodząc z pojazdu

-Poczekaj. Niech kuzyn Dawida da znać, że już ląduje.- Mówi do niego Kendra. On powraca do pozycji siedzącej . Odwracają się w moją stronę. Patrzą na mnie oczekując informacji, że już ląduje.

-Spokojnie. Powiem, kiedy ktoś przyjdzie.- Oznajmiam naszej drużynie. Czekamy, tak ponad godzinę i w końcu słyszymy dzwonek smartfona. Odbieram i głos z komórki mówi.

-No, już ląduję. Powiedziałem ochroniażom, że zza budynku pojawią się goście z mojej rodziny, i że mają was wpuścić.

-Super, Martin. Dzięki. Widzimy się za moment.

-No, to do zobaczyska.- Chłopak odpowiada i się rozłącza. Czekamy kilka minut i zza budynku wychodzi dwoje męszczyzn, zbudowani, jak typowi goryle, ochroniaże sporego banku krajowego. Podchodzą do mojej drużyny i jeden z nich pyta, czy nie znamy Dawida Buklewskiego.

-To ja, miło mi.- Odpowiadam podając rękę. Męszczyzna ją chwyta i potrząsa.

-Proszę za nami.- Mężczyźni idą w stronę rogu budynku. Skręcamy w lewo, podchodzimy do płotu wysokiego na trzy metry. Widać przez niego changary dla samolotów. Jeden z nich, odżutowiec stoi na pasie startowym. Przy wejściu do pojazdu stoi szczupły męszczyzna. Jest ubrany w czarny garnitur, czarne spodnie i okulary, przeciw słoneczne. Zauważa nas i idzie w naszym kierunku.

-Witajcie!- Krzyczy członek mojej rodziny.

-Witaj kuzynie! Przepraszam, że tak ciebie wykożystuję, ale...- Urywam wypowiadać zdanie, gdyż nie wiem, czym uzasadnić swoje postępowanie.

-Spoko. Słuchajcie wyszła, taka sytuacja, że nie lecicie sami. Będziecie lecieć z...

-Mikelem Jaksonem! Aaa!- Koleżanka krzyczy z radości. Martin prowadzi nas do samolotu. Wchodzimy i widzimy, siedzące na fotelach osoby. Dwóch po jednej i dwóch po drugiej stronie samolotu. Po naszej prawej siedzi Mikel Jakson Junior, za nim facet o długich do nosa włosach w czarnym koloże. Po prawej siedzi facet w czarnych okularach, o ciemnej karnacji. Na końcu napakowany męszczyzna o bardzo, krótkich włosach i z blizną, przecinającą twarz siedzi, pogrążony we śnie.

-Witam.- Mówi wokalista, tej grupy.- Siadajcie, niedługo ruszamy.

-Witam. Jestem Dawid. To jest Percy i...- Kolega skina głową, a koleżanka wpada mi w zdanie.

-Kendra. To dla mnie zaszczyt.- Robi gest księżniczki, lekko przykucając.

-Tak. Więc siadajcie na miejsca, zaraz startujemy.- Pospiesza nas pilot. Wykonujemy jego polecenie. Następnie samolot zaczyna się ruszać. Po rospędzeniu zaczynamy wzbijać się w posietrze.

-To powiedz, po co lecicie do Serverst Polu?- Pyta syn zmarłego piosenkarza. Myslę chwilę nad dobrą wymówką. W końcu mówwię.

-Do wójka Perciego.- Skinam głową w stronę kolegi, a ten odpowiada mi podniesieniem drinka z barku przy drzwiczkach od pomieszczenia pilotów.

-Acha. Kim jest dla ciebie nasz pilot?- Pyta podnoszą, jedną brew.

-Kuzynem.- Odpowiadam rozkladając się na fotelu.

Budzą mnie wstrząsy. Pawtrzę, przez okno i widzę rzędy budynków.

-Dobry day śpiochu. Mówi mój tażysz Percy, w momencie kiedy odwracam się do tyłu.

-No. Cześć, już jesteśmy?- Pytam i poprawiam wciskający mi się w biodra pas.

-Tak. Jesteśmy - Odpowiada Kendra, siedząca w pobliżu.

-Witajcie w Sewastopolu.- Mówi siedzący niedaleko piosenkarz. Męszczyzna wstaje i wchodzi do kajuty, z której pilotuje mój kuzyn.

-Kiedy, możemy wysiadać?- Pyta M.K.J.- Mikel Jakson Junior.

-Za chwilę, muszę schować samolot w hangarze.- Odpowiada kuzyn Martin.

Pojazd się zatrzymuje. Z kokpitu wychodzi pilot i mówi:

-Wylądowaliśmy na lotnisku w zachodniej części kraju. Dawidzie, teraz z Mikelem i jego kolegami idziemy zameldować się w hotelu. Jeśli nie macie, gdzie się podziać, możecie przenocować z nami.- Mówi Martin, patrząc na Mikela.

-Dokładnie. Możecie przenocować w pokojach obok.- Piosenkarz wychodzi z samolotu i staje obok schodków prowadzących do maszyny. Percy przeciska się, pomiędzy członkami zespołu, aby wyjść a nim. Kiedy z Kendrą następni wychodzimy z maszyny widzimy, jak członek mojej drużyny rozmawia z piosenkarzem. Podchodzimy z Kendrą, bliżej i słyszymy ich rozmowę.

- Pane Maikelu. Czy mogę prosić o autograf dla moich kuzynek i brata?- Pyta Percy.

-Dobrze, jakie brzmią ich imiona?- Jedna kuzynka to Anabeth, dróga Claris. Brat ma na imię Spejson.- Informuje mój towarzysz broni.

-Weźcie bagaże. Idziemy do hotelu.- Mówi wokalista i otwiera pomieszczenie, gdzie leżą torby. Podchodzimy do niego, odbieramy swoje bagaże i staję z kolegami w pewnej odległości od pojazdu.

-Nawet spoko, ten Mikel.- Stwierdzam, swoje wrażenia z poznania wokalisty.

-Fajny? Wspaniały!- Mówi Kendra wyglądając na podekscytowaną.

-Widać, że woda sodowa nieudeżyła mu do głowy.- Odpowiada Percy.

-Własnie. Ok, chodźmy.- Wskazuję toważyszą pojazd, który do nas podjeżdża. Mikel siada, obok kierowcy. Wysokiego, szczupłego męszczyzny. Wyglądem przypomina Kendalla z serialu Big Time Rush. Brunet, o długich włosach i postawnej budowie ciała.

-Witam panie Mikelu. Proszę usiąść za mną. Zawiozę was do hotelu. Wchodzimy do melexu. Dostaję wiadomość na telefon. Wyjmuję kommurkę z kieszeni i czytam ją. Dowiaduję się, że Martin dołączy do nas za pewien czas, bo musi zaparkować samolot w hangarze. Docieramy pod hotel. Wysiadamy z pojazdu i idziemy, ku recepcji. Podchodzimy do lady i stojąca za nią blondynka o długich włosach mówi:

-Dzień dobry. Witamy w Hotelu Plaza. Oto klucze do waszych pokoi. Zostaliśmy poinformowani o państwa przybyciu, więc przygotowaliśmy państwa pokoje. Oto klucze. Pan Martin i jego zespół będą przebywali w pokojach z widokiem na północny- zachód. Jego towarzysze, obok.- Kładzie klucze na ladzie i wskazuje windę.- Piąte piętro.- Przejmujemy je i zmieżamy do windy. Wchodzimy do środka. Naciskam przycisk z numerem 3. Winda rusza, czekamy chwilę i sprzęt zatrzymuje się w miejscu. Drzwi się rozsuwają i wychodzimy. Nie wiemy, dokąd iść, więc zatrzymujemy przechodzącą obok sprzątaczkę.

-Dzień dobry. Przepraszam, gdzie mamy pokoje. Wiemy, że są z widokiem na pólnocny- zachód, ale nie wiemy, które drzwi.- Pokazuje kobiecie klucze, a ta je obraca i wskazuje małe liczby na ich środku.- Te na północnym- zachodzie.- Kobieta wskazuje nam korytarze, które nas tam zaprowadzą. Dziękujemy i idziemy w tym kierunku. Docieramy do pokoi z liczbaami takimi, jak na kartach magnetycznych. Kendra bieże kartę z numerem 5, Percy z numerem 4, a ja tą z trójką.

-Do zobaczenia puźniej.- Mówi Percy otwierając drzwi.

-See you soon.- Odpowiada Kendra po angielsku.

-Te visurum!- Dodaję mówiąc po łacinie. Wchodzę do pomieszczenia i zamykam drzwi. Rzucam torbę na łużko i siadam obok niej. Wyjmuję z niej ubrania na zmianę, kostium i maskę. Chowam je do szafy. Wyjmuję telefon i piszę do kolegów, aby przyszli do mnie jeśli mogą. Kilka minut puźniej słyszę pukanie do drzwi, podchodzę do nich. Otwieram je oboje kolegów stoi na korytarzu. Wpuszczam ich do środka.Siadają na kanapie, a ja stoję przy ścianie, ze szkła.

-Zaczynajmy ich szukać. - Polecam skojej drużynie. Percy używa laptopa, który położyłem na stole, ja i Kendra wyjmujemy telefony z kieszeni. Szukamy.

-Mam coś!- Mówi Percy i wstaje z kanapy.-Znalazłem wpis, że pewien duet napadł na konwój, który przewoził pieniądze do banku federalnego.- Pokazuje nam ekran komurki. Widać na nim kilka postaci, otaczających ciężarówkę banku. Został otoczony z dwóch stron. Zdjęcie jest zrobione z okna, jakiegoś budynku.

-Czy znamy ich domniemane położenie?- Pytam mając nadzieję, że nie trzeba będzie ich długo szukać. Kendra staje, obok mnie i wchodzi w stronę internetową. Po kilku sekundach odpowiada.

-Ponoć ktoś widział, jak ludzie w garniturach wchodzą do banku, usłyszeli wystrzały, po czym z tamtąd wybiegło osoby z torbami i w maskach. Zapewne to są nasi przestępcy.

-A gdzie to było?- Pyta Gingerbread.

-W Karzej kayi.- Dodaje koleżanka.

-Jak to daleko?

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania