Moja mocno ubarwiona życiowa historia #7

-A ten na dachu, kiedy nas zauważy zacznie w nas mierzyć.

-Racja. Nim zajmę się jako, pierwszym a potem wy dołączycie i zrobimy, jak powiedziałem.

-Dobrze zaczynajmy.- Otwierają mi drzwi wybiegam a czas zwalnia dranie poruszają się ospale, ptaki lecą powoli, jakby od niechcenia podbiegam do tych na przedzie chwytam dwóch za kostki i jednym ruchem wyrzucam, w górę wskakuję do tego na dachu rzucam go na ziemię i kieruje się do tych na tyłach jednak zanim tak robię spoglądam, czy moja załoga biegnie za mną i tak jest biegnie, ale z mojego punktu widzenia ślamazarzą się, ale biegną zatrzymuje się przy rogu budynku po czym dobiega do mnie reszta drużyny i wspólnie wychylamy się zza rogu budynku i tak jak przypuszczałem stoi to 3 nikczemników.

-Dobrze Snall Cake, teraz my. - Mówi Gingerbread i ruszają. Stojąc za rogiem patrzę jak sobie radzą Percy podchodzi do odwróconego w przeciwną stronę mężczyzny chwyta go w celu podduszenie po czym kładzie nieprzytomnego mężczyznę na ziemi, a Kendra stoi przy ściance a kiedy zza rogu wychodzi mężczyzna uderza go, jakąś odmianą pałki zrobioną zapewne z lekkiego lecz twardego materiału, gdyż uderzenie wygląda na mocne, a robione jest z taką prędkością i lekkością, jakby nie działała na nią żadna siła przyciągania ziemskiego. Oboje uporawszy się z napastnikami stają przy mnie.

- To teraz do środka.- Mówi Percy - Zostało jeszcze ośmioro.

-Tak, ale nie wchodźcie, frontowym wejściem idźcie górą a ja drzwiami. Mówię i odstawiam uch na dach.

-Przyciągnę ich uwagę, a wy zajdziecie ich zza pleców.

-Dobra.- Potwierdza Percy.

-Ruszamy- Rozporządza Kendra. Zeskakuję z góry na trawę, spokojnym krokiem podchodzę do drzwi kiedy mnie zauważają zaczynają iść w moim kierunku z kijami, rurami i jakimkolwiek orężem który znaleźli. Podchodzą do mnie, powoli przynajmniej mnie się tak zdaje podchodzę, swobodnie podkoszę jednego, a następnie chwytam i rzucam nim w następnych. Z tyłu zapewne wyłonił się, mój zespół. Zgaduję, że Kendra demonstruje im kopnięcia 540 trafiając w brzuch i powalając na ziemię, a Percy znając go pierw uderza ciosem bohatera, następnie kopie obiema nogami w tors, tak, że ten leci do tyłu. Zostaje 4, a że nie robią mi większej trudności łapię za wąż ogrodowy, leżący przy kranie w ścianie. Kilka razy obiegam ich ciągnę za gumowy wytwór i zbieram wszystkich w jednym punkcie, ściśnięci wężem siadają na ziemi w kształt słońca. Podchodzę do skneblowanych mężczyzn.

Zeskakuję z góry na podjazd dla księdza, spokojnie wchodzę głównymi drzwiami, gdzie mnie zauważają i zaczynają iść w moim kierunku z kijami, rurami i jakim kolwiek orężem który znaleźli, najwyraźniej tylko ci z przed budynku mieli broń palną co mnie dziwi. Podchodzą do mnie wolnym krokiem przynajmniej mnie się tak zdaje podchodzę swobodnie podkoszę jednego a, następnie rzucam nim w następnego. Z tyłu słyszę wyłaniających się kompanów. Kendra pewnie demonstruję im kop 540 kładąc dwóch na ziemię, a Percy znając jego charakter dla popisu uderza pewnego ciosem bohatera, drugiego kopie obiema nogami tak, że ten leci na dwóch leżących. W takim razie powinno zostać jeszcze 4 a, że nie robią większej trudności łapie za wąż do gaszenia ognia przymocowany do ściany. Kilka razy okrążam ich w biegu wiążąc, gumowym tworzywem pociągam dłonią by zebrać ich w jednym punkcie podchodzę do ściśniętych mężczyzn.

-I co znowu się nie udało? Pytam stojąc przed nimi.

-Nie ujdzie ci to na sucho pajacu w rajtuzach. Oznajmia mężczyzna z zarostem i zrośniętymi brwiami.

-Zgaduję, że jesteś przywódca tej grupy. Oświadczam swoje przypuszczenia.

-Możliwe, ale nie całego gangu.- Odszczekuje mi w twarz dzieciak ,starszemu bratu i splunął mi pod nogi ukucnąłem obok niego złapałem go za jedną ze związanych dłoni.

-Zgadza się, dlatego powiesz mi gdzie go znajdę. Oświadczam mając nadzieję na współpracę i, że nie muszę skłaniać się do, drastyczniejszych metod przesłuchiwania.

-Chyba śnisz.

-Obawiałem się takiej reakcji.- Łapię go za jeden z palców u dłoni i szybkim ruchem zginam w, nienaturalną stronę, ten chrząknął, strzelił i teraz paznokieć dotyka nadgarstka wierzchnią częścią.

-Aaa.. Kuźwa!- Krzyczy człowiek z wygiętym palcem.

-Jeszcze raz, albo 9 dla każdego za złą odpowiedź. Gdzie Kozłowswki?- Pytam zniecierpliwiony.

-U twojej starej!- Kolejny palec zgina się w nienaturalnym kierunku.

-Aaa, ja pindole! Krzyczy nieszczęśnik.

-Powtarzam swoje pytanie.- Nie chcę mówić ponownie tych samych słów więc, moje usta wypuszczają tylko te 3.

-Kij w dupę. Nic ze mnie nie wyciągniesz.- Dotykam swojego czoła w poczuciu irytacji.

-W takim razie.- Chwytam za resztę palców i wszystkie łamię.

-Aaaa kuźwa ja pierniczę.- Krzyczy przesłuchiwany.

Odwracam się do następnego i zadaję to samo pytanie. Ten odpowiada:

-A więc.

-Zamknij pysk! - Drze się pierwszy facet.

-Zamknij ryj!.- Mówi Percy do tego, który odpyskuje i strzela mu prawym prostym w twarz. Z nosa pyskatego faceta wypływa stróżka krwi.

-Mów deklu.- Podnoszę go wraz z całą resztą ściśle przywiązanych mężczyzn. Całe szczęście sznur jest wystarczająco ciasny i mocny, by się nie rozłączyli.

-Gdzie Kozioł?

-W Harranie!- Krzyczy mężczyzna następny w kolejności.

-Stul dziób!- Karcą go poprzednicy.

-W Harranie tak, no nic dziękuję panom za współprace.

-To zostawisz nas w spokoju? Pyta środkowy facet.

-Tak zostawię was, ale przed komisariatem. Odpowiadam po czym powtarzamy manewr z pierwszej akcji przejeżdżamy obok miejsca gdzie stacjonują oficerowie i wyrzucamy skneblowanych z bagażnika driftując autem by prędko skierować się w stronę naszej bazy ,,Piekarni''.

-Znowu się nam udało.- Mówię rozkładając fotel i zmieniam pozycje do wpół leżącej.

-I co SuperCiacho do Harranu?

-Najwyraźniej.-Powracam do normalnej pozycji. Wyjmuję telefon i włączam GPS-a. Wpisuję nazwę miasta a sprzęt wskazuje nam drogę. Pokazuję mapkę kierowcy by poinstruować go, jak jechać.

-Trochę daleko. Trzeba będzie wykombinować jakąś wymówkę dla rodzin.- Kendra przejmuje telefon i kładzie go na desce rozdzielczej. Wciska sprzęgło i zmierzamy ku naszej bazie. Wjeżdżamy przez zarośniętą bramę. Z domu z którego teraz zostały ruiny i, leżące na ziemi gruzy. Idąc ścieżką zauważamy pojazd sylwetką podobny do wcześniejszego leżącego tu wraku. Ale ten ma nowe koła, czyste nieprzeżarte rdzą drzwi, maskę, bagażnik i dach. W miejscu popękanych szyb umieszczono pociemniałe szkło.

-No ekstra, wybajerowana gablota.- Mówię do drużyny.

-Fajnie, że się wam podoba.- Rzecze krewny Kendry, który wyjeżdżając spod pojazdu. Zapewne był tam z zamiarem sprawdzenia elementów zawieszenia od spodu.

-I jak, gotowy?- Pytam naszego mechanika.

-Tak. Teraz wystarczy zatankować, wsiąść i odjechać.- Wystawia rękę wskazując w dal.

-Dziękuję ci za pomoc kuzynie.- Mówi Kendra przytulając go.

-Drobnostka. Pamiętaj, że na rodzinie zawsze możesz polegać.

-Wiem, a co teraz zamierzasz?- Dodaje dziewczyna do swojej wypowiedzi.

-Wrócę do siebie do domu w Rio.- Mówi wychodząc poza nasz teren.

-To do widzenia kuzynie.- Krzyczy do niego dziewczyna, by przebić się przez odgłos przejeżdżających pojazdów.

-Do widzenia. Jeszcze tylko wpadnę pożegnać się z wujostwem.- Wychodzi poza posiadłość. Kendra odprowadza go do ulicy, a kiedy wraca widać lecące z jej oczu łzy.

-Sprawdźmy tę gablotę.- Mówi Percy wsiadając na miejscu przedniego pasażera i kładzie buty na schowek. Kendra siada za kierownicą umieszcza kluczyk w stacyjce i przekręcam go. Z pojazdu wydobywa się potężny ryk, jak z tych pojazdów formuły 1.

-Miodzio. Ten twój kuzyn dobrze się spisał- Twierdzi Percy.

-Nie chwal dnia przed zachodem słońca.- Przypominam mu standardowe przysłowie mówiące, że może się jeszcze wszystko zmienić.- Ale racja, dobrze mu się udała ta maszyna.- Otwieram drzwi Perciego i mówiąc:

-Do tyłu!- Rozkazuję stanowczo.

-Ale!- Odzywa się Percy.

-Żadnego ale. Słyszałeś kapitana do tyłu!- Kendra staje po, mojej stronie. Percy naburmuszony wychodzi z samochodu i mruczy coś pod nosem siadając za mną.

-To, gdzie jedziemy?- Pyta dziewczyna chwytając kierownicę obiema rękoma.

-Może wzdłuż Firview Road, potem Poulecio Ave i Van Baren Are. Jeśli chcecie możemy pojechać inaczej.- Odpowiada Kendra.

-Mi pasi.- Odpowiadam na jej pytanie.

-Mnie też. Przy okazji wpadniemy do ,, Wendy'', tego fast fooda z rudowłosą dziewczyną w logo?- Pyta siedzący z tyłu Percy.

-Ok, nie mam nic przeciwko.- Mówię przytakując.

-Niech ci będzie. Wolałabym do ,,Taco Bell'', aby odwiedzić wujka, ale ok.- Ruszamy wzdłuż drogi. Wyjeżdżamy na główną, z której po 10 minutach jazdy widzimy budynek z rudzielcem w logo. Stajemy na parkingu w miejscu dla niepełnosprawnych, gdyż za przednią szybą widnieje karta niepełnosprawności, która pozwala parkować w tak oznaczonych miejscach. Dla niepoznaki zaklejam swoje zdjęcie i dane. Tablice rejestracyjne zostawiam bez żadnej zasłony ponieważ można je później zmienić. Wychodzimy z pojazdu by wejść, frontowym wejściem. Siadamy przy stoliku obok okna, gdzie po jednej stronie umieszczono kanapę a przy reszcie krzesła z Percym siadamy na plastikowych siedziskach, a Kendrze odstępujemy kanapę. Po kilku minutach podchodzi do nas kelner, by zebrać zamówienia. Bierzemy karty dań i szybko przeglądamy menu. Ja zamawiam ,, Bawsage, egg i chese biscut'', Percy ,,Maple Becon chnichen erossant''. Kendra prosi o ,,Becon, egg i schese biscuit''. Wszyscy do picia prosimy o wodę. Po czym odchodzi od nas i idzie w kierunku kuchni, by przekazać zamówienie. Przechodząc obok stoliku przy wejściu do pomieszczenia zaczepia ją kilku z klientów przy środkowym stoliku. Jeśli dobrze słyszę, a tak na pewno jest z powodu nad ludzkich zdolności mówią:

-Cześć mała. Może chcesz zobaczyć mojego hot toga?- Mówi jeden rozkładając nogi a kolega siedzący obok dodaje:

-Możemy zrobić ,,Swiss croissauta''. Ty, ja i moi koledzy sklejmy się w jedną kanapkę.

-Dziękuję. Osobiście jestem vegetarianką. nie jem mięsa.- Odchodzi od niedżentelmeńskich facetów. Podchodzi do nas po kolejnych minutach z tacą. Przejmujemy ją a ona odchodzi i ponownie jest zaczepiana- teraz agresywniej.

-Skoro jesteś wegetarianką to skosztuj mojego bakłażana.- Chwyta się za krocze.

-Nie, dziękuję- Odpowiada.

-A może mojego banana?- Inny też wskazuje swoje miejsce intymne cieszy się debil jak głupi do sera.

-Dziękuję. Niedawno jadłam.- Odpycha ich od siebie i znika za przejściem do kuchni. Wraca z naszymi zamówieniami, by nam je podać. Wracając sytuacja się powtarza. My jednak miając nadzieję, że się uspokoją -nie reagujemy. Podchodzi do nas, kiedy kończymy jeść.

-Chcecie coś domówić?- Pyta skompo ubrana dziewczyna, stając przy stoliku w bardzo krótkiej spódnicy. Z poszarpanymi krawędziami na udach oraz krótkiej koszuli przewiązanej, tak by kliknięci widzieli zarys jej piersi. Kończąc wypisywać rachunek podaje go mi. Łapie się na tym, że patrzę na jej dekolt. Zaczynamy się zbierać. Odsuwam się od stolika, zbieram tacę, papiery i wyrzucam je do śmietnika przy kontuarze, a plastikową podkładkę kładę na półeczce obok. Wracając widzę kolejną scenkę między kelnerką i draniami. Teraz nie wytrzymuję ich zachowania. Staję pomiędzy nimi a kobietą.

-Czego tu chcesz?- Pyta facet siedzący pomiędzy kolegami.

-Nie wiem, czy wiecie. Po pierwsze jesteście w knajpie a nie na ulicy, a po drugie, że nie należy tak traktować kobiet i zachowywać się jak niewyrośnięte szczeniaki.- Idę do dziewczyny z próbą udzielenia swojej pomocy.

-Nie wtrącaj się koleś. To nie twoja sprawa.- Dopowiada facet po prawej.

-Jeśli ktoś jest bezczelny, narwany i nieokrzesany-to jest to moja sprawa, dlatego odpieprzcie się od tej kowbojki, bo inaczej sam się do tego przyczynię.

-Ja ci dam bezczelny i narwany.- Mówi mężczyzna wstając od stołu. By go zripostować odpowiadam:

-Słuchaj! Wiem, że rzadko bywasz w knajpach. Nie musisz wszystkich informować, co jesz w domu.- Kelnerka lekko chichocze. Kątem oka widzę, że moi koledzy zasłaniają usta, nie chcą pokazać swojego rozbawienia.

-Doigrałeś się facet. Ty i ja za knajpą.- Szturcha mnie palcem w klatkę aby sprowokować. Jednak nie udaje mu się.

-Dzięki. Nie jestem neandertalczykiem, aby tłuc się po mordach.

-To odpieprz się od nas, jeśli nie chcesz dostać pysk.- Teraz odpycha mnie mocniej tak, że opieram się tyłkiem o inny stolik.

-Spokojnie. Nie chcę skłaniać się do waszego poziomu, by stanąć z wami do walki.

Po tych słowach wychodzą i znikają za rogiem szyby.

-Dziękuję panu za pomoc.- Mówi do mnie kelnerka.

-Spoko.-Nie można być przychylnym na takie zachowanie. Zbieramy się i poprosimy o rachunek.

-Dobrze. Już daję.- Wchodzi za ladę , drukuj kartkę, odrywa ją i podaje. Kwota nie przekracza 10 zł, lecz z dobroci serca daję jej 20 złotych.

-Reszta dla pani.- Wychodzimy z budynku, po czym odzywa się Percy.

-Nie mogłeś ich zostawić?

-Nie. Teraz chcemy pomagać- prawda?- Przypominam koledze nasze postanowienie.

-Tak. Skąd wiedziałeś, że nie zaczną bójki w środku?- Pyta Kendra.

-Nie wiedziałem. Po za tym teraz jesteśmy Justuce Cake i pomagamy ludziom w potrzebie.- Mówię stanowczo. Przechodzimy obok kilku budynków, docieramy do jakiejś alejki, gdzie zostaję zawołany.

-To się doigrałeś facet!- Wychodzą z niej ci sami mężczyźni co robili awanturę w knajpie. Jeden trzyma rurę, drugi kij bejsbolowy, a trzeci nóż.

-Przepraszam- możesz powtórzyć?- Pytam prowokująco...

-To się doigrałeś.- Rzuca ponownie facet. Mój zespól staje obok mnie wiedząc co nadchodzi.

-Gadaj zdrów,-Odpowiadam na jego groźby, a rozmówca nie wytrzymuje. Zamaszystym ruchem próbuje uderzyć mnie w twarz. Reszta grupy atakuje moją drużynę. Robimy uniki, chwytamy za ręce trzymające oręż. Przekręcamy je o 360 stopni, by następnie przycisnąć ich do parteru.

-Mówiłem, żebyście nie zaczynali. -Wstając odpychamy ich od siebie tak, by polecieli na ścianę stojącą przed nami.

Następnie ruszamy w dalszą drogę do domu. Idąc, czuje coś w stylu deja-wu. Odwracam się szybko w stronę, gdzie wcześniej podążyli mężczyźni. Dostrzegam lecący w moją stronę kamień, wielkości piłki tenisowej. Czas zwalnia- mężczyźni uciekają, jakby byli w wodzie. Auta przejeżdżają zaułki, ślimacząc się. Chwytam lecący pocisk, wymierzam mu w nogi, miotam. Teraz mknie szybciej niż reszta. Tempo wraca do normalności. Koleś, w którego kierunku leci miotany przeze mnie przedmiot opada na ziemię i chwyta swoje udo. Patrząc na Perciego widzę, jaki jest usatysfakcjonowany i mówi do mnie.

-Ty to zrobiłeś?- Wskazuje uciekających facetów.

-A widzisz tutaj kogoś, kto jeszcze ma jakieś moce?- Pyta go Kendra

-Racja.- Odpowiada jej drapiąc się po głowie. - To, gdzie teraz?

-Puki co- schowajmy auto.- Mówi Kendra.

-A gdzie?- Dopytuje Percy.

-W naszej bazie. Tylko wpadnijmy do mnie po siatkę maskującą.-Mówię do obojga- patrzą na mnie podejrzliwie.

-Co?- Mój drugi kuzyn ten od taty dał mi taką, jak stacjonował w Amazonce.- Nie dopytują się więcej i ruszamy dalej. Stoi pod moim domem i czekają na mnie w aucie- dopóki nie wrócę. Wchodzę przez furtkę, podchodzę do drzwi i chwytam za klamkę. Wchodzę idąc obok salonu i dostrzegam, jak rodzice się obściskują. Jednak zostawiam to mimo chodu. Wchodzę po schodach, skręcam za róg i przechodzę przez drzwiach. Otwieram ciemno- brązową szafę. Podnoszę leżącą na spodzie płachtę i podchodzę do okna. Otwieram je i wychodzę tym miejscem. Nie było szansy, żeby rodzice mnie nie zauważyli- nie dopytywali się,, Na co ci to?''. Wyskakuję z okna. Idę do stojącego na chodniku,,Cooko-moobila''.Zamykam drzwi i ruszamy na Baker street. Wjeżdżamy na opuszczoną posiadłość, parkujemy pojazd na pograniczu lasu i bazy.

-No, kolejna akcja ze strony ,,Justce Cake''.- Oświadcza Percy.

-Najwyraźniej.- Odpowiada Kendra.

-To teraz jesteśmy wyposażeni.- Patrzę na posiadłość, wskazuję samochód, stację dowodzącą, szafę na kostiumy i akcesoria.

-W takim razie, dzisiaj to na tyle?- Pyta Percy.

-Tak- Odpowiadam obejmując oboje za szyję.

-Więc będę się zbierał.- Oświadcza Gingerbread dochodząc do wyjścia.

-No to do jutra!- Żegnam się z kolegą.

-Cześć, Percy!- Wykrzykuje Kendra.

-Na razie!- Odpowiada nam i znika w Krzakach. Stoimy z Kendrą, w naszej stacji dowodzącej. Ja stoję przed telewizorem, który robi za monitor komputera. Siadam na fotelu wyciągniętym z auta i pytam się jej.:

-Co teraz?- Czekam na jej propozycje.

-Oglądając wiadomości możemy wynajdywać sytuacji, które będą potrzebować naszej interwencji.-Podaje swój pomysł na szukanie misji.

Mijają dni, tygodnie od ostatniej potyczki. Siadam na kanapie w swoim domu, chwytam pilota od telewizora i włączam. Moim oczom ukazuje się bajka czy kreskówka. Pewnie mój brat oglądał telewizję. Więc przełączam na kanał z serialami kryminalnymi. Trafiam na jakieś romansidło, przełączam dalej, gorszy beton coś tureckiego. Serial kojarzę z posiedzeń rodziców, kiedy ja przechodząc zerkając w ekran. Nie przystaję dłużej niż 3 sekundy. Kolejny raz przyciskam guzik, w końcu natrafiam na interesujący mnie serial kryminalny:,, B.D.C.O''. Tzn.,, Bardzo Drastyczne Centrum Operacyjne''. Rozsiadam się na kanapie, mając nadzieje, że nikt nie przerwie tej chwili zagłębienia się w serial. Niestety rozlega się dźwięk z mojego telefonu: ,,Odbierz telefon. Odbierz telefon. No, odbierz ten zasrany telefon''! Ustawiam taki dzwonek by nie przegapić żadnego połączenia. Jednak czasami korci mnie, aby zmienić go na jakąś piosenkę disco polo. Efekt ten sam z tą różnicą, że przez ten rodzaj muzyki bolą mnie uszy. Podnoszę go ze stolika, odblokowuję i odbieram. Rozpoznaję głos i wiem, że to Kendra. Niestety nie mam jej w kontaktach, albo ją przypadkowo usunąłem więc nie mogę do niej samemu zadzwonić. Masz ci los.- W końcu odbieram i w słuchawce słyszę jej przerażony zmodulowany głos:

-Oglądasz telewizję?- Pyta zdenerwowana koleżanka.

-Tak właśnie oglądam,, B.D.C.O.''- Odpowiadam opierając się o ściankę kanapy.

-Szybko przełącz na ,,Public Broadcasting Service''.- Mówi podenerwowana dziewczyna.

-Czemu?

-Przełącz, po prostu zmień kanał!- Rozkazuje, a następnie zmieniam na program informacyjny.

-Zmieniłem.- Oznajmiam jej , aby się nie denerwowała.

Kobieta w telewizji informuje, że niejaki ,,Jeździec'' przejął budynek Warsaw Spire. Przetrzymuje około 40 zakładników, a za ich wypuszczenie domaga się 100 tyś złotych.

-Widzisz?- Pyta mnie dziewczyna.

-Tak widzę i nie dowierzam.- Mówię, pogłaśniając telewizor.

-Zrobimy coś z tym?- Dopytuje się mój rozmówca.

-Tak. Dzwoń do Perciego i spotkajmy się w naszej Piekarni.

-Dobrze już dzwonie, do zobaczenia.- Po czym się rozłącza. Mija 10 minut od rozmowy, wszyscy jesteśmy na opuszczonej posiadłości.

-To po co się zebraliśmy?- Pyta niepoinformowany kolega.

-Oglądałeś Public Broodersying Service?

-Tak, to podłe, żeby kraść pieniądze, które nam zabrali.- Mówi kolega przekąśliwie.

-Percy znam twoje zdanie na punkcie naszej polityki i ten teges. Ale nie można działać w taki sposób jak Jeździec. Są strajki, manifestacje itp. Lecz nie terroryzować mieszkańców. Wypowiadam swój pogląd na daną sytuację. Ten przyznaje mi rację i pyta:

-To co robimy?- Domaga się instrukcji...

-Są w Warsaw Spire, którego nie znamy, więc na początku zdobądźmy plan budynku.

-Dobrze, już wchodzę w internet.- Mówi Kendra. Czekamy kilka minut, by złamała zabezpieczenia, przed nieupoważnionym wejściem. Kilka minut od udzielenia zadania- oświadcza:

-Ich bin.- Co jeżeli, dobrze kojarzę z niemieckiego oznacz ,, Ja jestem', więc podchodzę z Percim do niej przy komputerze. Kiedy widzimy kreski i linie wyznaczające pomieszczenia i drzwi mówię do obojga.

-Ubierajmy się, zbroimy, wsiadajmy i jedźmy. Po pokonaniu kilku kilometrów, skręcaniu, to w lewo, to w prawo. Widzimy budynek otoczony przez policję. Mężczyzna mający na sobie maskę mrocznego klauna i czapką jokeya podchodzi z megafonem i zakładnikiem do drzwi. Uchyla je, by w razie konieczności osłonić się żywą tarczą, którą za nimi trzyma.

-Witam, państwa!- Przestępca kieruje się w stronę kamer i dziennikarzy stojących za blokadą.- Dzisiaj szanowny pan Jeździec zademonstruje wam do czego są skłonni ludzie, aby przeżyć.- Ponownie zamyka szklane drzwi, za którymi ludzie widzą walczących o życie zakładników. Z moją drużyną ustawiamy się w wieżowcu na przeciwko. Wchodzimy na 10 piętro, z którego widać Warsaw Spire dość dokładnie, aby dostrzec rozmieszczenie kilkoro przestępców w oknach.

-To co robimy?- Pyta Percy

-Działamy.-Odpowiadam i kieruję się w stronę Kendry.- Są jakieś boczne wejścia, wentylacje albo kanały?

-Momencik.-Wyjmuje złożoną mapkę z kieszeni rozkłada na biurku.

-Są. Jedno wejście boczne do wentylacji i kanał doprowadzający wodę z Gąsawy.- Wskazuje je palcem na wydruku.

-Na, pewno nie zostawili ich bez strażników.

-Pewnie tak.-Przyznaje Percy moją rację.-Dlatego powinniśmy iść od strony z którego czerpią wodę. Ponieważ idąc przez wentylację mogą nas usłyszeć i kaplica. A tak, to po ogłuszeniu stojących tam oprychów możemy niepostrzeżenie wejść do łazienki.

-Masz rację chłopie, dobrze to wymyśliłeś.- Zgadzam się z jego pomysłem.

-Ale kanały?- Pyta dziewczyna wykazując swoje niezadowolenie.

-Tak. To jedyna możliwość.- Mówi i składa, wydrukowany mapkę. Wychodzimy z budynku, słyszymy nadjeżdżające radiowozy i wchodzimy do najbliższej śluzy.

-Już więcej nie będę się tu kąpać!- Wskazuje płynącą rzekę, rozumiem o co jej chodzi, więc milczę. Idziemy wzdłuż niej i dostrzegamy metalową obudowę z drzwiami. Nigdzie nie ma okien, co nam sprzyja i jednocześnie zawadza.

-To, jak sprawdzimy lokalizację strażników?- Pyta Percy opierając się o, betonową płytę.- Dawid sprawdź, prześwietlając ściany.

-Dobrze już patrzę. - Skupiam wzrok na betonie, przymrużam oczy, mocniej się koncentruje i wzrok zaczyna ją przenikać.

-Udało się?- Pyta Kendra.

-Tak.- Odpowiadam i obracam się w jej stronę. Patrząc na nią widzę jej ciało ubrania znikają wymazane przez mój wzrok. Wydatne piersi rzucają się w oczy, smukła sylwetka z tatuażem, wizerunkiem węża. Zauważa, że patrzę w jej kierunku, więc się odwraca przygryzając wargę. Percy staje obok mnie.

-Może zapukamy? Oni otworzą, nikogo nie widząc być może wyjdą by sprawdzić kto zapukał.- Wypowiada pomysł, który wymyślił.

-I wtedy my zadziałamy. To niezły pomysł.- Potwierdzam jego plan. Kendra stoi przed drzwiami puka nic... puka ponownie. Drzwi otwierają się, więc się trochę wycofujemy. Strażnik widząc Kendrę wychodzi i chwyta za ramię. Ona robi unik i podcina mu nogi zwalając na ziemię, by następnie go poddusić. Prześwietlam ściany i widzę jak pozostałych dwóch zauważa nieprzytomnego kolegę. Ruszają mu z odsieczą, a wraz z Percym stajemy przy włazie. Czekamy-wybiega pierwszy potem następny. Łapię tego na przodzie i przerzucam go nad sobą. Uderzając nim o podmokły teren zerkam w kierunku Perciego. On kopie go do obrotu 480, jak ninja, abo uczeń karate kida, mówiąc szczerze, może być. Po ich pokonaniu wchodzimy do środka. Przemierzamy próg, potem kolejny i następnie stoimy przed otworem do głównego pomieszczenia, gdzie siedzą związani i przestraszeni zakładnicy. Rozglądam się, by sprawdzić liczebność wrogów- naliczam ich około 30.

-Jest 30- Mówię do drużyny.

-To ponad 10 razy tyle, ile przed wejściem.- Skarży się Percy.- Podołamy?

-Musimy zanim policja zacznie działać, mogą pojawić się ofiary.-Informuje go Kendra.

-Wiem o tym! Macie jakiś plan?-Pytam swój zespół. Gingerbread kiwa przecząco głową. Snackcake unosi brwi i cofa się. Myślę chwilę i mówię.

-Frontowy atak odpada. Może podzielimy ich na grupy.

-A co potem? To i tak 10 na osobę.- Skarży się Percy.

-Ma rację.- Kendra potwierdza jego słowa.

-A może zamiast dzielić ich na 3, podzielimy ich na 6.- Obwieszczam swój pomysł.- Jest tutaj wystarczająca ilość pomieszczeń, aby tak zrobić.- Ci skinają głowami, co świadczy o naszym porozumieniu. Rozdzielamy się. Wchodzimy do różnych korytarzy i pomieszczeń, gdzie dźwięk otwieranych i zamykanych drzwi dociera do najbliższego stojącego bandziora.

-Coś słyszę!- Krzyczy facet do pozostałych. Kolejne dźwięki roznoszą się w innych korytarzach.

-Tutaj też!- Dopowiadają inni faceci. Widzę, że aby to sprawdzić idą w wyznaczonych kierunkach. Prześwietlam ściany. Widzę idących w kierunku Perciego, Kendry i moim, facetów, jak wychylają się. Zapewne zza winkla, by sprawdzić drogę. Podchodzą do moich drzwi i wchodzą do środka. Następnie ciskam nim o ścianę widząc lecącego kolegę a pozostali dwóch wbiegają do środka, wpuszczam ich, by szybko zamknąć drzwi. Teraz jest 2 w środku i 2 przed pomieszczeniem. Łapię tego w spodniach koloru moro, z chustą zakrywającą usta. Podnoszę go i rzucam przez całe pomieszczenie. Ostatni z grupy znika mi z widoku, więc swoim x-rayem prześwietlam wszystko. Widzę go, chowa się w małej toalecie. Na prawo od wejścia stoi przy drzwiczkach i przyciska do nich ucho, by wysłuchać, czy nic im nie jest. W tym momencie przebijam je, by chwycić go za szyję. Wchodzę podnosząc go na pół metra i rzucam nim o ścianę. Ten upada, następnie wstaje, by usiąść na zamkniętym klopie. Chwyta za pokrywę od spłuczki, podnosi ją następnie uderza mnie nią w głowę ona pęka roztrzaskuje się na kawałki. Dotykam swojej głowy i czuję, jak moje ułożone wcześniej włosy są zgniecione. Wkurzony tym mówię:

-Moje włosy! Teraz przegiąłeś.-Facet kryje się za resztką kibla chwytam za kanister ze spłuczką wyrywam go i rzucam o ścianę za nami. Woda tryska w górę a facet odczołguje się, kiedy ścieram ją z twarzy. Chwycić go za nogę, podnoszę ją i łamię w piszczeli. Następnie wykopując drzwi wychodzę z nim na korytarz. Widzę stojącego tam mężczyznę co znaczy, że w pozostałych pokojach moi towarzysze wciąż walczą. Szczerze mówiąc tracę rachubę w zliczaniu ich. Zostawiam to mimo chodu, jednak zerkam, czy moi dają sobie radę. Kendra kończy ze swoja grupą, a Percy ze swoją. Podbiegam do tego na korytarzu, by przycisnąć go do ściany, trzymając za gardło traci przytomność po czym upada na ziemię. Siadam na podłodze i czekam na resztę drużyn, aż skończą swoje potyczki. W końcu wychodzą, Percy z lekko podartym kostiumem, a Kendra z rozczochranymi włosami.

-Ilu jeszcze zostało?-Pyta Percy

-Chyba jeszcze 15.- Mówi niepewnie Kendra wychodząc i stając po mojej lewej.

-Moment, sprawdzę. Jeszcze 14, bo jeden był na korytarzu.

Odpowiadam wskazując leżącego faceta i prześwietlam ściany w celu dostrzeżenia wrogów w pobliżu.

-Co u zakładników?- Pyta Kendra, a ja odwracam się, by sprawdzić.

-Dobrze, poza tym, że są związani.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania