Moja mocno ubarwiona życiowa historia #5

-Powiem, tak ćwiczenia, strój i powtórnie ćwiczenia. Mówi z przekonaniem, którego mnie brakuje.

-Dobrze możemy spróbować. Ale nie w teraz, może we wakacje o tym pogadamy. Ciężko byłoby połączyć to ze szkołą. Przypominam, że do zakończenia został, jakiś tydzień.

-To wtedy zaczniemy trening.

-W takim razie mamy, zaplanowane letnie ferie. Tylko co zrobimy, jeśli rodzice zabiorą nas w odrębne miejsca? Łapie się pod boki z uniesioną brwią.

-O tym nie pomyślałam. Trzeba będzie coś wymyślić.

-Oki koki. Wskazuje palcem, że muszę się zbierać i wychodzę z opuszczonej hali produkcyjnej. Kieruję się w stronę domu na obrzeżach miasta po drodze mijając te same budynki co w drodze do szkoły: ciąg bloków mieszkalnych przy Marszałkowskiej, sklepy: Stonka, Ropuszka, Motto itp... następnie orlik, plac zabaw i około 0,5 kilometra dalej widzę swój dom ze, znakomitym widokiem na boisko od piłki nożnej, zarówno jak i koszykówki.

-Wróciłem! Krzyczę wchodząc do domu by poinformować rodzinę mama wita mnie standardowym już żmudnym pytaniem:

-Gdzie byłeś co robiłeś?- Pyta wspierając się pod boki.

-Umówiłem się z Kendrą, tą która przyprowadziła mnie, kiedy się gorzej poczułem. Odpowiadam spokojnym tonem.

-I pomogła mi zrozumieć trygonometrię. Wiem, że za bardzo nie pamięta tej dziedziny, więc nie przedłużam tematu, szczerze wole o tym nie wspominać, bo sam nie przepadam za matmą. Zdejmuję buty kieruje się korytarzem w stronę schodów wchodzę po nich na górę wchodzę do swojego pokoju zdejmuję ubranie i padam wycieńczony na łóżko. Leżąc myślę z jakiego powodu jestem tak wycieńczony tłumacze sobie, że to z powodu ciśnienia, rozszerzenia się dziury ozonowe, czy innych czynników. Patrzę na zegarek by sprawdzić, która godzina, ten wskazuje 13:45.

-Dawid!- Woła mnie mama.

-Słucham- odpowiadam wchodząc do kuchni.

-Masz plany? Pyta mieszając łyżką w garnku wyjmuje ją i smakuje swojego wywaru.

-Niezbyt- Odpowiadam wiedząc o poznaniu możliwości moich nowych zdolności.

-W takim razie informuje ciebie o wyjeździe na 3 dni do Torunia.

Myślę: Świetnie, teraz będę musiał być bardziej ostrożny na wszystkie moje ruchy aby niczego nie przedziurawić, nie naskoczyć na kogoś i by nie ścigać się pieszo z samochodami, albo innymi pojazdami, by nie wykazywać odmienności. Dzwonie do Kendry informując ją o moim wyjeździe, natomiast do Percjego wysyłam smsa z tą samą informacją. Kendra upomina mnie o tym, aby uważać na swoje czyny co doskonale wiem. Percy natomiast oświadcza, że będzie czekał na mój powrót, aby poprzebywać trochę z niedoszłym bohaterem. Cały pobyt w tym miejscu zaczyna się od przyjazdu do wujostwa Bucherów, siostry mamy i jej męża. Po dojechaniu przed duży, drewniany dom wychodzimy z samochodu i witał nas wysoki mężczyzna.

-Cześć rodzinko!- Witał się rozpierając ramiona.

-Witaj Antku.- Odpowiada mama.

-Co tu robicie?

-Nie można odwiedzić brata?- Pyta kobieta, która mnie urodziła.

-Można, można tylko mogliście dać znać. Zrobiłbym tutaj porządki.- Mówiąc przesuwa nogą świstki leżące na ziemi.

-Nie jest tutaj, aż tak źle.- Mówi kobieta, której w moim pokoju przeszkadzają nieułożone ubrania. Prowadzi nas do pokoi, moim okazuje się pomieszczenie mające na oko 50m.2, jestem zdziwiony takim rozmiarem pomieszczenia.

-Czemu dostałem taki duży pokój?- Pytam rozkładając ręce, ten chichocząc odpowiada.

-A jeśli zaprosisz jakieś dziewczyny aby pobaraszkować, możesz je zaprosić. Te ściany są wygłuszone, a rodzice mają sypialnie na drugim piętrze po drugiej stronie domu.- Zawstydzony odpowiadam:

-Dzięki, ale mam dziewczynę.- Mówię, mając nadzieje, że te słowa nie wyjdą poza te ściany, po czym mężczyzna wychodzi, a sam kładę się na łóżko myśląc niestosownie o Kendrze z nadzieją, że nie pomylę fantazji z rzeczywistością. Budzę się o 6 wieczorem bo najwyraźniej zasnąłem po jego wyjściu i chyba miałem bardzo przyjemne sny, bo czuję coś twardego w spodniach, prędko zaczynam myśleć o nauczycielce i swojej babci aby zniwelować, stłumić ten symptom. Wychodzę z pokoju i kieruję się w stronę kuchni, ponieważ czuje głód. Zastaję tu wujka szykującego obiad. Wyjmuje pieczonego indyka z piekarnika i dostrzega moją osobę. Odwraca się z naczyniem, w którym leży martwe i pozbawione piór zwierzę.

-Jak tam?- Pyta, kładąc je na stole.

-W porządku. Słuchaj mam pytanie.

-Jakie?- Pyta mężczyzna podnosząc brwi. Ja w tym czasie wyjmuję naczynia, sztućce i układam je na stole.

-Czy wiesz, gdzie jest jakieś odosobnione miejsce z dala od wszystkich, gdzie nikt nie będzie zaglądać.

-Chyba tak, a po co tobie takie miejsce?

-Aby czasem odciąć się od wszystkiego, wyżyć i wykrzyczeć.- Członek rodziny waha się, ale instruuje mnie.

-Około 0.5 km dalej jest opuszczona posiadłość z oborą.- Odpowiada podejrzliwie.

-Dzięki, zajrzę tam, może przypadnie mi do gustu.

-Chcesz pożyczyć quada?- Oferuje podróż pojazdem i wskazuje kluczyk powieszony na sznurku z innymi kluczami.

-Nie dzięki.- Mówię kiwając dłonią. Wskazuje kierunek, w którym zaczynam iść, chód zamienia się w trucht, potem w bieg. Za sprawą moich umiejętności po 5 minutach stoi przede mną drewniana zielona szopa z wejściem na połowę wielkości. Otwieram drewniane 3 metrowe wszerz i 2 metrowe wzwyż drzwi. Chwytam za uchwyt, ciągnę je do siebie i w tej chwili trzymam sam uchwyt w dłoni, ale drzwi są wciąż zamknięte. Wyrwałem go z deski nie mając za co chwytać, by otworzyć wkładam dłoń w dziurę i powoli przyciągam je do siebie, aby nie wyrwać całych drzwiczek. Kiedy wchodzę dzwoni mój telefon rockendrollowy. Dzwonek trochę mnie przestrasza przez co podskakuje pod sufit, dosłownie pod sufit. Lądując trafiam na spróchniałą deskę, w którą wpadam nogą. Wyjmuje ją i w wyrwie dostrzegam ukryte pomieszczenie, pochylam się i spoglądam do środka. Leży tu dużo starych przedmiotów, zabawek, ubrań, niewielkich pojazdów i innych tym podobnych. Po kilku godzinach wracam do rodziny. Wchodzę do środka budynku a tu pora kolacji zasiada prz stole w sporej jadalni na parterze, gdzie siedzi cała rodzina.

-Jak tam Dawid?- Pyta wujek.

-W porządku.- Odpieram.

-Co robiłeś przez cały czas? Dopytuje się mama.

-Rozglądałem się po obrzeżach domu.- Naginam prawdę- co prawda byłem w pobliżu domu, ale nie rozglądałem się a sprzątałem i ćwiczyłem w szopie, gdzie pokierował mnie wujek.

-Tylko mam nadzieję, że nie za daleko.- Skomentowała moja rodzicielka.

-Nie martw się- na skraju ogrodu.- Naginam prawdę tymi słowami a wujek spogląda mi w oczy ale nie wydaje naszej sekretnej akcji siostrze, zachowuje to dla siebie. Rozpoczynamy posiłek, nakładamy potrawy na talerze. Chochlą nakładam sobie rizotto, potem dewolaja, sałatkę i czerwoną paprykę. Wszyscy zjadamy swoje zestawy i powracamy do pokoi, gdzie się kładę i odpoczywam. Nastał wieczór, nie poczułem nawet upływu czasu, ponieważ jestem zagłębiony w książce,,Stefan Zerombski i egipscy bogowie'', opowiadającej o jego życiu i pochodzeniu, o tym jak dowiaduje się o swoich więzach krwi itp. Czuję, jak kleją mi się powieki i zasypiam. Śnią mi się piramidy, pustynia, sfinksy i piękna bogini Izyda opiekująca się ludźmi, Anubid bóg nekropolii i tak dalej. Nazajutrz wyjeżdżamy, ale dopiero po południu, więc wstaje zamyślony z łóżka myśląc o Kendrze jako Izydzie, sobie-Anubisie i walką między dobrem, a złem w starożytnym egipcie. Jak zwykle wchodzę do kuchni na śniadanie, gdzie czekają na mnie omlety ze szpinakiem, kanapki z pastami vege i kawa zbożowa. Mama stoi przy zlewie myjąc naczynia, widzi mnie stojącego w drzwiach.

-Jak ci się podoba takie życie?- Pyta, odkładając talerz.

-Nawet przyjemne, świeże powietrze, łono natury, ale czuję się nieswojo. Przyzwyczaiłem się do miasta, hałasu, a poza tym brakuje mi Perciego i Kendry.

-Rozumiem- nie ma się czego martwić. Jutro wracamy do siebie, bo mama dziewczyny wujka gorzej się poczuła i trafiła do szpitala.

-Rozumiem.- Mówię, ciesząc się w duchu, jednocześnie karcąc siebie za radość z nieszczęścia drugiej osoby. Wujek odprowadza nas do samochodu, staje przy płocie machając i krzycząc byśmy jeszcze go odwiedzili.

Odmachujemy mu wszyscy, tata otwiera okno i krzyczy:

-Na pewno odwiedzimy!- Po czym zamyka je i wyjeżdżamy z piaszczystej drogi na asfaltową ekspresówkę. Kierując się drogą D9. Wracamy na nasze osiedle, parkujemy samochód przed domem, gdzie jest nieład. Okna są wybite, drzwi szeroko otwarte mimo tego, że je kluczyliśmy, a w środku brakuje sprzętu elektronicznego, biżuterii i co droższych przedmiotów. Pędem wbiegam po schodach do swojego pokoju, otwieram drzwi i ze wściekłością, wywołaną tym co tam ujrzałem, a raczej nie ujrzałem. Wybijam pięścią okno. Patrzę i nie widzę mojej konsoli, telewizora i komputera. Poprzysięgam sobie, że dopadnę tych zwyrodnialców, którzy mieli czelność okraść nasz dom. Moja złość opuszcza mnie, kiedy słyszę dzwonek telefonu. To Kendra właśnie dzwoni.

-Cześć, Dawid co słychać?- Podczas mówienia jej zniekształcony głos drży w słuchawce. Mam nowego ,,Raselphona S'' więc, nowy lepszy głośnik powinien być bardziej wydajny, jednak dźwięk brzmi jak zepsuty gramofon.

-Witaj, Kendi. W sumie nie najlepiej. Możesz spotkajmy się na skrzyżowaniu Clooyde road i Eila road?- Dzwonię również do Perciego, z tym samym poleceniem. Po jakiś 10 minutach z hakiem, jesteśmy wszyscy na skrzyżowaniu ulic, które im podałem.

-Jak tam Dawido?- Pyta mnie kolega, stając obok.

-Powiem kiedy wszyscy będziemy niewidoczni.- Wskazuję dziurę w płocie, gdzie mamy stacje dowodzącą.

-No, to wchodźmy.

-Moment, czekamy jeszcze na Kendrę.- Mówię uspokajając jego zapał.

-O, nareszcie poznam dziewczynę, która zamotała ci w głowie.- Mówi, po czym go szturcham.

-No co, nie mam racji?- Pyta,w a ja szukam argumentów, które mogę go od tego odwieść, ale nie znajduje ich, więc milczę... W końcu Kendra przychodzi, wymieniam uprzejmości, poznaje ją z Percym. I wszyscy troje przechodzimy przez dziurę w płocie, która ukryta w gęstwinie. Staje przed nimi i prosząc o uwagę.

-Słuchajcie! Słyszeliście pewnie, że mój dom został obrabowany?

-Coś słyszałem.- Odpowiada Percy.

-Słuchając rozmów w mieście wychwyciłam pewne informacje.- Przyznaje Kendra.

-Chcę coś z tym zrobić. Jenak potrzebuję pewnych rzeczy, a mianowicie: informacji i kostiumu.- Spoglądam na obojga.

-Już zakończyłam szykować twój, prymitywny strój.- Odpowiada Kendra, a Percy dodaje:

-Mogę zapytać paru ziomków i ich dziewczyn czy, czegoś nie widzieli lub nie słyszeli.

-Dziękuję wam bardzo.- Po rozmowie prezentuje im wyćwiczone umiejętności, czego nauczyłem się w ciągu kilku dni spędzonych u wujka. Po opuszczeniu bazy ruszamy za Kendrą w stronę jej mieszkania. Stajemy przed klatką schodową. Wpisuje kod i wprowadza nas do środka, do mieszkania mającego na około 25m2 prowadzi do pokój i prosi Perciego, by usiadł na kanapie, która służy też jako łóżko. Mnie rozkazuje wejść do łazienki, po chwili przynosi mi ubranie w czarno-niebieskim i granatowym kolorze. Wychodzi z pomieszczenia i wraz z Percym czekają, aż się przebiorę i wyjdę. Kiedy opuszczam pomieszczenie opadają im kopary, siedzą z otwartymi gałami, więc z dumą oznajmiam:

-No, kozak - istny kostium rodem od świętej pamięci Stana Lee.- Komunikuje Percy.

-Chyn nawet dobrze ci to wyszło.-Wspieram się pod boki.

-Czemu chyba? Pyta zwijając mnie wzrokiem. Ja, jedynie wskazuje swoją twarz, by przypomnieć o otworze na oczy.

-Racja, kompletnie o nich zapomniałam.- Wycina mi nożyczkami dziurę na twarz.

-No, dużo lepiej.- Odpowiadam pocierając palcami brwi.

-Teraz potrzebujesz maski.- Rzecze kolega, a Kendra przyznaje mu rację.- Tylko jaką - Pytają oboje.

-Mam pomysł.- Odpowiadam przypominając ostatni film, chwytam kartkę, łapie za ołówek i szkicuje maskę z filmy ,,V jak Vandega''.

-Dobry pomysł, maska symbolizująca anonimowość tylko, że można kupić lub zdobyć wyłącznie plastikowe, łatwe do zniszczenia i ze słabym zamocowaniem.

-Jestem tego świadomy. Dlatego zadzwonię do swojej dalszej cioci kuzynki mamy, która zajmuje się produkcją masek od kartonowych, po plastikowe i coraz mocniejsze i bardziej wymyślne. Łapię za telefon, wciskam przyciski i czekam aż odbierze.

-Dawid?- Cześć, synu mojej kuzynki co u ciebie i mamy?- Pyta rozmówca.

-W sumie, dobrze dziękuję, a u ciebie?-Pytam się chcąc być uprzejmy.

-Ujdzie, jestem dzisiaj skazana wyłącznie na telewizję i internet, więc nie narzekam.- Słyszę jej słowa z lekkim szumem wywołanym jakimiś zakłóceniami.

-Mam prośbę.

-Jaką?

-Czy zrobiłabyś utwardzoną maskę?- Jedną ręką trzymam telefon, a drugą ściskam z nadzieją, że nie odmówi. Nie mylę się i chce udzieli mi pomocy.

-Jasne, a po co- Odsuwam na chwilę telefon od ucha.

-Pyta, po? Co o mam odpowiedzieć?- Spoglądam na swoich towarzyszy.

-Powiedz, że koleżanka wyprawia bal maskowy.-Odpowiada Percy widząc moją zakłopotaną minę. Robię co poleca.

-Aha, jak ma wyglądać? Pyta o szczegóły wizualne.

-Kojarzysz film pt. ,, Vandega'' przez v.

-Coś słyszałam, chyba twoi kuzyni oglądali go w internecie.

-To właśnie taką co ma główny bohater, dobrze muszę kończyć.- Spoglądam na Perciego i Kendrę- Muszę posprzątać dom, to pa.

-Moment, bal maskowy?Mam nadzieję, że zaprosiłeś partnerkę. - Spoglądam na Kendrę rozbierając ją wzrokiem.

-Tak, znalazłem. Dobra, pa, aha, miło byłoby, gdybyście nas odwiedzili.

-Chętnie- Odpieram. Kończę rozmowę, kiedy mówi mam nadzieję, że nie obrazi się za tę bezczelność.

Informuje kolegów, że maska jest zamówiona. Percy zwraca uwagę na jeszcze jeden szczegół.

-A ksywa, nazwa, pseudonim jej też potrzebujesz.

-Może Super Polish Cake? Pytam kręcąc głową.

-Chyba może być. Ale lepsze będzie ,,Justce Cake'' Nawet nie złe. Przyznaje kolega wystawiając kciuka.

-To co teraz? Pytam zaciekawiony.

-Póki co, wracamy do codzienności.- Oznajmia Kendra schodząc z murku, na którym siedzi. Wracam do chawiry zadowolony z siebie. Wchodzę przez frontowe drzwi i kieruje się do swojego pokoju. Siadam na kanapie i powracam do ,,Stefana Żeromskiego i Bogów egipskich''. Zasypiam i znowu mam podobne sny co ostatnio ale z tą różnicą, że w tym śnie jestem Juliuszem Cezarem, a moją towarzyszką jest Kleopatra. W dużym streszczeniu sen opowiada o potyczkach rzymsko - egipskich o tym, jak współżyję z Cleopatrą i jak wybijam jej poddanych. Sen kończy się w momencie, kiedy Asterix i Obelix Galowie pokonują moje oddziały, a sam zostaję pozbawiony głowy przez odcięcie ją mieczem. Wstaje z łóżka, podchodzę do mebli i przebieram w ubraniach myśląc,,Ciekawe, kiedy ciocia skończy przygotowywać strój''. Wiem, że dopiero wczoraj uzgodniliśmy wygląd, lecz chciałbym już dzisiaj go ubrać i dorwać ludzi, którzy ograbili mój dom. Schodzę ze schodów w kuchni tym razem urzęduje tata.

-Cześć chłopie. Jak się spało? -Pyta stojąc przy piecyku gazowym, na którym gotuje. Wydaje mi się, że są to jajka, bo nie czuć żadnego zapachu innych potraw -no może po za zapachem kawy.

-Nie narzekam. Gdzie mama? -Pytam siadając do stołu.

-Powiedziała, że jedzie do miasta coś załatwić.- Odpowiada mężczyzna opierając się o kuchenny blat, podaje mi wcześniej przygotowane jedzenie: kiełbasę, parówki i resztki objadu z wczoraj. Oglądam je z niesmakiem, gdyż widzę muchy na wierzchu.

-Jedz i nie marudź.- Patrzy na mnie chłodno.

Wiedząc, że lepiej z nim się nie awanturować. Zaczynam jeść trafiając na chrząstkę bóg wie co wypluwam na bok talerza. Kiedy kończę jeść, w tym samym czasie ojciec schodzi do piwnicy. Patrząc na blat widzę, że skończyła się kiszonka, więc pewnie właśnie po nią schodzi.

-Dzięki za śniadanie. Ja już idę!- Krzyczę wychodząc przez tylne drzwi. Nie słyszę jego odpowiedzi, bo ściany tłumią dźwięk. Przekraczam próg drzwi i staje na kamiennej ścieżce prowadzącej w dwie strony, na przód domu i do garażu. Idę w tym drugim kierunku po swojego,,Harleya'', trójkołowego czarnego roweru z oparciem. Przekładam nogę przez ramę i siadam na siodełku, wyjeżdżam przed szopę prosto na ogród. Cały dzień mija zwyczajnie i w końcu dzwoni ciocia co mnie dziwi.

-Cześć siostrzeńcu.

-Witaj ciociu, co tam, jak tam?- Pytam słowami mojej nauczycielki.

-Mam dla ciebie tę maskę.

-Super. Tak szybko, a kiedy ją przywieziesz?- Pytam rozradowany.

-Otóż ja jej nie przywiozę.-Oznajmia zakłopotana.- Za to twój kuzyn Martin będzię przejeżdżał nie daleko więc ją podrzuci.

-Super! Dzięki.- Odpowiadam z równym entuzjazmem. Biegnę do Kendry sprawdzić co ze strojem. Stawiam rower przy ścianie obok wejścia pukam w drzwi, prędko się otwierają. Osobą, która ciągnie za klamkę jest jej mama, zgrabna blondynka o święcących oczach ale dla urozmaicenia jednym niebieskim a drugim zielonym .

-Witam, jest Kendi?- Mówię, a po chwili przypominam sobie, że cendi{kendi}, to po angielsku cukierek.

-Tak słodziutki, już wołam. Kendra! Kobieta krzyczy tak głośno zmuszając mnie do nastawienia receptorów, po czym słyszę kroki osoby schodzącej z piętra. Dziewczyna ubrana w piżamę z wizerunkiem kucyków z bajki pt. ,,My Littlr Pony'' schodzi z piętra i kiedy mnie dostrzega krzyczy:

-Mamo! Mogłaś uprzedzić, że przyszedł Dawid.- A następnie powraca do pokoju by się przebrać.

-Dawidzie proszę usiądź. Chcesz herbatę?- Pyta kobieta wskazując czajnik.

-Chętnie, dziękuję. Jeśli państwo mają to poproszę o miętową.- Informuję dokonując wyboru. Kobieta wyjmuje szklankę z uchwytem, torebkę miętowych liści, wkłada ją do kubka i zalewa wrzątkiem i kładzie go na stole. Siadam przy nim i dmucham na parujący napój a w tym czasie kobieta znika wchodząc do salonu. Dopijam ostatnie łyki herbaty i w końcu schodzi Kendra. Ubrana w dżinsy, ciemną koszulkę i fioletową dresową bluzę schodzi ze schodów patrzy na mnie i oświadcza:

-Niczego nie widziałeś.- Mówi ostrzegawczo.

-Bo tak jest. Poza tym, gdyby nawet nie ma się co wstydzić. Moje kuzynki też je oglądają.- Pocieszam ją uspokajająco- ta zaś odpowiada:

Ale one pewnie mają około 5 lat. Ale jak wspomniałeś nikomu ani mru mru.- Wykazuję przyjęci komendy, niczym żołnierz salutujący kapitanowi.

-Dobrze po, co przyszedłeś?-Pyta siadając na krześle obok mojego.

-Możliwe, że niedługo mój kuzyn przywiezie mi tę maskę.

-To świetnie.- Mówi rozradowana dziewczyna.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania