Moja mocno ubarwiona życiowa historia #7

-Poczekaj, niech trochę odjadą, aby nie pomyśleli, że ich śledzimy.- Jedną dłonią trzyma kierownicę, a drugą wrzuca niski bieg. Uspokajam się. Jadąc wolniej rozkładam się na fotelu i patrzę, gdzie za nimi dojeżdżamy i stoimy na terenie gangu ,,Pruszkowskiego'' .Jednego z podwładnych barona Skirmisha, o którym słychać w wiadomościach. Ponoć największy diler lub mafiozo z naszego województwa. Zatrzymujemy się za zakrętem, by móc ich obserwować. Czekamy tak aż upewniamy się o ich winie napadu na mój dom. Nasze przypuszczenia potwierdzają się. Kiedy dwóch mężczyzn przenosi mój skradziony telewizor, zapewne biżuterię mamy i inne fanty z mojego domu. Zaczynam wychodzić z samochodu a Kendra mnie powstrzymuje.

-Poczekaj, pójdziemy wtedy, kiedy wszyscy będziemy gotowi.- Oznajmia koleżanka kładąc mi rękę na udzie. Dzięki czemu się uspokajam i wracam do obserwowania. Dzwoni telefon, odbieram i głos ze słuchawki mówi:

-Gdzie jesteście- tu Percy, gdzie jesteście?- Powtarza się, po czym uzyskuje odpowiedź. Podaję naszą lokalizację i proszę o zabranie mojego kostiumu, maski i ich sprzętów amatorskiego i prowizorycznych narzędzi pomocników bohatera. Kilkanaście minut później chłopak puka w szybę z torbą przewieszoną przez ramię, w której zapewne są przydatne przedmioty. Wsiada na tylne siedzenie wyjmuje oręż i rozdziela go między sobą a Kendrą, podaje maski i pyta:

-To jak idziemy?

-Poczekaj, musimy obmyślić plan. Jesteśmy amatorami, więc potrzebujemy planu.

-Możę wejdę od frontu, a wy od flanki?- Pytam podając swój pomysł.

-Trochę skąpy ten plan.- Oświadcza dziewczyna.

-A masz lepszy?- Pytam zaciekawiony.

-No nie... - Przyznaje się do braku pomysłu.

-Właśnie.- Zakładam maskę i wychodzę z pojazdu. Ci idą w moje ślady opuszczają pojazd i idą ku flance. Zatrzymujemy się w krzakach nieopodal. Rozglądam się dla rozeznania i oświadczam, że czysto, możemy ruszać. Wychodzimy z zarośli I zakładam maskę, która okazuje się w miarę lekka i daje dobrą widoczność. Patrzę na moją brygadę, która też je zakłada inne, ale też solidne, bo weneckie, kremowe ze swoimi domalowanymi wizerunkami. Miną smutasa i złośnika rozdzielamy się. Ruszam środkiem, Kendra od prawej, a Percy z lewej. Przeskakuje płot, kucam by w tej pozycji podejść do drzwi. Zaczynają się same otwierać, więc pospiesznie się cofam.

-Ta jasne, już w to wierzę!- Krzyczy facet przechodząc przez framugę.

-Powaga, venom połączony się z kapitanem ameryką rozniósłby Iron-Spidera.

-Już w to wieżę.-Zamykam drzwi stając za nim i zza jego pleców chwytam go, przytrzymuję, plecami cicho domykam drzwi. Przykładam mokrą szmatkę do ust i nosa by pozbawić go przytomności. Próbuje się wyrwać, ale wciąż trzymam. W końcu przestaje się wierzgać, płytko przy tym oddychając co świadczy, że go nie zabiłem. Biorę jego klucze, przechodzę przez drzwi i staję w kuchni, gdzie nikogo nie ma. Podchodzę do drzwi i zerkam przez nie, widzę, że dwóch gości stoi przy schodach. Zatrzymuje się i czekam, odchodzą po usłyszeniu dźwięku z drugiej strony domu. W tym czasie przemykam na schody i wspinam się po nich. Patrze, czy nikt za mną nie idzie i czy niema nikogo przede mną. Staję na piętrze obok jednych z drzwi, prześwietlam ścianę i widzę jednego przeciwnika. Gwizdam lekko, by zwrócić jego uwagę.

-Co znowu Eustachy?- Pyta mężczyzna zza ściany. Milczę i znów gwiżdżę. Stając bliżej wejścia.

-Pytam co...- Chwytam go jednocześnie pchając go na ścianę.

-Cześć koleś, co za niefortunna sytuacja. Weszliście na mój teren.- Mówię szeptem zmieniając głos.- Ograbiliście jeden z moich domów, zagroziliście moim ludziom.

-Hm hm, hm- Próbuje wydobyć z siebie jakieś słowa, ale nie wychodzi mu to wyrywa się, ale wciąż trzymam. Chwyta za pamiątkę z Wici kamień wielkości jabłka z napisem ,, Pozdrowienia z Wici'' uderza mnie nim w głowę lecz nic się nie dzieje. Tylko kamień się rozlatuje ale ja wciąż trzymam. Słyszę jakieś hałasy, podchodzę z jegomościem do okna skąd widzę, jak jego ludzie otaczają moich. Skrytych za samochodem, więc mówię do niego:

-To jest ostrzeżenie, jeśli się nie zmieni to upomnę się o nasze. Powiem tak, gdybyś siedział w kiciu byłbyś w lekko bezpieczniejszej sytuacji.- Wyrzucam go przez okno wprost na werandę. Wyskakuje za nim z odłamkami szkła leci na ziemi, a sam schodzę ześlizgując się po stromym dachu i wybijam się, by wylądować niczym bohater w stylu marvela. Klęcząc jednym kolanem na ziemi prędko rzucam wzrokiem i widzę, skrytych towarzyszy. Odwracają się w moją stronę od bandziorów i zaczynają lecieć w moją stronę pociski. Zaczynam biec w kierunku strzelców, wyprzedzam amunicję. Jednego uderzam w szczękę, podbiegam do drugiego, łokciem uderzam go w brzuch, a trzeciego podcinam nogą. Kolejnemu wyjeżdżam z dyńki. Moi koledzy nie stoją bez czynnie i upominają się o swoje pojedynki. Widzę jak Kendra kopie faceta w krocze, jak Percy poraża napastnika rurą z baterią dając porażający efekt, a sam przerzucam pewnego osobnika przez płot. Ciągle strzelają do mnie lecz omijam pociski jak pachołki, kiedy towarzysze zachodzą strzelców od tyłu. Wszyscy poza moim zespołem leżą nieprzytomni. Ja łapię za pierwszy lepszy sznur, czy wąż ogrodowy by wszystkich obwiązać.

-To co?- Pyta Gingerbread.

-Nic, odstawiamy ich na komendę.-Oznajmia Kendra.

-To ruszajmy- Mówię do wszystkich łącznie ze związanymi osobnikami. Kendra otwiera bagażnik, gdzie ich umieszczamy. Siadam obok kierowcy a za nami Percy dogląda, czy przypadkiem się nie ocknęli.

-Ruszaj w stronę komisariatu!

-Ale nie możemy się zatrzymywać.- Mówi Kendra.

-Nie mam zamiaru.- Mówię wskazując drzwi posterunku w oddali.

-Wysadzimy ich w przelocie, Percy przyklej im kartkę z pozdrowieniami.- Zamieszcza ją i potwierdza wykonanie czynności, po czym przechodzę nad fotelami, aby usiąść pomiędzy oparciem a przestępcami i klapą od bagażnika.

-Kendro- na mój znak zarzucisz tyłem.

-Jasne.

Wychylam głowę, by spojrzeć na ulicę, po czym wracam na miejsce. Odchylam bagażnik i zapieram się o tylne fotele, prostuje nogi klapa się otwiera. Faceci lecą w stronę wejścia władz.

-Dobra, teraz stąd spadamy nim ktoś nas zobaczy.- Mówię domykając drzwi.

-Dokąd?- Pyta Kendra podekscytowana.

-Do naszej ,,Piekarni'', oczywiście. Wskazuję ręką drogę przed nami. Stajemy na ulicy Baker Street. Wysiadamy z auta i kucając przechodzimy przez wyrwę w płocie. Siadamy na dużych kamieniach oddalonych od siebie o jakieś 1,5 metra.

-Ale akcja co?- Pyta Percy.

-Jestem podekscytowana, aż ręce mi drżą.- Kendra wyciąga je przed siebie prezentując ten objaw.

-No, dobrze nam poszło!- Oznajmiam wskazując na powodzenie naszej misji.

-To co teraz?- Pyta Percy wstając z kamienia.

-To nie może być jednorazowa akcja, nie koniec Justice Cak.

-I nie będzie. Po prostu poczekajmy, aby wszystko ucichło. Nie będziemy pomagać systematycznie, by nie było domysłów, że nasze nieobecności są związane z Ciastkami sprawiedliwości.- Wyjaśniam przedstawiając plan naszej działalności.

Mijają trzy lata od powstania ,,Justice Cake". Właśnie siedzę w naszej nieco rozbudowanej bazie przy Baker Street. Patrzę, jak ją prymitywnie rozbudowaliśmy, ale przynajmniej ulepszyliśmy. Mój wcześniejszy komputer podłączony do nieużywalnego 16 calowego telewizora, nie używane meble ogrodowe Kendry i stara nieużywana, ale działająca lodówka turystyczna na przekąski z piwnicy Percyiego, do której najlepiej zaglądać przed akcją. By mieć siłę podczas jej wykonywania. Właśnie wyciągam z niej lasanie, kiedy w radiu słyszę komunikat o napadzie na bank. W mieście oddalonym o 1,5 kilometra na północ.

-Zbierajmy się chłopaki- ruszamy.- Ogłasza Kendra a czekając na odpowiedzi i słyszy.

-Daj spokój. To 2km na zachód, nie nasz rejon.- Mówi Percy siedząc na fotelu, który wyjęliśmy z jakiegoś wraku samochodu.

-Jak nie nasz rejon? Teraz powinniśmy poszerzyć go o 2 km.- Kendra oznajmia pewnie i stanowczo.

-Ma rację.- Zgadzam się z dziewczyną.

-W takim razie zbierajmy się!- Gingerbread w końcu wstaje i podchodzi do szafy, gdzie są nasze kostiumy.

-A jak tam dojedziemy?- Pyta zaciekawiony.

-Przecież mamy moje auto.- Przypomina Kendra.

-Tak, ale ktoś mógłby zapisać nasze tablice a potem nas znaleźć.- Informuje nas wskazując na zaparkowany pod drzewami pojazd- Ale, kiedy je zdejmiemy zatrzyma nas policja. Będziemy musieli im wyjaśnić, dlaczego jesteśmy tak ubrani- Wskazuje przewieszone w szafie ubrania.

-Mam pomysł- Oznajmiam podnosząc palec- Może tamten pojazd?- Wskazuje ręką gruchota przy płocie.

-Ten złom! Jak chcesz go odpalić?- Chłopak pyta zaciekawiony.

-Mój kuzyn, ten który przewiózł kostiumy ma warsztat przy Hudson i na pewno zrobi to bez zadawania pytań.

-Fajnie, ale nim go zreperuje oni zwieją.- Percy wyraża swoją obawę.- Pozatym pewnie sporo, by to kosztowało.

-Kuzyn z Rumunii przyjechał na kilka miesięcy i zna się na tym.

-Możemy spróbować. Może coś z tego wyniknie.- Oświadczam patrząc na Kendrę- A kiedy może wpaść?- Pytam patrząc jej w oczy, on wyjmuje telefon i odpowiada.

-Zaraz się dowiemy.- Wybiera numer i dzwoni. Mija chwila i rozmówca odbiera.

-Cześć, kuzynko co tam. Potrzebujesz pomocy?- Pyta niewyraźny głos.

-Trochę tak. Kolega założyć się ze szkolnym draniem, że doprowadzi swój samochód do porządku i zmierzy się z nim w wyścigu. Samochód który, ma jest złomem. Pomożesz go zreperować?- Zaciska kciuki w nadziei, iż w to uwierzy.

-Spoko, gdzie przyjechać?- Pyta chcąc wiedzieć.

-Nieopodal orlika przy Baker Street.

-Dobrze już jadę, by go obejrzeć.

-Ok, stoimy na poboczu.- Oświadczę Kendra, po czym się rozłącza, odwraca w naszą stronę i oznajmia o przyjeździe członka rodziny.

Mija jakieś 1,5 godziny Kendra wychodzi za płot, by sprawdzić, czy przyjechał. Znika z widoku na kilka minut, a kiedy wraca towarzyszy jej Endomorficzny facet o wzroście ponad 2 metry.

-Witam.- Mówi i pochyla się, by przejść przez krzaki na oko ma ponad 190 cm wzrostu.

-Jak droga?- Pyta dziewczyna i przytula stojącego nad nią mężczyznę.

-W sumie w porządku, tylko korek na drodze Main Street.

-Domyślasz się z jakiego powodu?- Pyta dziewczyna.

-Mniejsza o to. Pokażcie, ten staroć.- Wskazuje pojazd wystawiając rękę. Wspólnie z Percym odsuwamy się, by mógł dostrzec część automobilu. Otwiera maskę, aby obejrzeć przestarzały i zardzewiały silnik. Obchodzi pojazd w około sprawdzając zawieszenie, przyciska i puszcza go za dach, w końcu oznajmia.

-Będzie ciężko, ale chyba podołam.- Mówi twierdząco.

-Super dzięki, jak ci się odwdzięczymy?- Pyta czekając na propozycje.

-Może mnie przenocujecie i z czasem odwiedzicie? Byłoby miło.

-Pogadam z rodzicami. Mam nadzieję, że się zgodzą i przyjedziemy na święto dziękczynienia.- Oznajmia mając nadzieje na zgodę ze strony rodziców.

-Dziękuję panu za pomoc. A na oko, ile by to trwało?- Pytam ciekaw terminu.

-Jeśli miałbym robić to sam jakieś 1,5 roku, może 2.- Mówi przypuszczalny czas trwania, samodzielnej pracy. - Ale, z dobrą pomocą uporałbym się w kilka miesięcy.

-Mogę spróbować pomóc.- Oznajmiam stanowczo.

-Ja, też chcę udzielić pomocy.- Dodaje Kendra.

-I ja. - Dopowiada Percy wstając. Idziemy na skrzyżowanie Baker Street i Dorset Street zatrzymujemy się przy latarni ulicznej.

-To za 1,5 roku będziemy mieli nasz ,,Coko mobil''.- Mówię pełen dumy.

-Na to wychodzi.- Potwierdza Kendra.

-Zaiste.- Dodaje Percy.- Dobrze, to wracamy do domów. Narka.- Żegna się i odchodzi w swoją stronę.

-Do jutra!- Krzyczę do oddalającego się kolegi.

-No narazicho!- Odwraca się i salutuje na pożegnanie.

-Ja też będę się już zbierać.- Mówi Kendra tuląc mnie na pożegnanie, po czym idzie w drugą stronę. Nie zamierzam stać, jak kołek na ulicy, więc powtarzam ich ruchy i idę drogą Dorest Street. Mijam ,,Stonkę'' sklep, u którego kupiłem zapasy. Wchodzę na swoją posiadłość przekraczam furtkę i podchodzę do drzwi otwieram je.

-Dawid, to ty?- Pyta głos z kuchni.

-Tak ja.- Odpowiadam wychylając głowę zza ścianki i widzę jak mama gotuje przy kuchence.

-Co dzisiaj robiłeś?

-Nic takiego. Byliśmy obejrzeć nowe auto kuzyna Kendry.

-To ta, która ciebie tu ostatnio przyprowadziła?

-Dokładnie tak, ona. W ogóle co robisz?- Pytam podchodząc do pracującej kobiety.

-Twój braciszek zażyczył sobie omleta.- W tym momencie przewraca placek na patelni z jednej na drógą stronę.

-Aha.- Myślę sobie, ten gnojek to dopiero ma tupet. Siedzi całe dnie przed komputerem, nie udziela się w domu i wykorzystuje zapracowaną mamę, by mu usługiwała. Niestety nic na to nie poradzę, taki live.

-Dobrzę, jeśli będziesz potrzebować pomocy mów śmiało.- Składam swoją pomoc, a następnie wspinam się po schodach. Przemierzam korytarz i wchodzę do swojego pokoju. Otwieram laptopa i wchodzę w internet. W wyszukiwarkę wpisuję ,,Tajemniczy bohaterowie udzielają pomocy na Polish Hill'', o której poinformował mnie Percy, wysyłając wiadomość na telefon. Z artykułu wyczytuje o skargach sąsiadów, którzy słyszeli zamieszki, zeznania ujętych bandytów i innych osób mających informację o zamaskowanych mścicielach.

-No, fajnie, że zwrócili na to uwage.

-Fajnie, nie? Może mielibyśmy jakiś podpis, aby wiedziono, że to nasza zasługa. Zasługa,, Justice Cake'' coś podobnego do nietoperza batmana, symbolu super-mena itp.

-Możemy coś wymyśleć.

-To spotkajmy się jutro w ,,Piekarni''.

-Niezła nazwa, sam wymyśliłeś?

-Tak, przecież kryjówka Batmana też ma nazwę.

-Wiem ,,Bat jaskinia'' czy jakoś tak?

-Dokładnie tak, jak mówisz. Dobra kończę brat mnie szturcha, że rodzice mnie wołają.

-No, spoko to nara.- Żegnam się z kolegą i odkładam komórkę, kiedy się rozłącza. Więc zakładam słuchawki podłączone do komputera. Siadam na fotelu, włączam komputer, a następnie odpalam piosenkę Morgana z filmu ,,Only one chance''. I gram w ,,Dying Ligt 3 Europejskie realia'', gdzie zdrowi ludzie żyją w świecie spowitą, nieznaną zarazą i walczą pomiędzy sobą o przetrwanie. Podczas gry dostrzegam głęboką ciemność za oknem. Spoglądam na zegarek, po czym łapię się za głowę widząc, jakie cyfry na nim wyskakują. Widzę 3 nieparzyste liczby 9:53 wieczorem, co oznacz, że jest godzina 22. Świadom tego, wyłączam sprzęt, przebieram się w piżamę wchodzę do łóżka i próbuję zasnąć. Myślę o jutrzejszym dniu, o tym co nam przyniesie. Czego nas nauczy. W końcu zasypia. Telefon znów mnie dręczy, budzę się, wstaję,. Jakoś po 3 h odbieram i spanikowany głos mówi.

-Dawid tu Kendra!- Krzyczy przerażona.

-Wiesz, która godzina?- Pytam ospale.

-Tak wczesna, bardzo wczesna, ale musiałam zadzwonić. Chodzi o, nasze miasto. Kozłowski znowu w akcji tylko tym razem na, większą skalę zamierza zniszczyć naszą dzielnicę. Mówiąc słyszę górujący w jej głosie wysoki ton z odgłosami dobiegającymi z komputera, albo telewizora w tle.

-W, takim razie trzeba go powstrzymać! Mówię tonem wystarczająco zaskoczonym i podnieconym na wieść o następnej misji.

Spotykajmy się całą drużyną w naszej ,,Piekarni'' i obmyślmy plan działaniach siedząc na, dużych kamieniach gdyż wrak samochodu reperowano widzimy nowe przykręcone koła z felgami, ale cała reszta jeszcze naprawiana.

-Dlaczego obudziliście mnie, tak wcześnie i kazaliście tu przybyć? Pyta rozdrażniony Percy.

-A z tego powodu, że jest kolejna akcja. Odpowiada Kendra drapieżnie i rzuca mu maskę, po czym ciska drugą w moim kierunku zakładamy je i ruszamy w stronę centrum miasta na ulicach niema nikogo więc nie przejmujemy się, że ktoś nas zaczepi i rozpoznawanie po sylwetkach albo czymś w tym stylu będąc w odległości dwóch przecznic widzimy budynek, powiększony, upiększony kościół z wysokim stromym dachem w kształcie trójkąta, dużymi drzwiami i witrażem nad drzwiami. Zatrzymujemy się w miejscu z którego dobrze widać punkt docelowy ale również jesteśmy niewidoczni jeśli ktoś nie przyjrzy się dokładniej, mówię o wybudowanej toalecie przy ulicy dzielącej nas jakieś 35 jak nie 40 metrów od wejścia przeciwnym do zabudowania. Wchodzimy do niego, kryjąc się przed wzrokiem napastników.

-Dobra, nie widać nas.-Oznajmia Percy.

-Ale my też ich nie widzimy.- Zwraca uwagę Kendra.

-Mogę to zmienić.- Oznajmiam oddychając ustami gdyż nie mogę znieść odoru wychodka. Przykładam palec wskazujący i środkowy do ścianki, szybkim ruchem przysuwam rękę w przód i koniuszki palców są na zewnątrz cofam rękę.

-No to mamy już własny wizjer na budynek kościelny. Oznajmiam zaglądając przez dziurki.

-Co widzisz?- Pyta Kendra.

-3 wartowników przy drzwiach, 2 na dachu i pewnie jeszcze kilku gdzieś w pobliżu.

-Dobra mam pomysł, ale powiedz czy są uzbrojeni. Prosi mnie Kendra,

-U kilku widzę tylko kije, ale pewnie ten na dachu i ci w środku mają broń palną. Dobiega nas odgłos syren i zbliżających się radiowozów.

-Co jest grane? Pyta Kendra stając przy ściance na przeciwko wizjera.

-Przyjechała policja by zapanować nad incydentem. Odchodzę od podziurawionej ściany i staję naprzeciwko Kendry.

-Co tak stoicie?- Pytam patrząc na obojga.

-Policja powinna się tym zająć.- Oświadcza Kendra.

-Poważnie, pierw mówisz, że pierwsze zadanie nie powinno być jednorazową akcją a teraz twierdzisz, że policja się tym zajmie, jak już tu jesteśmy musimy coś zrobić.- Mówię czując, jakbym tłumaczył coś dzieciom.

-Ale co mamy zrobić?- Pyta Percy siadając na, zamkniętej muszli.

-Otóż ja to widzę tak. Stajemy wszyscy przy ściance pożyczam od Kendy kredkę do oczu z zamiarem późniejszego odkupienia i zaczynam rysować po płycie.

-To jest ten budynek, a to jesteśmy my. - Maluję kwadraty jeden większy, drugi mniejszy dla rozróżnienia budynków i pozycji.

-Z tego co widzę przez ściany jest 3 naprzeciwko czyli z przodu, pewnie tyle samo z tyłu i jednego widzę na dachu nad wejściem więc daje nam to 7 a w środku pewnie jest drugie tyle co daje 14 przeciwników.- Przerywam dramatyczną pauzą.

-Tak, mów dalej.- Pospiesza Snall Cake,

-ich jest czternastu, a nas troje, każdy ma po czworo i zostaje dwóch dla zabawy. Damy radę.

-Możliwe, ale oni mają jeszcze karabinki.- Przypomina Gingerbread prezentując jak naboje trafiają w ciało.

-Zapewne tak jest. Dlatego pujdę jako pierwszy wy, od razu po mnie będę podbiegał do każdego trzymającego broń palną wyrwę mu ją i wyrzucę w diabły, a w tym czasie wy podbiegniecie i obezwładnicie ich swoim orężem a kiedy na zewnątrz będzie spokojnie przemieszczę was pojedynczo na daszek i sprawdzimy co się dzieje w środku. Kończę gryzmolić na ściance kabiny.

-To już jest plan. - Przyznaje Percy.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania