Vortex - Rozdział 7 cz.1 - Witaj przygodo!
Wielodniowa wyprawa przy tak ograniczonym ekwipunku wymagała starannego planowania. Ewentualne błędy mogły skończyć się fatalnie dla całego oddziału. Co prawda mieli jechać konno, nikt jednak nie łudził się, że wierzchowce dotrwają do końca wyprawy. Będą mieli dużo szczęścia, jeśli dotrą na nich do granicy Moczarów. Mogli więc zabrać ze sobą tyle, ile będą później w stanie unieść maszerując, biegnąc czy walcząc. Każdy z uczestników obowiązkowo musiał ze sobą zabrać krzesiwo. Ogień to życie, zarówno w nocy, jak i jaskini, na mrozie, naprzeciw wielu dzikich bestii. Ogień to sygnalizacja na odległość, sterylizacja narzędzi oraz wody, płonące strzały i suche ubranie. Co prawda czar podpalenia był podstawową sztuczką jakiej się uczyli podczas szkolenia, nie każdy jednak przejawiał moce magiczne. Poza tym, nawet tak drobne zaklęcie drenowało energię, którą lepiej było zachować na niespodziewane zagrożenia. W skromnych torbach znalazły się też drewniane filtry do wody, opatrunki, zapasowe koszule z długim rękawem i spodnie, trochę sznurka konopnego, igła i nici, osełka, moździerz do ziół, oraz po kilka innych drobnych przedmiotów, dobranych wedle preferencji i specjalizacji danego woja. Kiedy skończyli przygotowania, Markus zwołał ostatnią odprawę, przed wyruszeniem w podróż.
- Czołem żołnierze! - krzyknął Markus.
- Czołem panie kapitanie!
- Nie ma czasu na owijanie w bawełnę, jest już południe, a pewnie chcielibyście przed zmrokiem dotrzeć do karczmy, więc się streszczę. Dowódcą wyprawy, będzie Jorven, jako najbardziej doświadczony w podróżach poza granicami królestwa. Ponad wszystko, macie unikać wszelkich konfrontacji. Skradanie się ponad walkę, czy to zrozumiałe!? - zapytał.
- Tak jest, panie kapitanie! - zabrzmiało jednym tchem.
- Tu jest mapa, zaznaczono na niej przybliżone miejsca bezpiecznego postoju, jak i alternatywne trasy. Nie róbcie sobie jednak nadziei, że jest aktualna. Ostatni raz ktoś dotarł i wrócił z Bastionu Umarłych prawie sto lat temu. Po zejściu ze szlaku prowadzącego do Weinaru musicie się liczyć z faktem, że idziecie na czuja. Trzymajcie się procedur, chyba, że wasze życie lub powodzenie misji będzie poważnie zagrożone. To samo tyczy się eliksiru Grzybowej Mądrości. „Jedna zjawa, jeden człowiek, by nie stracić świata z powiek“. Jest was czterech, ale zróbcie wszystko, by przemianie uległ nie więcej, niż jeden z was w danym momencie. I to tylko, jeśli w pierwszej kolejności, nie uda się wam uniknąć zagrożenia. Kiedy tylko potwierdzicie, że Nosferatu się przebudzili lub też nie, szacujecie liczbę i możliwości wroga, a następnie wyruszacie w drogę powrotną. Bez zbędnego ryzyka.
- Tak jest, panie kapitanie!
- A tu coś dla was. - Wyciągnął rękę z drobnym pakunkiem w kierunku Jorvena. - Prezent od generała Bronko.
- Co to takiego? - zapytał świeżo upieczony dowódca oddziału.
- Otwórz.
Oczom wszystkich ukazał się mały, poręczny wizjer.
- Powinno wam pomóc wypatrywać zagrożenia z bezpiecznej odległości. Pytania? - Odpowiedziała mu cisza. - W takim wypadku odmaszerować! I powodzenia. Liczę na to, że wrócicie w komplecie.
- Tak jest, panie kapitanie! - krzyk pewnych siebie mężczyzn odbił się echem od ścian komnaty, a wtórował mu zsynchronizowany tupot odzianych w skórzane buty stóp.
Poszli do spiżarni, napełnili worek suszonym mięsem, owocami oraz sucharami, i udali się na dziedziniec, gdzie czekały na nich ikarosy. Większość ludzi wyruszyła już do przydzielonych im miast, toteż Davos próżno szukał wzrokiem Lanny. Mimo to, wiedział, że kobieta jest przy nim myślami.
Przypiął do paska spodni uprząż spinającą go w siodle potężnego ptaka, i wyczekiwał sygnału do odlotu. Wzbili się w powietrze. Pogoda dopisywała, ciepły słoneczny dzień zapewniał perfekcyjną widoczność z pułapu na jakim latały burzowe orły. W oddali było nawet widać Drzewo Życia, górujące dumnie nad Elfigajem, gdzieś na horyzoncie majaczyły też Złote Miasta dalekiego wschodu. Po kilkudziesięciu modlitwach wylądowali w Brzegu. Udali się do wojskowych stajni, rozdzielili zapasy żywności po jukach wierzchowców i ruszyli w drogę. Nie chcieli nocować w dziczy, toteż musieli się pośpieszyć, gdyż do kolejnego przystanku czekało ich pół dnia jazdy. Mijali po drodze wyludnione wsie, często w dużej mierze strawione ogniem. Ich mieszkańcy zostali ewakuowani, zabici, lub co gorsza wskrzeszeni jako obrzydliwe nadgniłe truchła, służące swym ponurym mistrzom. Droga przebiegała jednak bez żadnych problemów, i tak, przed północą dotarli do miejsca docelowego. Ich oczom ukazała się potężna palisada, skrywająca osadę na rozdrożu. Łączyła ona trakty prowadzące do Królestw Elfów, Ikaros oraz Weinaru. Stary krasnolud Grim nie służył nikomu. Prowadził swój biznes razem ze Zgreedem, który w drugim budynku opiekował się składem handlowym z rozmaitymi dobrami. Ochroną zajmował się kilkudziesięcioosobowy oddział najemników, żyjących z myta pobieranego od przejezdnych, oraz cła płaconego przez kupców. Zamieszkiwali spore koszary, a oprócz nich w przyczółku mieścił się również dom wędrowcy, oferujący schronienie za niewielką opłatą. Ze względu na podwyższone zagrożenie na szlakach, stał jednak w większości pusty.
Weszli do karczmy, która mimo późnej pory wciąż gościła wielu najemników, i sądząc po strojach, kilku podróżników. Drewniane stoły i krzesła niczym się nie wyróżniały, natomiast wiszące na ścianie potężne trofeum z leśnego diabła robiło wrażenie. Bestia musiała być ogromna, gdyż przypominające jelenie poroże rozpiętością obejmowało trzy stoliki wypełnione ludźmi.
Sięgające łydek peleryny z masywnymi kapturami, maskowały twarze i stroje Zjaw, nadając groźnego i tajemniczego zarazem wyglądu. Znaleźli wolny stolik w najdalszym kącie lokalu, nieopodal schodów prowadzących na górę. Ciekawskie spojrzenia i szepty towarzyszyły im od samych drzwi, nie mogli jednak nic na to poradzić. Również sam Grim zerkał w ich kierunku, a kiedy w ręce Jorvena zabłysnęła złota moneta, kopnął jednego z pomocników w pośladki wskazując palcem na nowych gości.
- W czy-czy-czym mo-mo-mogę po-po-pomóc? - zapytał chłopak.
- Cztery kufle piwa. I coś do jedzenia. Tylko żadne odgrzewane żarcie z wczoraj, bo Grim nie zobaczy ani srebrnego, nie mówiąc już o złotych. - Jorven znał zagrywki starego karczmarza, i nie omieszkał zaznaczyć takiego stanu rzeczy. - Kto dzisiaj gotuje?
- Cza-cza-czarny, mój panie.
- Nie denerwuj się tak, przecież nie zrobimy ci krzywdy - wtrącił Davos.
- Nie-nie-nie de-denerwuję się - odpowiedział.
- On tak ma - wyjaśnił Jorven - nie zwracaj na to uwagi. A ty leć już, powiedz Czarnemu, że „ten, który chadza we śnie“ chce to co zwykle.
Po kilku chwilach na stole zagościły kufle piwa, a służący zapewnił, że lada moment zjawi się reszta zamówienia.
- Dziwne. Niby tak oblegana karczma, a mimo wszystko stanowimy sensację. - zauważył Skar.
- Czterech typa w czarnych jak otchłań pelerynach, o właśnie, ja ją zdejmuję, za gorąco tutaj - stwierdził Hiron - to czego się spodziewasz?
Idąc za przykładem kolegi, wszyscy zdjęli wierzchnie odzienie, odsłaniając mundury z symbolem orlego jeźdźca. Sala na chwilę ucichła, by po chwili znów wypełnić się gwarem.
- Może i masz rację, teraz powinno być lepiej - przyznał Skar - wypijmy zatem za powodzenie wyprawy! - Jak jeden mąż sięgnęli do kieszeni kurty wojskowej, wyjęli małe zawiniątko i nasypali po szczypcie do piwa. Był to Wranek Lekarski, odtrutka na wiele trucizn. Tak na wszelki wypadek, gdyby komuś przyszło do głowy spróbować się ich pozbyć. Osuszyli drewniane naczynia i przeszli do wesołej rozmowy.
- Zaraz wracam - oznajmił Jorven - idę przycisnąć starego krasnoludzkiego drania, może ma jakieś ciekawe wieści.
Usiadł przy barze obracając w palcach złotą monetę. Przyciągnął tym uwagę nie tylko samego barmana, ale i kilku ciekawskich. Mimo to, raczej nikt nie był na tyle głupi, by atakować członka najlepszego oddziału w służbie Ariusza Trzeciego.
- Jorven?
- Grim.
- Co cię tu sprowadza?
- To raczej nie twój interes. Twój interes jest tutaj. - Wyrzucił monetą do góry, i zgrabnie złapał w dwa palce kiedy opadała, eksponując ja przed nosem krasnoluda. - Czy masz dla mnie jakąś informację jej wartą?
- Dużo się ostatnio dzieje, ale raczej nic, czego wywiad królewski by nie widział. - Grim nie przestawał polerować szmatą blatu, mimo iż ten wcale nie był brudny.
- Jak szlaki na Elfigaj i Weinar? Duży ruch z tamtych rejonów?
- Od przynajmniej półtora księżyca dociera tu jedna czwarta wędrowców, którzy regularnie trafiali tu wcześniej. Drogi są niebezpieczne, tyle wiem. Mogę też doradzić, żebyś nie schodził z głównych traktów, nawet w dzień. Był tu ostatnio jeden druid, mówił coś o roku przejścia, jakiś specyficzny układ nieboskłonu… Nie pamiętam dokładnie o co chodziło.
- To za mało na złotego. Ale trzymaj, na jedzenie i nocleg, reszta dla ciebie.
- Zbytek łaski.
- Dobrze, masz tu pięć srebrnych.
- Ej, ej, ej, żartowałem! Dawaj mi go!
Rzucił krasnalowi obiecaną zapłatę i wrócił do stolika.
- Czyli mówisz, że to twoja dziewicza podróż? - Hiron wybuchnął śmiechem.
- Nie tylko moja, prawda, Davos?
- Zgadza się.
- Ale można założyć, że byłem kiedyś poza granicami królestwa. - Skar zaczął opowiadać: - Na swojej pierwszej poważnej misji, wraz z Abraxusem zapędziliśmy się za leśnym trollem aż pod wodospady Ardu.
- Aaa… Czy to przypadkiem nie była też twoja pierwsza transformacja w zjawę? - zapytał Jorven.
- Zgadza się, ni stąd ni z owąd, w jaskini pod wodospadem otoczyła nas czwórka wielkich, jak dwa lub trzy tury trolli. Abraxus kazał wypić od razu dwie fiolki, nieomal zlałem się w gacie ze strachu. - Zaśmiali się.
- A jak wygląda duchowa forma trolla? - dociekał Davos.
- Tak samo jak cielesna - odpowiedział.
- A to ciekawe, Nosferatu wyglądał jak anioł śmierci… Z kosą, olbrzymimi skrzydłami, czarną jak smoła zbroją płytową.
- Nie porównuj zielonoskórego z Nosferatu. - Jorven prawdopodobnie był najbardziej doświadczony w spożywaniu magicznych eliksirów. Dużo podróżował, często wpadał w zasadzki. - To co widzisz jako zjawa to zwyczajnie dusze istot, zazwyczaj identyczne z ich powłoką cielesną. Są jednak stworzenia, które opętane siłami zła diametralnie różnią się w zależności od tego, w którym świecie je obserwujesz.
Do stołu podszedł służący i położył na nim gar ze wciąż bulgoczącym białym wywarem. Obok znalazła się miska wypełniona ziemniakami przesmażonymi na boczku.
- I to jest ten specjał? - zadrwił Skar.
- Nie sztuką jest zrobić dobre krewetki. Sztuką jest podać zwykły żurek tak, żebyś nieomal się zesrał ze szczęścia na samą myśl o jego jedzeniu.
- Ale na mnie nie robi wrażenia.
- Bo jeszcze go nie spróbowałeś. Młody przynieś jeszcze po kufelku.
- Po dwa, a co tam! - zachęcił Hiron.
Wbrew pierwszemu rozczarowaniu, wszyscy pałaszowali zupę bez słowa. Pochłonęli ile mogli, dopili piwo gawędząc w najlepsze, i udali się na górę. Spali po dwóch, pokoje nie były przystosowane dla większych ilości gości. Zatrzasnęli okiennice, zablokowali od środka drzwi, i udali się na spoczynek. W nocy przeszła potężna burza z piorunami, jak to często ma miejsce późną wiosną. W oddali słychać było specyficzne dudnienie, które zbliżało się bardziej, i bardziej, aż w końcu dotarło do karczmy.
- Co się dzieje? Słyszysz to? - zapytał Jorven.
- Tak, ktoś biega po dachu! - Davos zerwał się z posłania.
- Idziemy! - Wyszli z pomieszczenia, i umówionym szyfrem zapukali do kompanów w pokoju obok.
- Już otwieram! - Hiron uchylił drzwi, w tle Skar w pośpiechu przewiązywał pochwę z mieczem u pasa.
- Co robimy?
- Musimy to sprawdzić, na dziedziniec!
Na głównej sali panowała już cisza, kilku gości spało nieprzytomnych siedząc opartym o stoły, kilku innych leżało na podłodze. Nikogo ten widok nie zaskoczył. Wzięli do rąk bronie i przyczaili się przy drzwiach.
- Na cztery…
- Trzy, czte-ry!
Wypadli na zewnątrz spodziewając się najgorszego, jednak sprzed ich oczu umknęły jedynie szybkie i zwinne cienie lekko przygarbionych postaci człekokształtnych. Po kilku sekundach przeskoczyły przez palisadę po dachu koszarów, i zniknęły.
- Nic z tego, nie dogonimy ich, co teraz?
- Wracamy na górę, w tej ulewie i tak wszystkie ślady pewnie już zniknęły. Co to mogło być? - zastanawiał się Jorven.
- Wampiry? Krogule? - odpowiedział Hiron.
- Kto wie, trzeba się mieć na baczności, rano porozmawiam z kimś kto zarządza tym garnizonem, może o niczym nie wiedzą.
Tym razem udali się we czwórkę do tego samego pokoju. Gdy jeden czuwał, reszta spała. Do rana nic jednak się nie wydarzyło. Skoro świt zeszli do głównej sali, gdzie nie licząc nieprzytomnych żołdaków, nie było nikogo. No, prawie nikogo, bo dochodzące zza baru ciche dźwięki sugerowały, że Grim gdzieś tam się krzątał.
- Chcemy zjeść, i ruszać w trasę, wymyślisz coś na szybko? - zapytał Jorven.
- Oczywiście! Usiądźcie, zaraz przyniosę.
- Grim, nie myślałeś, żeby przenieść interes do miasta? To miejsce nie jest bezpieczne.
- O czym ty gadasz, przetrwaliśmy tu pięćdziesiąt lat, przeżyję i kolejnych trzydzieści!
- Tu naprawdę nie jest bezpiecznie. Zeszłej nocy coś buszowało po obozie, skakało po dachach. Twoi ludzie nawet tego nie zauważyli… Leżą pijani pod stołami lub w koszarach, nie zauważyli by ani krwiopijców, ani zielonych, ani nawet pospolitych bandytów!
- Była burza, musiało wam się przesłyszeć, gałęzie uderzały o budynki, czy coś. Może jesteśmy z dala od cywilizacji, ale nikt nigdy nie odważył się najechać tego miejsca.
- Jak chcesz. Obyś tego nie żałował.
- Spokojna głowa. Idź usiądź, zaraz przyniosę śniadanko.
Zjedli w spokoju jajecznicę, i opuścili karczmę. Kiedy mieli już ruszać do stajni, Jorven zabrał ich w jeszcze jedno miejsce.
- Handlarz? Co sprzedaje? - zapytał Davos.
- Właściwie wszystkiego po trochu. Nas zainteresuje raczej tylko jedno.
- Broń - wtrącił Skar.
Weszli do wielkiej izby wypełnionej po brzegi różnymi przedmiotami. Zapach kadzideł miał zamaskować woń rupieciarni i nadgniłych eksponatów, rezultat był jednak kiepski. W samym centrum, za ladą stał otyły, siwy mężczyzna około pięćdziesiątki.
- Witam zacnych gości! Jorven przyjacielu!
- Zgred.
- Zgreed! Jak możesz ranić me uczucia!
- Po prostu, tak samo, jak ty ranisz moje żądając zawyżonych cen za towary. Pokaż co masz ciekawego.
- Ceny uczciwe, rozejrzyjcie się, to same skarby! Same skarby! Broń, pancerze, dywany, biżuteria, naczynia, szpargały i czego tylko dusza zapragnie! Może ostatni krzyk mody ze Złotych Miast, zwijane suszone liście tytoniu, na odprężenie! A może coś mocniejszego mości panowie do fajki wkładają?
- Gdybym miał żonę, na pewno bym jej tu nie przyprowadził, to groziło by bankructwem - zażartował Hiron.
- Księgi. Czy masz jakieś księgi?! Im starsze, tym lepsze - zapytał Davos.
- Oczywiście. - Przytargał stos tomów i postawił przed mężczyzną. - O! Świetny wybór! - powiedział, patrząc na przyglądającego się witrynie z bronią Skara - To dwuręczne ostrze przetnie każdą powierzchnię! Nie ma zbroi która się mu oprze. Proszę wziąć do ręki, sprawdzić, jak się świetnie układa do ciosów!
Skar zdjął obserwowany miecz z wystawy. Okalała go delikatna błękitna aura. Zaczął nim kręcić bączki i różne chwyty szermierskie.
- Towar zniszczony to towar sprzedany! Muszę dodać dla zasady, gdyby coś poszło nie tak!
- Jest niesamowicie lekkie, nie widziałem nigdy tak lekkiego stopu, ciekawe jak z jego wytrzymałością? - zastanawiał się.
- Nie znam tych run, ale pewnie wzmacniają ostrze potężną magią. - Jorven i Hiron również przyglądali się mu z zaciekawieniem.
- Mogę zerknąć? - zapytał Davos. - Zaraz, zaraz… Ile za nie sobie liczysz?
- Trzysta złotych monet.
- Trzysta złotych monet? To fortuna, można za to małą wieś kupić! I znacznie więcej niż zarabiam w ciągu roku… Nie stać mnie na nie.
- Dla przyjaciół Jorvena dwieście pięćdziesiąt.
- Nadal za dużo. - Skar chciał odłożyć miecz na miejsce, ale Davos zaciągnął kompanów na bok mówiąc półszeptem.
- Te runy… Poznaję je.
- Jak to poznajesz? Nie pochodzą z naszych czasów. Czytałeś coś o nich?
- Nie. Ale poznaję je z chwil gdy walczyłem z Nosferatu jako zjawa. Przynajmniej trzy z nich… O ta, ta i tamta, nakreśliłem je w ciele potwora, kiedy zadawałem mu śmiertelny cios. Nie wiem dokładnie co znaczą, ale są potężne. Pokażcie… - Wziął ostrze w ręce, i zaczął oglądać ze wszystkich stron. - Tutaj na rękojeści, grawerunek.
- W obcym języku, umiesz to odczytać?
- Nie jestem pewien, ale chyba nazywa się… Pieśnią Piekieł - stwierdził Davos.
- Pieśń Piekieł? Czy to demoniczne ostrze? Trzeba się go pozbyć! - zaprotestował Hiron.
- Raczej jest na odwrót… Nie znam tego języka, to chyba prasapański, w każdym razie któryś z jego archaicznych dialektów.
- Prasapański? Chcesz powiedzieć, że powstał przed naszą erą?
- Nie jestem pewien. Ale w jednej z ksiąg natknąłem się na poemat na temat śmierci demona. Zapisany był zarówno w oryginale, jak i obecnym języku. Jeden z jego fragmentów traktował następująco:
„(…)Rój przeklętych dusz zawyje,
Pętlą smutku spęta szyję,
Pieśnią piekieł co zwiastuje ból,
Pieśnią piekieł woła śmierci król (…)“
-Tak, te dwa słowa to na pewno Pieśń Piekieł. Myślę, że to starożytne ostrze na demony - kontynuował.
- Hmmm… Może i jest warte swej ceny, ale ja nie mam takich pieniędzy. A nikt oprócz mnie nie włada ciężką bronią.
Jorven odwrócił się do sprzedawcy.
- Zgreed.
- Tak przyjacielu?
- Dwa klejnoty dusz z Arr-Aakh, tyle mogę ci zaoferować za to ostrze.
- Tylko dwa? Są warte maksymalnie siedemdziesiąt, może osiemdziesiąt złotych monet każdy.
- Ilu spotkałeś w swoim życiu wojów zdolnych wykupić oręż wart taką kwotę? Chcesz go magazynować, czy sprzedać? I jak już monstra z lasu po was przyjdą, co prędzej schowasz w kieszeń uciekając, miecz który ledwo dźwigniesz, czy klejnoty? - wypunktował bardzo celnie.
Starszy mężczyzna zastanawiał się chwilę, po czym odpowiedział.
- Moja strata, i na następny raz nie mów do mnie zgred! Bo sprzedałem je za maksymalnie pół ceny! I stare ostrze jaśnie rycerza zabieram ze sobą.
- Ale Jorven, nie wiem kiedy będę w stanie ci oddać… - zaprotestował Skar.
- To jasne, że przyda nam się to cacko na szlaku, a nasze życia są warte każdych pieniędzy. Najwyżej po misji mi je zwrócisz.
cdn.
Komentarze (11)
"którą lepiej było zachować na niespodziewane starcia czy sytuacje." - sytuacje nie pasuje, może: inne zagrożenia.
"a pewnie chcieli byście przed" - chcielibyście
"A tu coś dla was - wyciągnął" - kropka po was i wyciągnął z dużej
"Zapiął do paska spodni uprząż spinającą go w" - przypiął
"Rozdzielili zapasy żywności po jukach wierzchowców" - jeśli nie było wcześniej wyjaśnione, to warto wyjaśnić skąd te wierzchowce się wzięły.
"Skar zaczął opowiadać." - jak masz zapowiedź wypowiedzi to zamiast kropki dajesz dwukropek.
"przewiązywał pochwę z mieczem u swojego pasa." - swojego można wyrzucić
"przesadziły przez palisadę po dachu koszarów, i zniknęły." - przesadziły?
"Tym razem udali się we czwórkę do pokoju, gdzie jeden czuwał, kiedy reszta spała." - z tego zdania wynika, że poszli do pokoju, gdzie jakiś jeden ktoś stał już na Warcie, a reszta jakiejś grupy spała. Może: ...do pokoju. Od tej pory jeden zawsze stał na straży, podczas gdy reszta spała
"Zapach kadzideł miał zamaskować woń rupieciarni i nadgniłych eksponatów, z kiepskim jednak rezultatem" - z tego zdania wynika, że miał zamaskować z kiepskim rezultatem. Może: "Zapach kadzideł miał zamaskować woń rupieciarni i nadgniłych eksponatów - z kiepskim rezultatem.
Tekst jest przemyślany i nie ma w nim jakiś absurdalnych sytuacji, czy decyzji bohaterów, a to jest najgorsze przy czytaniu.
Już druga część, w której widać znaczącą poprawę: zaimki są pod kontrolą, fabuła spójna i ciekawa, bohaterowie też są zarysowani.
Jest git???
Co nie zmienia faktu, że widać więcej włożonej pracy?
Ja jakbym swoje pięć domen teraz zaczął od początku sprawdzać, to jeszcze więcej bym znalazł.
Własny tekst jest najciężej, dlatego wypisuje co zobaczę ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania