Poprzednie częściVortex - prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Vortex - Rozdział 7 cz2 - Witaj przygodo!

Podczas gdy Davos, Skar i Hiron nadal buszowali po regałach Zgreeda, Jorven udał się na słowo do kapitana straży. Jakież było jego zdziwienie, gdy okazało się, że najemnicy dobrze wiedzą o nocnych wtargnięciach z lasu, ale zupełnie to ignorują.

- Przecież nic się nie stało, nie róbmy scen…

- Nie interesuje was, że jakieś stworzenia biegają wam po obozie? Nie widziałem ich za dobrze, ale garbata postura i niesamowita zwinność wskazują, że to raczej nie ludzie. Od czego tu jesteście, jeśli nie od sprawdzania takich spraw?

- Dobrze już, dobrze. Pamiętaj, że nie jesteś u siebie, i lepiej, żebyś tu nie węszył. Wiesz… Wypadki chodzą po ludziach. - Niski, barczysty brodacz w podniszczonej kolczudze splunął przez dziurę po brakującym przednim zębie, wprost pod nogi Zjawy.

- Masz szczęście, że zaraz wyruszamy. Niemniej często tu bywam, znam twoja wredną gębę, może wrócimy jeszcze do tej rozmowy. - W perspektywie nocnych wydarzeń i postawy wojaków, wątpił, czy będzie ku temu okazja. Celem wizyty stworzeń nie było piwo w karczmie, a zwiad. Napaść była kwestią czasu.

- Pozostaje mi życzyć szerokiej drogi - pogardliwie rzucił najemnik, odwracając się na pięcie.

 

Jorven poszedł przekazać krótką wiadomość Grimowi, zebrał wszystkich przy koniach i wyruszyli. Mieli szczęście, że trakt wciąż prowadził po bruku, ponieważ po nocnym oberwaniu chmury jazda nieutwardzoną drogą szła by niemiłosiernie wolno. Mimo wszystko nie forsowali zwierząt. Połamana noga konia na tak wczesnym etapie wyprawy, była by co najmniej okropnym zrządzeniem losu. Pod wieczór dotarli na miejsce. Chwila wytchnienia, i będzie można nacieszyć się nowymi przedmiotami w kolekcji. Leśne azyle oddalone od siebie o około dzień galopu, były podstawą podróży między sąsiednimi krainami. Otoczone palisadami, z wytyczonym miejscem na ognisko, prowizoryczną wiatą chroniącą przed wiatrem i wodą, oferowały schronienie dla kilkunastu ludzi. To miejsca szanowane nawet przez pospolitych bandytów, wszak puszcza tylko czekała, aby pochłonąć zabłąkane dusze. Podczas kiedy Jorven wziął się za krzesanie ognia z magazynowanych pod daszkiem kawałków drewna, pozostali udali się zebrać świeżego chrustu. Była to standardowa procedura. Na wypadek gdyby ktoś zjawił się podczas lub bezpośrednio po deszczu, zastanie suche drewno gotowe do rozpalenia. Po kilku modlitwach w końcu zebrali się na spoczynek.

 

- Pokaż tego potwora!

- Za krótko się znamy.

- Miecz cymbale…

- A no tak, rzeczywiście.

 

Humory dopisywały, ognisko płonęło w najlepsze, tej nocy bawili się po ludzku. Tak po prostu, jak kumple, kompani broni. Tylko Jorven obarczony odpowiedzialnością za życie swoje i oddziału ściskał w ręku mapę. Na co dzień silny, pewny siebie. Jak każda Zjawa. Jego rudawe włosy sięgające ramion związane były w kitkę, tak, aby nie przesłaniały pola widzenia w czasie walki. Tatuaż na twarzy wykonany czarnym atramentem okalał jego oczy, i spływał w dół po obu stronach ust w prostej linii przez podbródek i szyję, kończąc się na klatce piersiowej splotem run i symboli oddających walory jego charakteru. Typowy łotrzyk, pogodny, bywał tu i tam, znany w różnych kręgach. Uwielbiał tą robotę. Tyle, że teraz nie był wolnym strzelcem, a opiekunem garstki jedynych przyjaciół jakich posiadał. Zmarszczki na jego czole oddawały dylematy z jakimi się mierzył, tak tej nocy jak i poprzedniej. Z jednej strony zazwyczaj wykorzystywany jako goniec, świetnie unikał zagrożeń dziczy, co naprawdę powinno zaprocentować tam, dokąd zmierzają. Z drugiej jednak, ta odpowiedzialność…

Da radę, mają naprawdę silny oddział, całe życie w boju. Eliksiry, czary, sztuczki, musi się udać, robią to od zawsze. Tak mniej więcej dodawał sobie otuchy, połowicznie w to wierząc, a połowicznie wspominając wyraz twarzy Markusa na odprawie.

- Musiał kogoś wysłać, taka robota, trafiło na nas. Jak idziemy na śmierć, to z podniesionym czołem. Jesteśmy jeźdźcami burzowych ptaków, kto jeśli nie my podoła temu zadaniu? - pomyślał.

 

Tymczasem po drugiej stronie płomienia przysiadł sobie Davos. Otworzył nową księgę i zaczął przeglądać szkice i ciągi liter. Za cholerę nie wiedział jaką skrywa tajemnicę, ale miał pewien plan. Hiron ze Skarem zakochali się w Pieśni Piekieł, swoją drogą naprawdę pięknym ostrzu, którego błękitna poświata na tle nocnego nieba robiła z wyobraźni huragan, zachęcając do fantazjowania o epickich pojedynkach. Szlachetna, zakrzywiona linia przednia, prawie jak u szabli, ale jednak z pazurem. Tylna strona wykuta w kształt kłów jakiejś bestii, ze Świetlarz jeden wie której czeluści. Prawdziwe mistrzostwo rzemiosła kowalskiego, jak i zaklinania runami. Więc kiedy tak się nim bawią, i inscenizują śmierć rozmaitych poczwar, Davos podziwiał swój mały skarb.

- Trzy srebrne? To jak splunąć na ten tom. Pięknie zdobiona obita w skórę oprawa, porządny, gruby papier… Swoją drogą ciekawe skąd wziął te przedmioty - zastanowił się na głos.

- I tak nikt nie potrafi jej odczytać, dlatego było tanio. Ktoś mu je po prostu opchnął, może kogoś dla nich zaszlachtowali siepacze Grima, kto wie? - Jorven nie doszukiwał się romantycznych historii.

- Ale jednak, myślę, że jeśli nie są ze sobą powiązane, to i tak pochodzą z tego samego okresu. I stworzone zostały przez tą samą cywilizację, znaki na obu przedmiotach wyglądają identycznie.

- Całkiem możliwe, że ktoś złupił jakieś ruiny, może jakiś stary dwór i mogą pochodzić z jednej kolekcji. Grim i Zgreed świetnie się urządzili. W półświatku wszyscy wiedzieli gdzie można dobrze spieniężyć każdą kontrabandę. Dobrze im życzę, naprawdę, nawet my korzystamy z ich usług. W Ikaros takich rzeczy nie kupisz. Ale ten cholerny najemnik… Kurwa doigrają się, mówię wam. Nie podobał mi się, i mam nadzieję, że stary krasnolud przemyśli to, co mu na odchodne powiedziałem.

- Pożyjemy, zobaczymy - podsumował Hiron.

- Oby - dodał szeptem Jorven.

Kiedy nikt nie patrzył, Davos po cichu sięgnął za pazuchę.

- Tylko mały łyk, jedna piąta pełnej dawki, nikt nie zauważy - pomyślał.

Napój Grzybowej Mądrości w takiej ilości faktycznie, działał prawie niezauważalnie. A jednak, podkręcił umysł młodego badacza na tyle, że mógł przynajmniej mieć przypuszczenia, że odcyfruje tą tajemniczą księgę. Zajęty analizą, nie zauważył że jest na cenzurowanym. Mamrotał coś pod nosem pochłonięty bez reszty, i wtem…

- Wstawaj!

- Ale co?

- Nie co, tylko wstawaj, no już! Przyznaj się! Przecież to widać! - Hiron podniósł go za szmaty.

- To nie tak…

Jorven wziął zamach, chciał go zdzielić w łeb, ale jakoś tak wyszło, że owinął mu ręką szyję, a drugą zaczął czochrać po jasnej czuprynie.

- Młody, ja rozumiem, że księga, zagadki i tak dalej, ale zrozum, my idziemy na stracenie. Trzymaj się kurwa zasad, a może dożyjemy kolejnej pełni.

- Tak jest szefie - odpowiedział z ulgą, czując, że wpadka może ujść mu na sucho.

- Tak łatwo ci nie odpuszczę! Dawaj, pokaż jaki jesteś mocny! - szturchnął go zawadiacko pod żebra. Hiron ze Skarem podłapali, i zaczęli się przekrzykiwać kto kogo, jak i o ile. Odłożył więc mundur, rozłożył ręce i zaprosił:

- Pokaż czego cię tam na szlaku nauczyli.

- A żebyś wiedział!

Starli się w zapasach na pół serio, zwyciężył oczywiście weteran, ale nie o to chodziło. Czeka ich jeszcze tylko jedna noc w bezpiecznym obozowisku, i zejdą ze szlaku. W sposób naturalny szukali ukojenia niepokoju, który czyhał na dnie duszy. Chodzą słuchy, że książę ciemności, Mrokar, poluje w tej okolicy, i zapewne chętnie podejmie pojedynek z oddziałem Zjaw…

- Moje dwa srebrne! - upomniał się Hiron.

- Tylko dwa? Ja postawił bym złotego - zapewnił Jorven.

- A tak swoją drogą, jakim cudem zapamiętałeś treść tego tam, jak stwierdziłeś, poematu o śmierci demona? - zapytał Skar gładząc bok swojego miecza. - I to w dwóch językach?

- To dość ciekawa historia - odpowiedział Davos.

- No to słuchamy, ciekawych opowiastek nigdy dość - zachęcił Hiron.

- Powiedzmy, że zapamiętuję więcej niż trzy czwarte tego, co przeczytam, a jeśli treść mnie zainteresuje, to i całość co do słowa.

- Nie możliwe - zdziwił się Skar.

- Mówię wam! Miałem małą przygodę, jako dziesięcioletni chłopiec. Matka często mnie wysyłała na różne drobne zlecenia kurierskie. Ojciec wiecznie pijany, nawet jak coś zarobił, nie kłopotał się o jedzenie. Ciężar ten spadł więc na nią, i moje siostry. Od najmłodszych lat uczyła córki sztuki haftowania. Pamiętam te piękne serwetki, obrusy i chusteczki, wzorzyste lilie, róże, zdobione napisy a nawet portrety. Rozmaici kupce i rzemieślnicy szanowali jej pracę na tyle, że dostawała przyzwoite pieniądze za swoje wyroby. I tu do sedna. Wysłała mnie do alchemika w portowym sklepie z różnymi akcesoriami zielarskimi i magicznymi, gość nazywał się Thuso.

- Kojarzę - wtrącił się Jorven.

- No, i byłem mu zanieść skórzane woreczki na zioła, z nazwami roślin, które miały przechowywać. Zapytał, czy potrafię czytać, a jeśli tak, to czy chcę mu w sekrecie pomóc, i zarobić kilka srebrnych. Bez zastanowienia przystałem na propozycję. Dał mi więc do wypicia jakiś płyn. Miałem się stawić za pięć dni, jak swoje odchoruję. Trzy doby rzygałem i srałem pod siebie czegokolwiek nie zjadłem, matka myślała, że opiłem się jakiegoś lewego bimbru. Eliksir był z domieszką alkoholu, waliło ode mnie na odległość.

- Pewnie tęgie razy dostałeś, co? - zaśmiał się Skar.

- A jakże by inaczej. Ale i tak zatrucie było bardziej uporczywe od wymierzonej mi kary. No i wracam do niego, uśmiechnął się, i bez ceregieli podsunął mi księgę. Mówi: czytaj, dwie strony.

- Nie mów, że przeczytałeś, i zapamiętałeś.

- Tak właśnie było. Dał mi pięć srebrnych i dodał, że się nie znamy.

- Jakoś ci nie do końca wierzę w tą historię - powątpiewał Jorven.

- Sprawdź mnie.

- „Kapitańskie przyśpiewki“, z naszego fortu, z biblioteczki na poddaszu koszarów, ballada o korsarzu Montwie, czytałeś?

- Daj spokój, każdy zna przyśpiewkę o Montwie. Daj coś trudniejszego - zaprotestował Skar.

- Daj mi skończyć, czytałeś?

- Tak, a jakże, przeczytałem wszystkie książki jakie tam były.

- Co było napisane drobnymi literami w prawym dolnym rogu strony?

 

Prochem będziesz, prochem byłeś

Tako umrzesz, jako żyłeś

Postaw posąg swoim czynem

Nie giń marnym skurwysynem

2994, Brzeg, J V N

 

- Jebany… Zgadza się!

- Żartujesz? - Hiron ze Skarem spojrzeli po sobie z wyrazem uznania na twarzy.

- Przecież mówiłem. Nie skojarzyłem twoich inicjałów.

- Gdybym miał jakiejś berbeluchy, jarzębinówki czy z nalewki czarnego bzu, wypił bym pół butli za twoje zdrowie. Zaiste, historia godna pieśni królewskiego minstrela! - stwierdził Jorven.

- A co cię wzięło na gryzmolenie po książkach? - zapytał Davos.

- To był dzień w którym skontaktował się ze mną Markus. Byłem obserwowany od jakiegoś czasu, i chciał mnie w oddziale. Robiłem jako najemnik. Kradzieże, transport gorącego towaru, kilka skrytobójstw różnych watażków… Przecież wiecie. Nic nigdy na mnie nie znaleźli, ale ktoś z grupy mnie sypał, to właśnie ten fakt sprawił, że docenili moje umiejętności. Podjąłem decyzję, i przybrałem nowe imię, upamiętniając tą chwilę kilkoma zdaniami.

- Tak, Markus ma swoich ucholi chyba nawet w rodzinie królewskiej - wybuchnęli śmiechem, i zabrali się za jedzenie kolacji.

 

Nazajutrz ruszyli skoro świt, jadąc do ostatniego obozu na trakcie. Minęli po drodze dwie grupy podróżujące w przeciwną stronę. Miny mieli nietęgie, ale nie było czasu na rozmowę i zadawanie pytań. Nawet w miarę bezpieczny trakt mocno deptał morale. Okalające drogę z dwóch stron wysokie drzewa o gęstych koronach zdawały się przytłaczać, dociskać jeszcze mocniej i tak gęste od wilgoci powietrze. Zwierzyna i rozmaite bestie raczej tu nie bywały, ze względu na wielu łowców szukających w okolicy trofeów, skarbów lub śmierci, ale i tak zdarzały się zniknięcia całych karawan. Tym razem droga trwała dłużej niż zwykle, toteż dotarli na miejsce późno w nocy. Ograniczyli się do rozpalenia ognia i szybkiego posiłku po czym poszli spać.

 

Jak zawsze, wraz z pierwszymi promieniami słońca wskoczyli na konie. Koło południa Jorven zatrzymał grupę, spojrzał na mapę i zagadał.

- To chyba ta ścieżka wgłąb lasu. - Wskazał palcem przed siebie.

- Gdzie ty tu widzisz ścieżkę? To ściana czerni, z lekkim prześwitem między gałęziami - stwierdził Skar.

- Dzień dobry, ten lekki prześwit to wszystko, co będzie nam dane oglądać przez najbliższe dni, może tygodnie. Uwierz mi, zdarzyło mi się kilka razy zapuścić wgłąb, tak właśnie wyglądają szlaki tej puszczy.

- Psia mać, nie tego się spodziewałem.

- Taki byłeś chojrak jak ci mówiłem, że tu nie ma żartów.

Skar podjechał kilka kroków wprzód, stając na wyciągnięcie ręki przed pierwszymi drzewami. Wyjął Pieśń Piekieł z pochwy, uniósł wysoko nad głowę władczym gestem i wykrzyczał:

- Cokolwiek stanie mi na drodze, zaszlachtuję jak wieprza!

Gdzieś w chaszczach spłoszona zwierzyna umknęła w gęstwinę.

- Zamknij się idioto! Mieliśmy wejść po cichu, a ty właśnie zaalarmowałeś wszystko w promieniu stu kroków o naszej obecności! - Jorven poczerwieniał ze złości.

- Przepraszam… To ten miecz… Ekscytuje mnie, czuje dreszcze na samą myśl, że mógłbym nim rozpłatać jakieś monstrum - wyjaśnił.

- Może był to błąd, że ci go oddałem! Ostatni raz takie wybryki, zabawa się skończyła, wszyscy na rozkaz. Zakaz porozumiewania się, chyba, że ustalę inaczej. Zsiadać z koni.

- Jak to zsiadać z koni? - tym razem nawet Hiron się zdziwił.

- Szkoda tych pięknych zwierząt. Wiernie służyły królowi przez lata, posłużą kolejnych kilka. Zabierając wierzchowce w dzicz skazujemy je na śmierć, z głodu lub w paszczy czegokolwiek co się nam pewnie teraz przygląda, dzięki tobie. - Spojrzał na Skara.

- Pomyślą, że coś nas dopadło. To źle wpłynie na morale ludzi w mieście. Licząc, że wrócą do Brzegu - ocenił Davos.

- Weź cztery kartki, schowaj w juki każdego ze zwierząt wiadomość, że jesteśmy cali i zdrowi. Przynajmniej u progu drugiego etapu.

Tak też zrobił. Wyjął mały flakonik z czarną cieczą, drobne piórko i napisał co mu kazano. Jorven pogłaskał po raz ostatni swojego wierzchowca i popędził zwierzęta w kierunku z którego przybyli. Często podróżowały traktem, szanse, że dotrą instynktownie do domu, były spore.

- Jak planujesz nas poprowadzić? - zapytał Hiron.

- Wszyscy mamy po cztery flakony Mądrości, będziemy pić po kilka łyków, maksymalnie jeden flakon dziennie. Osoba nasycona fioletem prowadzi pozostałych, skupiamy się na czytaniu tropów i znaków. Jeden dzień czuwania, trzy odpoczynku, na zmianę. Magia poprowadzi nas z dala od terenów łowieckich i legowisk, podświadomie podsuwając wskazówki.

- Czyli bez niespodzianek.

- I wędrujemy w nocy, odpoczywamy w dzień.

- A jednak!

- Większość drapieżców poluje w nocy. Lepiej być wtedy w ruchu. W dzień łatwiej będzie się bronić, jeśli nas wytropią. Pewnie i tak będzie ciemno jak podczas pełni, drzewa są wysokie, i stare. Pochłaniają każdy promień słońca jaki mogą. Ale mimo wszystko powinno być nieco bezpieczniej.

Davos odetchnął głęboko, Hiron zdjął z pleców tarczę i buzdygan, Skar wyłamał knykcie, a Jorven wlał w siebie pierwszą porcję eliksiru. Chwilę później zniknęli w ciemnościach.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • NataliaO ponad rok temu
    Chyba już wiem kim bym była Davos też bym głęboko odetchnęła :) Można po tym rozdziale powiedzieć, że to banda kumpli idących na... śmierć hahaa Płynnie się czytało dialogi. Lekko im się rozmawiało.
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    Oddział Zjaw liczy zaledwie dwadzieścia osób, większość to weterani znający się od lat. Można powiedzieć, że są swoją najbliższą rodziną. Stąd takie a nie inne relacje ?
  • MKP ponad rok temu
    "- Szok. Nie interesuje was, że jakieś stworzenia biegają wam po obozie?" - wyrzuciłbym ten szok z wypowiedzi i może opisała w didaskaliach, że był w szoku po tym co usłyszał.

    "Jak każdy komandos." - troszkę za nowocześnie, to nie jest błąd, ale jednak na słowo komandos widzi się kolesia z noktowizorem i pukawką:) Może: "jak każda Zjawa", w końcu ten oddział jest odpowiednikiem komandosów w tym uniwersum.

    "były w kitek," - kitkę

    "Tatuaż na twarzy wykonany czarnym atramentem okalał jego oczy, i spływał w dół po obu stronach ust w prostej linii przez podbródek i szyję, kończąc się na klatce piersiowej splotem run i symboli oddających walory jego charakteru." - DOBRY OPIS:)

    "Otworzył nową księgę, przeglądając szkice i ciągi liter" - to ładnie brzmi, ale niestety nie jest poprawne. Nie mógł jednoczenie otwierać księgi i przeglądać jej zawartości - chyba, że szkice i litery na okładce.

    "- Całkiem możliwe, że ktoś złupił jakieś ruiny, może jakiś stary dwór i mogą pochodzić z jednej kolekcji. Grim i ..." - wskazówka: jak kończysz wypowiedź postaci i didaskalia z nią związane i zaczynasz narrację o czymś innym to zaczynasz od nowego akapitu. Tu "Grim i ..." powinno być od nowej linijki.

    "- Oby - dodał po cichu Jorven.
    Kiedy nikt nie patrzył, Davos po cichu sięgnął za pazuchę." - powtórzenie, może: "dodał szeptem Jorven"

    "- Moje dwa srebrne! - upomniał się Hiron.
    - Tylko dwa? Ja postawił bym złotego - zapewnił Jorven.
    - A tak swoją drogą, jakim cudem zapamiętałeś treść tego tam, jak stwierdziłeś, poematu o śmierci demona? - zapytał Skar gładząc bok swojego miecza. - I to w dwóch językach?
    - To dość ciekawa historia - odpowiedział Davos." - teraz tak... Czy Davos nadal się biję z Jorvenem, kiedy zaczyna odpowiadać na pytania, a potem dalej rozmawiają? Jeśli tak to trzeba to tak wystylizować, że on opowiada w trakcie walki i jednocześnie unika ciosów: jakieś urwane zdania, opisy w stylu "zrobił unik i kontynuował"

    Dziewięćdziesiąt procent tego co tam naskrobałem w komentarzu to raczej wskazówki niż błędy:) Wymagają większej czepliwości i dłuższego wytłumaczenia:)

    Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg:)
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    Dziękuję ?
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    We Wiedzminie było elfie kommando Iorvetha, tak się zasugerowałem, ale zmienię to.
  • MKP ponad rok temu
    Burton The Scribe kommando to co innego niż komandos
    Komandos pochodzi od tego słowa.
    Wiem bo sprawdzałem w necie zanim się przyczepiłem?
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    MKP aaaa dobra, wszystko jasne, będzie korekta
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    MKP "- Całkiem możliwe, że ktoś złupił jakieś ruiny, może jakiś stary dwór i mogą pochodzić z jednej kolekcji. Grim i ..." - wskazówka: jak kończysz wypowiedź postaci i didaskalia z nią związane i zaczynasz narrację o czymś innym to zaczynasz od nowego akapitu. Tu "Grim i ..." powinno być od nowej linijki. - > to nie didaskalia tylko dalsza część wypowiedzi. Co do walki "Starli się w zapasach na pół serio, górą był oczywiście weteran" zmienię na "zwycięzcą był oczywiście weteran" bo walka zakończyła się w kilka chwil, a rozmowa o pieniądzach jest już po walce
  • MKP ponad rok temu
    Burton The Scribe
    Pierwsze to faktycznie źle przeczytałem, sorki
    Drugie jak zmienisz tak jak napisałeś to będzie bardziej jednoznaczne.
  • Vespera ponad rok temu
    Przeczytałam, że był w "pomarszczonej kolczudze" i przez chwilę próbowałam sobie to wyobrazić... A ona podniszczona była :D
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    No nie xD
  • Vespera ponad rok temu
    Burton The Scribe A lekarz mi ostatnio powiedział, że mam dobry wzrok... Kłamał jak z nut!
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    Vespera może myślałaś o niebieskich migdałach, ewentualnie oczach Jorvena, i nie miało to nic wspólnego z oczami ?
  • Vespera ponad rok temu
    Burton The Scribe Może, może...
  • LaurazjanWolf rok temu
    Kolejny ciekawy rozdział. Podobają mi się w szczególności wspomnienia Davosa ^^
  • Ciekawie dopiero będzie :D dzięki za wizytę

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania