Poprzednie częściVortex - prolog

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Vortex - Rozdział 8 cz.2 - Turok i Szaruga

***

Gdyby ktoś nie ogarnął terminologii, zamieszczam słowniczek pojęć

Kani - obcy

Morag - człowiek

Bale - dzikusy

 

Tyle :)

***

 

Kilka godzin wcześniej.

 

- Kani’morag, budzi się! Kani’morag!

- Co do… - wycedził przez zęby Jorven.

Otworzył oczy, tuż przed nimi znajdował się psi pysk, poczuł odór gnijącego mięsa.

- Co to ma…

- Kani’morag, nie ma czasu, Kani’morag’bale niedaleko!

Miał przed sobą psi pysk wilczarza: człekokształtnego, porośniętego szaro-czarnym futrem przedstawiciela starej rasy, zamieszkującej niektóre z puszczy na kontynencie. W przeciwieństwie do wilkołaków, nie posiadały umiejętności zmiany w człowieka, były też nieco inaczej zbudowane, bardziej przygarbione i masywne.

Jorven zerknął w dół. Leżał oparty o drzewo, z ręką przyciśniętą do prawego boku. Był zakrwawiony. Brzuch, udo, aż po prawe kolano, wszystko mieniło się świeżą czerwienią. Musiał stracić mnóstwo krwi.

- Daj mi umrzeć w spokoju, bestio.

- Nie da umrzeć. Wy uratować - tutaj stwór wydał z siebie cicho kilka przytłumionych gardłowych warknięć oznaczających jego imię - to i ja uratować kani’morag! Jak się nazywać?

- Jorven.

- Kani’Jorven silna wojownik, ja widzieć jak ty walczyć. My musieć iść, bo kani’morag’bale niedaleko.

Jorven ostatkiem sił rozejrzał się dookoła. Choć eliksir trzymającej go przy życiu fioletowej magii powoli przestawał działać, wciąż rozświetlał ciemności.

- Zbliża się trzech dzikich. Dwóch z tamtej, jeden z tamtej strony. - Znów stracił przytomność.

Obudził go wrzask. Zobaczył przed sobą leżącego na brzuchu tubylca, a na jego plecach wilczarza, rozszarpującego mu kłami kark. Po chwili dziki zamilkł i znieruchomiał.

- Kani’morag pokazać, ja czuć zgnilizna! - Podszedł do Jorvena, odsunął na bok mundur i rozerwał koszulę. - Rana głęboka, ja wylizać, to zatrzymać zarazę!

- Zaraz się na ciebie zrzygam, to obrzydliwe. - powiedział kiedy wilczarz faktycznie zlizywał krew z jego skóry.

- Już po wszystkim, ale to za mało, rana głęboka! Ja musieć coś wymyślić!

Po krótkiej chwili i kilku piskach sygnalizujących wytężoną pracę umysłową, podszedł do jak się okazało wciąż żywego dzikusa. Odwrócił go na plecy i rozerwał klatkę piersiową, wyrywając serce. - Kani’Jorven mieć szczęście, ono wciąż bić! - Wydał z siebie kilka okrzyków w nieznanym języku i zgniótł organ, polewając krwią ranę Zjawy. - To pomóc, tak robić wiedźma, Dragovia, nasza ukochana kani’morag, wielka czarownik!

- Faktycznie… Czuję się nieco lepiej. Ale wciąż nie mogę iść. - Cokolwiek zrobił wilczarz, przywróciło człowiekowi nadzieję na tyle, że stwierdził, że warto spróbować się z tego wykaraskać. Sięgnął do munduru i wyciągnął czerwoną miksturę leczącą, łapczywie upił kilka łyków i schował na powrót do kieszeni. Nie zrobił tego wcześniej, gdyż omdlał w czasie ucieczki z miejsca ataku. - Jak się nazywasz? - zapytał.

- Jak kani’morag mówić na kolor prawie ciemne niebo, kiedy słońce powoli iść spać?

- To wieczorna szaruga.

- Szaruga! Piękna nazwa!

- I pasuje do twojej sierści.

- Tak właśnie nazywać się w mój język, ale od dzisiaj jest Szaruga! Ty trzyma ręka na rana, ja wziąć na plecy i zanieść do wiedźma, ona wiedzieć co robić.

- Chyba nie mam wyboru, Szarugo, zaufam ci.

Szaruga był wzrostu przeciętnego człowieka, choć mocno przygarbiony. Jego średniej długości szare futro jeżyło się na głowie i karku. Potężna barczysta postura i masywne łapy robiły wrażenie, zwłaszcza z bliska. Skrócone tylne kończyny i nieproporcjonalnie długie przednie sprawiały, że mimo iż stał na dwóch łapach, w ruchu podpierał się na czterech.

Jorven okrzepł na tyle, że nie stracił przytomności podczas biegu, przerzucony przez ramię swojego nowego kompana. Nie miał jednak siły się rozglądać. Nie wiedział jak długo się poruszają, ale było to kilkadziesiąt, może kilkaset modlitw. W końcu bieg zmienił się w chód, do uszu zaczęły dobiegać dźwięki szczekania i pisków. Był obwąchiwany przez jakieś stworzenia. Położono go na czymś nawet miękkim, śmierdzącym psim futrem. W tym momencie rozległy się odgłosy wycia i agresywnego szczekania. To Szaruga nieoczekiwanie starł się z którymś z pobratymców. Jorven otworzył na chwilę oczy, żeby się rozejrzeć. Jak przez mgłę zauważył nad głową stalaktyty i różne inne formacje skalne. Był w mrocznej jaskini, pełnej półek rozświetlonych milionem pochodni. Skupił wzrok nieco bardziej. To nie pochodnie, a fosforyzujące mchy, paprocie i grzyby nadawały miejscu zielonkawo fioletową poświatę. Również wystające licznie ze ścian magiczne kryształy emanowały lekkim światłem. Bajeczny widok, król Ariusz Trzeci nie powstydził by się takiej komnaty.

Jorven leżał na stercie skór zwierzęcych wyściełających podłoże, daleko w głąb olbrzymiej groty. Awantura trwała w najlepsze, ale tylko do pewnego momentu.

- Dosyć! Co to ma być!? - wybrzmiał delikatny, choć stanowczy kobiecy głos.

- Dragovia ja przynieść kani’morag na ratunek! On uratować Szaruga! - powiedział ochryple.

- Jaki kani’morag? Jaki Szaruga!?

- Kani’morag’bale chcieć zjeść - wypowiedział swoje imię w oryginalnym dialekcie - ale kani’Jorven ze swój oddział mnie uratować! Reszta moi łowcy martwa kiedy próbować uciekać. Wtedy i on zostać ranny, a ja mu pomóc, i zyskać nowe imię, Szaruga! Ja wyrwał serce przeciwnik i powiedział zaklęcie, jak Dragovia. - Wyszczerzył dumnie wilcze zęby, z satysfakcją oblizując wargi i tnąc szponami powietrze w ekscytacji.

- Jakie zaklęcie?

Szaruga powtórzył jego treść.

- Ta magia to nie zabawa! Mogłeś zrobić jemu, a co gorsza sobie wielką krzywdę. Jeszcze raz się o czymś takim dowiem, a nigdy nie zostaniesz prawdziwym wojownikiem, nie pozwolę na to głupi szczeniaku!

- Tak! Kani’morag’bale nas teraz znaleźć i zaatakować gniazdo! - powiedział samiec alfa, z którym przed chwilą starł się Szaruga.

- Ja iść ostrożnie, my bezpieczni.

- Wystarczy tego gadania. Pomóż mi i zanieś go nad strumień, trzeba obmyć ranę. A ty idź po mój kosz z ziołami.

Chwile później byli przy ujściu małego podziemnego jeziora, jakie znajdowało się wewnątrz jaskini. Kobieta rozebrała mężczyznę i przemyła jego ranę.

- Masz, gryź, tylko nie połykaj - rozkazała.

- Co to?

- Rób co mówię. Gdybym chciała cię zabić, zostawiła bym tą robotę im - wskazała na dziesiątki ciekawskich wilczarzy i zwykłych wilków, obserwujących zajście z półek na wyższych poziomach. Wzięła igłę z ości a także włókno z pewnego gatunku roślin i zszyła ranę. - Dobrze, teraz wypluj. - Nadstawiła rękę i zabrała spod ust zieloną papkę. Ułożyła ją na szwie i zaczęła zaplatać długie smukłe liście w coś na kształt opatrunku.

- W torbie mam trochę bandaża konopnego, może się nadać.

- Liście przyspieszą proces gojenia, jest dobrze jak jest. Zawarte w nich substancje wydzielone podczas żucia działają przeciwbólowo. Za kilka dni będzie z tobą dużo lepiej, bo wygląda na to, że ten kundel faktycznie rzucił zaklęcie „życia za życie“.

- Magia krwi, i to w ekstremalnym wydaniu.

- Wiem, że wasi łowcy heretyków tropią i oddają w objęcia Topuli takich jak ja. Pewnie chciałbyś mnie obwiesić kamieniami i oddać głębinom jeziora, co? To dlatego się tu zaszyłam, z dala od kłopotów. Dokąd zmierzaliście?

- Do przełęczy Gór Na Pograniczu.

- Przez moczary?

- Tak. Moi podkomendni zapewne szukają teraz prowadzącego tam szlaku.

- Przełęcz nie jest celem samym w sobie prawda?

- Nie, nie jest.

- Gdzie dokładnie zmierzacie?

- Musimy coś sprawdzić, świat się zmienia…

- Świat się nieustannie zmienia. Chodzi o co innego. Ostatnio zmienił się gwałtownie, i nie do poznania.

- Tak… U was też dzieją się… Dziwne rzeczy?

- Być może. Kierujecie się do martwego miasta? Powiedz natychmiast!

- Nie mogę zdradzić celu naszej wędrówki.

- To mi wystarczy. - Pochyliła się nad Jorvenem, patrząc mu głęboko w oczy. Ich nosy prawie się stykały. - Tam dokąd idziecie nie prowadzi żaden szlak. Nie ma żadnej nadziei, ani nie ma stamtąd powrotu. Czeka was śmierć, tak samo jak całą resztę ludzi, którzy was tu przysłali. Tych którzy nie mają z wami nic wspólnego również. Kości nie kłamią, krew zawrzała. Widziałam.

- Co widziałaś?

- Od setek lat moczary żyły swoim życiem, nie wadząc mieszkańcom puszczy. Niedawno jednak, coś zaczęło wypychać bagienne bestie na nasze tereny. Zwierzyna zaczęła chorować, a leśne klany starły się w wojnie o pożywienie i dostęp do wody. Widziałam co może być przyczyną. Twoi przyjaciele zapewne zginą zanim dotrą do celu, nawet jeśli nasycą się magią źródła.

- Magia źródła?

- Fiolet.

- Skąd o niej wiesz?

- Jestem wiedźmą, znam się na tym. Wyczuwam aurę, resztki mocy płyną w twoich żyłach. Pewnie stary Kapelusznik zdradził wam tajemnicę zaklętych grzybów?

- To nie istotne.

- Phi. Tak myślałam. W każdym razie, jesteście niecałe cztery dni drogi od bagien. Twój oddział będzie błądzić, więc droga zajmie dwa do trzech razy dłużej. O ile w ogóle dojdą do celu.

- W takim wypadku muszę im ruszać na pomoc. - Próbował wstać, lecz skończyło się na tym, że podparł się ręką i runął na ziemię.

- Głupcze, jesteś ledwo żywy. Przynajmniej kilka dni będziesz musiał leżeć. Nawet twoje mikstury na niewiele się tutaj zdadzą.

- Ale…

- Jak tylko wydobrzejesz wyruszysz w trasę, ale musisz wiedzieć, że wbiliście się w środek wojny trzech plemion.

- Tego tylko brakowało. Ale widziałem tylko was, i dzikusów. Kto jeszcze zamieszkuje te tereny?

- Lykat’gora to plemię wilczarzy, którego jesteś teraz gościem. Kani’morag’bale to oddani panu ciemności wojownicy, magowie krwi i ludożercy. Są tu najliczniejszą grupą. Ich osady chronią poświęcone krwią magiczne totemy ku czci wendigo, demona polującego podczas pełni. Trochę jak leszy, ale jego potężne ciało wieńczy goła czaszka, a nie pokryta skórą głowa. I morduje wszystko co się rusza, i nie zdąży uciec.

- Czyli jednak w każdej legendzie tkwi ziarno prawdy.

- Nie rozumiem?

- Moi ludzie zwykli mawiać, że Mrokar, pan ciemności grasuje po tej puszczy właśnie podczas pełni.

- Nie, to wendigo, choć niewiele stworzeń może sobie pozwolić, żeby opuszczać swoje kryjówki w dni jego aktywności. Ale wracając do plemion. Ostatni to kani’kru, kanibale nazywają ich orikru. To ludzie-ptaki zamieszkujący tereny na północ stąd. Właściwie wszyscy mają wobec siebie jakieś animozje, ale to nie istotne, bo ostatnimi czasy walczymy tylko z kanibalami. Stali się bardziej aktywni niż zwykle… Kości nie kłamią, zaraza.

- A jak radzicie sobie z leszym?

- Spotkaliście starego Porożca?

- Porożec?

- Tak nazywają go w różnych dialektach tutejsze ludy. Lepiej go unikać i dwóch jego braci również. Opiekują się puszczą. Swoich jako tako akceptują, ale od kiedy nasze tereny nawiedzają plagi, nie mają żadnej litości dla obcych, a i tubylców potrafią przepędzić.

- Udało nam się go wymanewrować, ale parę razy byliśmy blisko… Drastycznych kroków.

- Przemiany w upiora?

- Tak.

- Cholerny Kapelusznik, dał ludziom broń zdolną zniszczyć całą ludzkość.

- Używamy jej z rozwagą. Skąd się znacie?

- Jakieś dwieście lat temu, zanim tu przybyłam…

- Dobrze się trzymasz. Wyglądasz na maksymalnie czterdzieści. - Zaśmiał się, czego bardzo szybko pożałował, kiedy napięły się założone przed chwilą szwy.

- Zabawne, naprawdę. Więc dwieście…

Podbiegł do nich jeden z wilczarzy.

- Pani Dragovia, problem z woda, ty pilnie potrzebna, natychmiast!

- Odpocznij, dokończymy rozmowę jak wydobrzejesz - oznajmiła.

 

Nazajutrz Jorven obudził się w znacznie lepszej kondycji niż zasypiał. Nadal jednak był obolały i bardzo słaby. Kiedy otworzył oczy zobaczył, że zebrało się wokół niego mnóstwo szczeniaków wilków i wilczarzy, wyraźnie zainteresowanych jego osobą. Nie widział nigdzie wiedźmy, postanowił więc ugasić pragnienie, i wyjść na zewnątrz rozejrzeć się za czymś do jedzenia. Kiedy jednak nachylił się nad taflę wody…

- Nie! Ty nie pić, woda martwa! - rzucił ostrzeżeniem nieznany mu wilczarz.

- Jak to martwa, wczoraj Dragovia myła mi nią ranę, woda powinna być w porządku.

- Nie, woda od wczoraj martwa, ty nie pić, pod żadnym pozorem. Zaraz zaprowadzę do Dragovia, ona kazała i wytłumaczy.

Ruszyli półką skalną dookoła jeziorka, i zeszli do jednej z pomniejszych jaskiń, połączonych z główną grotą. To jedyne pomieszczenie z drzwiami jakie zauważył. Związane ze sobą gałęzie iglaste tworzyły skrzydło. Wystarczyło by kopnąć, żeby znaleźć się w środku, jednak ich funkcją nie była ochrona. Najprawdopodobniej, Dragovia chciała mieć trochę intymności w swym kąciku. Dźwięk bulgotania i uderzania szklanych przedmiotów sugerował, że gospodyni właśnie pichci coś w środku. Być może leczniczy eliksir, albo śmiertelną truciznę…

- Dragovia, ja przyprowadzić kani’morag!

- Wejdźcie - powiedziała. - Obudziłeś się dużo szybciej, niż zakładałam, nie stronisz od grzybowego wywaru co? Twoje ciało i umysł są mocne, powinieneś już krążyć po zaświatach, lub piekielnej czeluści. A jednak stoisz tu przede mną, jakby nigdy nic.

- Też się cieszę, że cię widzę. Nie to, żebym już wyzdrowiał. Ale wewnętrzne krwawienie ustało. Rana jest już zasklepiona i mogę się ruszać. Możesz wyjaśnić czemu nie mogę pić z jeziora?

- Rzeka je zasilająca została zatruta. Kilku członków stada zachorowało, śnięte ryby zbierają się w zakolu. Dobrze, że mamy beczki z wodą. Nie jest pierwszej świeżości, ale nie jest też trująca. Po przegotowaniu nadaje się do picia.

- Skąd w środku puszczy znalazłaś beczki, szklane menzurki i inne akcesoria alchemiczne? Nie mówiąc o ubraniach.

- Nie znalazłam tylko kupiłam, przyjrzyj się.

Jorven podszedł do jednej z nich. Napełnił filtr i nadstawił bezpośrednio nad usta, łapczywie łykając spadające kropelki.

- Sprytne urządzenie. Mimo wszystko sugeruję czerpać z tamtego garnka. - Wskazała.

Na środku sporego pomieszczenia znajdowały się trzy paleniska. Środek sklepienia zawierał pokaźne pęknięcie, które działało jak komin, wyciągający dym i opary. Prawdopodobnie miało ujście gdzieś na szczycie skały. Ściany zastawione były regałami i stolikami, wypełnionymi rozmaitą aparaturą, papierami i księgami. Oględziny beczek wyjaśniły pochodzenie przedmiotów. Grawer G&Z.

- Grim i Zgreed… Więc handlujesz ze starymi lisami na rozdrożu? Czy obrabowałaś ich karawanę?

- Moje wilczki od czasu do czasu znajdują ciekawe przedmioty zagubione wieki temu, lub świeżo pozbawione właściciela.

- I chcesz mi powiedzieć, że jego siepacze od tak wpuszczają wilki na chroniony teren?

- Wystarczy, że zobaczą złotą monetę i wpuścili by nawet smoka. To banda partaczy, i tylko dobre położenie na splocie szlaków chroni ich przed bestiami. A bandyci ich nie odwiedzają, bo po prostu się tam zatrudnili. Małe ryzyko, duże myto, pić i nie umierać. Chodź za mną, a ty możesz odejść - odprawiła wilczarza.

Przewężenie prowadziło do kolejnej komnaty, tym razem mieszkalnej. Jedna ze ścian sięgała tylko do połowy wysokości, tworząc coś na kształt okna. Pozostałe ozdobione wiązankami suszonych kwiatów, dekoracyjnych splotów gałązek oraz barwnymi malunkami przestawiającymi rośliny, grzyby i zwierzęta. W jednym rogu stał duży siennik, z ułożonych zgrabnie gałęzi przykrytych skórami, przy wyłomie stało kilka pieńków, służących jako siedzenia.

- Usiądź.

- Dziękuję.

Pomieszczenie prawdopodobnie znajdowało się nad głównym wejściem do groty. Poniżej znajdował się niewielki wydeptany plac, gościł walczące ze sobą szczenięta, i kilku strażników. Znajdowali się na tyle wysoko, że widok przysłaniało tylko kilka najwyższych drzew, dając piękną panoramę regionu.

- Krajobraz godzien wież zamku królewskiego. I chyba jest tu równie wysoko. Co stało się z wodą?

- Już mówiłam, jest zatruta.

- A co dzieje się na bagnach?

- Są tam. Przysłania je gęsta mgła. Ale zróbmy inaczej. Odprawiłam w nocy rytuał.

- Rytuał krwi oczywiście?

- To był tylko królik. Chcesz dotrzeć do celu swojej wędrówki?

- Oczywiście, że chcę.

- Mam więc propozycję. Rzuciłam kośćmi, chcąc dowiedzieć się, co spowodowało zatrucie wody. Odpowiedź nie była jednoznaczna.

- A więc jednak, to wcale nie tak, że kości nie kłamią, ha ha.

- Nie powiedziałam, że skłamały, Jorvenie, a właściwie Kasprze, synu Dariusza i Wiesławy, urodzony w mieście Porcie na jeziorze.

- Osz ty, wiedźmo jedna! - zażartował, choć był nieco skonsternowany.

- Tak. Ja, wiedźma jedna, jedyna w swoim rodzaju. - Spojrzała mu głęboko w oczy, próbując rzucić urok.

- Nie czaruj mnie tu, jestem na to za stary.

- Wybacz, nie przeżyłeś nawet dziesiątej części tego co ja.

Jorven pozwolił sobie zmierzyć ją wzrokiem. Faktycznie, wyglądała na maksymalnie czterdzieści lat. Właściwie, to większość trzydziestolatek mogła zazdrościć jej wyglądu. Ciemne blond włosy zwisały luźno zaplecione w warkocz sięgający jej łydek. Bursztynowe oczy były ozdobą małego nosa o szlachetnym kształcie. Same usta, podkreślone czerwoną farbą, może krwią, również wyglądały dobrze. Tylko kilka ledwie widocznych zmarszczek wokół oczu i ust, zdradzały, że nie jest tak młoda, jak mogło by się wydawać. Skromna, ale czysta czarna suknia do kostek i z lekkim dekoltem, miała przyszytych tuzin lub więcej kieszeni. Każda wypchana była czymś po brzegi. Niemniej, zauważył, że jej kobiece kształty wciąż opierały się grawitacji, a to pewnie zasługa alchemii. Lub jednak udało się jej rzucić urok, i widział to co chciał widzieć.

- Więc co z tym rytuałem?

- Nie wiem co zatruło wodę. Wiem co może ją oczyścić.

- Zamieniam się w słuch.

- Zobaczyłam czterech mężczyzn, za którymi krok w krok podążają demony. Nad ich głowami krążyły burzowe ptaki. To pokazała krew. Kości natomiast, że jeśli nie udzielę im pomocy, wszyscy oni zginą nim dojdzie do pełni księżyca. To za trzy dni, co ty na to Jorvenie, synu Dariusza?

-Przysługa za przysługę?

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • NataliaO ponad rok temu
    No, zaczęło się od wilków, a potem szamanka i... wszystko gładko i ładnie wytłumaczone. Bardzo ciekawie się robi z rozdziału na rozdział.
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    Dziękuję, robię co mogę. Ale muszę przyznać, że sam jestem ciekaw co będzie dalej xD
  • NataliaO ponad rok temu
    Burton The Scribe dobre hahaaa
  • MKP ponad rok temu
    " To wilczarz, przedstawiciel starej rasy zamieszkującej niektóre z lasów na kontynencie." - takie wyjaśnienie/wprowadzenie postaci nie jest błędem ale brzydko wygląda. U siebie też przerabiałem takie zwroty na bardziej literackie. Przykład "Miał przed sobą psi pysk wilczarza: człekokształtnego, porośniętego szaro-czarnym futrem przedstawiciela starej rasy."

    "Szaruga był wzrostu przeciętnego człowieka, choć był mocno przygarbiony" - jedno był wypadałoby usunąć/zastąpić lub przeredagować zdanie.

    Wiedźma taka z moich klimatów ??
  • Burton The Scribe ponad rok temu
    Dzięki, zaraz wszystko ogarnę ?
  • LaurazjanWolf rok temu
    O! Wiedzę, że właśnie pojawiły się wilki i wilkowate! Tym bardziej będę czytać dalej ^^
  • Tak, to jest to o czym ci wspominałem ?

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania