Podróż poza śmierć - 7 - Córka kowala

Od autora: Jedno z moich ulubionych opowiadań. Od niego właściwie zaczął się pomysł by z tych kilku wcześniejszych zrobić opowieść i połączyć wszystkie wątki. Jest to tak naprawdę początek.

 

- Książe potrzebuje, byś mu załatał zbroję na czas turnieju – krzyknął jeden z generałów królewskich do kowala – Lepiej, żebyś zdążył.

Kowal uniósł twarz z nad paleniska i spojrzał w kierunku, z którego rozległ się głos. Jego twarz nie zdradzała emocji, ale też nie wyrażała pogardy w stosunku do wydanego rozkazu. Mitro wiedział gdzie jest jego miejsce w hierarchii. Między innymi i dlatego był ceniony nawet przez samego króla. Oczywiście największą zaletą były jego umiejętności. Nikt w królestwie nie mógł równać się z jego kunsztem. Miecze spod jego ręki były ostre, wytrzymałe i długo służyły swoim właścicielom. Największym jednak jego atutem były zbroje. Przez lata praktyki wypracował sobie własny system wiązań i zapinek, podszyć skórzanych i innych elementów tak sprytnie umiejscowionych, że zbroje nie ciążyły tak bardzo ich właścicielom, jakby mogły na to wyglądać. Spojrzenia generała i kowala spotkały się. Kowal wiedział, że jeden rozkaz generała i jego życie może drastycznie ulec zmianie. Wiedział też, że generał ma skłonności do nierozważnie rzucanych rozkazów. Toteż zawsze był względem niego twardy na ile pozwalała mu jego pozycja. Generał nie mógł długo patrzeć w tą szorstką, pozbawioną emocji twarz. Dlatego zawsze akcentował swój rozkaz skinięciem głowy i natychmiast odjeżdżał. Tak było i tym razem. Generał kiwnął głową, spiął konia i odjechał. Mitro uśmiechnął się pod nosem. Jego szeroka męska szczęka, na chwilę rozwarła się w łagodnym uśmiechu. W gruncie rzeczy kowal był wrażliwym i dobrym człowiekiem. Lata ciężkiej pracy zaprawiły jego ciało, wyrzeźbiły. Był krępy i dobrze umięśniony. Musiał taki być. Siła fizyczna była wielkim atutem w jego zawodzie. Ale potrafił być też delikatny gdy tulił w ramionach swoją córeczkę Weronikę. Żona Mitra, która pochodziła z rodu monarszego, uwielbiała chować się w ogromnych ramionach swojego męża. On też lubił gdy to robiła. Czuł, że daje swojej rodzinie poczucie bezpieczeństwa i wiedział, że nic nie stanie na jego drodze, jeśli miałby jej bronić. Zresztą nawet żołnierze króla, woleli by nie stawać przeciwko kowalowi. Może nie był on wojownikiem, ale widząc tak potężnie zbudowanego mężczyznę, po prostu tracili wigor i ochotę do bójek.

 

Matka Weroniki odebrała nauki w klasztorze. Pochodziła z dobrego rodu i dobrze się nosiła. Zawsze elegancko ubrana, zawsze dystyngowana. Może nawet trochę nie pasowała do swojego męża, ale kochała go i nie zwracała uwagi na takie drobiazgi. Ich córeczka, oczko w głowie tatusia, rozkoszna dziewczynka, bardzo ciekawa świata, często wpadająca w różnego rodzaju, na szczęście niegroźne tarapaty, miała bardzo beztroskie i radosne życie. Dożyła już szóstego roku i wszystko ją ciekawiło. Często też przesiadywała w kuźni ojca, chowając się, bo tata zawsze ją wyrzucał, mówiąc że jest tu dla niej niebezpiecznie, i często obserwowała pracę swojego taty. Niekiedy potrafiła godzinami wpatrywać się w tańczące w palenisku ognie i wsłuchiwać się w jęk stali i trzaski iskier. Rodzice już od najmłodszych lat zauważyli, że ich córka bardziej niż inne dzieci interesuje się otaczającą przyrodą, zjawiskami jakie w niej zachodzą. Bardzo często też w jej pobliżu wydarzały się różne, nie dające się na zdrowy rozsądek wytłumaczyć, wypadki. A to ogień wyskoczył z paleniska. Innym razem woda sama wylała się z kubka. Niby takie rzeczy zdarzają się normalnym dzieciom, ale w tym wypadku, to naprawdę działo się samo. Mitro w cechu kowali spotkał się z magią. Sam jej nie używał. Ale drugi królewski kowal potrafił zaklinać gotową broń w magię. To była trochę inna dziedzina sztuki kowalskiej i wymagała innych narzędzi. Mitro miał w planach kiedyś się tego nauczyć. Wewnętrzny głos podpowiadał mu, że potrafi. Dlatego widząc, te różne zabawne wypadki przydarzające się jego córeczce zaczynał podejrzewać, że drzemie w niej jakaś magiczna siła. Na razie nie mówił nic swojej żonie, nie chcąc jej niepokoić. W końcu może nic złego z tego nie wyniknie.

 

Mitro oprócz broni, kuł również królewskie monety. Odmierzał uczciwie złoto, srebro i brąz. Przelewał do form. Nabijał stemple. Może nie była to trudna robota i rozwijająca, ale dawała możliwość pracy ze szlachetnymi kruszcami, które jednak były rzadkością.

 

Pewnej nocy na przedmieściach królestwa ktoś zobaczył białą maskę Manikina. Już wtedy krążyły plotki, że nawet po zniknięciu Królowej Mythii zakon nie zaprzestał werbowania młodych chłopców. Tej nocy strach padł na przedmieścia. Ludzie pochowali się w swoich domach, a żołnierze wzmocnili posterunki. Niestety nie na wiele się to zdało. Nocy tej zniknął jeden chłopiec. Ale nie tylko dla tamtej rodziny poranek okazał się tragiczny. Mitro noc spędził w sieni domu, był bardzo niespokojny. Niby nic im nie groziło, mieli córkę, ale bał się, że jej magiczne właściwości zechce wykorzystać zakon. Pilnował więc domostwa, nasłuchiwał wszelkich odgłosów. Rano zmęczony, sprawdził jeszcze raz pokój Weroniki. Pocałował swoją córeczkę w czoło, przykrył ją, a następnie udał się do małżeńskiej sypialni. Kładąc się złożył pocałunek na ustach żony, i zamarł. Serce na chwilę przestało mu bić. Ciało pokrył pot. Jej usta były zimne. Przyłożył dłoń do jej czoła. Również było zimne. Nie zastanawiając się, wziął ją na ręce i pobiegł z łatwością, tak jakby niósł koszyk na piknik, do najbliższej znachorki. Kopniakiem zapukał, mało nie wywarzając drzwi. Za chwilę znowu i znowu.

- Chcesz mi rozwalić drzwi? – z uśmiechem powiedział znachorka otwierając je. Uśmiech jednak szybko zniknął z jej twarzy gdy dostrzegła przerażenie w oczach kowala. Dalej wszystko odbyło się bez słów. Wskazała łoże w środku izby. Kazała przynieść wodę. Rozpalić ogień. Jednak nic nie mogła poradzić. Żona Mitra została otruta.

 

Przez kilka dni trwała żałoba. Weronika chyba nie do końca zrozumiała co się stało, ale wiele razy płakała widząc łzy ojca, które niejednokrotnie spadały na ostrza kutych przez niego mieczy i natychmiast wyparowywały. Każdy taki obłoczek pary dla Weroniki był duszkiem, lub pocałunkiem, który jej tata wysyłał do jej mamy. Tak sobie o tym myślała, ale wtedy też sama zaczynała płakać. Po śmierci żony, pozycja Mitro stała się zagrożona. Ktoś puścił plotkę, że to nie była przypadkowa śmierć. Król również nagle zachorował, a monarchowie zaczęli spierać się o władzę. Nie obchodziło to kowala, jednak zaczął obawiać się o zdrowie jego córeczki. W końcu pochodziła z monarszego rodu. Mitro wziął się w garść, spakował najważniejsze rzeczy i narzędzia i pod osłoną nocy opuścili królestwo.

- choć Nika – powiedział. Tak mówił czasem do swojej córki – Musimy stąd odejść. Tu jest niebezpiecznie. Poszukamy sobie innego domu - posadził sobie dziewczynkę na barkach i odeszli.

 

Udali się na wschód. Mitro miał nadzieję odnaleźć Kadana. Kowala, który na ostatnim wiecu cechu zaproponował mu, że nauczy go zaklinać broń. Dlatego ruszyli do Miligan. Droga prowadziła bardzo daleko, ale nie była niebezpieczna. Żaden lokalny rozrabiaka nie ośmielił się zaczepić człowieka, który posturą bardziej przypominał niedźwiedzia. Może małego niedźwiedzia, ale zawsze. Po drodze zatrzymywali się w okolicznych karczmach. Mitro niekiedy za nocleg i wyżywienie płacił swoją pracą, choć pieniędzy im nie brakowało. Jednak, planował kupić na miejscu jakiś dom nadający się na warsztat kowalski, więc starał się oszczędzać. Często zatrzymywali się pod gołym niebem, gdy pogoda była sprzyjająca. Weronika godzinami patrzyła w niebo. Ojca zadziwiało to jak długo mała może wędrować, że ma niezmordowane siły. Z czasem nawet dawał jej ponieść jakieś narzędzie, aby ją zmęczyć, by wieczorem spokojnie zasnęła. Niestety, i za razem na szczęście nie było nocy, by przed snem ojciec z córką nie przegadali kilku kwadr. Szczęście, bo ojciec uwielbiał spędzać czas ze swoją małą córeczką, a niestety gdyż nie znał odpowiedzi na przynajmniej milion pytań jakie zadawała. Mitro nie wymyślał tłumaczeń, gdy pytania dziewczynki zaskakiwały go. Mówił wtedy – może jak będziesz starsza sama to odkryjesz – Weronika cieszyła się wtedy, że może posiąść wiedzę tajemną, której nie zna jej mądry ojciec. Podróż zleciała im szybko. Osada Miligan była większa niż Mitro sobie wyobrażał. Znaleźć dom Kadana, też nie było trudno.

 

Kadana jednak nie zastali. Chwilowo ulokowali się więc w gospodzie. Kowal nie spuszczał córki z oka i praktycznie wszędzie, gdzie szedł, zabierał ją ze sobą. Mała przysłuchiwała się rozmowom, poznawała ludzi, a potem wieczorem zadawała ojcu strasznie trudne pytania. Któregoś dnia gdy zasnęła, ten wielki mężczyzna, jak to miał w zwyczaju, ucałował córkę w czoło, przykrył futrem i już miał odejść, ale zawrócił. Spojrzał jeszcze raz na tą drobną buźkę – ech, jak ja mam ci to wszystko powiedzieć? Jak nauczyć? Jestem kowalem, a ty? Chyba jesteś stworzona do innego życia. Ech moja maleńka. Pewnie przyjdzie czas, kiedy będziesz chciała opuścić dom swojego ojca. Mam nadzieję, że nie za szybko – jeszcze raz pocałował ją w czoło i poszedł do drugiego pokoju. Spojrzał na puste łóżko, co wywołało w nim ogromne poczucie straty i ból – czy ta rana nigdy się nie zagoi? – pomyślał – żeby chociaż znaleźć truciciela i zemstą ukoić żal. Ale to by było zbyt ryzykowne. Musiałby zostawiać, samą, swoją córeczkę, narażając ją z każdą godziną na podobny los jak jej matki. Dla jej dobra zdławił wtedy w sobie ten ogromny ból i po prostu uciekł z miasta. Nie czuł się jak tchórz, wiedział że nie cofnął by się przed niczym. Ale teraz musiał myśleć nie o sobie. Jedno małe istnienie zależało od jego decyzji. To istnienie spało sobie spokojnie w pokoju obok. Mitro zległ na łóżko i zasnął, a po jego poliku spłynęła łza.

 

Następnego dnia udali się znowu do Kadana. Ten ucieszył się na widok przyjaciela. Zjedli, wypili, wymienili się dobrymi i złymi wieściami, posmucili się razem i w końcu przeszli do interesów. Kadan pomógł znaleźć odpowiedni dom nadający się na kuźnię, dogadali się co do współpracy i podziału zysków. Kadan również zaczął uczyć Mitra zaklinania przedmiotów w magię. Nauka była trudniejsza niż Mitro myślał, że będzie. Ale mozolnie zdobywał nową wiedzę. Czasami chcąc też zaimponować córce, że nie jest już tylko zwykłym kowalem, dzielił się z nią odkrytymi ciekawostkami. Jej oczy robiły się wtedy dwa razy większe, dolna szczęka sama opadała. Twarz małej wyglądała wtedy tak śmiesznie, że Mitro znowu przez chwilę czuł się szczęśliwy, ale potem wieczorem, padały pytania na które znowu nie znał odpowiedzi i znowu zawsze wracał do pustego łóżka. I tak minęły cztery lata.

 

Pewnego dnia do kuźni Mitra przyszła staruszka ubrana w szare zniszczone szaty. Przygarbiona, pomarszczona a jej spojrzenie przyprawiało o gęsią skórkę, na całym wielkim ciele kowala. Jej zlecenie raczej wymagało precyzji niż silnej ręki, ale w końcu nie same miecze, podkowy czy zbroje wytwarzał Mitro. Jak trzeba to za dawnych czasów wybijał monety, czy grawerował różne napisy na mieczach, nadając im imiona według życzenia klienta. Tym razem staruszka rzuciła na stół kilka pierścieni. Szerokich stalowych. Widać, że nie przeznaczonych dla kobiety. Pierścienie były raczej proste, bez żadnych świecących kamieni. Obok delikatnie położyła pergamin z wzorem. Dla Mitra wyglądało to jak wzór. Tak naprawdę było to zaklęcie, którego on jednak nie rozumiał. Zapłaciła monetami, jakich Mitro nigdy nie widział, ale jakie to miało znaczenie. Złoto to złoto. Żeby nie wzbudzać podejrzeń kowal postanowił przetopić monety i wybić je na nowo za pomocą stempli, które zabrał ze swojego starego zakładu. Na wykonanie zlecenia dostał dwa tygodnie. Dość długo jak na wygrawerowanie kilku pierścieni, ale staruszka kilka razy podkreślała, że musi to zrobić z najwyższą precyzją. Wychodząc, kobieta spotkała na zewnątrz Weronikę. Ojciec usłyszał, że coś do niej mówi, ale mówiła za cicho by mógł odróżnić słowa. Chwilę potem Weronika wbiegła na górę do swojego pokoju i do wieczora nie wychodziła. Jednak od tego czasu, niemal codziennie wieczorem namawiała Ojca by pójść na wzgórza, gdzie wpatrywała się w mglisty las i zadawała setki pytań.

 

Pewnego ciepłego wieczoru, gdy rozmawiali na wzgórzach, Mitro przerwał jej w pół słowa.

- Czemu tak bardzo interesuje cię ten las? Nie słyszałaś opowieści o złu, jakie tam zaległo?

- Ale tato, przecież nikt nawet nigdy nie opisał tego zła. Dlaczego ludzie mówią o czymś czego nikt nie widział? – zapytała.

- Jak to nikt nie widział?! Ci co widzieli nigdy nie wrócili! A co stało się z Denym? Tym najemnikiem ochraniającym karczmarza? Zapomniałaś już?

- może znudziło mu się i po prostu odszedł? Przecież tutaj nic się nie dzieje? Pewnie się zwinął potajemnie, a ludzie powiedzieli że zniknął.

- Jak możesz tak mówić?! – strofował kowal córkę – Deny był solidnym człowiekiem, nigdy by nie złamał podpisanej umowy. Zresztą karczmarz sam widział jak magia z lasu wciągnęła go, słyszał krzyki i jęki.

- ludzie opowiadają, że w tym lesie zawsze są krzyki i jęki. Pewnie wiatr robi im psikusa a strach i wyobraźnia dorabia resztę – stawiała się dziewczyna.

- Tak czy owak, karczmarz udał się na skraj lasu wraz ze swoim ochroniarzem, a nawet weszli do lasu, jeśli wierzyć opowieści karczmarza. Chciał zdobyć coś egzotycznego do swojej kuchni. Przynajmniej tak twierdzi. Poza tym wrócił z lasu siwy, a przecież nie jest jeszcze starcem. Musiał zobaczyć coś o czym nawet boi się mówić – przekonywał ojciec córkę.

- i tak nie wierzę w to co mawiają. Zabobonni i wystraszeni wieśniacy!

- zamilcz! Nie obrażaj ludzi dlatego, że się boją. Są starsi od ciebie, widzieli więcej, więcej rozumieją.

- a co mogli widzieć jeśli nie mają czasu oderwać zgarbionych pleców od uprawy ziemi czy bydła?! Przez całe życie widzą tylko ziemię i gnój. Nawet boją się patrzeć na ten las, a myślenie o tym co jest poza jego granicą przeraża ich bardziej niż wyrywanie bolącego zęba. Tato, spójrz jaki ten las jest ogromny i piękny. Nawet jeśli żyją tam stworzenia groźne, to przecież nic nie znaczy. Na równinach czy wzgórzach czy w innych lasach, przecież też żyją różne niebezpieczne stworzenia. Ludzie po prostu boją się tego, że przez mgłę nie do końca widzą jak takie zwierzę wygląda i dorabiają im rogi, kły i inne mordercze członki.

 

Mitro nie mógł się nie zgodzić z rozumowaniem córki, ale jednocześnie wiedział, że jeśli jej przytaknie, to tylko zachęci ją do zapuszczenia się w ostępy lasu i zbadania go.

- Nie! – powiedział stanowczo – nawet o tym nie myśl!

- o czym? – spytała, najbardziej niewinnie jak umiała.

- jesteś niemożliwa – uśmiechnął się – wiesz o czym. I nie patrz tak na mnie, to na mnie nie działa – ale działało. Spojrzenie i uśmiech jego córki zawsze łagodziło nawet największą jego złość. Kochał ją i oddałby za nią życie. – i tak nie pozwolę ci tam iść. Wybij to sobie z głowy.

- a opowiedz mi jeszcze raz o Denym tato.

 

Mitro nie słyszał osobiście tej opowieści. Karczmarz ponoć był strasznie wystraszony i mocno bełkotał gdy ją opowiadał, ale przez cztery lata ludzie dopisali sobie tą historię i powstała kolejna legenda o mglistym lesie służąca do straszenia dzieci.

- No dobrze. Dobrze – Kowal zniżył głos by nadać opowieści bardziej mrocznego klimatu i zaczął opowiadać:

- Pewnego ranka do gospody zawitała czarująca młoda kobieta. Nikt nie zwrócił na nią uwagi poza karczmarzem. Ten zaś zachowywał się jak zaczarowany, skakał przy niej usługiwał jej. Był w stanie spełnić najdziwniejsze jej zachcianki. W końcu kobieta zapragnęła na deser owocu, której nazwy karczmarz do dziś nie pamięta. Ponoć owoc ten rósł na skraju mglistego lasu. Do tego miał być tak smaczny, że jego gospoda stała by się słynna na całe królestwo. Karczmarz wziął ze sobą swojego najlepszego ochroniarza, w sumie jedynego, ale jak to w dobrej bajce bywa, należy podkreślić rangę jej bohatera. Nie zmienia to faktu, że najemnik ten mimo dojrzałego wieku był świetnym wojownikiem. Posiadał dobrze wykonaną skurzaną zbroję, barwioną na czarno i zdobioną symbolami obcego pochodzenia. Zbroja posiadała wiele widocznych wytarć, co świadczyło, że jej właściciel przeszedł swoje w bojach. Posługiwał się jednoręcznym długim mieczem. Było to bardzo popularne ostrze wśród najemników. Niezbyt ciężkie, ale potrafiące sięgnąć daleko i szybko. Na plecach zawieszony miał długi łuk myśliwski i mógł z niego trafić nie czyniąc krzywdy a jednocześnie unieruchamiając, uciekającego klienta, który chciał wymigać się od zapłacenia rachunku. Deny nie wyróżniał się wzrostem i posturą jak wielu wojowników. Był raczej szczupły i zwinny. W czasie walki opierał się na wiedzy i doświadczeniu. Na wszystkim tym co wyniósł z treningów najemników jak i z późniejszych wojaży. Może ochrona karczmy gdzieś w zapomnianej przez ludzi dziurze nie była szczytem jego marzeń o karierze, ale nikt tak naprawdę nie wiedział z jakich powodów Deny zjawił się w naszej osadzie – Mitro zamyślił się na chwilę próbując ułożyć dalsze słowa opowieści w składną historię. – Tego popołudnia, karczmarz zamknął wcześniej swoje królestwo i wraz z Denym udali się do lasu po tajemniczy owoc. Karczmarz liczył na doskonały wzrok Denego, który słynął z tego, że z łuku potrafi trafić w monetę nawet z kilkudziesięciu metrów. Karczmarz bał się zapuszczać głębiej w las, jednak Deny nie podzielał jego strachu. W jednej chwili mgła zgęstniała tak bardzo, że karczmarz nie wiedział, w którym kierunku udać się by wyjść z lasu. I wtedy wszystko się zaczęło... – Weronika słuchała z zapartym tchem i z rozdziawionymi ustami. Uwielbiała te historie o mglistym lesie. Wszystkie jakie opowiadali i rolnicy, i osadnicy, i podróżni. Fascynacja lasem zrodziła się w jej sercu od pierwszej chwili gdy go zobaczyła. Ojciec jeszcze bardziej zniżył głos – Zaczęło się od tego, że najpierw usłyszeli świst i jęk, który czasem wydawało się że pochodzi od ludzi by za chwilę przeradzać się w demoniczny ryk. Dźwięk ten jednak dobiegał z bardzo daleka niesiony przez wiatr i zniekształcony przez inne odgłosy żyjącego lasu. Później zerwała się wichura. Na granicy widoczności mgła zaczęła formować potwory z lasu. Karczmarz wyraźnie widział kształty wyłaniające się i spowite mgłą. Pazury, szczęki i kolczaste ogony sięgały po niego. Deny stanął w jego obronie i dobył miecza. Walcząc spychał je w głąb lasu. Po chwili zniknął wraz z nimi a mgła stała się znowu rzadsza. Karczmarz był przerażony, chciał iść po Denego, ale bał się ruszyć z miejsca. Widział granicę lasu otwierającą się na wzgórza, ale strach odebrał mu władzę w nogach. I wtedy stała się rzecz najgorsza. Przez las przebiegł straszny krzyk wyrażający tyle cierpienia ile karczmarz nie słyszał i nie widział przez całe dotychczasowe swoje życie. Z mgły wyleciało rozszarpane ciało i kawał nie nadającego się do zidentyfikowania mięsa spadł tuż koło niego. Karczmarz rozpoznał jedynie fragment naramiennika Denego i zmoczył spodnie. Chwilę potem zemdlał. Gdy był nieprzytomny miał okropne koszmary o potworach rozszarpujących jego ciało, o śmierci i złu wypełzającym przez szczeliny. Widział jak powstają nieumarli i demony. Widział jak niszczą to co znał i kochał. Gdy się ocknął było już prawie ciemno. Wydawało mu się że widzi starą kobietę znikającą we mgle. Nie miał odwagi by sprawdzić. Wstał i uciekł. Gdy dotarł do gospody zaszył się w swoich pokojach. Później gdy ludzie pytali go o to co się wydarzyło, opowiadał różne historie o potworach z lasu, o mgle, o kobiecie i o magii. Szerzył wizje zagłady świata i otworzeniu się świata umarłych. Jego opowieści nigdy nie były jednakowe, tak jakby nie mógł sobie przypomnieć co dokładnie się wydarzyło. Obarczał za to winą magię lasu i ludzie nigdy tego nie kwestionowali. W końcu znachorce udało się przywrócić karczmarzowi spokój ducha, jednak jego włosy do dziś są siwe mimo tego, że nie jest starcem. Denego więcej nikt nie widział i nikt o nim nic nie słyszał – tak zakończył Mitro swoją opowieść, a Weronika jeszcze chwilę wpatrywała się w niego z rozdziawioną buzią. Mitro puknął palcem jej dolną szczękę, która zamknęła się z lekkim stuknięciem – oboje się roześmiali – chodźmy już do domu – powiedział kowal – Jutro też jest dzień.

 

Weronika jednak nie mogła spać spokojnie. Śniły jej się wizje podobne do tych o których opowiadał karczmarz. Widziała świat umarłych, demony, dusze, nieumarłych wychodzących przez otwarte szczeliny ziejące pustką. Widziała siebie i jakiegoś nieznajomego mężczyznę leżącego w błocie. Widziała maskę, która niegdyś była biała, a teraz stała się czarniejsza niż noc. Widziała miecz wokół, którego wirowały dusze, a może była to jedna dusza spowijająca i chroniąca ostrze miecza. Obudziła się w środku nocy i pobiegła do lasu.

 

Jakiś hałas w przedsionku obudził Mitra. Wstał i spojrzał na puste łóżko. Pomyślał o żonie. Zbiegł na dół i zobaczył otwarte drzwi. Wybiegł. W oddali zobaczył cień córki szybko oddalający się w kierunku lasu. Nawet nie zamknął za sobą drzwi. Pobiegł nie zważając na to, że nie zabrał broni. Nie było czasu.

 

Następnego dnia przypadkowy klient odkrył że warsztat Mitra stoi pusty. Kilka dni później, niezauważona przez nikogo, pojawiła się w nim stara kobieta. Zabrała wygrawerowane pierścienie i odeszła również przez nikogo nie zauważona. Miejscowi zaczęli snuć nową legendę o kowalu i jego córce Weronice.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • kisoyu 12.02.2015
    Bardzo przyjazna postać kowala. Niby dużo o nim nie ma, ale jakoś łatwo zapałać do niego sympatią. Taki dobry, silny ojciec. Ta kuźnia aż się prosi w mojej wyobraźni o jakieś soczyste opisy: parno, duszno, smoliste, węgielne, żelazne, masywne. Podobała mi się legenda, bo takie przypowieści dodają coś smaczniejszego do świata. Córka kowala podejrzewam jest jakąś "wybranką", ale ciekawi mnie jak dokładnie zamierzasz rozwinąć i wyjaśnić ten wątek, bo sama jej postać - póki co - nie wzbudza we mnie nic dobrego, może dlatego, że za dziećmi nie przepadam xD Ogólnie sporo niewiadomych, które zwiastują tajemniczą historię, a to lubię :D
  • Prue 12.02.2015
    Bardzo zgrabnie napisane opowiadanie z dość ciekawą i intrygującą historią. Poprawność pisania dodaje jeszcze większej przyjemności w czytaniu. Ode mnie 5
  • Edriwalven 19.02.2015
    A już się bałem, że nikt tego nie czyta. Cieszę się bardzo że się podoba. Cała historia tutaj pomału zaczyna nabierać rumieńców. Dziękuję za podpowiedź, że przydałby się opis kuźni. Nie pomyślałem o tym, bo nie miało to znaczenia dla całej opowieści, ale faktycznie przecież takie smaczki dodają wyrazu i być muszą. Jak to jeden kolega z tej strony powiedział, staraj się malować a nie relacjonować :) Dzięki. Daliście mi znowu trochę siły do kontynuacji :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania