Podróż poza śmierć - 9 - Żądza

Od autora: Witam po dłuższej przerwie. Dużo pracy i choroba, ale w końcu udało mi się pozbierać i znaleźć trochę czasu. Pragnęliście kiedyś czegoś tak bardzo, że zrobilibyście dosłownie wszystko, byle by to osiągnąć? Milej lektury, mam nadzieję że się komuś spodoba.

 

 

Weronika bawiła się na podwórku, gdy poczuła to uporczywe mrowienie w okolicach karku, które zawsze się pojawiało tuż przed tym, gdy dochodziło w jej otoczeniu do tych, dziwnych i nie dających się wyjaśnić, wypadków. Już przygotowała się, że zaraz coś się wydarzy. Ale zamiast tego zauważyła staruszkę wychodzącą z warsztatu ojca. Staruszka zeszła z kamiennego chodnika na piasek, w którym dziewczynka lepiła budowle, a które tylko jej przypominały prawdziwe zamki czy potwory i podeszła do niej bliżej uśmiechając się. Mrowienie stało się jeszcze silniejsze, a mała miała pewność, że to ta starsza pani je wywołuje. Przez chwilę czekała w napięciu, oczekując na jakąś magię. Może zaraz z rękawów babuleńki wylecą małe gwiazdki i polecą w powietrze, a może wyczaruje jakiś nieznany owoc, albo zamieni się w ptaka i odleci. Jednak staruszka nie zrobiła nic z tych rzeczy tylko odezwała się do niej – Ty jesteś Weronika? – powiedziała głosem wysuszonym przez starość i przyprawiającym o dreszcz, a jednocześnie takim, któremu nie można odmówić. Weronika nie rozmawiała z obcymi, jednak teraz jakaś siła nakazywała jej odpowiedzieć.

- Tak, proszę pani – powiedziała piskliwym głosikiem.

- Las na ciebie czeka, mówił mi o tobie – staruszka powiedziała jeszcze bardziej przenikliwym głosem – choć ze mną, twój tata będzie szczęśliwy, że będziesz mogła nauczyć się wszystkiego co tak bardzo cię ciekawi – skłamała kobieta, ale Weronika uwierzyła jej. Żaden kochający ojciec nie chciałby, aby jego córka w wieku dziesięciu lat opuszczała sama domostwo. Dziewczynka jednak od czasu, gdy ujrzała las, zawsze chciała tam zamieszkać. Zawsze coś ciągnęło ją do niego, a teraz on o niej mówił?! Wydawało jej się to nieprawdopodobne, ale całym sercem wierzyła w każde słowo, które opuściło usta starszej kobiety. Najchętniej od razu pobiegła by ze staruszką i tylko myśl o tacie powstrzymywała ją. Jednak gdy już postanowiła pójść za starowinką, okazało się, że ta gdzieś zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu. Mrowienie ustało, ale Weronika nie mogła przestać myśleć o lesie.

 

Jeszcze tego wieczora namówiła Mitra, aby razem poszli na wzgórza by popatrzeć na las. Potem kolejnego wieczoru znowu i znowu, i tak przez kolejnych dziesięć dni. Każdej nocy też śniła straszne sny, które jednocześnie wydawały się jej piękne, jak spełnienie jej marzeń. Raz śniła o czarnej masce, zniszczonej, popękanej, która aż emanowała magią i siłą, cierpieniem i miłością, rozpaczą i brakiem nadziei. Innym razem widziała jak całe zamki zapadają się w szczelinach. Coraz częściej też widywała we śnie nieprzytomnego mężczyznę z rozciętą skronią, leżącego w błocie w zamglonym lesie. Mogła nawet rozpoznać rysy jego twarzy. Co nocy śniła też o tym, że w swojej białej piżamie w księżyce i gwiazdki wbiega we mgłę i znika w ścianie lasu. Ten sen lubiła najbardziej. Widziała też piękną kobiecą twarz, której nie znała, a która sprawiała wrażenie jakby coś do niej mówiła. Weronika nie mogła usłyszeć co mówi, bo nie słyszała słów. Po chwili twarz ta zamieniała się w białą owalną maskę, a następnie czarniała i pękała na bokach. Z pęknięć jak pajęczyna żył rozchodziła się na zewnątrz krwawa sieć, a tam gdzie dotykała ziemi, powstawała mała szczelinka na przedziwnej mapie wyrzeźbionej w podłodze, na której płonęło kilka płomieni. Weronika nie rozumiała tego snu i nie wiedziała jaki może mieć z nim związek. W innych snach śniła również o mieczu. Pięknym, zrobionym z najwyższą starannością, myślała że to miecz wykonany przez jej tatę. Nie wiedziała czemu tak myślała, ale przecież w snach nigdy nie wiemy skąd wiemy to, czego wiedzieć nie powinniśmy. Potem miecz ten nabierał mocy, a wokół niego wirowała dusza. Czysta i silna. Weronika nie potrafiła połączyć tych snów, ale wiedziała, znowu z tego samego źródła co wiedza o mieczu, że to ma związek z jej przeznaczeniem i z lasem.

 

Minęło dziesięć dni, przez które Weronika unikała spotkań z tatą, jedynie wieczorami wyciągała go na wzgórza gdzie długo dyskutowali. Z dnia na dzień coraz bardziej denerwowało ją, że jej dzielny tata, boi się lasu tak samo jak reszta osady w której mieszkali. Lubiła tylko słuchać opowieści o lesie, ale gdy Mitro kończył opowieść, to po jakimś czasie przychodziło uczucie, że tata nigdy nie nauczy jej tych wszystkich rzeczy, które ona chciałby poznać. Niecierpliwość i złość narastała w niej jak naciągana struna niebezpiecznie zbliżając się do zerwania. Dnia szóstego od wizyty staruszki, pierwszy raz pomyślała, że ojciec nie jest jej do niczego potrzebny, że tylko ta starsza kobieta może nauczyć ją wszystkiego, że ucieknie z domu i poszuka jej. Ona przecież musi żyć w lesie. A skoro taka starowinka może tam mieszkać, to las wcale nie może być taki groźny jak wszyscy mówią. Tata przecież nie będzie miał nic naprzeciw aby jego córka realizowała swoje pragnienia i chęć poznawania świata. Żądza ta narastała w niej z każdym dniem, a nawet z każdą chwilą. Nie wiedziała dlaczego nie chce o niej nic powiedzieć swojemu ojcu. Przecież uważała, że Mitro nie będzie miał nic przeciwko by zaczęła nauki u tej starszej kobiety.

 

Gdy minął dziesiąty dzień, sen jaki ją nawiedził był inny niż wszystkie wcześniejsze. Był tak prawdziwy, że Weronika była pewna, że widzi przyszłość. Mimo, iż był tak samo absurdalny jak wcześniejsze, bardziej zapadł jej w pamięć i odcisnął swoje piętno. Do tej pory śniła o szczelinach i znikających światach, które wydawały się nierealne. Teraz jednak widziała je na wzgórzach, na które tak często chodziła ze swoim ojcem. Widziała jak pomiędzy nieskończoną ścianą lasu a wzgórzami, otwiera się otchłań, jak pęka powietrze i rozdziera się bezgłośnie ukazując Królestwo, którego nie znała. Widziała hordy nieumarłych stojących po drugiej stronie szczeliny, stworzenia o przedziwnych kształtach i wymiarach. Jej dziecięcy umysł nie był w stanie nawet ich opisać. Szczelina rozpruwała powietrze coraz szerzej zasłaniając widok na jej ukochany las. Widziała je również w innych miejscach, w których nigdy nie była, ale wiedziała, że pochodzą z jej świata. Widziała przerażenie ludzi, oraz siebie samą jako wielką czarodziejkę, posiadającą ogromne moce. Obok niej stało kilku wojowników. Nie mogła dostrzec rysów ich twarzy. Jednak każdy z nich wydawał się tak bardzo inny od pozostałych, tak bardzo charakterystyczny, mimo iż nie mogła wyraźnie dostrzec tych cech. Największe wrażenie zrobił na niej jeden z nich. Dziki z szaleństwem w oczach, nieobliczalny. Pierwiastek szaleństwa całej drużyny. Od niego miało zależeć najwięcej, on dzierżył miecz, który Weronika wcześniej widywała w snach, a odziany był w pradawną zbroję z opowieści ojca. Zbroja legendarnego wojownika, który zszedł do otchłani by ją pokonać, ale sam został pokonany. Jednak dusza jego rozpadła się na miliony kawałków. Legendy głosiły, że ktoś noszący pierwiastek jego duszy w sobie miał odnaleźć zarówno zbroję jak i jego towarzysza, wielkiego wilka z którym podróżował ów legendarny wojownik. Jednak czy to możliwe by jakieś stworzenie mogłoby przeżyć tyle lat? Oni mieli przynieść światu zmianę. Zagładę, albo ocalenie. Sen tego nie wyjaśniał. Zresztą jak tak mała grupa ludzi, lub nieludzi, mogła wpłynąć na losy całego świata. Za nimi stał ogromny wilk, bardziej przypominający szczura ze swoją burą krótką i szorstką sierścią, a w jego oczach widniało jeszcze większe i groźniejsze szaleństwo niż w oczach wojownika w legendarnej zbroi.

 

W tym momencie Weronika nagle obudziła się. Jej głowa przepełniona była pragnieniem przeżycia przygody ze snu. Drogą do tej przygody był las a kluczem do wiedzy staruszka, która zasiała w niej to ziarno. Las się o nią upominał, a ona była gotowa. Jej ojciec tylko jej przeszkadzał i blokował ją. Czuła, że nie robi dobrze, ale struna pękła. Jej pragnienie zostało rozszarpane na strzępy i rozlało się po całym organizmie. Tylko las mógł przynieść ukojenie. Wstała z łóżka i wybiegła z pokoju. Zbiegła na dół po drewnianych schodach, otworzyła ciężkie drzwi i poczuła podmuch świeżego, ciepłego nocnego powietrza. Nawet nie spostrzegła, że jest w piżamie w księżyce i gwiazdki. Wybiegła. Jej czarne włosy rozwiał wiatr i poczuła zapach lasu. Nie mogła czuć go z takiej odległości, to było jak zew. Czuła się lekka, czuła się szczęśliwa. Pobiegła wzywana przez przeznaczenie, pchana swoim pragnieniem. Nawet nie zauważyła, że ktoś ją goni. Biegła tak radosna i tak pełna marzeń. Niesiona przez wiatr pragnień. Niesiona magią, którą miała w sobie, a która zmuszała ją do połączenia się z jeszcze silniejszą magią istniejącą w lesie. Noc była ciepła i jasna. Księżyc stał wysoko i oświetlał drogę. Trawy kładły się przed nią na wzgórzach wskazując bezpieczną ścieżkę. Las był coraz bliżej i bliżej. Na jego zachodniej ścianie można było już dostrzec pojedyncze drzewa i mgłę wdzierającą się miedzy nie. Nie słyszała głosu, który próbował ją dogonić. Nie słyszała kroków jej ojca biegnącego za nią. Nie odwracała się. Chciała tylko pobiec do lasu, poznać w końcu tą tajemnicę, o której wszyscy mówią z taką trwogą i strachem.

 

W końcu przekroczyła granicę pierwszych drzew. Poczuła wilgotną mgłę na swoich polikach. Zapach mchu i drzew. Poczuła mokrą ziemię pod nagimi stopami. Odczuwała las całą sobą. Ten przyjął ją gościnie, żadne drzewo ani krzak nie stanęły na jej drodze. Żaden potwór z opowieści się nie pojawił. Mrowienie w okolicach karku objęło jej całe ciało, które pokryło się gęsią skórką. Nawet było to przyjemne uczucie. Biegła przez las, który coraz bardziej gęstniał. Coraz większe i bardziej pokręcone drzewa blokowały ścieżki, ale nie tą, którą biegła, ta sama otwierała się przed nią zapraszając ją w głąb lasu. Nie czuła strachu ani zimna. Nie czuła lęku ani zmęczenia. Słyszała wiatr śpiewający między gałęziami, szelest liści. Promienie księżyca tworząc srebrne miecze prześwitujące przez mgłę i przez korony drzew oświetlały jej drogę, miękką i wilgotną, ale nie grząską ścieżkę, pokrytą gdzieniegdzie mchem. Poza nią między drzewami rosły całe połacie paproci. Przy drzewach kłębiły się małe krzewy próbujące wspiąć się jak najwyżej po ich pniach. Drzewa wyglądały na stare, poskręcane. Ich kora przypominała czarną suchą i spękaną z braku wody ziemię. W wielu miejscach z pęknięć wypływała żywica o intensywnym zapachu. Wchłaniała go całą sobą. Zapach lasu, mchu, wilgoci, mgły. Zapach, który od razu pokochała. Spełniało się jej marzenie.

Średnia ocena: 4.4  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • BreezyLove 13.03.2015
    Wciągnęłam się w Twoje opowiadanie na maxa :) wszystko bardzo dobrze opisane, 5 :)
  • Angela 13.03.2015
    Z wrażenia napiszę tylko ŁAAAAAŁ. A na poważnie świetne opowiadanie. 5, dałabym 6 ale się nie da. :D
  • KarolaKorman 14.03.2015
    Czytało się jak legendę. Bezbłędnie i ładnie napisane :)
  • Edriwalven 15.03.2015
    dziękuję za ciepłe słowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania