Podróż poza śmierć - 6 - Szczury

Od autora: przepraszam że tak późno, ale obowiązki, życie itd... Wracamy do szalonego nieco wojownika. Poznajemy go trochę bardziej. Pojawiają się upiory... czym są? i dlaczego? Wszystko w swoim czasie :) Generalnie w rozdziale tym jest niezła rozpierducha :)

 

 

- Gdzie to było?, gdzie to było? – szeptał do siebie Trebor przeglądając notatki. Za plecami zostawił martwą skorpionicę. Czuł się silny, ale to nie ona była jego celem. Po zabiciu jej wszedł w korytarz prowadzący do wnętrza góry. Początkowo był to prosty tunel wyżłobiony przez rzemieślników. Widać było, że nie powstał naturalnie. Ponadto rzemieślnicy ci, musieli być miłośnikami dłubania w skale, rzeźbiąc w skale filary, które faktycznie wyglądały jakby podtrzymywały korytarz. Wykonane jednak były tak starannie jakby każdy miał być czymś najważniejszym w życiu dla jego twórcy. Początkowo korytarz wił się i skręcał, ale później zamienił się w istny labirynt. Trebor znalazł gdzieś zapiski opisujące dojście do Wrót Pharrosa, jak i opisujące różne mechanizmy i pułapki znajdujące się tam. Gdy tylko doszedł do pierwszego rozwidlenia usiadł na ukruszonej starej kolumnie z kamienia, włożył zapaloną pochodnię w uchwyt, których też było tu dość sporo, gdyż rzemieślnicy w jakiś sposób musieli oświetlać sobie miejsce pracy, i zaczął przeglądać notatki. Nie chciał zgubić się w labiryncie.

 

Od zabicia Króla Kości minęło już kilka miesięcy. Głód dusz jednak nie zmniejszał się, a wręcz przeciwnie. Trebor zauważył w sobie zmiany. Czasem nie czuł się już jak człowiek, ale jak narzędzie. Jak narzędzie czyniące spustoszenie wszędzie gdzie się pojawi. Miał ze sobą dość ciężki plecak, w którym poza notatkami znajdowały się różne drobiazgi przydatne w podróżach. Miał w nim zapalające bomby, zioła przeciwko truciznom, specjalnie sporządzone żywice nadające ostrzu właściwości magicznych i parę innych mniej lub bardziej przydatnych szpargałów. W czasie swoich wędrówek natknął się na Kartografa, którego imienia nie pamiętał, „szalony głupek”. Ale kartograf ten miał bardzo ciekawą bibliotekę. Trebor znalazł w niej opis Wrót oraz tego co jest tu zamknięte. Obawiał się trochę przymierza Królewskich szczurów, gdyż przeciwko większej liczbie dobrze wyszkolonych przeciwników, jego szanse na zabicie Przywódcy Szczurów Królewskich, ogromnego szczura przypominającego wilka, mogło okazać się zadaniem nie do wykonania. Kilka tygodni temu przyjął to zadanie, a właściwie założył się po pijaku z Lefnufem, potężnym wojownikiem z Bractwa Krwi, kiedy to przypadek i ostra popijawa w przystani zmusiła ich by stanęli ramię w ramię z przeciwnikiem o czterech rękach i dwóch tułowiach. A może im się tylko tak wydawało pod wpływem dużej ilości krążącego w ich żyłach alkoholu. Tak czy siak po zabiciu potwora, znaleźli się sami na łodzi płynącej do Bastylii. Mieli dużo czasu na otrzeźwienie i na zwymiotowanie całej zawartości żołądka i nie tylko. Głupie myśli przychodzą człowiekowi do głowy, gdy pijany rzyga przez burtę okrętu. W czasie takiego rzygania współtowarzysze posprzeczali się i Trebor nawet nie zauważył kiedy ściska dłoń Lefnufa przybijając zakład. Po pijaku, czy nie, zakład to zakład. Lefnuf, co prawda musiał odejść do swojego wymiaru, gdyż szczelina, jaką tu przybył mogła zamknąć się w każdej chwili. Od tamtej pory Trebor więcej go nie widział, ale miał nadzieję, że szczeliny będą dla niego przychylne i uda mu się jeszcze nie raz spotkać, tego ogromnego, o tubalnym głosie, i mogącego wypić morze alkoholu, wojownika.

 

Przez kilka tygodni zbierał informacje. Na szczęście natknął się na Kartografa. Zaoszczędziło mu to wielu poszukiwań. Biblioteka w jego domu dostarczyła mu niemal wszystkiego co potrzebował, a czego jeszcze do tej pory nie udało mu się zgromadzić. Wiedział jak dojść do Wrót. Poznał pułapki. Dowiedział się wielu pożytecznych informacji o taktykach walki „szczurów”. Na samą myśl o tych ludziach, którzy służyli szczurom, robiło mu się niedobrze. Kim musieli być, by się tak zniżyć. Obiecywał sobie, że zabije każdego „szczura” jakiego napotka na swojej drodze.

- o jest – uśmiechnął się pod nosem. Na widok wskazówek dotyczących przejścia przez labirynt. Schował resztę notatek do plecaka. Wziął pochodnię i z mieczem w drugim ręku ruszył przed siebie, ściśle trzymając się wskazówek zapisanych na pergaminie – w lewo, w lewo, prawo, do przodu, ukryta ściana, w lewo … - I tak przez kilka kwadr błądził po korytarzach. Czuł że schodzi lekko w dół, a grunt pod jego stopami robi się wilgotny. W niektórych miejscach korytarza zaczęły pojawiać się kałuże. Ogień pochodni odbijany w tafli kałuż potęgował blask, a rozedrgane cienie na ścianach zdawały się większe niż dotychczas. Czasem Treborowi zdawało się, że za jednym czy drugim, rzeźbionym filarem kryje się postać służąca szczurom. Czasem nawet miał wrażenie, że słyszy popiskiwania przypominające szczury. Gdzieniegdzie z sufitu kapała woda tworząc nierówne wyżłobienia pod nogami, po to by spłynąć w dół korytarza i zniknąć gdzieś w szczelinie między skałami.

 

Chodnik nagle zaczął iść w górę. Zgadzało się to z zapiskami. Za chwilę powinno pojawić się wejście do przedsionka Wrót Pharrosa, ogromnej jaskini w większości zalanej wodą. Korytarz zbliżał się ku końcowi już było widać migotliwe światło dobiegające gdzieś z przodu, gdy niespodziewanie kilkanaście kroków przed Treborem, jak z pod ziemi, wyrósł strażnik. Nie był wysoki. Był niższy od Trebora, ale wydawał się ogromny, dzięki swojej posturze, a może zbroi. Swoją sylwetką niemal całkiem zasłaniał przejście przez tunel. W obu dłoniach dzierżył ogromne topory o bardzo krótkiej rękojeści, praktycznie nie wystającej poza obusieczne okrągłe ostrza. Na ostrzach wygrawerowany był szereg znaków w nieznanym Treborowi języku. Miał tylko nadzieję, że nie magicznych. Zbroja z zardzewiałych i poplamionych metalowych łusek sprawiała wrażenie o wiele za dużej na tego małego człowieczka. Ale to nie był człowiek. To był grym. Stworzenie silne, zaciekłe i myślące. To grymowie byli tymi rzemieślnikami, którzy wykuli labirynt. Oni też zamontowali pułapki w jaskiniach przed nim. Oni też potrafili stworzyć doskonały oręż do walki. Trebor czytał o tym wszystkim i zdał sobie sprawę, że to co wygląda na pordzewiałe prostokątne łuski połączone ze sobą grubym drutem, tak naprawdę może być jakimś nieznanym mu materiałem. Na głowie Gryma spoczywał bardzo głęboko zatknięty hełm, z którego wystawała jedynie długa, niemal do pasa, rdzawa broda. Na pierwszy rzut oka wyglądał groźnie i zarazem śmiesznie. Hełm sprawiał wrażenie za dużego. Otwory w hełmie, bardziej wyglądały jak wywietrzniki niż jak otwory, przez które grym mógłby coś zobaczyć. Stworzenie przed nim mimo to przyjęło pozę bojową, jakby chciało w tym walczyć. Trebor zdziwił się z jaką łatwością grym to zrobił – dobra, przecież to tylko jakiś kurdupel w za dużej zbroi, ruszam – pomyślał i zrobił krok do przodu. W tym samym czasie przeciwnik cisnął jednym z dwóch ogromnych toporów w jego kierunku, z taką siłą, że mógłby go przepołowić. O ile by trafił. Trebor padł na mokrą skałę w ostatniej chwili. Pochodnia zgasła zanurzona w jednej z kałuż. Na chwilę stracił wzrok i przestraszył się, że być może drugi topór leci już w jego kierunku by rozpłatać mu głowę. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Zamiast tego poczuł dziwne ukłucie w miejscu mrocznego znaku w okolicach łopatki i na chwilę jakby stracił przytomność. Przerażony tym, że zapewne zginie za chwilę od ciosu, zerwał się na równe nogi i odruchowo wykonał ruch mający sparować broń przeciwnika, jeśli w tym czasie tamten wyprowadziłby cios. Jednak znowu nic się nie wydarzyło. Wzrok pomału przyzwyczaił się do utraty światła. Trebor ze zdziwieniem spostrzegł, że nikt nie stoi na jego drodze, a przed sobą wyraźnie widzi przedsionek Wrót Pharrosa. Otrząsnął się z zimnej wody. Bardziej jakby chciał odrzucić od siebie to wspomnienie lecącego topora niż strząsnąć wodę. Już miał zamiar zastanowić się co to wszystko oznaczało? Czy to był jakiś majak? A może znowu został oszukany przez migoczące światło? Gdy z oddali z jaskini usłyszał odgłosy walki. Jego życie zdawało się niekończącą walką. Gdy zabijał jednego przeciwnika, zaraz na jego drodze stawał kolejny. I wszyscy chcieli go zabić. Nie było końca. Ledwo wyszedł z jednej opresji, a tu już szykują się kolejne problemy. Schylił się, nabrał w dłoń zimnej wody z kałuży i przetarł nią czoło i oczy. Pozwolił by woda go orzeźwiła i schłodziła głowę, przywracając mu koncentrację i ostrość myślenia. W razie co odczepił tarcze z pleców i dobył jej do lewej ręki. W prawej trzymał swój ulubiony mroczny miecz. Zrobił kilka kroków do przodu by zobaczyć co dzieje się w przedsionku.

 

Gdy tylko wyszedł z tunelu został oszołomiony widokiem jaki zobaczył. Nie był pewien czy znalazł się w jaskini czy w szczelinie pomiędzy górami. Światło dobiegało gdzieś z bardzo wysoka. Jednak domyślał się, że jest to światło dzienne, a szczelina sięga aż do szczytu góry. Ściany, gdzie nie spojrzeć były rzeźbione w prostokątne i sześciokątne kształty, niekiedy przypominające schody innym razem drzwi lub puste ramy na obrazy, w których jednak nie było nic poza skałą. Być może było to świadectwem umiłowania do skały, do gór, rasy która dokonała tego dzieła. Gdyż nie trzeba było geologa by domyślić się, iż natura nie stworzyła tych rzeźbień. Gdzieniegdzie na około ram, czy framug, wygrawerowane były symbole lub po prostu ozdobne szlaczki. Być może to były jakieś magiczne znaki w języku Grymów, gdyż od pokoleń miejsce te było w ich posiadaniu. Cała grota była zalana wodą. Gdzieniegdzie wyłaniała się niewielka skalista wysepka. Woda spływała strumykami ze skał, podświetlona przez światło z góry tworzyła niesamowicie piękne srebrne nitki zwisające z ujść często położonych poza zasięgiem wzroku. Niekiedy rozbijała się o skały w miliony drobnych kropelek tworząc małe tęcze. Widok był naprawdę oszałamiający. Cichy szept strumyków wody mieszał się ze szczękiem stali. Na środku, na jednej ze skalnych wysepek biło się dwóch „upiorów”. Jeden, z niebieskawą poświatą, wyraźnie przegrywał, cofając się i zasłaniając tarczą, przed ogromnym napastnikiem z czerwoną poświatą. Trebor nabrał powietrza, a było one wilgotne i rześkie, wręcz dodawało sił. Rozejrzał się aby w razie potrzeby znaleźć dobre miejsce do obrony i do walki. Nieopodal bijących się stał człowiek, a właściwie kolejny „upiór”, tylko że szary. Wyglądało jakby opierał się o ścianę, a właściwie zwisał z niej zahaczony o jakiś wystający fragment skały. Chyba był nieprzytomny. Kątem oka Trebor zauważył jakiś cień chowający się w jaskini pod schodami naprzeciw niego. Być może, był to cień walczących na środku ludzi, ale przeczucie mówiło mu, że jest tu ktoś jeszcze. Ostrożnie ruszył w kierunku walczących. Ogromny człowiek z czerwoną poświatą właśnie rozbił klingą broni tarczę przeciwnika, wyprowadzając go z równowagi i odsłaniając przed następnym ciosem. Doskoczył do niego, uderzył z pięści w brzuch. Wojownik zachwiał się i mało nie zemdlał od siły uderzenie. Trebor chciał już krzyknąć – Oszczędź! – jednak ogromny miecz wylądował na głowie na wpół przytomnego „niebieskiego upiora” i zatrzymał się dopiero gdzieś w połowie tułowia. Rozległ się cichy jęk a „upiór” rozpłynął się. Ogromny czerwony cień ruszył w kierunku wiszącego na skale drobnego człowieka. Woda sięgała mu do połowy ud gdy Treborowi sięgała dalej niż wysokość pasa.

- Lefnuf, byku! – krzyknął Trebor. Czerwona góra zatrzymała się i obróciła w jego kierunku. Rozległ się gromki rubaszny śmiech. Wielkolud ucieszył się na widok starego kumpla. Wykonał gest, do kogoś za plecami Trebora i rzucił szybko uśmiechając się pod nosem – Chwila, skończę robotę i pogadamy. Trebor rzucił okiem za siebie. Na skale nad nim przyklejony był drugi cień, trzymający dwie ciężkie kusze samopowtarzalne w obu dłoniach. Naprawdę wyglądał jak przyklejony. Miejsce w którym wisiał sprawiało wrażenie takiego, że nie da się tam utrzymać bez pomocy rąk. Czerwony cień zeskoczył do wody kilka kroków za plecami Trebora. Opuścił kusze i przeładował by były gotowe do strzału. Ruszył do przodu w kierunku swojego Towarzysza Lefnufa.

- Czekajcie! - krzyknął Trebor – Jeden trup wystarczy. – Powiedział już nieco ciszej, ale tak by mogli go usłyszeć. Podszedł do Lefnufa. Ten wskazał ręką na swojego kumpla – Guthry. Kusznik. – Powiedział przedstawiając towarzysza.

- Jestem Trebor – skinął lekko głową. To samo uczynił Guthry.

- Co jest wieśniaku ? – rzucił Lefnuf do Trebora.

- szczury, byku, szczury. Wydaje mi się że widziałem kilka cieni. Coś się kroi – Trebor wskazał szczelinę pod schodami znajdującą się kilka kroków przed nimi.

- Guthry?! Jak to możliwe że nie zauważyłeś? Co ty u diabła robiłeś tam u góry, podziwiałeś tęcze? – zabrzmiał swoim basem kolos.

Guthry tylko wzruszył ramionami i poszedł wzdłuż ściany w stronę szczeliny. Obie kusze miał gotowe do strzału. Niczego jednak nie zauważył. Trebor rzucił jeszcze raz spojrzeniem na schody nad szczeliną, prowadzące do Trassowej Zatoki Tseldora. Mapy, które znalazł u kartografa bardzo dokładnie przedstawiały plan jaskini. Jeden z wmurowanych na postumentach wysokości pasa świetlików był zapalony. Trebor nie zauważył ani jednego podejrzanego cienia.

- Tam chyba czysto. Co to za biedak wiszący na ścianie? – wskazał nieprzytomnego „szarego upiora”. Upiory pochodziły z innych równoległych światów. Trebor spotkał już wiele różnych upiorów. Dzięki szczelinom, które pojawiły się kilka miesięcy temu możliwe było podróżowanie pomiędzy wymiarami. W krótkim czasie zrodziła się też plotka o jednym świecie, z którego biorą się wszystkie pozostałe, jako jego odbicia. Trebor postanowił zgromadzić jak najwięcej sił pochodzących od dusz pokonanych istot i udać się w podróż by odnaleźć ten wzorzec pozostałych światów. Miał nadzieję, że jest to droga do odwrócenia klątwy i powrotu do swojej ojczyzny. Nauczył się już rozpoznawać po rodzaju poświaty, czy upiór jest wrogo nastawiony czy przyjaźnie, czy neutralnie. Mógł też rozróżnić czy jest dobrym i doświadczonym wojownikiem czy początkującym. Poświaty bardziej doświadczonych wojowników były silniejsze i emanowały mocą przypominającą małe czerwone płomienie wychodzące z ciała upiora. Po przejściu przez szczelinę pozostawało się materialna postacią. Odczuwało się ból i można było zostać zabitym. Jednak śmierć sprawiała tylko, że upiór odsyłany był do swojego wymiaru i właściwie nie ponosił żadnych strat, ale tez niczego nie zyskiwał. Trebor jeszcze dość mało wiedział na ten temat, ale słyszał też, że każda śmierć, niezależnie w jakiej postaci przybliża ich do szaleństwa, obłędu, utraty rozumu i stania się „pustym”. Dopiero zbierał siły i wiedzę by wyruszyć w swoją podróż. Lefnuf, który ciągle podróżował przez szczeliny, wykazywał się wielką nieostrożnością, a może brawurą czy wiarą w swoją siłę. A może jego częste podróże były wymuszone zasadami Bractwa Krwi, do którego należał. W sumie obaj nie rozmawiali na te tematy i obu im to pasowało.

- A nie wiem. Nie pytałem – wzruszył ramionami Lefnuf – Majstrował coś z magią rzuciłem w niego wybuchającą bombę. Nie trafiła. Ale odrzut rzucił go na tamten filar. Uderzył głową i runął na dół. Pewnie złamałby kark, ale jakoś zawiesił się o te dziwne słupy i tak wisi.

- Chyba szczury wyszły na polowanie – powiedział Trebor – ale ten ich cel dość niepozorny – wskazał wiszącego człowieka.

- Hahahaha – roześmiał się Lefnuf – ich cel powiadasz – mówił dalej z rozbawieniem - lepiej zerknij na siebie. Ten biedak to tu chyba jest przez przypadek. Zwłaszcza, że jak tylko się pojawiliśmy z Guthrym, to od razu zjawiła się też ta niebieska menda – machnął ręką od niechcenia, gdzieś w kierunku środka jaskini. Trebor wyciągnął rękę i spojrzał na nią – Szara poświata – pomyślał – No dobra, masz mnie – uśmiechnął się pod nosem Trebor. Czyli to ja jestem celem?

- Aha – powiedział ze zgrywą w głosie Lefnuf – dobrze główkujesz przyjacielu. Chyba „pan szczur” chciał dopilnować by jego tyłkowi nic się nie stało. Może przyzwyczaił się do swojego ogonka – Zaśmiali się obaj, jakby cieszyli się z tego, że jeszcze dziś poleje się tutaj krew.

- Co z nim robimy? – kontynuował rozmowę Lefnuf wskazując na wiszącego.

- Może przyda się jeszcze jedna para rąk, skoro to zasadzka – usłyszał w odpowiedzi.

Trebor podszedł do nieprzytomnego drobnego człowieka, wyszukał w wodzie jego kostur, po czym szturchnął go nim. Lefnuf wszedł na górę i odczepił go ze skały. Szary duch runął do wody i natychmiast ocknął się. Przez chwilę nie wiedział co się dzieje, ale nie wpadał w panikę. Po krótkiej rozmowie okazało się, że szukał skarbów, gdy wciągnięto go w szczelinę. Trebor w trzech zdaniach wyjaśnił mu ich położenie, a Guthry cały czas obserwował przejście pomiędzy jaskiniami znajdujące się pod schodami. Chwilę później czwórka śmiałków opuściła to miejsce przechodząc pod schodami do kolejnej, malutkiej, zalanej groty. Z prawej strony, gdzie znajdowała się skalna wysepka, płonęło ognisko, „to ognisko”. „Szczury” gdzieś się pochowały. Śmiałkowie zgodni byli co do tego, że pewnie przygotowały zasadzkę w następnej jaskini. Mapy mówiły, że kolejna grota jest dużo większa. Jest w niej kilkanaście a może kilkadziesiąt mechanizmów, poukrywanych w wodzie czy wręcz widocznych na ścianach, które uruchamiają pułapki czy otwierają przejścia. Trebor wyjaśnił swojej tymczasowej drużynie ich położenie, oraz nakreślił szybki plan, który brzmiał mniej więcej tak: - Wpadamy i zabijamy wszystko co nas zaatakuje. Mechanizmy są stare, w razie potrzeby może zadziałają gdy się je zniszczy bombą zapalającą. - Wyjął z plecaka kilka i dał każdemu po dwie sztuki. - Jeśli macie odpowiedni klucz, pasujący do mechanizmów Pharrosa, to też możecie go użyć. Pewnikiem zadziała. Jak pobiegniemy prawą stroną, to znajdziemy mniejszą jaskinie. Tam można wejść na górę i z góry łatwiej prowadzić walkę. Gdyby coś nas rozdzieliło, każdy troszczy się o siebie. Na wysokości kilku kroków, jest skalna półka, z niej również prowadzą korytarze do mniejszych pomieszczeń. W jednym z nich jest kolejne takie ognisko. To jest nasz cel. Za ogniskiem jest Dowódca szczurów. Ten jest mój. - Tymi słowami zakończył planowanie Trebor. Jak widać plan nie był zbyt skomplikowany. Przebiec, zabić, dostać się do dowódcy i znowu zabić. Nie było powodu by dalej czekać. Gdyby „szczury” zalały ich swoją liczebnością w tej małej jaskini, to pewnie długo by się nie obronili. Dlatego im dłużej planowali, tym ich szanse na przetrwanie malały.

 

Bractwo szczurów, bo tak je potocznie nazywano, a ich członków „szczurami”, mimo iż byli to ludzie służący Dowódcy szczurów, ostatniemu ze szczurów królewskich, było bardzo starym i bardzo podstępnie działającym bractwem. Przeważnie polowali w przewadze liczebnej i wynajdowali do polowań miejsca gdzie łatwo urządzać zasadzki i gdzie gromadzą się ogromne szczury. Na ich czele stała bestia kilkukrotnie większa od konia. Ten ogromny wybryk natury bardziej przypominał wielkiego, wilka z legend, pilnującego przed laty grobu Artoriasa, jednego z najdzielniejszych rycerzy jaki stąpał po wszystkich światach. Wielu mieszkańców Drangleic przypuszczało, że to być może reinkarnacja wilka Sifa. Niestety poza ogromną posturą przypominającą psa, ale wielkości raczej stodoły niźli znanych komukolwiek zwierząt, szczur ten w niczym nie przypominał swojego domniemanego pierwowzoru. No może był równie zaciekły i sprytny. Prawą ręką „Dowódcy” był Altzair. Człowiek o niewielkich rozmiarach. Szczupłej budowy ciała, blond włosach spiętych z tyłu w kitek. Oczy, przypominające szczurze, chytre i cwane, świdrowały otoczenie jak i przeciwników z wyjątkową wnikliwością. Był sprytny i szybki. Walczył wieloma broniami. Do tego w czasie walki bardzo szybko potrafił je zmieniać. Niektórzy, którym udało się przeżyć spotkanie z nim, mawiali nawet, że potrafi wyprowadzić cios jedną bronią, a gdy ten docierał celu w jego dłoni znajdowało się już zupełnie inne oręże. Czy była to magia czy niesamowita zręczność, Trebor miał nadzieję przekonać się sam. Spodziewał się, że „Dowódca” właśnie Altzairowi każe przeprowadzić akcję ratującą jego nędzny tyłek.

Sytuacja w jakiej się znaleźli nie była więc kolorowa. Gdy dołożyć do tego jeszcze grymów, którzy nie mieli nic przeciwko temu, że „szczury” rozgościły się w ich domostwie, oraz mastodontów, które również żyły tu wraz z grymami, w każdej chwili mogło zrobić się gorąco. Do tego walka w wodzie po pas też nie należała do najłatwiejszych. Spowolnione ruchy, przemoczone pancerze, utrudnione wykonywanie zamachów bronią. Wszystko to dawało ogromną przewagę żyjącym tu stworzeniom. Grymowie nie mieli nic przeciwko bractwu, gdyż im nie zagrażało, a dzięki temu, że ich Dowódca zadomowił się w jednej z jaskiń, a jego najlepsi żołnierze polowali na przypadkowych przechodniów czy poszukiwaczy skarbów, grymowie mogli żyć z dala od wszelkich nacji, tak jak lubili.

 

Wyszli z małej groty do głównej jaskini, gdzie spodziewali się pułapki. O dziwo nic się nie stało. Nie zostali zalani gradem strzał, ani obrzuceni bombami z oliwą czy zmiażdżeni kamieniami spadającymi z góry. Pierwszy wyszedł Trebor, nie dał sobie przetłumaczyć, że chodzi o niego i żeby lepiej trzymał się w środku. Trebor już czuł to podniecenie płynące z walki, tą ekstazę wchłanianych dusz dającą mu coraz większą siłę i moc. Wchłonął już tych dusz naprawdę dużo, skoro zaczęto na niego polować. Został już zauważony przez prawa rządzące się tym światem. W jednym ręku trzymał swoją tarczę, w drugim mroczny miecz, wzmocniony jego magią. Miecz rezonował i falował od ciemnej poświaty, a trzymający go mężczyzna uwielbiał to uczucie. Lefnuf szedł za nim i w rękach dzierżył przeogromny miecz dwuręczny o ostrzu szerokości nogi normalnego człowieka. Ileż siły musiał mieć w sobie by wywijać tym mieczem tak jak inni robią to zwykłymi ostrzami. Oczywiście jego wielkość nie pozwalała mu na tak szybkie wyprowadzanie ciosów, jak czynił to Trebor, ale za to siła z jaką poruszała się ta maszyna zagłady powodowała, że była niemal nie do zatrzymania. Niejednokrotnie próba przyjęcia takiego ciosu na tarczę, kończyła się zmiażdżeniem ręki i roztrzaskaniem tarczy broniącego się. Za nim wszedł nieznajomy, który znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze, jednak nie był przestraszony. Wyjął niewielkich rozmiarów dzwonek, za pomocą którego przed wejściem uczynił jakieś zaklęcie i teraz świecił białą pulsującą poświatą okalającą jego ciało jak magiczna bariera. Spotkało się to z aprobatą wojowników, gdyż magia w starciu z większa liczbą przeciwników mogła okazać się szalenie pomocna. Na końcu wszedł kusznik Guthry, który jaskinie znał jak własny dom. Polował w niej na „szczury” od czasu jak tylko pojawiły się szczeliny. Wielokrotnie też wpadł w ich pułapki ale dzięki temu, iż strzelał z kusz przynajmniej dobrze, jego przeciwnicy padali jak muchy. Każda z kusz potrafiła wystrzelić na raz trzy pociski a jednocześnie dzierżył dwie kusze. Strzelał tak celnie, że jedną serią potrafił powalić sześciu przeciwników. Gdy tylko wyszedł od razu zaczął rozglądać się za swoimi ulubionymi pozycjami strzeleckimi.

Przed nimi na kolejnej z licznych tutaj skalnych wysepek wyłaniających się z wody stała ogromna opancerzona postać. Wyglądała jak pomnik a nie jak coś co mogłoby się poruszyć. Trebor nie spodziewał się zobaczyć Mastodonta, Starożytnego Rycerza, na własne oczy. Myślał, że te legendarne stworzenia, niegdyś powołane do życia przez mroczne rytuały, już dawno odeszły w zapomnienie. Skąd to stworzenie wzięło się w kamiennych grotach i jak grymom, lub Dowódcy szczurów udało się zapanować nad ich wolą i zmusić je do służby?. Tego nawet nie próbował się domyślić. Ruszył, możliwie szybko na ile pozwalała mu sięgająca do pasa woda, na przeciwnika. Bardziej zależało mu na zdobyciu terenu, suchego, gdzie mógłby prowadzić walkę, niż na zabiciu tej budzącej respekt istoty. Gdy zbliżał się do wysepki usłyszał szczęk mechanizmów. Dźwięk rozniósł się po grocie odbijając się echem od ścian i potęgując. Jęk starych urządzeń, nieco przypominający jęk ludzki, oraz zgrzyt przesuwających się kamieni rozpoczął to co wydarzyło się dalej. Trebor już prawie dopadł wysepki, gdy olbrzymi mastodont obrócił się w jego kierunku i zaszarżował. Jego ogromne nogi wzbudziły falę w wodzie w której brodził. Był tak potężny, że Trebor sięgał mu ledwo do pasa, może nawet mógłby przejść pod nogami, gdyby nie zbroja. Zbroja pradawnego rycerza była równie imponująca co on sam. Połyskiwała złotym kolorem, choć już matowa i wytarta. Olbrzymie ramiona. Napierśnik, z którego wystawały kły z białej kości. Hełm skrywający głowę z pod którego wystawała silna trąba jak u słonia i olbrzymie białe kły, którymi mógłby zabić gdyby nie miał broni. Na nieszczęście Mastodont dzierżył olbrzymią halabardę której grot wykonany był z podobnego materiału co jego zbroja. Tarcza była dwukrotnie większa niż sam Trebor. Potwór nie był tak szybki jak zaprawiony w bojach wojownik. Trebor rzucił się w wodę unikając szarży, wypłynął dwa kroki obok poza zasięgiem wzroku mastodonta. Fala przewróciła małego czarodzieja, który szedł za Lefnufem, podtapiając go. A mastodont ruszył prosto na świecącego czerwoną aurą olbrzymiego ludzkiego wojownika. W tym samym czasie otworzyły się skrytki w ścianach jaskiń, a ze skrytek tych wypełzły szczury. Ogromne szczury, takie, które mogłyby polować na koty, a nie odwrotnie. Były ich dziesiątki i umiały pływać. Fala szczurów przesuwała się po wodzie zacieśniając krąg. Trebor odwrócił się w stronę Starożytnego Rycerza i kątem oka zauważył Guthrego wspinającego się na skalną półkę znajdującą się około trzech długości człowieka nad nimi. Guthry kilkoma szybkimi susami przedostał się po rzeźbionych sześcianach i framugach pustych skalistych obrazów dostając się na górę. Z lewej strony wybiegła do niego ludzka postać trzymająca krótki miecz. Z prawej drugi „szczur”, napiął łuk celując w głowę czerwonego upiora. Rozpoznali go. Słyszeli o Guthrym kuszniku. Guthry wyprostował się gdy tylko wskoczył na półkę. Trebor uniósł miecz by ugodzić nim odsłonięte ścięgna nad piętą mastodonta. Poczuł zew bitwy i jak w zwolnionym tempie obserwował bieg wydarzeń. Jego wzrok, słuch i wszystkie zmysły wyostrzyły się, przestał odczuwać zimno bijące od wody oraz ból. Uniósł miecz. Gutry stanął w rozkroku i sam wygiął się jak łuk. Rozpostarł ręce na boki celując w oprawców. Zadarł głowę do góry i zamknął oczy. Miecz Trebora zmierzał ku odsłoniętym ścięgnom. „Szczur” po prawej napinał cięciwę. Trebor słyszał jęk rozginanego drewna. Kilka stóp wyżej na skalnej półce stał mężczyzna z rozstawionymi rękami, w których dzierżył dwie kusze. Strumień spadający z góry szczeliny rozbryzgiwał się nad nim na miliony kropel spadających na jego twarz uniesioną w niebo. Oczy miał zamknięte. Kusza w lewej ręce jakby sama podążała za biegnącym „szczurem” dzierżącym miecz. Prawa nieruchomo wycelowana była w głowę łucznika. Miecz opadł i jednocześnie zabrzmiało kliknięcie spustu obu kusz. Trzy szybkie dmuchnięcia przecinające powietrze. Sześć bełtów poszybowało w kierunku swoich celów. Guthry cały czas twarz miał zwróconą ku niebu. Obaj wojownicy z bractwa szczurów padli martwi. Zwolniona cięciwa nienapiętego do końca łuku wystrzeliła strzałę na kilka stóp w powietrze nie czyniąc nikomu krzywdy. Guthry wzdrygnął się jakby poczuł dreszcz i od razu skoczył na ścianę wspinając się na zagłębienie w skałach kilka stóp od niego. Rozległ się ryk mastodonta. Przecięta tętnica nad piętą, trysnęła krwią, strzeliły ścięgna. Olbrzym zwalił się na kolano. Lefnuf wyprowadził zamach z nad głowy dosięgając karku bestii. Mały czarodziej wystawił głowę spod wody łakomie zaczerpując powietrza. Dalej był już tylko chaos. Trebor stał na wysepce tnąc nadpływające ze wszystkich kierunków szczury. Stał sam, gdyż w tym stanie nawet Lefnuf nie odważył by się do niego podejść. Szybkość i precyzja jego cieć była imponująca. Miało się wrażenie, że jest nieśmiertelny. Że nie można go trafić. Unikał strzał lub odbijał je tarczą. Ciął na lewo i prawo, a woda pomału zamieniała się w krew i czerwonymi kręgami rozlewała się od skalistej wysepki na której stał. Lefnuf złapał małego czarodzieja i zaczął uciekać z nim wzdłuż ściany po prawej stronie, tak jak zaplanowali. Przejść do mniejszej groty i wejść na wyższą półkę, na której nad ich głowami kilku grymów oraz szczurzych żołnierzy próbowało ich dosięgnąć kamieniami. Jeden z grymów runął w dół mało nie trafiając swą ogromną kamienną tarczą małego czarodzieja. Lefnuf wziął tarcze i dźwignął ją nad głowę zasłaniając się od kamiennych pocisków. Mały czarodziej odzyskał spokój i wypatrzył łucznika po przeciwległej stronie groty. Z jego ręki trzymającej dzwonek wystrzeliła świecąca i przypominająca błyskawicę żółta włócznia. Zaskwierczało w powietrzu, a łucznik zwalił się do wody. Chwilę po tym z góry posypały się gliniane flakoniki. Kilka z nich wpadło w wodę, ale kilka rozbiło się na uniesionej kamiennej tarczy i bryznęło czarnym oleistym płynem. Gdzieś z innego miejsca jaskini kolejny łucznik założył na cięciwę płonącą strzałę, ale zanim wystrzelił spadł do wody, a z jego czaszki wystawały trzy bełty od kuszy – Biegnij mały! – stanowczo acz cicho szepnął do czarodzieja Lefnuf i przyspieszył ciągnąc towarzysza za długi płaszcz. Kusznik zmienił pozycję, zeskoczył na półkę, założył kuszę, którą trzymał w prawej ręce na specjalny uchwyt przewieszony przez jego ciało i dobył krótkiego sztyletu. Przebiegł kilka kroków półką skalną po lewej stronie groty. Za nim biegło kilku szczurzych, tylko z nazwy, wojowników. Guthry na oślep strzelił do tyłu. Jeden z napastników padł. Wyjął z zakamarków swojej szaty zapalającą bombę i przebiegając przez kamienny mostek wrzucił ją do mechanizmu, wybuchem uruchamiając pułapkę. Ze ściany po lewej stronie wystrzeliły wirujące okrągłe tarcze, uzbrojone w naostrzone zęby. Kusznik przetoczył się pod ostatnią z nich unikając śmiertelnego ciosu i wylądował po drugiej stronie mostku na półce. Pościg, nie zdążył wyhamować i dwóch kolejnych szczurzych wojowników zginęło od własnych pułapek. Trzech pozostałych wypatrywało dobrego momentu by przebiec na drugą stronę kamiennej kładki. Zniszczony bombą zapalającą mechanizm nie dał się już wyłączyć. Co kilka sekund nad kłądką miotane były okrągłe zębate tarcze odgradzając ściganego od jego napastników. Guthry wyjął sześcienny przedmiot, który zdobył polując na szczury. Włożył go do otworu, o takim samym kształcie, przypominającego nos, albo usta w kwadratowej głowie wyrzeźbionej na ścianie. Tuż przed nim w ścianie otworzyło się przejście. Guthry wiedział dokąd prowadzi. Wbiegł w odsłonięty korytarz, który skręcał mocno w lewo i zawracał. Po kilku chwilach zeskoczył na skalną półkę znajdując się tuż za plecami pozostałych przy życiu jego prześladowców. Dobył drugiej kuszy i sześć kolejnych bełtów zaświstało w powietrzu. Dwóch oprawców padło, a trzeci w panice rzucił się w ucieczkę przez most. Jedna z zębatych tarcz odcięła mu głowę. Jego ciało runęło na dół do wody. Guthry wspiął się na ścianę do kolejnej wnęki w skale z której miał widok, na swoich towarzyszy i na to co się dzieje nad nimi. Strącił jeszcze dwóch łuczników z zapalającymi strzałami, gdy nagle z jednej z dziur nad głowami czarodzieja i Lefnufa wytoczyła się mała zapalająca bomba, która spadła prosto na kamienną tarczę. Całe otoczenie stanęło nagle w płomieniach. Niektóre sięgnęły i podpaliły jednego ze szczurów nad nimi. Szczur w panice zeskoczył na dół by ugasić ogień i wynurzył się tuż pod ostrzem Trebora, jego głowa ze zgrzytem oddzieliła się od reszty ciała. Trebor ciął nieprzerwanie płynące do niego ogromne szczury co jakiś czas odbijając lecące w jego kierunku strzały. Był niezmordowany, a jednocześnie śledził wszystko co dzieje się w zasięgu jego wzroku. Lefnuf wraz z czarodziejem odrzucili płonącą tarczę od siebie tworząc falę wody i odsłaniając sobie przejście przez ogień. Dzięki wilgoci i wodzie zalewająca jaskinię uniknęli poparzeń i przedostali się do kamiennej bramy otwierającej się na drugą grotę. Gdy stanęli w progu Mały czarodziej uniósł dzwonek a z jego ręki wystrzeliła w powietrzę niewielka świecąca i rozedrgana kula. Krzyknął coś wskazując Lefnufowi drugą grotę i pchnął go w tamtym kierunku w ostatniej chwili. Z kuli nagle jak opętane zaczęły strzelać błyskawice. Huk burzy rozniósł się echem po całej grocie. Zatrzęsło się w posadach. Każda błyskawica, która trafiła w wodę, rozchodziła się po niej śmiercionośną falą. Dziesiątki szczurów padały porażone. Niektóre błyskawice strzelały też do góry trafiając to w grymów to w szczurzych wojowników lub w skały. Oszałamiający huk i trzaski wyładowań coraz bardziej potęgowane przez echo powodowały, że jaskinia zaczęła drżeć. Szczurzy wojownicy zaczęli uciekać w głębsze tunele. Guthry przytrzymał się rękoma skały. Jedna z błyskawic trafiła w ścianę niedaleko Trebora, ta oderwała się od reszty góry i z hukiem, i trzaskiem runęła w dół. Posypały się kamienie i głazy. Kilku przeciwników zostało pochowanych na zawsze. Prawa strona jaskini zawaliła się zasłaniając przejście do mniejszej groty. Osuwisko kamieni sięgało teraz stóp Trebora, który nie czekając na rozwój wypadków wspiął się po nim wyżej. Głazy i mniejsze kamienie cały czas leciały na dół z górnych partii szczeliny tworzącej jaskinię. Wiele szczurów i szczurzych wojowników zostało przysypanych. Trebor nieco oprzytomniał. Znalazł się na górnej półce, ale droga do siedziby Dowódcy szczurów z tej strony była zasypana. Trzeba było biec na około. Rozejrzał się. Po drodze musiałby minąć lub zabić czterech grymów wojowników. Z ogromnymi kamiennymi tarczami i młotami przypominającymi kowadła – Straszna rasa – pomyślał – tylko trochę niższa od ludzi, ale jak silna, co można byłoby zrobić z całą taką armią, a włączając w jej szeregi jeszcze rycerzy mastodontów? – niezniszczalna potęga. Jeden z grymów, mniejszy niż czwórka wojowników majstrował coś przy jednym z mechanizmów. Najwyraźniej lawina musiała go uszkodzić, bo nie chciał zaskoczyć. Trebor zlokalizował Guthrego przyklejonego do ściany i wskazał ręką na gryma. Coś świsnęło i grym zwalił się z sześcioma bełtami wystającymi z jego ciała. Po prawej stronie, kilka kroków przed Treborem krótkie schody prowadziły do drugiej bramy otwierającej się na grotę obok. Trebor pobiegł w tamtym kierunku by zobaczyć czy nic nie stało się jego kumplowi. Gdy tylko postawił nogę na schodach z przeciwległej ściany wyleciała zębata, wirująca tarcza. Nie zaskoczyła go jednak i uniknął ostrza. Przeskoczył przez próg i zobaczył co dziej się w drugiej grocie. Tam również wywołana magią burza poczyniła pewne szkody. Kilka zmiażdżonych ciał przez głazy spadające z góry leżało martwych i mocno okaleczonych. Na prawo od niego skalna półka była oberwana. Na lewo Altzair wydawał rozkazy, głosem pozbawionym emocji, pozostałym przy życiu czterem wojownikom.

- więc tak wygląda jego prześladowca – pomyślał – Hej! – krzyknął – Mnie szukasz! – Na chwilę Altazir odwrócił się a jego wojownicy zamarli w bezruchu. Lefnuf i czarodziej skorzystali z okazji i zakończyli wspinaczkę po drabinie wyżłobionej w skale, dostając się na półkę. Oddzielał ich od siebie mały szczurzy oddział dowodzony przez jednego z cwańszych i sprytniejszych zabójców jaki chodził po równoległych światach.

 

Trebor chciał już ruszyć do ataku, gdy nagle z jego lewej strony minął go inny szczurzy wojownik. Już chciał robić unik, gdy zorientował się, że wojownik ten kuleje – trzy bełty wystają z jego łydki, a w plecach niemal do połowy tkwi zębate, już nie wirujące ostrze. Wojownik zrobił jeszcze dwa chwiejne kroki i padł pod stopami Trebora. Chwilę później po jego prawej stanął Guthry.

- co tak późno !? – rzekł z rozbawieniem Trebor.

- czterech grymów ? – wzruszył ramionami Guthry i odwzajemnił uśmiech.

Szczurzy zabójcy najwyraźniej stracili ochotę do walki. Jedynie Altzair, jakby za nic miał śmierć, zachował zdrowy rozsądek i widząc, że czarodziej podnosi po raz kolejny swój dzwonek do góry, rzucił w kierunku Lefnufa i magika samozapalającą bombę. Znowu huk przetoczył się przez jaskinię. Kilka kamieni spadło do wody, zabarwionej krwią zwłok. Bomba nie doleciała do celu i wybuchła gdzieś poniżej miejsca gdzie stali. Wybuch zachwiał półką. Czarodziej uderzył głową o ścianę i stracił przytomność, zatoczył się i runął na dół na złamanie karku. Gdyby nie jego luźna szata, pewnie by nie przeżył, a tak zahaczył się o jeden z sześciennych filarów i zwisł bezładnie. Trebor chcąc wykorzystać niechęć do walki swoich wrogów, rzucił się na nich z dzikim rykiem. To samo uczynił Lefnuf zamykając kleszcze z drugiej strony. Biegł wymachując młynki swoim ogromnym mieczem. Guthry wycelował w przywódcę i miał już wystrzelić, ale nagle zwinął się z bólu. W jego kostkę wpił się ogromny szczur, rozmiarów dużego spasionego kocura. Ból i toksyna rozeszły się błyskawicznie po jego krwioobiegu. Drugi szczur skoczył z wnęki w skale nad jego głową dosięgając szyi kusznika. Kusze wypadły mu z dłoni i z łoskotem wpadły do wody. Jego migotliwa czerwona aura zniknęła i z jękiem rozpłynął się w powietrzu. Lefnuf zaklął pod nosem. Wiedział, że szybko się znowu nie zobaczą. Śmierć była wpisana w codzienność królestwa Drangleic i każdy wcześniej czy później jej doświadczał. Śmierć jednak nie była tu ostateczna, każda kolejna zdawała się być podróżą w otchłań, podróżą coraz głębiej w swój coraz bardziej zatracany umysł. Różnie wpływała na każdego i nigdy nie było wiadome, czy po śmierci człowiek nie odrodzi się jako pozbawiony rozumu pusty, szalony i obłąkany. Gnany jedynie rządzą zdobywania choćby skrawka duszy i człowieczeństwa. Gdy tak się stawało, to nie było już nadziei, nie było odwrotu. Nie wiedzieli jak to działa, ale wiedzieli, że każda śmierć przybliża ich do unicestwienia obawiali się jej jak wszędzie w królestwach znanych ludziom. Niespodziewany zwrot akcji ośmielił trochę szczurzych wojowników i zdawałoby się łatwe zwycięstwo przerodziło się w wyrównaną walkę. Altzair w czasie walki często zmieniał broń. Raz walczył kataną, innym razem, sztyletem, by za chwilę nie wiadomo jak dobyć dwuręcznego miecza wiszącego na jego plecach. Trebor zabił jednego z wojowników i starł się w śmiertelnym zwarciu z Altzairem. Lefnuf walczył z trzema na raz i spychany był w stronę walczącego Trebora. Altzair raz uzyskiwał przewagę, gdy po chwili walczący z nim wojownik rozpoznawał technikę jego walki i dostosowywał się do niej. Wtedy Altzair znowu zmieniał broń by zaskoczyć rywala. W końcu obie walczące grupki zeszły się razem zapominając o wiszącym na skale magu. Trebor i Lefnuf zostali zepchnięci do większej jaskini. Śmignęły wirujące ostrza. Świst rozdarł powietrze. Jedno z ostrzy raniło Lefnufa w ramię, ale trafiło w pierś walczącego z nim napastnika. Tamten odrzucony siłą uderzenia padł na ziemię. W jego miejsce pojawił się kolejny przeciwnik. Spychani cofali się, cały czas mając po swojej lewej stronie skałę a po prawej stronie niebezpieczny uskok, gdzie pod nimi woda zabarwiona była niemal całkiem na czerwono od krwi leżących w niej stworzeń. Trebor nie wpadał w szał, jeśli nie czuł śmiertelnego zagrożenia. I tym razem mimo, iż cofali się pod naporem mieczy, nie czuł zbliżającej się fali euforii, która wprowadzała go w ten stan. Zimno kalkulował wszystkie ruchy swojego przeciwnika i wiedział, że ten nie zaskoczy go żadnym ze swoich zagrań. Nauczył się go, rozpracował go. Czekał tylko aż przeciwnik nabierze pewności, że może wygrać, by zadać śmiertelne pchnięcie. Przeszli już na drugą stronę jaskini. Trebor odrzucił tarczę by zachować więcej sił na później i nie męczyć się nadmiernym obciążeniem. Przeszli mostek, a Trebor minął kamiennego gryma trzymającego w ręku topór. Szedł przy samej ścianie, lewa ręką wspierając się o nią a prawą odpierając ataki Altzaira. Altzair myśląc, że przywarł swojego wroga do muru, nie zmieniał broni od dłuższego czasu, gdyż miał wyraźną przewagę. Mimo to nie popełniał błędów. Lefnuf również przeszedł już mostek i plecami oparł się o kamienny posąg gryma. Trebor skrzywił się, gdyż chciał spróbować uruchomić mechanizm wyrzucający topór, wymacał wolną ręką otwór w ścianie i już miał weń wrzucić bombę zapalającą. Jednak Lefnuf mógłby ucierpieć stojąc plecami do kamiennego posągu. W końcu robiąc unik schował się za niego, a miecz przeciwnika na chwilę utkwił miedzy trybami mechanicznego ramienia trzymającego kamienny topór. Trebor wykorzystał moment i wrzucił w otwór bombę po czym odskoczył od ściany. Altzair zachował czujność i skoczył za nim. Bomba wybuchła i połowa mechanizmu wyleciała w powietrze krusząc fragment skały. Coś jęknęło i chrupnęło i przetoczyło się echem po grocie. Mechanizm został uruchomiony. Mechaniczne ramię wyrwało siłującemu się wojownikowi miecz z rąk. Ten pękł na kilka części. Kamienny posąg machnął ramieniem i wyrzucił topór, który nie poleciał daleko. Trafił szczurzego zabójcę prosto w głowę jeszcze zanim został uwolniony z mechanicznej dłoni. Topór wraz wojownikiem polecieli na kilka stóp i zatrzymał się przed nogami ostatniego pozostałego przy życiu „szczura” uczestniczącego w zasadce. Teraz było już dwóch na dwóch. Szczurzy wojownik zrozumiał, że nie ma szans i zaczął uciekać. Lefnuf wyjął z za pasa nóż i cisnął nim w przeciwnika ten, trafiony w udo, zwalił się na most i zaczął się czołgać. Mechaniczny grym wyrzucił drugi kamienny topór, który przybił przeciwnika do podłoża. Szczur przestał się poruszać. Altzair spostrzegł, że został sam, jednak Lefnuf zastanawiał się czy mieszać się do walki. Świadomość przeciwnika za plecami zdekoncentrowała na chwilę Altzaira. Trebor nie czekał, aż ten odzyska koncentrację i pchnął mieczem przed siebie trafiając w szyjną tętnicę. Rozlała się krew. Altzair chwycił za gardło i osunął się po ścianie. Charcząc wyszeptał – to nie koniec – po chwili umarł. Nie był upiorem, więc nie rozpłynął się w powietrzu. Jego ciało umierało, a skała nad nim zachwiana w posadach od wybuchu mechanizmu zadrżała i wielki jej fragment runął z łoskotem na dół zasypując wszystkich. Jednak zanim pierwszy kamień dosięgnął Trebora, ciemność ogarnęła wszystko. Trebor nagle zdezorientowany, znalazł się w korytarzu prowadzącym do góry, lekko zalanym wodą. W lewym ręku trzymał zgaszoną pochodnię, a w prawym miecz. Nie było czasu na myślenie. Toprór właśnie leciał w jego kierunku…

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania