Podróż poza śmierć - 4 - Nowy dzień

Od autora:

Właściwie w tym rozdziale zaczęło się coś tworzyć. Z relacjonowania gry przeszedłem do tworzenia czegoś. Odszedłem bardzo daleko od fabuły samej gry i od jego świata i tu narodził się pomysł napisania własnej opowieści. Pojawia się też kolejna bardzo ważna postać, która na dodatek zamyka dość istotnie pierwszy wątek. Od tego momentu nie jest to już opis gry, a coś co zaczęło żyć własnym życiem. Mam nadzieję, że się spodoba mimo iż rozdział jest dość długi. Długie dopiero się pojawią :) Miłej lektury.

 

Dwóch zamaskowanych zabójców wróciło do siedziby zakonu, który zajmował opuszczoną wierzę na wschodnim krańcu tajemniczego lasu. Wieża wzbijała się wysoko ponad korony drzew, ale mgła chroniła ją przed spojrzeniami ciekawskich. Tajemniczy las, zwany też przez mieszkańców okolicznych osad mglistym lasem, zawsze budził lęk tych, którzy go widzieli. Ludzie z sąsiednich osad opowiadali różne legendy o tym miejscu. Straszono nimi dzieci, gdy te były niegrzeczne. Istniała też legenda, mówiąca o złu, które w nim czyha i kiedyś zbudzi armie nieumarłych. Nikt o zdrowych zmysłach nie zapuszczał się tam nawet w otoczeniu wojska. Las był ostatnią granicą znaną ludzkości i nikt nie wiedział jakie kryje tajemnice. Dlatego to tu zakon Manikinów schronił się po zniknięciu ich założycielki Królowej Mythii. Trudne to były czasy dla Zakonu. Gdy królowa żyła wszystko wyglądało inaczej. Najstarsi bracia zakonni pamiętają jak niegdyś piękna królowa Mythia zwerbowała do służby dziesięciu najsprytniejszych dziesięciolatków w królestwie. Ich rodzice nie wiedzieli o jaką służbę chodziło. Nigdy też więcej nie spotkali się ze swoimi dziećmi, ale wierzyli że pod opieką dobrej królowej będzie im lepiej niż w ich biednych domostwach.

 

Mythia była dobrą królową, do czasu aż zaczęła swoje badania. Coraz mniej widywano ją w królestwie, coraz rzadziej zajmowała się sprawami ludu. Sama nadzorowała tajne treningi swoich młodych podopiecznych. Uczyła ich odporności na ból, uczyła ich nie bać się śmierci, uczyła ich walki. Jej uczniowie już od najmłodszych lat wychowywani byli na bezlitosnych zabójców. I tak powstał Zakon. Nikt nie widział ich twarzy, gdyż królowa kazała nosić im owalne białe maski. Wszyscy ubrani byli w jednakowe nie krępujące ruchów szaty. Królowa wydała również majątek na sprowadzenie oręża, jedynego w swoim rodzaju. Dziwnych zakrzywionych mieczy rozszerzonych na sztychu. Dzięki temu, mimo iż mieczami tymi trudniej było władać, wchodziły one głębiej w ciało i były w stanie przeciąć lekkie zbroje. Młodzicy szybko opanowywali sztukę walki, oraz wyzbywali się własnych emocji i stawali się doskonałym narzędziem. Nikt poza Królową nie wiedział jednak do jakich celów ma służyć to narzędzie. Co dziesięć lat Królowa werbowała kolejne pokolenie młodzików. Kolejnych dziesięciu dziesięciolatków. Jednak z czasem coraz trudniej było jej o werbunek. Zaczęto szemrać o jej badaniach. Mówiono nawet że bada samą śmierć. A zwerbowani młodzi ludzie przepadają bez śladu. Tłum zaczął się buntować, a Mythia coraz bardziej popadała w obłęd. Pewnego dnia zniknęła nakładając na zakon świętą przysięgę, by strzegli jej tajemnic. W królestwie wybuchł bunt. Rządni władzy monarchowie najęli wielu wojowników by wytępić zakon i posiąść bogactwa jakie były pochowane w zamku. Zakon uciekł. Uciekał przez lata, aż trafił tu. Do Tajemniczego lasu. A że byli to ludzie, którzy nie bali się śmierci, przynajmniej sami tak o sobie myśleli, nie bali się też przekroczyć tej ostatniej granicy. Na ironię losu znaleźli się bardzo blisko badań ich królowej. Nawet natrafili na jej ślady. Przez chwile Keschan, najstarszy brat zakonny, posiadający ogromną wiedzę o sztukach walki, zapałał nadzieją odnalezienia królowej i przywrócenia świetności Zakonu. Jednak nic takiego się nie wydarzyło. Po spenetrowaniu olbrzymiej powierzchni lasu natrafili na wschodni jego kraniec. Tam odnaleźli tą opuszczoną i pełną tajemnic budowlę, którą nazwali mglistą wierzą. Od mglistej wierzy prowadziła kamienna droga wzdłuż wschodniego muru. Za murem była już tylko przepaść. Kto i kiedy zbudował mur i wieżę nigdy nie zostało odkryte. Kilka mil od niej, w murze znajdował się wyłom a za nim plac, na którym niegdyś musiały być odprawiane tajemne rytuały. Poza krawędzią tego placu znajdowała się przepaść, a w niej ogromna trąba powietrzna, mroczna, ciemna, wydająca okropne dźwięki. Nawet Manikini nie chcieli się zbliżać do tej okolicy, gdyż dźwięk doprowadzał do obłędu. Las stał się ich nowym domem. Dał im schronienie oraz zapewnił im wyżywienie. Co dziesięć lat grupa zakonników pod osłoną nocy udawała się w podróż by wykraść dziesięciu nowych rekrutów. Nikt nie wiedział skąd Keshan dokładnie wiedział gdzie ich znajdą. Zawsze szli według map sporządzonych przez niego i zawsze trafiali we właściwe miejsce. Keshan przeżył już 30 lat w służbie Królowej i nie zdradzał nikomu skąd wie, kogo i gdzie werbować do szeregów zakonu. Manikini kierowali się twardymi zasadami. Wielu z nich też ginęło w służbie. Keshan pełnił funkcję najwyższego kapłana, choć tak naprawdę był wojownikiem, jak wszyscy pozostali. Przeszedł też takie samo szkolenie jak oni i przeżył. Przeżył i osiągnął wysoką pozycję. Pochodził z trzeciego pokolenia Zakonu. Czyli z trzeciego werbunku. Obecnie miał 46 lat i był najstarszym i jedynym w tym wieku zabójcą. Nikt mu się nie sprzeciwiał, ani nie kwestionował jego rozkazów. Jego najbliższymi i kolejnymi rangą kapłanami byli ludzie z czwartego pokolenia. Było ich trzech. Stanowili oni radę zakonu. Każdy członek rady miał pod sobą maksymalnie po trzech dowódców z czwartego lub piątego pokolenia. Pozostali bracia zakonni byli dobierani do zadań i pod rozkazami jednego z dowódców tworzyli 5 osobowe grupy wypadowe. Patrolowali okolice. Pilnowali „przejścia” – tak nazwał wir nad przepaścią ich przywódca. Keshan też zawsze wybierał jednego z młodych wojowników i prywatnie prowadził jego szkolenie. Był to najbardziej uzdolniony wojownik i w przyszłości miał zastąpić jego miejsce. Obecnie był to kilkunastoletni młodzieniec o imieniu Raydraik, pochodzący z trzeciego pokolenia po zniknięciu Królowej. Raydraik był bardzo zdolnym wojownikiem, w lot pojmował wszystkie techniki walki. Do tego w bardzo młodym wieku sam zaczął tworzyć strategie i techniki pozwalające walczyć jednym stylem pięciu wojownikom na raz. Strategia taka była niczym taniec wielu ostrzy. Ktokolwiek zaatakowany w ten sposób tracił całkowicie orientację w walce. Nie mógł dostrzec kto go atakuje i ilu jest przeciwników. Raydraik nawet nie wyobrażał sobie, ze mógłby ponieść klęskę. Był dumny i nie liczył się ze zdaniem innych. Często nawet nie rozumiał rozkazów Keshana i nie godził się z nimi. Jednak nie mógł się im sprzeciwić, gdyż wydałby na siebie wyrok śmierci. Keshana niepokoiła ambicja Raydraika, ale pamiętał jaki sam był za młodu. Równie ambitny i niepokorny. Wierzył, że właśnie taka droga prowadzi do doskonałości.

Tego dnia, jak zwykle w godzinach porannych, gdy mgła była najbardziej gęsta, Raydraik trenował wraz ze swoim oddziałem nową technikę walki, gdy został wezwany do Keshana. Pobiegł niezwłocznie karząc swoim ludziom ćwiczyć dalej.

- Usiądź – Keshan wskazał ręką stołek przy stojącym na środku pomieszczenia wielkim stole, na którym planowane były wszystkie działania zakonu. Raydraik bez namysłu usiadł – odkryłem coś niepokojącego w księgach Mythii – powiedział. Raydraik milczał nie ukazując zainteresowania. Zapadła chwila ciszy. Keshan zrobił kilka kroków jakby zastanawiając się czy kontynuować swoją wypowiedź.

- Wiesz dlaczego nazwałem wir „przejściem” i kazałem go wam pilnować? – po chwili kontynuował.

- Nie – odparł krótko Raydraik. Zakonnicy w rozmowach między sobą nie używali swoich tytułów. Nikt nikomu nie mówił mistrzu, czy wodzu, czy Panie – nie wiem – powtórzył.

- Nasza królowa odkryła to miejsce w swoich badaniach nad śmiercią. Podejrzewam nawet, że udała się tu przed nami. Natrafiłem na jej ślady w tym lesie. Ten wir na skraju placu rytualnego jest przejściem poza śmierć. Myślę, że nasza królowa przeszła przez to przejście, i że coś się wydarzyło tam po drugiej stronie – zamyślił się znowu i ciężko opadł na drugie krzesło obok Raydraika. Westchnął i położył rękę na jego ramieniu – nie wiem jednak jak to sprawdzić. Studiowałem zapiski nie wychodząc przez całe dnie z tego pomieszczenia, jednak wydaje mi się, że są one nie kompletne, że może coś zgubiliśmy podczas naszej ucieczki – znowu się zamyślił.

- eech, nie wiem co się stanie jeśli ktoś znajdzie to co mogliśmy zgubić – powiedział i wpadł w głębszą zadumę.

Raydraik po raz pierwszy zobaczył, że ich najstarszy kapłan odczuwa strach. Zdziwił się bardzo. A może to był tylko niepokój. Nie wiedział co powiedzieć, więc milczał i czekał na rozwój wypadków.

- musimy zwiększyć czujność – kontynuował Keshan. - Od dziś patrolujemy również granice lasu. Nikt nie może wejść do lasu bez naszej wiedzy.

- ale jest nas za mało by patrolować tak wielki obszar – odpowiedział Raydraik.

- nie! Będziecie dostawać ode mnie szczegółowe instrukcje.

- ale jak?! – zamyślił się Raydraik – skoro będziemy oddaleni o wiele mil?

W odpowiedzi na jego myśli usłyszał – Maski, Ray. Maski!

- Co maski? – ich dowódca znał swoich ludzi tak dobrze, że Ray’a nawet nie zdziwiło że domyślił się o czym myśli.

- One są magiczne. Nie wiem skąd Mythia je wzięła i jak powstały, ale umiem za ich pomocą przekazać wam swoje rozkazy. A nawet więcej. Jeśli wy nauczylibyście się korzystać z magii masek mógłbym widzieć to co wy widzicie. Mythia o tym wiedziała. Ponoć pierwsze pokolenie nauczyło się tego. Z tym, że wystąpiły jakieś komplikacje. Przekaz spowodował, że nie umieli odróżnić rzeczywistości od wizji swoich braci. Skończyło się to masakrą całego oddziału i już więcej Mythia nie próbowała uczyć wojowników posługiwania się magią masek.

- ale jak odbierzemy Twoje rozkazy, skoro nie umiemy się nimi posługiwać?

- usłyszycie. Maski działają tak, że to wysyłający musi umieć wysłać do odpowiedniej maski swoje myśli. Może przekazać słowa jak i obraz. Ja będę ostrożniejszy i będę wam przekazywał tylko krótkie rozkazy.

- Zrozumiałem. Wezwać pozostałych dowódców? – Raydraik poderwał się z krzesła, chcąc wprowadzić w życie swoje słowa.

- Czekaj – Zatrzymał go Keshan – to nie wszystko. Jest jeszcze coś. Znalazłem zapis o przepowiedni związanej z zagładą naszego świata. Ma to związek z „przejściem” i z tym co jest poza nim. Nie wiem w jaki sposób, nie mam części zwojów. Ale szaleństwo człowieka ze świata żywych spowoduje zagładę wszystkiego. Też nie odnalazłem w jaki sposób może się to stać. Ale obawiam się, że Królestwo poza śmiercią otworzy się i przejdą do naszego świata umarli. Zatraci się granica pomiędzy życiem i śmiercią. Wszystko co znamy zostanie zachwiane w swoich podstawach – wciągnął w płuca powietrze, jakby to co zamierza zaraz powiedzieć mogło zadać mu ból – Królowa chyba przeszła poza śmierć przez wir. Myślę, że to o niej mowa, że otworzy przejście z drugiej strony. Znalazłem jeszcze fragment o możliwości odwrócenia tego szaleństwa, ale jest on strasznie zniszczony. Jeśli uda się go odczytać, może dowiemy się czegoś więcej. Teraz jednak stało się jeszcze coś. Nasz człowiek z Miligan, tej osady graniczącej z lasem, doniósł mi, że jest tam ktoś, kto opowiada o podróży poza śmierć. Chciałbym abyś wziął pięciu swoich ludzi i to sprawdził. Nie możecie pozwolić mu dostać się do „przejścia”. Załóżcie maski, spróbuję przekazać wam wskazówki jak go znajdziecie. A teraz nie traćcie czasu. Ruszajcie!

 

Ray niezwłocznie zebrał swój mały oddział i ruszył przez las do jego zachodniej granicy. Droga była długa, ale Manikini byli przyzwyczajeni do wędrówek. Szli w jednym tempie. Rozproszeni. Niewprawne oko mogłoby nawet nie zauważyć piątki ludzi w maskach przemykających przez mgłę. Granica lasu była już bardzo blisko, gdy Raydraik usłyszał w swojej głowie głos Keshana. Był cichy ale wyraźnie można było rozróżnić słowa – pod osłoną nocy udajcie się do osady Miligan. Obiekt zakwaterował się w gospodzie. Wyśledźcie go. Zbadajcie. Jeśli to możliwe przyprowadźcie go do mnie żywego. Jeśli się nie uda, zabijcie. Nie może dostać się w okolice „przejścia”. – Ray odruchowo kiwnął głową jak podczas przyjmowania rozkazów. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież Keshan nie mógł tego zobaczyć. Uśmiechnął się w duchu i gestem przekazał swoim ludziom by jeden po drugim zrównywali się z nim w celu przekazania im rozkazów. Chwilę potem znowu rozproszyli się i tak dotarli do granicy lasu. Był wieczór. Mały oddział Manikinów zbierał siły do dalszej wędrówki. Gdyby ktoś patrzył w stronę lasu nie zauważyłby ich jednak. Czas się dłużył. Raydraik nie mógł się doczekać zapadnięcia zmroku. Nie lubił trwać w bezczynności i męczył się nią. Jednak w tym momencie miał trochę czasu na przemyślenie tego co usłyszał od swojego przywódcy. Jednak śmierć nie jest czymś nieodwracalnym. Tak mu się wydawało w tym momencie. Można przejść poza nią, zbadać ją. Jeśli tak, to można całkowicie wyzbyć się lęku przed śmiercią, który tak sumiennie był zmniejszany przez cały ich trening. Nikt nie wiedział tyle o śmierci, ile Zakon. A teraz Ray czuł się jakby posiadł wiedzę tajemną. Do tego magiczne maski. Głowa pękała mu od myśli. A gdyby samemu też przejść poza śmierć? Sprawdzić co tam jest? Odnaleźć i sprowadzić z powrotem Królową Mythię? Co mógłbym odnaleźć poza „przejściem”? Myśli te nie dawały mu spokoju. Powoli rodziło się w nim pragnienie śmierci. Coś zmieniło się też w królestwie Drangleic, ale nikt tego nie zauważył. Raydraik coraz głębiej zapadał w swoje myśli o śmierci. Doszedł w nich tak głęboko, że nawet zaczął myśleć, że śmierć jest dobra. Ale czy faktycznie śmierć może być dobra, albo zła? Może charakter śmierci zależy tylko od tego jak sami ją postrzegamy? Czy da się pokochać śmierć? W sumie od najmłodszych lat uczono ich zabijać. Ray widział już wiele śmierci. Ale nigdy własnej. Myśl ta jednak coraz mniej go przerażała. W jego głowie naprawdę zaczęło kiełkować ziarenko pragnienia własnej śmierci, a jednocześnie z nim zmniejszało się uczucie strachu przed nią. Miał jednak wątpliwości. Czy człowiek podczas śmierci boi się jej najbardziej? Czy właśnie oddaje się jej i odchodzi w spokoju, bez strachu i bez emocji? Jak będzie wyglądała jego własna śmierć? A może „przejście” jak nazywał wir jego dowódca, pozwala przejść poza śmierć nie umierając?! Nawet nie zauważył jak nastała noc. Jeden z jego ludzi wybudził go szturchnięciem wskazując drugą ręką na niebo.

- ruszamy Ray? – spytał.

Ray zmieszał się trochę, ale szybko odzyskał spokój na twarzy. Zastanawiał się czy jego człowiek zauważył to zmieszanie. W razie co szybko odpowiedział – Tak, Tak. Ruszamy. Ja idę z przodu, a wy, w nierównych odstępach czasu, za mną.

 

Droga do osady prowadziła przez wzgórza. Mały oddział poruszał się szybko starając się wybierać osłonięte przed blaskiem księżyca ścieżki. Gdy wtopili się w osadę dochodziła już północ. Nikt ich nie zauważył. Ray wskazał pięścią na dach jednego z wyższych budynków w osadzie i palcami pokazał liczbę dwa. Chwilę potem wszyscy rozeszli się zebrać informacje. Za dwie kwadry mieli spotkać się na wskazanym dachu i ustalić dalszy plan działania.

 

Osada spała. Mieszkało tu może około tysiąca ludzi. Budynki postawione były zbyt daleko siebie, by móc się poruszać po dachach. Gospoda nie znajdowała się w samym centrum. Od centrum trzeba było odbić nieco na południe. Zabudowania na obrzeżach w większości składały się z drewnianych domów zbudowanych z pali i pokryte były słomianymi dachami. Im bliżej centrum pojawiały się domy podmurowane, z całymi ścianami wykonanymi z kamienia. Dachy jednak wszędzie wykonane były ze słomy. Im bliżej centrum tym domy stały coraz bliżej siebie. Niektóre dwupiętrowe kamieniczki przytulały się do swoich sąsiadów. Ray kilkoma susami wspiął się na dach, ponieważ na ulicach zaczęli pojawiać się przypadkowi przechodnie, wracający do domów, czy po prostu grupy pijanych mężczyzn, którzy głośno dogadując coś na swoje żony, a którzy bali się na trzeźwo spojrzeć im prosto w oczy. W kilka chwil Raydraik znalazł się na dachu kamienicy znajdującej się po drugiej stronie ulicy od gospody. Widział z tego miejsca frontową ścianę. Na dachu gospody leżał drugi człowiek w masce i nasłuchiwał. Ray domyślił się, że to Karig, który przez naturę obdarzony został nadludzkim słuchem. Zakon starał się werbować ludzi posiadających nad wyraz rozwinięty dowolny ze zmysłów. Dzięki temu pięcioosobowy oddział mógł widzieć, czuć i słyszeć wszystko, zanim ktokolwiek, zobaczył lub usłyszał ich. Karig leżał bez ruchu, nasłuchiwał. Minęła niecała kwadra. Karig wskazał, zachodnią część karczmy. Kilka osób na ten gest zajęło pozycje pozwalające zobaczyć, usłyszeć lub wyczuć to co tam się dzieje. Nim minęła druga kwadra wszyscy spotkali się na wyznaczonym dachu.

- jest w środku – powiedział szeptem Karig - rozmawiał z kimś w pokoju, więc nie jest sam.

- o czym rozmawiali? – zapytał Ray.

- nic istotnego. Ten drugi, Edri, chyba nic nie wie o tym gdzie udaje się jego towarzysz. Wydaje się nawet, jakby szedł z nim tylko po to by odwieźć go od jego planów. Rozmawiali trochę o rodzinach. Edri ma wracać do rodziny. Dalej nasz obiekt ma iść sam. Rozmawiali o mglistym lesie. Obiekt jest dobrym wojownikiem, nie boi się lasu i namawiał Edriego by dalej z nim nie szedł. Najwyraźniej mu na nim zależy. Może łączą ich więzy rodzinne.

- może – skomentował szybko Ray - ten drugi nas nie obchodzi. Interesuje nas tylko obiekt. Mu, co zobaczyłeś? – Mu było skrótem od imienia. Całe imię było koszmarnie długie i możliwe do wypowiedzenia tylko przez pobratymców Mu, który został zwerbowany z osad leżących daleko na północy. Mu był oczami całej drużyny. Niekiedy miało się wrażenie, że nawet widzi przez ściany. Oczywiście nie widział. Ale jego sposób postrzegania otoczenia pozwalał mu domyśleć się więcej niż widzi. Niewidoczne w zasięgu jego wzroku obiekty były mu wyświetlane w jego głowie jak malowidła. Patrząc przez okno jego mózg przetwarzał obraz domyślając się co wypełnia całe pomieszczenie i taki obraz widział Mu.

- to prawda – potwierdził szeptem Mu – to wojownik. Ma ze sobą kilka rodzajów broni. Dwa sztylety, falchion, zweihander, sztylet do przebijania kolczug. Jeśli umie się tym wszystkim posługiwać to musi być groźny w walce, nie możemy go lekceważyć. Do tego jego broń, jest dobrze naostrzona, choć dwurak posiada sporo szczerb, co świadczy o tym że był często używany. Ten drugi ma tylko krótki miecz, też w dobrym stanie. Albo jest prawie nowy, albo prawie nie używany.

- nie jest nowy – powiedział Zarin – nie wyczułem zapachu nowych sprzętów.

- dobrze więc – skomentował Ray – wiemy z kim mamy do czynienia. Obiekt nic nie wie, że był obserwowany. Pójdziemy za nim i dopiero w lesie spróbujemy go pojmać.

- nie jest tak dobrze jak myślisz Ray – powiedział ostatni z zabójców – Jest lepszym wojownikiem niż wam się wydaje. Zobaczył nas, albo wyczuł. Wie że jest obserwowany, ale nie daje tego po sobie poznać – Zan był Empatą i wszyscy aż znieruchomieli na jego słowa. Odzywał się rzadko, a gdy coś mówił, to zawsze wtrącał wszystkich w odrętwienie. Jego słowa zawsze spadały na słuchaczy jak grad kamieni i przytłaczały swoim ciężarem. Ray zaklął cicho pod nosem – Kto?! Kogo zauważył?! Jak?! – nie mógł pogodzić się z faktem że zostali odkryci. Każde nawet najmniejsze niepowodzenie wzbudzało w nim ogromny gniew na samego siebie.

- Wszystkich – powiedział spokojnie i po cichu Zan. Ray znowu zaklął. - Kim on jest? – pomyślał. Jak to możliwe? W tej chwili Ray zrozumiał, że nie jest to zwykła misja. Nabrał szacunku dla ściganego obiektu a jednocześnie znienawidził go za to, że ich wykrył.

Plan nagle uległ zmianie, gdyż Mu uniósł bez słowa rękę i wskazał drogę wychodzącą z osady w kierunku wzgórz między Miligan a mglistym lasem. Wszyscy spojrzeli odruchowo w tamtym kierunku i zobaczyli dwóch mężczyzn biegnących lekkim truchtem. Mieli trochę mniej niż milę przewagi. Ray zaklął ponownie, i ponownie poczuł to znienawidzone uczucie popełnienia błędu. Zabójcy szybko zeskoczyli z dachu i ruszyli w pościg. Nie rozumiał tego co się dzieje. Od chwili gdy myśl o śmierci zapanowała w jego głowie, poprzez swoje błędy nagle zaczął się do tej śmierci zbliżać w bardzo szybkim tempie. Wiedział, że błędy w ich fachu prowadzą do śmierci. Wielu innych zakonników zabrała śmierć. Dobra śmierć w boju, honorowa. Ale nie byłoby tak gdyby nie popełnili błędów. Raydraik otrząsnął się z zamyślenia. Biegli. Nie mogli biec zbyt szybko, gdyż musieli zachować siły do ewentualnej walki. A wydawało się, że bez walki się nie obejdzie. Ray był wściekły, miał wrażenie, że przez ostatnich kilka godzin popełnił wiecej błędów niż w całym swoim dotychczasowym życiu.

 

W chwili, gdy księżyc kończył swoją wędrówkę po nocnym niebie, uciekinierzy wbiegli do lasu. Kwadrę za nimi wbiegł również oddział Manikinów prowadzony przez Raydraika. Rozpierzchli się w standardowy szyk. Ich cel poruszał się pewnie w kierunku „przejścia”. Jego towarzysz biegł kilkanaście długości człowieka za nim. Ray postanowił odciąć ich od siebie. Wiedział, że Edri nie poradzi sobie sam w lesie. A nawet jeśli to wykonają zadanie przyprowadzenia obiektu do Mglistej wieży, a ich dowódca podejmie decyzję co zrobić z drugim człowiekiem. Mu wypuścił kilka strzał by ich cel skręcił z wyznaczonej ścieżki. Jednak nie odniosło to zaplanowanego efektu. Jakby wojownik wiedział, że był to celowy zabieg. Może znał ich metody działania?! Ale skąd? Ray był coraz bardziej zdumiony i zaskoczony tym co działo się z każdą chwilą tego pościgu. Las i mgła stawały się coraz gęstsze. Wojownik z przodu ciął gałęzie Falchonem. Robił niesamowity hałas, zdradzając swoje położenie. Nie minęło wiele czasu jak zabójcy wyprzedzili cel. W końcu to był ich las. Czuli się tu jak w domu. Po chwili ścigany wojownik wyszedł na zamgloną polankę, a z przeciwnej strony z mgły wyszli zabójcy. Jeszcze zanim wyszli Ray przekazał im strategię. Wybrał swoją ulubioną. Cel był tego warty. Wojownik rzucił w jego kierunku falchionem. Ray bez trudu odbił miecz.

Uciekaj! – krzyknął obiekt – Uciekaj!.

Czemu mu tak zależało na tym drugim? Może to faktycznie jakiś bliski krewny? - Pomyślał Ray. Wojownik wyjął swój miecz dwuręczny i stanął w pozycji bojowej.

Skorpion – pomyślał Ray – uczyli nas o tych wojownikach. Znowu poczuł ukłucie bólu wywołanego popełnionym błędem, nie było czasu już na zmianę strategii. Zaatakowali. Ale Skorpion ugodził pierwszy. Mu został trafiony, a jego głowa odskoczyła od reszty ciała. Cios był precyzyjny. Sztych broni przeszedł tuż pod maską, oddzielając głowę od reszty ciała. Grzbiet miecza trącił maskę, a ta pękła od siły ciosu. Maska poleciała w innym kierunku niż głowa. Ray jak zahipnotyzowany śledził jej lot, aż miękko upadła w błoto. Pęknięcie pokryło się krwią. Czy to był znak? Jeden z zakrzywionych mieczy Raydraika ciął pod kolano, gdy drugi spadał już z góry na szyjną tętnicę. Skorpion podniósł nogę jednocześnie jelcem miecza blokując drugi cios. Ray przetoczył się po plecach Zana wykonując kopnięcie. Kopnięcie trafiło w twarz wojownika i obróciło go na chwilę plecami do zabójców. Zan w tym czasie już wyprowadzał dwa jednoczesne cięcia na nerki Wojownika. Jedno doszło celu i na materiale pojawiła się szkarłatna plama. Wojownik odskoczył niczym pająk i wydawało się, że rana nie zrobiła na nim większego wrażenia. Zarin rzucił nożem jednocześnie kucając na ziemi. W tym samym czasie Karig nastąpił mu na barki i wyskoczył w powietrze. Zarin, wstając szybkim ruchem, nadał mu dodatkowego pędu. Karig leciał tuż za nożem. Skorpion dostrzegł to wszystko, ale zawahał się. Albo odbije nóż a zabójca rozpłata go swoimi mieczami, albo przyjmie nóź, a zablokuje uderzenie zabójcy. Chwila zawahania kosztowała go wiele. Nie zdążył właściwie ustawić się na to by nóż, nie wyrządził mu szkody. Do tego okazało się, że nóż był zatruty. Zamiast trafić w bark wbił się w obojczyk unieruchamiając jedną z rąk. Skorpion zasłonił cięcie zabójcy. Ale impet ciosu obu zwalił na ziemię. Trucizna osłabiła zmysły wojownika spowalniając jego ruchy. Ray zadał śmiertelne cięcie a jego wzrok spotkał się ze wzrokiem wojownika. Dalej wszystko potoczyło się jak w zwolnionym tempie. Ray przyglądał się śmierci jakby widział ją po raz pierwszy. Wojownik poruszył ustami jakby jeszcze raz chciał krzyknąć „Uciekaj!” Ale głos zamarł w jego martwych piersiach. Odwrócił wzrok od twarzy Raydraika i spojrzał na pękniętą białą maskę, leżącą w błocie zmieszanym z krwią. Z krwią Skorpiona. Ray jeszcze przez chwilę przyglądał się twarzy wojownika. Jakby widział i czuł śmierć, która przyszła po niego. Poczuł dziwną fascynację. Miłość, która wypuściła pierwsze pąki. Ziarenko w jego duszy zaczęło kiełkować. Otrząsnął się. Spojrzał po swoich ludziach. Niedawną euforię szybko zastąpiła złość. Stracił człowieka. On zginął przez jego błąd. Skorpion uderza szybko i nie daje się zwieść tańcom wojennym. Upatruje sobie, jego zdaniem, najsłabszy punkt i atakuje. Próba rozproszenia uwagi wojownika było błędem, gdyż nie powiodła się i przez to zginął jego człowiek. Nie wiedział jak wrócić do wieży i jak wytrzymać widok zawodu w twarzy jego dowódcy. Wstyd ogarnął jego zmysły. Podniósł ciało Mu. Zan wiedział co czuje Ray i emocje te spowodowały że pot ogarnął całe jego ciało. Podniósł głowę zabitego kolegi i pomógł Raydraikowi przenieść ciało do wieży. Karig został by nasłuchiwać towarzysza Skorpiona. Zarin również by zobaczyć czy coś wywęszy. Mgła była bardzo gęsta.

 

Dwóch zamaskowanych zabójców wróciło do siedziby zakonu. Nieśli na swoich barkach Ciało ich kolegi. Pozostali przypatrywali się temu. Wstyd Raydraika sięgał zenitu. Zan czuł, że zaraz spłonie. Zastanawiał się jak jego dowódca wytrzymuje takie napięcie. Nikt niczego nie powiedział. Pochowali swojego brata. Odprawili krótki rytuał. Karig i Zarin również dołączyli chwilę później. Następnie poszli spotkać się z Dowódcą i zdać mu relację z całego zajścia.

Keshan nie ukrywał rozczarowania. Cel miał być żywy. Do tego nie był sam, a oni pozwolili uciec towarzyszowi.

- ty i ty – wskazał w gniewie na Kariga i Zarina – wracacie i musicie znaleźć jego brata.

Brata? – spytał zaskoczony Ray.

- Tak. W zapiskach jest coś o bracie, który z krwi brata powstanie! – dalej mówił w gniewie Keshan – nie wiem co z tego może wyniknąć, gdyż księgi są mocno zniszczone! Bracia… – zdawało się, że mówi teraz bardziej do siebie niż do innych – bracia. Jak mogłem to przeoczyć.

- Nie wiedziałem – próbował tłumaczyć Raydraik.

- Cicho! Muszę się skupić. Raydraik oddal się do swojej celi. Muszę to wszystko przemyśleć. Zan – zbierz odział i ruszajcie do „przejścia”! Nikt nie może się przedostać. Jasne?!

Zan kiwnął głową i szybko wyszedł.

Ray czuł rozczarowanie swojego dowódcy. Nie mógł się jednak z tym pogodzić. Nie rozumiał dlaczego skierowane jest przeciwko niemu. Przecież nic nie wiedział o Bracie z krwi Brata. – Totalny bełkot – myślał. Jego dowódca nie powiedział mu tego. Zataił to. Gniew i poczucie oszukania, braku zaufania narastało z każdą chwilą. Ray wyszedł tak jak kazał mu najwyższy kapłan. Ale cały czas zmagał się z niesprawiedliwością jaka, według niego go spotkała. Dlaczego to Zan zastąpił jego miejsce? To zabolało go bardziej niż wszystko inne. Jak to możliwe, że tak szybko popadł w niełaskę? Doszedł do swojej celi. Słyszał jak na podwórku Zan bez słowa zbiera nowy oddział. Co chwila kolejny z zabójców biegnie do swojej celi po swój ekwipunek i wraca na plac. Ray nie mógł pogodzić się z tym że został odsunięty. Nagle zapragnął śmierci. Wyjął zatruty sztylet i spojrzał na niego. Ogarnęło go dziwne uczucie. Miłość, która kiełkowała, zakwitła. Nagle zapomniał o całym rozczarowaniu. Uczucie jakie ogarnęło jego zmysły było szalone i niewyobrażalne. Nie zdając sobie sprawy wypowiedział szeptem słowa, wbijając wzrok w sztylet: - kocham cię! - Jednak słowa te nie zostały wypowiedziane do kochanki. Skierowane były do myśli o śmierci. Śmierć stała się jego kochanką. Wiedział, że musi umrzeć. W myślach powtórzył – kocham cię. Uśmiech pojawił się na jego twarzy. Z tyłu w okolicach łopatki coś go zapiekło. Odsłonił ramię i zobaczył mroczne kłębiące się znamię – idę do ciebie – powiedział na głos i uniósł sztylet w powietrze. Nagle przyszła mu do głowy inna myśl. Tak silna, że aż Zan stojący na zewnątrz nagle zamarł bez ruchu. Nie skompletował bowiem jeszcze całego oddziału i wiedział, że nie zdąży. Ray szybko schował sztylet za pazuchą i wybiegł. Nikt go nie zauważył. Udał się na drugą stronę muru. Gdy znalazł się w bezpiecznej odległości wspiął się na niego i obserwując okolicę biegł w kierunku „Przejścia”.

 

Zan wziął swój niekompletny oddział i ruszył w pościg. Ale wiedział, że nie zdąży. Nie chciał zdążyć. I tak nie zabił by własnego brata krwi. Przeszli razem zbyt wiele. Pochodzili z tego samego trzeciego pokolenia po zniknięciu Mythi. Gdy dobiegli na miejsce nikogo nie spotkali. „Przejście” huczało i wyło jak zwykle. Rozstawił posterunki i przystąpił do wykonania rozkazu. Nikomu później nie powiedział jak zniknął Raydraik. Nastał dzień.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • moi, l'histoire 31.01.2015
    Wyłapałam trochę błędów, szczególnie interpunkcyjnych. Poza tym wydaje mi się, że niektóre akapity dobrze byłoby podzielić na kilka krótszych - wtedy tekst stałby się bardziej przejrzysty i zyskałby na lekkości. Ale wiesz co? Kompletnie mnie to nie obchodzi, bo zawsze najważniejsza dla mnie jest sama historia, esencja opowieści. A na historię u Ciebie nie można narzekać. Masz pomysł i dobrze go realizujesz. Ode mnie 5.
    Przy okazji: zapraszam do mnie, bo właśnie na opinii osób takich jak Ty, prawdziwie czujących fantastykę, szczególnie mi zależy.
  • Edriwalven 04.09.2015
    Oj, czytam to po raz kolejny. Będę miał poprawiania :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania