Podróż poza śmierć - 3 - Jeden kierunek

Od autora: Bałem się umieszczać ten rozdział, bo jest strasznie oderwany od pozostałych, ale tak do życia został powołany kolejny bohater tej opowieści. Mam nadzieję że dacie radę i że przeżyję komentarze. Miłej lektury. Obiecuję, że następny rozdział będzie dużo lepszy.

 

Trebor wiedział, że aby przeżyć należy zabijać. Im jesteś szybszy i skuteczniejszy tym szybciej dojdziesz do celu. Jego podróż do Drangleic nie trwała długo. Mroczne znamię bolało go mocniej im dalej znajdował się od swego celu. Dzięki temu szybko ustalił kierunek podróży i wyruszył. Był wojownikiem zaprawionym w bojach, niezmordowanym, zaciętym. Podczas walki lepiej było stać daleko od niego, gdyż stawał się nieobliczalny w swoim bojowym transie, jak legendarni berserkerzy. Ciął precyzyjnie często z siłą odcinającą członki przeciwników. Nigdy się nie wahał. Jego ścieżka, wg niego, zawsze wskazywała tylko jeden kierunek. Do przodu. Nigdy się nie cofał. Miał też niespotykaną umiejętność odnajdywania słabych punktów przeciwnika, co sprawiało, że stawał się jeszcze groźniejszy i jeszcze bardziej zabójczy. Trebor nie stronił od picia z druhami w barach i rozróbach po nocach. Jego życie było ciągłym treningiem prowadzącym go do doskonałości w walce w każdych warunkach, niezależnie czy na trzeźwo czy pod wpływem alkoholu czy innych środków odurzających. Wiedział, że przeciwnik może użyć różnej taktyki, że może go zatruć, spowolnić, omamić jakimiś halucynogennymi substancjami, dlatego już zawczasu sam sięgał po tego typu substancje i niejednokrotnie walczył, traktując to jako trening, pod wpływem ich działania. Ludzie się go bali a jednocześnie podziwiali go i szanowali.

 

Wszystko jednak zmieniło się gdy pewnego dnia Trebor poczuł na swoim ramieniu ból i odkrył niepokojący mroczny okrąg, który pulsował i wił się w okolicach łopatki. Nie był uczonym, nie wiedział co z tym zrobić. Na początku próbował ból zapić mocnymi trunkami, później udał się do medyka, który jednak był w stanie wyleczyć jedyne jego kaca, a nie potrafił nic poradzić na coraz bardziej piekące go ramię. W końcu porzucił znany dotychczas świat i udał się w podróż, gnany chęcią zrozumienia. Szybko zauważył, że gdy droga biegła na wschód, to ból ramienia malał. W końcu, ścigany przez zamaskowanych zabójców, stanął u progu przepaści, u krawędzi której wisiał jak lej tornada wir. Ogromny huk jaki wydawał, w którym zdawało się słyszeć ludzkie i nie tylko ludzkie jęki budził przerażenie nawet w nim, jednak zamaskowani zabójcy nie dali mu drogi wyboru. „Tylko jeden kierunek” – tak było przez całe życie. Teraz ten kierunek wskazywał wir. Odrzucił miecz stanął plecami do wiru. Jego pięty wisiały już nad przepaścią. Stał na palcach. Spojrzał w dal. Poczuł wiatr na polikach i w potarganych włosach. W oddali widać już było maski wyłaniające się z ciemności. Rozłożył ręce na boki i pomału zaczął przechylać się do tyłu. Już nie było odwrotu – Tylko jeden kierunek – pomyślał, czując jak jego ciało przechyla się coraz bardziej i bardziej aż w końcu stopy oderwały się od krawędzi i runął w dół.

 

Leciał, spadał bezwładnie. Coraz szybciej i szybciej. Ściany wirującej ciemnej materii zbliżały się do niego w każdej sekundzie wraz ze zwężającym się lejem wirującej trąby. Gdy były naprawdę blisko poczuł że w jego kierunku sięgają dziesiątki niematerialnych rąk, często nieludzkich, koszmarnych. Sięgały w głąb jego ciała wydzierając kawałki duszy. Kawałek po kawałku. Obdzierając go z jego człowieczeństwa i z jego jestestwa. Zawsze myślał, że zginie w walce, że w końcu trafi na przeciwnika, który go pokona. Nie chciał tak umierać. Nawet nie wiedział kiedy z jego gardła wydobył się przeraźliwy krzyk. Zaczął szamotać się w locie, próbując unikać rąk, które jak macki co chwila obdzierały go kawałek po kawałku z jego duszy. Walczył… Miotał się… Szalał.

 

Tak rozpoczęła się jego wędrówka w królestwie Drangleic. Później trafił do małej drewnianej chatki, gdzie trzy staruszki zwróciły mu część jego samego i dały nadzieję na odzyskanie reszty. Ale nakreśliły mu bardzo okrutny plan działania dążący do odzyskania siebie i wyzwolenia. Musiał zabijać. Zabijać coraz więcej. Na początku przychodziło mu to z trudem. Sam wiele razy umierał, tracił niemal całego siebie. Jednak siła woli i przetrwania w nim była tak wielka, że nigdy nie stracił tej ostatniej cząstki swojego człowieczeństwa. Zawsze odradzał się i zawsze szedł dalej szukając tego co zostało mu odebrane. W końcu jednak zabijał już z ogromną łatwością, jakby było to dla niego pieleniem ogródka. Jakby wyrywał chwasty. Nie zastanawiał się kogo zabija. Nie myślał o konsekwencjach. Wierzył, że jest to jedyna droga by odnaleźć „siebie”. Nawet nie zauważył jednak, kiedy tak naprawdę całkiem zatracił się w swoim okrucieństwie i tak naprawdę przestał być sobą. Stał się zabójcą doskonałym, obdartym niemal całkowicie z człowieczeństwa. Polował na dusze, tylko to liczyło się w tym mrocznym i tajemniczym świecie pomiędzy śmiercią a obietnicą, a przepowiednią. Mroczną klątwą.

 

Interesowały go już tylko dusze mitycznych i ogromnych stworzeń. One dawały mu poczucie tak ogromnej siły wprawiającej go w stan euforii, że wydawało mu się, iż tylko gdy je wchłania staje się człowiekiem. Tropił te stworzenia, a gdy już złapał trop biegł nie bacząc na własne bezpieczeństwo. Biegł nie bacząc na czyhających na niego pustych, czy na atakujących go upiorów z innych równoległych światów, wyłaniających się przez szczeliny, nieznanego dla niego pochodzenia. Interesowali go już tylko najsilniejsi. Większość upiorów nie była dla niego wartym uwagi kąskiem i po prostu je ignorował. Jednak i wśród nich zdażali się prawdziwi mocarze, wtedy to Trebor odnajdywał dogodne miejsce do walki i czekał na najeźdźcę by go zabić. Walki przeważnie nie trwały długo. Rzadko komu udało się przeżyć, gdy Trebor wpadał w szał bojowy, w którym czytał przeciwnika jak otwartą księgę, odnajdując każdy słaby punkt, reagując na każdy popełniony przez przeciwnika błąd, szybko doprowadzając do jego śmierci.

 

Tym razem Trebor biegł przez zagajnik sprytnie unikając przeciwników. Drogi do Króla kości pilnowały bojówki złożone z małych grup wojowników szkieletów, którymi dowodził nekromanta. Nie było ich wielu, ale gdy jeden ze szkieletów został pokonany od razu wskrzeszał go dowódca. Szkielety zawsze broniły nekromanty, bo wiedziały, że od niego zależne jest ich istnienie. Może to i marne istnienie, ale dawało szasnę na awans i kto wie, być może kiedyś na odzyskanie choć części człowieczeństwa. Ponadto na Trebora nie przestano polować. Nawet po dostaniu się do Drangleic, szybko okazało się, że zostali wysłani za nim zabójcy. W Zagajniku tym rozstawili kilka pułapek. Trebor jednak zignorował je i każde inne niebezpieczeństwo. Biegł jak opętany głodem, jak człowiek, który nękany jest nałogiem i musi zdobyć to od czego jest uzależniony. Pragnął wchłonąć duszę Króla kości jak najszybciej. Miał jak zwykle tylko „Jeden kierunek”. Więc biegł… Podczas biegu czujnie obserwował okolicę. Długi miecz, który trzymał w ręku sprawiał wrażenie jakby był zrośnięty z dłonią, stanowił jej przedłużenie. Trebor mógł biec z wydobytym mieczem i w razie ataku z zaskoczenia mógł zabić przeciwnika, który stanął mu na drodze. Biegł i prawie się nie męczył. Wiedział co go czeka i zawsze zostawiał sobie siły na ewentualny atak lub unik. Był czujny, był w transie. Minął płonący stos ciał i udał się na most prowadzący na drugą stronę przepaści, ponieważ po tej stronie była już tylko jaskinia, w której spodziewał się pułapki. Na moście zaatakował go zabójca. Wyrósł jak z pod ziemi. Trebor zrobił unik pod jego ciosem skacząc do przodu jak dzikie zwierzę. Minął ostrze zabójcy dosłownie o włos, przekoziołkował i błyskawicznie znalazł się tuż przy nim. Podczas wstawania, impetem skoku, obalił oprawcę jednocześnie wbijając mu ostrze miecza pod szczękę. Impet uderzenia i siła ciosu spowodowała, że czaszka przeciwnika pękła od wewnątrz a ostrze miecza wyszło z drugiej strony głowy. Przeciwnik uderzył o ziemię i pęknięta już czaszka została roztrzaskana. Na ziemi pojawiła się krew z kawałkami mózgu. Trebor szybkim ruchem podniósł się na nogi, wyjął miecz i wytarł go w szaty napastnika. Poczuł jak dusza zabitego wchłania się w jego ciało. Poczuł to mrowienie i uczucie euforii od którego był już uzależniony. Głód dusz odezwał się w nim jeszcze bardziej. Wszystko trwało kilka sekund a przeciwnik nawet nie wydał z siebie żadnego krzyku. Trebor ruszył dalej. Wiedział, że jego cel jest już niedaleko a głód jego duszy przyćmiewał wszystkie inne pragnienia. Pragnął tylko jak najszybciej dostać się do celu a do niego prowadził tylko jeden kierunek. Jak zawsze - tylko jeden kierunek…

 

Biegł dalej. Minął po drodze pułapkę zabójców i rozgromił w pył bojówkę szkieletów zabijając najpierw nekromantę. Często podczas walki wspierał się magią. Poznał ją dopiero w królestwie Darngleic. W świecie zewnętrznym była dla niego zupełnie czymś obcym. Jednak Drangleic stwarzało nowe możliwości. Już gdy po raz pierwszy usiadł przy ognisku poczuł magiczne siły pozwalające mu spoglądać pomiędzy wymiarami. Nie wiedział wprawdzie co to oznacza, ale przeczuwał, że musi mieć to jakiś związek z magią. Dlatego w swoich wędrówkach bardzo zwracał uwagę na wszystkie nadprzyrodzone zjawiska próbując je zrozumieć. Sam był zdziwiony z jaką łatwością opanowywał kolejne elementy tej sztuki. Gdy mijał po drodze bojówkę Szkieletów, jako pierwszy zginął nekromanta. Trebor skupił swoje myśli i zużywając duszę, którą przed chwilą pochłonął na moście, wysłał w kierunku nekromanty śmiertelny pocisk. Mroczny jak wir, przez który dostał się do Królestwa. Fala energii złożona z dusz pomknęła prosto do celu. Bardzo ciężko było uciec przed tym pociskiem. Nekromanta stał zaskoczony przez ułamek sekundy i to go zgubiło. Nie zdążył już zareagować, rozpadł się a jego dusza, choć mroczna natychmiast została wchłonięta przez ciało Trebora. Szkielety padły kolejno pod ciosami miecza, w którym również zaklęta była magia mroku. Miecz Trebora został wykonany przez znakomitego rzemieślnika McDuffa. Kowal ten od wieków zakuwał magię w stal i na prośbę Trebora przekuł i jego miecz. Ciężko odmawia się prośbą, mając przytkniętą zimną stal do gardła. Poza tym McDuff jak nikt w tym królestwie nie gardził duszami jakie miał otrzymać za dobrze wykonaną pracę. W świecie, jakim znalazł się Trebor po przekroczeniu wiru, nie było monet. Tutaj za wszystko płaciło się częścią siebie. Żeby coś dostać trzeba było coś oddać. A dusze były tym, na czym każdemu zależało najbardziej. Można było je zdobyć tak jak robił to kowal. Magia i potężne kamienie dusz pozwalały na odebranie części dusz od ich nosiciela, jednak najszybszym sposobem ich zdobycia było zabójstwo. Właśnie to kształtowało ten świat, to czyniło go tak mrocznym i niebezpiecznym, ale zarazem nierealnym jak koszmar senny. Jednak za każdym razem gdy Trebor odbierał dusze napotkanym istotom, czuł jakby odbierał część samego siebie. Jakby stawał się coraz bardziej kompletny, niepusty. Jakby miał przejść w inny wymiar za pomocą siły którą zdobywał. Miał też wrażenie, że znajduje się już blisko tej nagrody, blisko rozwiązania tajemnicy klątwy. Ale nie wiedział co jest kresem jego drogi, mimo iż jej kierunek wyznaczył już dość dawno.

 

W końcu dotarł do celu swojego polowania. Stanął przed ogromną bramą do której prowadziły krótkie kamienne schody. Brama jak i schody wykonana była z szarego kamienia. Już za jej progiem na podłodze w chaotyczny sposób walały się różnego rodzaju kości. W głębi jaskini panował półmrok. Było widać blade i słabe światła, nie pozwalające zobaczyć gdzie znajduje się Król kości. Za plecami Trebora, ze skał nad jaskinią, spadał wodospad. Z zewnątrz ukrywał on wejście do jaskini, jednak gdy stało się pomiędzy jaskinią a wodospadem, huk spadającej wody potęgowany był przez echo z wnętrza góry. Dźwięk ten był jednocześnie zawodzący jak i dudniący. Sam hałas potrafił przyprawić o ból głowy. Spadająca woda powoływała do życia wilgotny i przenikliwy wiatr, który wdzierał się pod szaty i mroził całe ciało. Drobne kropelki wody osadzały się na powierzchni kamieni, powodując że skały, i schody były strasznie śliskie. Trebor stał chwilę wpatrując się w czeluść. Próbował oswoić się z hukiem i przenikliwym zimnem. Całe jego ciało było już mokre, włosy, na których osadził się kurz podróży, zlepione w stronki. Wciągnął powietrze, rześkie i wilgotne, dodające sił. Wyjął z worka za pasem zioła zwiększające wytrzymałość, które kupił od napotkanej przypadkiem zielarki. Włożył mały pąk ziół do ust i pozwolił by ich aromat rozszedł się po wszystkich zmysłach. Poczuł przypływ energii. Skoncentrował swoją uwagę na mieczu. Wydobył z wnętrza siebie moc dusz by wzmocnić go. Jego do tej pory ciemna acz stalowa powłoka, pokryła się falującą mroczną energią. Wydawało się że miecz wibruje i słychać rezonujące w nim dusze. Trebor poczuł siłę i moc. Był gotowy do walki, głodny, spragniony, nienasycony aż do bólu rozrywającego jego czaszkę. Już czuł w myślach przyjemność jaką przyniesie mu ta upragniona dusza Króla kości. Teraz już miał tylko jeden cel, tylko jeden kierunek. Grota…

 

Przekroczył próg bramy. Poczekał chwilę by oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Zdziwił się bardzo, że huk wodospadu niemal ustał, jakby blokowała go jakaś magiczna bariera. Odruchowo odwrócił głowę by zobaczyć, czy spadający strumień wody dalej się tam znajduje. Nic się nie zmieniło, woda zasłaniała wyjście z jaskini, ale Trebor czuł się jakby ciśnienie zatkało mu uszy. Znalazł się w jaskini pełnej kości i zatęchłego powietrza. Niektóre z kości pokryte jeszcze były fragmentami mięsa czy wiszącej na nich skóry. Wiedział, że wiele z nich nie należy nawet do istot ludzkich. Jedne były ogromne inne mniejsze. Potrafił rozpoznać czaszki kilku różnych stworzeń, ale były tu i takie, których nigdy nie widział. Zapach jaki się unosił przyprawiał o mdłości. Każdemu krokowi towarzyszyło pękanie kości przypominające dzwięk stąpania po zmrożonym śniegu. Król kości musiał to gromadzić przez całe wieki. Sklepienie jaskini, znikające w mroku, z dnem łączyły kopce usypane z czaszek. W głębi stały trzy kościane trony z bardzo długich, dłuższych niż człowiek, piszczeli, a może innych części szkieletów nieznanych mu istot. Trzy jednakowe trony. Bardziej przypominały wysokie stołki barowe, jakie widywał w portowych tawernach, zrobione z kości dziwnych i wielkich stworzeń. Ale na górze tych tronów siedział Król Kości. Trebor nie spodziewał się trzech postaci. Myślał, że to będzie tylko jedna istota. W rzeczywistości był to jeden nekromanta, który posiadł aż trzy ciała mitycznych istot, przypominających człowieka, jednak wiele wyższych i potężniejszych. Każda z postaci była ubrana w takie same szaty. Długa spódnica zdobiona złotymi wszywkami, postrzępiony kaftan. Zdobione rękawice. Wszystko w kolorach mroku, brązu i czerni, z bogatymi złotymi zdobieniami. Jedynie korony odstawały od całego wizerunku, wydawały się wręcz odlane ze słabej jakości stali i nieprecyzyjnie wykończone. Nie posiadały też żadnych zdobień czy klejnotów, tylko 3 szpice skierowane ku górze umieszczone na prostej jakby żeliwnej obręczy.

 

Trebor nie czekał na ruch Króla. Ruszył od razu i ramieniem staranował pierwszy tron. Wszystkie trzy postacie Króla jednocześnie spłynęły na dół, majestatycznie i powolnie. Widać było, że lekceważą małą postać człowieka stojącą przed nimi. Jeden z tronów runął na ziemię z hukiem. W powietrzu rozbrzmiał złowrogi dźwięk. Chyba Król Kości coś powiedział w niezrozumiałym dla Trebora języku. Nagle jedna z postaci zmaterializowała przed sobą ogromną ognistą kulę i pchnęła przed siebie prosto w kierunku najeźdźcy. Trebor wiedział że Król nekromanta włada potężną magią. Odbiegł kilka kroków i odskoczył w bok. Nie spodziewał się ataku i został nim zaskoczony. Myślał, że Król raczej coś do niego mówi, a nie od razu przechodzi do ofensywy. Na szczęście kula nie trafiła w niego tylko kilka stóp obok. Podmuch gorącego powietrza ogarnął jego ciało. Poczuł pieczenie w chwili gdy woda z wodospadu właściwie w jednej chwili cała odparowała z jego włosów skóry i ubrań. Teraz cieszył się, że chwilę stał na zewnątrz i dał się przemoczyć, bo zapewne gorący podmuch mógłby podpalić jego ubranie i włosy. Wybuch był na tyle mocny że rzucił Treborem w kierunku jednego z kopców. Chcąc utrzymać równowagę wojownik wykorzystał odrzut i przekoziołkował. Impet uderzenia powietrza był na tyle silny że mimo to, Trebor wylądował na jednym z kopców, dość boleśnie obijając się o czaszki. Ręka z rękojeścią miecza rozbiła jedną z nich i ugrzęzła w środku. Kilka robali wypełzło z czaszki niektóre rozeszły się po kopcu ale niektóre pełzły po ręku wzbudzając obrzydzenie. Trebor usiłował wyswobodzić się z potrzasku, jednak jelec miecza klinował się o kości. Postacie Króla zbliżały się. W powietrzu znowu rozległa się mroczna inkantacja. Trebor wiedział że nie ma wiele czasu. Zaparł się nogami i wyszarpał rękę. Strzepnął robaki i jednym skokiem schował się za kopiec. Chwilę po tym kolejna kula gorąca uderzyła w miejsce gdzie przed chwilą się siłował. Wyczuł, że teraz jest jego szansa. Wyszedł z za kopca i skoczył pędem do najbliższej z postaci. Potężnym cięciem odrąbał jedną z nóg. Postać zachwiała się i upadła. Trebor doskoczył do głowy i odrąbał ją drugim równie potężnym cięciem. W tym momencie poczuł zew bitwy a jego zmysły zostały opętane przez chęć zabijania. Cały świat jakby zwolnił. W miejscu gdzie leżały zwłoki pierwszej z trzech gigantycznych postaci Króla kości, zaczęły materializować się szkielety. Tak jakby leżące na ziemi zwłoki przekształcały się w mniejsze postacie. Niektóre podnosiły już z ziemi, jaki popadnie, oręż. Zardzewiały, stary, zjedzony zębem czasu. Leżało tu tego dość sporo. Widać wcześniej nie jeden śmiałek próbował pokonać Króla. Ale nie było czasu na rozmyślanie. Zresztą Trebor nie był w stanie już myśleć. Działał instynktownie. Kątem oka zobaczył kolejną ognistą kulę z dużą prędkością lecącą w jego kierunku. Zrobił dwa kroki do przodu i skoczył pod nią jak jeszcze była dość wysoko nad ziemią. Kula uderzyła za nim paląc i kompletnie niszcząc powstałe szkielety. Wojownik znalazł się tuż przy drugiej z postaci Króla i wbił miecz pod żebra pchając go przed siebie. Nie był to dobry pomysł, miecz przeszył jedynie powietrze pomiędzy żebrami nie czyniąc żadnych szkód. Cofnął rękę i okrężnym ruchem przeskoczył za plecy przeciwnika. Zrobił to instynktownie i miał szczęście, gdyż kolejna kula ognia uderzyła w miejsce w którym stał. Druga postać króla zajęła się ogniem wydając z siebie przeraźliwy krzyk. Trebor dwoma susami dobiegł do drugiego tronu. Wskoczył na jedną z jego podpór i wyskoczył w górę. W powietrzu zrobił obrót nadając ogromną siłę cięciu jakie wyprowadził. Głowa drugiej gigantycznej istoty potoczyła się po ziemi, a reszta ciała upadła dopalając się. Znowu z ciała utworzyło się kilka mniejszych szkieletów, które Trebor zignorował. Ruszył na ostatnią z trzech gigantycznych istot. Przebiegł kilka kroków i zanim powolny olbrzym zdążył wykonać swój kolejny ruch, pozbawił go obu nóg. Król kości zaczął się szamotać. Jednak dość szybko odzyskał ducha walki. Uniósł kostur do góry i zaczął inkantację. Ta była inna niż poprzednie. Trebor nie chciał się przekonać co może wywołać. Kolejnym obrotowym cieciem odrąbał rękę przełamując kostur na pół. Król kości wydawał się bezradny. Zwycięstwo było w kieszeni. Jednak nagłe ugryzienie w okolicy barku całkowicie odmieniło obraz walki. Jeden z robaków który wyszedł z czaszki nie został strącony. Znalazł sobie ciepłe miejsce i wpił się głęboko wstrzykując jad do wnętrza organizmu. Trebor z całej siły uderzył się wolną ręką w bark i zabił robaka. Jednak jad już zaczął krążyć w jego żyłach. Świat stał się mniej wyraźny, a hałasy jakby spotężniały. Trebor zobaczył jakiś ruch z prawej strony i ciął na oślep. Poczuł jak jego miecz odcina coś od czegoś i usłyszał łoskot, jakby lawina kości przetoczyła się po zboczu. Kolejna mglista postać wyłoniła się przed jego twarzą. Ciął na oślep i znowu ciął. Każdy cios napotykał przeszkodę. W końcu jednak został obalony. Nie przestawał walczyć. Leżąc ciął raz za razem nie kontrolując już czy w coś trafia. Co jakiś czas turlał się po ziemi wiedząc, że w ten sposób może uniknąć ewentualnego ataku wyprowadzonego w jego kierunku. Nagle znalazł się tuż obok leżącego bez ruchu Króla kości. W jego oczach jeszcze tlił się płomień. Trebor w szale złapał za jego czaszkę i oderwał ją od reszty ciała. Wykorzystał ją do stworzenia kolejnego zaklęcia. Wykonał gest i wbił czaszke w ziemię. Wokół Trebora jak gejzery stanęły nagle słupy ognia, paląc wszystko co zbliżało się do niego. Wyczerpało to jednak jego siły i padł zemdlony na ziemię. Pomału tracił przytomność, gdy nagle ogromna fala euforii ogarnęła jego ciało. To był dla niego znak, że Król kości nie żyje. Że polowanie na jego duszę zakończyło się. Odzyskał też dzięki temu trochę sił. Wymacał w kieszeni talizman i wyciągnął go. Zdrętwiałymi palcami próbował utrzymać go w dłoniach i przełamać na pół. O mało mu nie wypał z dłoni. Jego zmysły odpływały coraz dalej, a jedyne co czuł to kawałek drewnianego amuletu w zdrętwiałych palcach. Zebrał siły i przełamał go. Magia talizmanu ogarnęła jego ciało. Zemdlał... Zemdlał tylko na chwilę. Talizman bowiem zrobił swoje i już po kilku uderzeniach serca jego krew została oczyszczona z toksyn. Pozostał tylko spory bąbel od ugryzienia. Trebor powoli dźwignął się na nogi. Miecz jeszcze rezonował duszami kłębiącymi się na jego powierzchni a może i wewnątrz. Teraz dopiero mógł cieszyć się ze swojego zwycięstwa. Wciąż osłabiony uśmiechnął się lekko pod nosem i rozejrzał po jaskini. obszedł ją powolnym krokiem kilkakrotnie szukając czegoś co może mu się przydać. Przyjrzał się szatom Króla kości. Po zbadaniu ich wiedział, że są dużo mocniejsze niż na to wyglądają. Zdarł je z ostatniego szkieletu i ruszył przed siebie. Tylko jeden kierunek… Tylko do przodu…

Średnia ocena: 3.7  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Akwus 31.01.2015
    Pamiętasz kreślenie, którego użyłem w pierwszej części - ściana tekstu - postanowiłeś doprowadzić je do perfekcji?

    Pierwszy akapit: opisałeś ideał bohatera, dodaj mu wady, to go urzeczywistni :)

    Drugi akapit: "Na początku próbował ból zapić mocnymi trunkami, później udał się do medyka, który jednak był w stanie wyleczyć jedyne jego kaca, a nie potrafił nic poradzić na coraz bardziej piekące go ramię." - bardzo ładne zdanie :) dawaj takich więcej zamiast ""Teraz ten kierunek wskazywał wir. Odrzucił miecz stanął plecami do wiru. Jego pięty wisiały już nad przepaścią. Stał na palcach. Spojrzał w dal."
    "Ogromny huk jaki wydawał, w którym zdawało się słyszeć ludzkie i nie tylko ludzkie jęki budził przerażenie nawet w nim..." - zobacz masz świetną scenę, ale nie słychać w niej tego ogromnego huku, który chcesz przedstawić. Taki opis jest do podrasowania znacząco.

    Trzeci akapit: najlepszy jak dotąd :)

    Czwarty akapit: powtórzyłeś w jednym zdaniu "tak naprawdę", detal ale zwracaj uwagę na powtórzenia :)
    Prócz tego skoro Trebor był już wcześniej niezłym wymiataczem to czego uczył się po raz wtóry zabijając kolejne osoby?

    Resztę zostawiam na kolejne podejście - poważnie dziel na części, daj nam szansę :D
  • Edriwalven 31.01.2015
    Wiem, ale narazie prezentuję coś co już napisałem wcześniej. Ale będę to poprawiał. Wiem że tak nie może zostać. Dzięki twoim słowom mam nawet pomysł jak się do tego zabrać. Jutro wkleję 4 rozdział. Moim zdaniem najlepszy z tych, które di tej pory wstawiłem, ale nie najlepszy z tych które mam napisane.
  • Edriwalven 04.09.2015
    Jeszcze się odniosę do komentarz. Trebor nie jest ideałem bohatera, jest prawie szalony i nieprzewidywalny i ma nałogi. Ale jest ideałem wojownika, jest maszyną do zabijania. I na pytanie czego mógł się nauczyć mimo iż już był pro? Każda walka uczy, nawet łatwa.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania