Podróż poza śmierć - 10 - Spotkanie

Od Autora: Wracmy do pierwszego bohatera. Na chwilkę. Co się zmieniło po tym jak pierwszy raz zabił? Dlaczego świat w którym jest, jest taki pusy? O co w ogóle chodzi? Pamiętajcie, że Edriwalven nie pamięta zbyt wiele, nie wie jak trafił do tego świata i gdzie w ogóle jest. Pojawiają się też strażniczki ognisk. Czemu są tylko trzy i gdzie jest czwarta? Domyślacie się. Jeśli czytaliście poprzednie rozdziały to pewnie się domyślacie. Milej lektury. Kurcze, jak rozwiązać problem z brakiem dialogów? Pomocy!

 

Knieja zdawała się nie mieć końca. Na początku Edri szedł wzdłuż strumienia, Woda w nim była czysta, a nurt niezbyt bystry. Strumień delikatnie opadał w dół. Dno przeważnie piaszczyste czasem zastępowały kamienie. Od czasu do czasu Edri płukał twarz i usta zimną i orzeźwiającą wodą. W końcu nurt dość mocno zakręcił i zniknął w skalnej jaskini, w którą Edri bał się zapuścić. Udał się w górę wąwozu pomagając sobie we wspinaczce rękoma, chwytając drobnych krzaków i wspierając się o z rzadka rosnące drzewa. W kniei nie brakowało też polan z soczystą zieloną trawą. W oddali spostrzegł jakieś zabudowania, które z tej odległości wyglądały jak ruiny jakiegoś fortu. Podszedł bliżej i poznał, że już dawno musiał zostać opuszczony. Od lat nikt nie zdzierał mchu ze ścian, który wspinał się mozolnie coraz wyżej w stronę światła. Gdzieniegdzie na mchu wyrastały pierwsze kwiatostany. Przez chwilę Edriemu ten świat wcale nie wydał się ani mroczny ani taki nienawistny. Choć gdy tylko o tym pomyślał, zaraz przypominała mu się scena z nad strumienia. Jeszcze nie ochłonął. Za każdym razem gdy o tym pomyślał odczuwał ból w dole żołądka i wzdrygał się. Nie mógł uwierzyć, że zabił tą istotę. Wiedział, że był to bezrozumny pusty, poczuł to gdy wchłonął jego duszę. Poznał jego pragnienie, jego głód. Wiedział, że to nie była jego wina, że instynkt przetrwania zmuszał go do zaatakowania, że ten dawno umarły człowiek stracił rozum i cel życia i popadł w obłęd. Nie odpowiadał więc za swoje czyny, a mimo to strach i poczucie władzy zmusiło Edriego do unicestwienia go. Odrzucił te myśli. Podszedł do opuszczonej budowli. Wdrapał się wyżej do dziury w zniszczonej ścianie i wszedł do zrujnowanego pomieszczenia. Był to niewielki prostokątny pokój, w którym stało kilka zakurzonych i obleczonych w pajęczyny drewnianych skrzyń. Edri przecisnął się między nimi zrzucając z siebie z obrzydzeniem klejące się do niego nitki. Wyszedł na wąski korytarz i skręcił w prawo ku schodom do góry. Postanowił wspiąć się jak najwyżej by określić swoje położenie. Dach nad schodami w połowie był zawalony a schody również dawno pokrył mech i drobne trawy. Edri poczuł się jak odkrywca, jak podróżnik, przed którym rozpoczyna się jakaś tajemnicza przygoda. Spodobała mu się ta rola. Przypomniało mu to, że kiedyś bawił się wraz ze swoim bratem w poszukiwaczy przygód. Badali piwnice zniszczonego przez czas opuszczonego domostwa. Wtedy wiedział, że okolica była bezpieczna, teraz nie wiedział czy za rogiem nie czeka go śmierć. Trochę ostudziło to jego zapał odkrywcy, ale mimo to nadal czuł ten przyjemny dreszczyk zdobywania nieznanego terenu. Wyszedł po schodach na otwarta przestrzeń. Fragment muru łączył się tu z większą częścią tej budowli. Z dołu nie było tego widać, ale lewa ściana stanowiła ścianę zamku, wysokiej wierzy lub ogromnej baszty. Kiedyś musiał to być okazały obiekt. Rozejrzał się dookoła. W miejscu w którym stał bez trudu mogła przegrupować się kilkudziesięcioosobowa jednostka. Nadawało się też idealnie do stawiania balist pozwalających ostrzeliwać ewentualnego wroga. Wszystko wyglądało jak po bitwie. Fragmenty muru były zniszczone i osypane. Na środku leżał pień ogromnego drzewa, a pęknięta podłoga wyglądała jakby za chwilę miała się zapaść. Edri podszedł do krawędzi i spojrzał w dół. Od wysokości w pierwszej chwili zakręciło mu się w głowie. Odnalazł wzrokiem drugą krawędź muru wrastającą we wzgórze naprzeciwko ściany zamku. W dole pod nim była brama. Kiedyś musiało to być wejście, ale teraz częściowo zasypane przez kamienie i porośniętą trawą ziemię nie nadawało się już do użytku. Przypominało to trochę jakby wzgórze pomału zajmowało zamek. Jakby toczona była tu ostatnia walka, trwająca setkami lat. Ziemia i natura powoli ale niezmordowanie zajmowała to miejsce pozbawione obrońców. Do ściany baszty po lewej stronie przyczepiona była drabina. Mimo iż trochę zardzewiała sprawiała wrażenie wystarczająco mocnej by utrzymać ciężar mężczyzny. Odkrywca wskoczył z dużą siłą na pierwsze stopnie by sprawdzić czy wytrzyma. Wytrzymała. Chwilę potem Edri stał na tarasie, również nadjedzonym zębem czasu i pokonanym przez pierwsze szeregi armii natury, mech. Z jednej strony taras urywał się nagle, odkrywając drewniane rusztowania, służące niegdyś do ustawiania wojsk w czasie szturmu i wnoszenia pocisków na górę muru. Teraz wyglądały na mocno zbutwiałe i Edri wolał się tam nie zapuszczać. W ścianie wierzy znajdowały się podwójne mosiężne drzwi, kiedyś napewno piękne, dziś mocno utlenione i zielonkawe.

 

Mężczyzna naparł mocno na nie, a te ze zgrzytem mozolnie ustąpiły otwierając się do wnętrza. Obudziło to przeciąg i nagły podmuch powietrza wzruszył od lat leżący tu kurz i pył. Drzwi otworzyły się na niewielką komnatę przypominającą kapliczkę. Przy przeciwległej ścianie kilka kroków od wejścia stał na postumencie posąg kobiety odzianej w ciężką lejącą się suknię, z narzuconą na głowie chustą. Ręce miała rozłożone w geście modlitwy lub geście powitalnym. Ściana za posągiem wymurowana była w owal tworząc ramę dla figury, która dość dobrze obroniła się przed upływem czasu. Jendnak do pomieszczenia wdarła się już niszczycielska siła przyrody. Drzewa zniszczyły fragment podłogi i sufitu nad posągiem wpuszczając do pomieszczenia smugi światła które, teraz, gdy podniósł się kurz rysowały się wyraźnymi promieniami w powietrzu. Głowa posągu schowana była częściowo w liściach. Posąg ten widział niejedną śmierć, bowiem na jego powierzchni rysowało się wiele krwawych plam o różnym odcieniu, co mogło świadczyć o tym, że powstały w różnym czasie. U stup leżał, dawno już ogołocony przez robaki z każdego kawałka mięsa czy ścięgien, szkielet człowieka. Edri zapatrzył się na ten widok z zapartym tchem. Nie spodziewał się ujrzeć czegoś tak ładnego i zarazem tak jednoznacznie świadczącego o czyjejś śmierci widoku, w tak zniszczonym miejscu. W pierwszej chwili nawet nie zauważył, że przed posągiem leży usypany stosik z kości z wbitym w jego środek mieczem. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Po lewej przy ścianie pięły się do góry schody bez balustrad, bez żadnych zdobień, bez chodnika. Gołe ściany z jaśniejszymi plamami, świadczącymi, że kiedyś wisiały tu obrazy. Po prawej stronie, w częściowo zniszczonej przez drzewo, które się tu wkradło, podłodze wykuty był prostokątny otwór, w połowie już zawalony, jednak przednia jego część świadczyła, że zejście to zostało wykonane przez ludzi. Do krawędzi otworu umocowano stalową drabinkę. Część kurzu została wywiana przez podmuch wiatru, a pozostała część opadła z powrotem pokrywając cienką warstwą całe pomieszczenie.

 

Edri podszedł do ogniska i końcem palców dotknął rękojeści miecza. Wiedział co się stanie. Spodziewał się tego. Ognisko zapłonęło, a on znowu wpadł w trans. Czas przelatywał mu przed oczami, cienie innych postaci, nie zawsze ludzi mijały go jakby były w tym samym pomieszczeniu co on. Zawsze znikały na granicy światła rzucanego przez ognisko. Niektóre nawet nie przypominały ludzi ani żadnej z istot jakie znał. Tym razem nie próbował z nimi rozmawiać czy nawiązać kontakt. Po prostu chciał odpocząć i ogrzać się przy ogniu. Jedna z postaci szła w jego kierunku jakby z wnętrza ogniska. Robiła się coraz większa i większa, jakby szła wprost do niego. W pierwszej chwili Edri przestraszył się widząc olbrzymią sylwetkę, wyższą niż człowiek. Głowa umieszczona była poniżej karku gdzieś na wysokości mostka. Chciał zabrać rękę i wyjść z transu, przerwać połączenie. Jednak nie mógł.Jakaś nieznana mu siła trzymała go w tym stanie. Po chwili okazało się że to wątła staruszka, z głową tam gdzie trzeba, a to co wziął za olbrzymie barki było straganem który taszczyła na plecach. Wyglądała jak wędrowna handlarka. Edri widywał takie za czasów kiedy jeszcze żył, kiedy wraz z rodzicami odwiedzał wielki targ. W chwili gdy miała przez niego przejść, udało mu się wyrwać i cofnąć dłoń. Wszystko zniknęło, a on zmęczony opadł na kolana. Obłoczki kurzu i pyłu wzniosły się w powietrze by po chwili znowu opaść. Nie spodziewał się tego, był pewien, że ta handlarka podążała do niego, że patrzyła mu w oczy, na szczęście zdążył cofnąć rękę. Złapał kilka głębokich oddechów gdy nagle usłyszał chrząknięcie tuż za jego plecami.

- Dużo ryzykowałam by tu przyjść – usłyszał skrzeczący stary głos. Podskoczył i zerwał się na nogi wyciągając sztylet przed siebie.

- Kim jesteś? – wycedził widząc kobietę, która przed chwilą wystraszyła go w jego transie – jak przedostałaś się z mojego transu tutaj?

- Uspokój się – wyskrzeczała – bo uznam, że traciłam czas. Co może ci zrobić taka wątła staruszka jak ja. Najwyżej zanudzę cię na śmierć opowieściami z mojego życia.

- Kim jesteś? – zapytał już spokojniej Edri, gdy trochę ochłonął, zdając sobie sprawę, że stara ma rację. Jak mogłaby mu zagrozić?

- hehehehehe – zaśmiała się piskliwym tonem kobieta siadając pod ścianą. Była realną istotą. Prawdziwą. Nie rzuciła się na Edriego tak jak tamten pusty.. – Widzisz, nie mam lekko, te toboły są prawie cięższe ode mnie. Pomożesz zdjąć je z moich barków?

 

Edri schował nóż, podszedł bez słowa i pomógł zdjąć przenośny stragan, na którym przymocowane były różne uchwyty, schowki, półki czy szufladki. Nie zauważył żadnych towarów, co wydało mu się dziwne. Postawił go za plecami starowinki i usiadł obok. – Kolejna szalona – pomyślał i nawet nie zadawał pytań spodziewając się nic nie znaczących odpowiedzi. Staruszka wzięła kilka głębokich wdechów uspokajając oddech. Każdemu wdechowi towarzyszył świst. Wyglądała jakby w każdej chwili mogła umrzeć. W jej oczach jednak było coś innego niż w oczach dotychczas spotkanej Emerald czy Strażnika Błękitu.

- Szukałam cię – powiedziała po chwili mniej skrzekliwym głosem przeciągając dziwnie pierwsze słowo – Zresztą nie ja jedna, nie ja jedna… - ciągnęła dalej. Edriego zainteresowały te słowa i z pytającym wyrazem twarzy spojrzał staruszce w oczy.

- Taaaaak – wyskrzeczała – w Królestwie aż wrze od twojego przybycia. Wszyscy ważni próbują cię znaleźć – Edri odsunął się słysząc to.

- Nie bój się, już mówiłam, że nie mogę ci zaszkodzić. Nie jestem po niczyjej stronie, przybyłam z Majuli, tam jest mój dom. Przybyłam by cię ostrzec. – zakończyła bardzo stanowczym tonem, sprawiając że słowa, które wypowiedziała wydały się bardzo prawdziwe..

- Ostrzec?! – zdziwił się zrywając na nogi – przed czym?

- Nie słuchałeś? Nic nie wiesz, prawda? – powiedziała ze smutkiem w głosie – przybyłam z Królestwa, z tego prawdziwego, jedynego. Ono jest inne niż to co tu widzisz. Nie mogę tu długo przebywać. Musze wracać zanim ktoś zauważy. Więc wysłuchaj mnie uważnie - cały czas mówiła przeciągając w dziwaczny sposób niektóre słowa.

- Blokujesz ich, nie mogą cię zobaczyć. Nie ma Ciebie w Królestwie. Ale nie oznacza to, że jesteś bezpieczny. Skoro ja tu przeszłam inni też mogą. W tej chwili są ślepi i cię nie widzą, nawet czterech pradawnych. - Spieszyła się a jej słowa były coraz mniej wyraźne. Edri nie wiedział czy to co słyszy naprawdę zostało wypowiedziane. - Wypatruj znaków, znajdź sojuszników.

- Kim jestem? - przerwał nagle - Dlaczego ktoś chce mnie znaleźć? Gdzie jestem? Gdzie jest Królestwo?

- Nie znajdziesz tu Królestwa, ale może znajdziesz Króla. Spiesz się. Zło trafiło do Królestwa. Zło chce władzy, karmi się śmiercią. Musisz się spieszyć. Są w Królestwie osoby, które mogą Ci pomóc, które pragną równowagi. Cztery kobiety w szkarłacie, dawne strażniczki ognisk wiedzą więcej. Ja jestem zbyt słaba. Sama nie wiem jak udało mi się tu przejść. - Zamyśliła się - a niee - powiedziała za chwilę - teraz są tylko trzy strażniczki. Jedna przed laty zniknęła. Teraz domyślam się gdzie. Ale jak oni ją tam wysłali? Jak mogła przejść? - mówiła na głos sama do siebie - Jeśli znaleźli sposób, to inni też mogą znaleźć. Niedobrze, niedobrze… - wyglądała na przestraszoną. Zrobiła się nerwowa. Wstała niezgrabnie i wsunęła się w swój przenośny stragan - muszę uciekać. Ktoś zauważy. Wybacz mi - podeszła do ogniska i dotknęła miecza. Kolejny podmuch wiatru wzbił pył i kurz w powietrze pokazując promienie słoneczne.

 

Edri ocknął się i nie wiedział czy to co widział było wizją, snem, czy może wydarzyło się naprawdę. Zrobiło się chłodno i zerwał się silny wiatr. Ogień zaczął drgać nienaturalnie, kłaść się na ziemi i wirować. Zdawał się być obłąkany. Edri spojrzał w głąb szalejącego ognia i zobaczył setki mrocznych i nienawistnych dusz. Wyczuwał ich nienawiść skierowaną do niego. Całym sobą zapragnął zamknąć to przejście, uspokoić ogień. Kilka dusz wydostało się na zewnątrz. Wyglądały jak obłoki czarnego dymu wydłużone pędem powietrza, wydające przeraźliwe ciche jęki, jakby dobiegały ze studni. Nagle ogień uspokoił się a mroczne dusze zniknęły. Edri odruchowo odskoczył pod ścianę. Ciaśniej zacisnął poszarpaną bluzę. Dusze, te które się wydostały, jak opętane i ślepe zataczając kręgi rozpierzchły się w kilku kierunkach uciekając to przez otwarte drzwi to przez dach lub przez dziurę w podłodze. Edri jeszcze raz usłyszał skrzekliwy szept w głowie z dziwnym akcentem - Przepraszam! - Wiatr ustał a kurz opadł.

 

Wtulony w kąt i przerażony człowiek pozostał sam w pokoju. Siedział tam przez dłuższą chwilę bojąc podejść się do ogniska. Bojąc się, że zostanie odkryty, zauważony. Ktoś go znalazł i zostawił ślad. Coś przyszło tym śladem. Nie wiedział czy mu zagraża, ale nie wyglądało na przyjacielsko nastawione. Tak jakby siadając przy ognisku otworzył drogę do lub z Królestwa. Coś się zmieniło. Czuł to i bał się tego. Próbował przekonać się do walki, ale nie znalazł w głowie odpowiednich argumentów. Nerwowo rozglądał się po komnacie. Spodziewał się, że lada chwila wpadnie tu coś okropnego i mrocznego, coś co obudziło się by go zabić. Przypomniał sobie, że stara handlarka często bywa w Majuli. Może tam uda mu się nawiązać z nią jeszcze jeden kontakt. Może będzie miała więcej czasu. Może w końcu coś się wyjaśni.

 

Edri starał się podsumować wszystko co wie. Przyszedł do Kniei zdobyć wiedzę dzięki czemuś co się tu znajduje. Nie wiedział jak to znaleźć i czym to jest. Coś obudziło się przez kontakt ze staruszką. Do tego w każdej chwili może natknąć się na Prześladowcę. Tak nazwał Strażnik Błękitu rycerza polującego na dusze w tej okolicy. Edri znał tylko jedną drogę. Tą, którą przyszedł z Majuli. Ale czy teraz jest ona bezpieczna? Po dłuższym namyśle postanowił przeszukać knieję. W końcu doszedł już tak daleko, nie ma sensu by teraz wracać. Ta moc z pewnością jest gdzieś w tej zrujnowanej warowni, bo gdzie indziej mogłaby być. Wstał i rozprostował kości. - Muszę zdobyć lepszą broń, zrobiło się niebezpiecznie. - Pomyślał. Przez dziurę w suficie ujrzał jakieś skrzynie w komnacie powyżej. Próbował wspiąć się na gałąź, ale młoda kora była zbyt śliska by dać oparcie dłoniom i stopom. Po kilku nieudanych próbach przypomniał sobie o schodach. Zaśmiał się w myślach sam z siebie. Jak mógł zapomnieć o schodach? U góry za spróchniałymi drzwiami, które ustąpiły po jednym kopnięciu znalazł istny magazyn. Stały tu stojaki, kufry, drewniane skrzynie. Wszystko zakurzone i niemal opróżnione do cna. W jednym ze stojaków na broń stała drewniana włócznia ze stalowym końcem. Dobra broń pozwalająca trzymać napastnika na dystans. W skrzyni znalazł kilka dobrze wyważonych noży do rzucania. Zatknął je za pas. W rogu komnaty stał szereg okrągłych drewnianych tarcz. Edri wybrał tą, przy której był uchwyt na rękę. Reszta była za bardzo zniszczona. Wypróbował kilka ruchów, których nauczył go niegdyś jego brat. Dźgnięcie, wykrok, wymach. Zasłona, atak z doskokiem. Odskok do tyłu i obrotowe cięcie w okół własnej osi. Ten atak właściwie nie bardzo pasował do włóczni. Groził złamaniem drzewca, ale wykonany z dystansu mógł utrzymać kilku przeciwników w dalszej odległości. Broń dobrze leżała w ręce przywracając mężczyźnie pewność siebie, a tarcza sprawiała wrażenie, że może wytrzymać kilka silnych ciosów, zanim się rozpadnie. - Wróce do Majuli, gdy znajdę to po co tu przyszedłem. - postanowił i ześliznął się z gałęzi do pomieszczenia z ogniskiem. Nie czuł się tu bezpiecznie. Obawiał się, że coś jeszcze może tędy przejść do jego świata. - Wypatruj znaków! - słowa zabrzmiały w jego głowie jak echo rozmowy. Nie wiedział jakich znaków, ale rozejrzał się za czymkolwiek co mogłoby mu nie pasować do otoczenia. Nic nie wzbudziło jego podejrzeń. Podszedł do drabinki i spojrzał w dół. Nie było wysoko, mógłby nawet zeskoczyć. Ale nie chciał ryzykować skręcenia nogi. Na dole pod drabinką leżało trochę gruzu, który nie dawał dobrego oparcia dla stóp. Wytężył słuch. Nic nie usłyszał poza szumem przeciskającego się przez szczeliny wiatru. Wciągnął powietrze przez nos. Nic tylko zapach kurzu i wilgoci. W tej warowni nie było nikogo od lat. Spojrzał za siebie. Tam gdzie stąpał, pozostały ślady w pyle i kurzu leżącym na posadzce. Przypiął tarczę do lewej ręki, tak by mieć wolną dłoń. Zjechał na dół. Warownia w dużej mierze była zniszczona. Wile ze ścian albo zawaliło się albo posiadało ogromne dziury jak po ostrzale gigantycznych katapult. W wielu miejscach zalegały gruzowiska i pajęczyny. Edri schodził coraz niżej, nie znajdując innych dróg prowadzących na górę. Wiele drzwi, które próbował otworzyć były zamknięte i zbyt mocne by dały się wyważyć. Nie znalazł niczego, ani nikogo. W końcu dotarł do szybu windy działającej na zasadzie równoważni. Kilka ciężarków i dwie platformy reagujące na przycisk w podłodze. Wszedł na tą, która była u góry i zjechał na dół. Trzeszczała i skrzypiała, ale wyglądała na solidną konstrukcję, która bez problemu utrzyma jednego człowieka. Winda zjechała aż pod ziemię i zatrzymała się w podziemnym korytarzu. Z jednej jego strony była lita skała, z drugiej ściana warowni. Na końcu tunelu znajdowała się jaskinia, do której dostępu broniła gęsta i nienaturalna mgła. Edri na widok mgły zamarł w bezruchu. Nie wiedział czego się boi, ale nogi stały się ciężkie jak z ołowiu. Włócznia wyślizgnęła się ze spoconej dłoni i z hałasem potoczyła po podłodze w stronę mgły, zatrzymując się na jej krawędzi. Krew odpłynęła z głowy aż zrobiło mu się słabo. Upadł na kolana i podparł się spoconymi dłońmi, do których natychmiast przywarł pył i chłodna ziemia. - Przyszedłem tu właśnie po to! - Przekonywał siebie w myślach - Nie ma odwrotu! Podnieś się i walcz o siebie. Jesteś silny! A może to tylko jakaś ukryta biblioteka? Co cię tak przeraża w tej mgle? - pomału zaczęło ściemniać mu się przed oczami, tak jakby tracił wzrok. Nie czuł rąk, na których się opierał, ani nóg. Jego świadomość odpływała. Poddał się i położył na ziemi, aż minie atak strachu, aż się opanuje. Pomału zaczęła ogarniać go ciemność, a w niej jasny świecący, przebijający się przez mrok znak. Znak w dosłownym tego słowa znaczeniu. Świetlisty wzór jak napis, jak rozkaz przepalający ziemię. Edri stracił przytomność, mając nadzieję, że gdy się obudzi znak dalej tam będzie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania