Szorty poranne #10 - Kwadrans wieku
Znalazł ją zaplątaną w drut kolczasty na polu minowym. Miała na sobie sukienkę w kwiecisty wzorzec i kilka gałązek bzu zaplątanych we włosy. Wyglądała jak wiosna, którą ktoś zaklął w drobne, białe dłonie, w blond warkocz i oczy koloru falującego morza traw. I nawet te karminowe strużki płynące ze wszystkich rys na szmaragdzie nie były w stanie odmówić jej piękna.
Lecz pierzchła, uciekła niczym łania przed myśliwym, wyrwała się z objęć najeźdźcy i zostawiła go z kawałkiem wiosny w dłoniach. A on zastanawiał się wśród ryku czołgów, wśród grzmotów artylerii i huku strzałów, w orkiestrze wojny zastanawiał się – czy to był przypadek?
Znalazł ją tańczącą na barze w otoczeniu koleżanek. Była jedną z tych nowoczesnych dziewczyn w jeansach, blond włosy przefarbowała na ogniste odcienie, pachniała rumem i potem. Przypominała mu zachody słońca nad otwartym na horyzonty oceanem, była żywiołem skrytym w ruchu bioder, w przegryzionej wardze, w spojrzeniu przeszywającym na wylot, w oparach gorąca, kiedy dotknął jej twarzy, kiedy zjechał palcami niżej, kiedy zatopili się w sobie w hotelowym pokoju na przedmieściach nigdzie i nigdy.
A kiedy rozpłynęła się ze świtem, nie gonił za nią. Leżał w jej zapachu, jej pocie, zaplątany we wspomnienie minionej nocy i zastanawiał się – czy to było przeznaczenie?
Znalazł ją na placu zabaw koło przedszkola. Miała na sobie prosty płaszcz i mamine spodnie, włosy ścięła, nie miała już czasu, by o nie dbać, zielone oczy podkrążone marszczyły się w uśmiechu. Przywodziła na myśl ten przyjemny jesienny świt, kiedy ciepły wiatr zwiewa czerwono-złote korony z drzew, kiedy świat chowa się za maską mgły i mżawki. Przyprowadzili swoje dzieci na huśtawki i karuzele, pokazali zdjęcia – on żony, ona męża, porozmawiali o życiu. I kiedy zaczęli wspominać, ich oczy spotkały się w ten sam sposób w jaki spotkały się tamtego lata, jej palce na moment znów splątały się z jego palcami. Skończyło się na kawie, na przypadkowym drinku w mieszkaniu, na odnowieniu wspomnień, kiedy ich oddechy się przenikały, kiedy ich żyły plątały się pożądaniem.
A gdy obudziła się z romantyzmu, gdy wyszła posyłając mu przepraszający uśmiech, że musi wrócić do męża i dzieci, skinął tylko głową ze zrozumieniem, chociaż zastanawiał się – czy to była miłość?
Znaleźli się znacznie później. Miała na sobie jedynie stary szlafrok, siwe włosy upięła w babciny kok, zmarszczki na twarzy chowały wszystkie żale i doświadczenia, jedynie zielone oczy błyszczały tak samo jak zawsze. Była niczym cicha, zimowa noc zawinięta w śnieżne prześcieradła, biała i puchata, oświetlona jedynie blaskiem wschodzącego na niebie księżyca. Trzymali się za ręce, siedząc w bujanych fotelach, wspólnie czekali na koniec w domu starców.
A kiedy od czasu do czasu spoglądali na siebie, splatając dłonie na oparciu, to zastanawiał się – czy mogło być inaczej?
Komentarze (12)
Miłego i dziękuję :)
Miło mi urzekać, mam nadzieję, że do zobaczenia!
Uślicznił mnie i urzekł :)
Piąteczka :)
,,zielone oczy podkrążone marszczyły się w uśmiechu" tylko tu coś... oczy się marszczyły?
a oczy się marszczyły w uśmiechu ze zmęczenia - kurczyły, kruszyły skórę pod powiekami, znikały w zmęczeniu ;)
Miłego!
Dzięki Karola i miłego!
No i bah, wszyscy zmierzamy ku szczęśliwym zakończeniom - grunt to nie odpaść z biegu przedwcześnie
Ale coś mnie jednak urzekło - opisy. Wyrażenia typu "orkiestra wojny", "przedmieścia nigdzie i nigdy"... to jest niewątpliwie bardzo wymowne w nieoczywisty sposób. Ale wiem już, że w tym jesteś dobry, więc wcale mnie to nie zaskoczyło :) 5.
I banan na twarzy, że opisy się zgadzają - opisy lubię najbardziej ^^
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania