Szorty poranne #5 - Tchórz
Szef wypluwał z siebie potoki jadowitej śliny, krzyczał, wrzeszczał, był szefem, miał takie prawo, niszczyć człowieka od zewnątrz, wewnątrz, wypalać charakter tą swoją szefowością, bo dobrze płacił, bo wymagał, bo potrzebował, a wszyscy robili źle, źle, źle, źle, ciągle wszystko samemu trzeba poprawiać.
Tylko czemu nigdy nie poprawiał?
W metrze wszyscy znów nieobecni, patrzyli przez okno, zamyśleni nad własnym żywotem, co zrobili źle, gdzie popełnili błąd, że siedzą w tym samym wagonie, co zrobili źle, że teraz ściekają kanałem miasta razem ze wszystkimi innymi, bo to właśnie o nich chodzi, o wszystkich innych, nigdy o mnie, czemu nie jestem tutaj ekskluzywnie sam? W milczeniu kryła się niema pretensja.
Czemu muszę dzielić się nieszczęściem z plebsem?
Żona znów terkocze. Terkocze o pieniądzach, o nowej pracy, że czemu znaleźć jej nie może, czemu tobie się udało, a co z dziećmi, czemu znowu kupiłeś sobie puszkę coli, czemu nie liczysz pieniędzy, jaki ty nieodpowiedzialny jesteś, nie stać nas na luksusy, w przyszłym tygodniu przyjęcie, muszę sobie sukienkę i buty kupić, a ty puszkę coli kupujesz, nie odzywaj się do mnie, nie mów, żadnej kłótni nie wygrasz.
Bo jak wygrać kłótnię z niemą ścianą?
Kolejny poranek, kupa, zęby, kawa, śniadania nie ma, żona milczy, obrażona, może to i dobrze, ile można udawać, że się tego pierdolenia słucha, autobus, do metra, metro puste dzisiaj, to dobry dzień, samemu w przedziale, nikogo innego, nawet uśmiechnąć się mogłem do samego siebie, w pracy szef chory, przeziębiony, mam nadzieję, że umrze, chociaż nie, aż tak to nie, że głos chociaż straci, to krzyczeć nie będzie, o, niech ma.
Wracam do domu, znalazłem własny przedział, naprawdę dobry dzień dzisiaj, mogę sam pobyć, sam, bez nikogo, bez tych smutnych ryjów w okna płaczliwie patrzących, bez tego całego nieszczęścia, jadę i się uśmiecham.
Żona dalej milczy, a niech milczy, chuj jej w dupę (chciałbym), zamawiam pizzę, otwieram piwko, dzisiaj mój dzień, nikt mi nie przeszkodzi, siedzę do późna, oglądam telewizję, jest dobrze, nawet namiastkę szczęścia z młodości sobie przypomniałem. Zasnąłem w fotelu, jak dziecko, w końcu, bez tego rzężącego oddechu żony u boku.
I zaspałem.
Żona z mordą, nieodpowiedzialny, bezużyteczny, tylko piwsko żłopie i pizzę wpierdalam, nic innego, do niczego, spierdalaj już do tej pracy, kto ma pracować, ktoś musi pracować, ona pracy nie ma, pracy znaleźć nie może, jak mogę tak nieodpowiedzialny być. Zrywam się, kawy nie ma, śniadania nie ma, krawat, koszula, teczka, kupę zrobię w pracy, zrywam się, autobus łapię niedomyty, nieogolony, zaspany, ziewam, muchę łapię, kurwa jej mać, musiała wlecieć, zołza parszywa.
W metrze pełno ludzi, spóźniłem się, moje miejsce zajęte, muszę stać, stoję koło żula, żul śmierdzący, menel, prawdziwa kanaliza społeczna, jeszcze mnie o jedzenie prosi, a spierdalaj, nic ci nie dam, nie widzisz, że zły dzień mam, czemu wczoraj nie zapytałeś jak miałem dobry?
Szef mnie złapał na spóźnieniu, szef drze ryja, już wyzdrowiał, skurwysyn jeden, drze ryja niby żona, że bezużyteczny (to czemu nie zwolni?), że do niczego, że po co mnie zatrudniał (bo pracownika potrzebował...), że co to ma być, że jak mam robić na odpierdol, to niech nie robię wcale, wakat na dozorcę otwarty.
No nie wytrzymałem. Zdefenestrowałem chuja. Chwyciłem za kark, tak nagle mnie olśniło i wyjebałem z dwudziestego piątego piętra. Jeszcze się przyjrzałem, czy wylądował, ale z wysoka nie widziałem nic, ot, plama ketchupu na ulicy, ludzie krzyczą, jazgot karetki, jazgot, krzyk, ileż kurwa można tego wszystkiego słuchać?
A jaki szczęśliwy byłem!
Wracam metrem do domu, żul mnie znów zaczepił, spojrzał na mnie jakoś tak pogardliwie, rozpoznał, prychnął. I nie wytrzymałem, chwyciłem go za fraki i wyjebałem z pędzącego wagonu, jeszcze patrzyłem jak wyrżnął w ścianę, jak kark sobie połamał, jak krew bryzgnęła na szyby takim fajnym wzorkiem. A potem wyrzuciłem resztę plebsu, niech zdychają, tacy nieszczęśliwi, to im życie ukrócę, to im pokażę, do raju wszystkich kurwa wyślę. I wypierdoliłem wszystkich, dywanik trupów, ot co!
W domu żona z ryjem, że co to za krew, że policja, że karetka, że łobuz jestem, że rebeliant, że o chuj mi chodzi, że ona z mordercą nie będzie, że nikt normalny, że o ja pierdolę, zamknij ryj, kobieto! Zajebałem sukę, wyrwałem chwasta, głowę o kant stołu jej rozbiłem, talerzem z tym gównianym obiadem dobiłem.
I usiadłem. Cisza, spokój. Cisza, spokój. Jak dobrze, jak dobrze. Jak cudownie. Nie ma szefa, smutnych ludzi nie ma, nie ma wkurwiającej żony.
Wolny, swobodny, wyzwolony.
Szczęśliwy.
W poniedziałek zadzwonił budzik. Przypomniałem sobie, że to była niedziela.
Żadna z tych rzeczy nigdy się nie wydarzyła.
Komentarze (9)
Poprawiłem błąd - w jedno metro wkradł mi się tramwaj, ot, Poznaniak się ze mnie robi :D
Czy tu: "W metrze znów wszyscy znów nieobecni" nie jest jednak za dużo o jedno "znów"?
Wszystkie Twoje szorty poranne przeczytałam, nawet jeśli nie zawsze zostawiłam komentarz, mam nadzieję, że wytrwasz w tej inicjatywie, bo jak dotąd przynosi ona wyłącznie dobre owoce. 5 :)
A no, frustracja jest... irytująca?, zwłaszcza, kiedy człowiek nie ma czasu być sobą. A tego potrzebuje każdy codziennie - pobyć sobą. A praca i najbliżsi często wykrzywiają charakter do własnych upodobań. To najsubtelniejszy rodzaj morderstwa, podcinanie skrzydeł.
Na szczęście, ja miałem szczęście! :D
Dziękuję za czytanie!
A szaraki, zwyklaki... wszystko zależy od chwili, od charakteru, od pęknięć w murze, od załamania, od wysokości fali.
A fala wzbiera zawsze - nigdy nie opada.
Dziękuję! :)
I wybacz niekomentowanie na bieżąco, ale na zajęciach czytam codziennie, tylko pisanie na telefonie to udręka okrutna, więc czytam i gwiazdkuję, uśmiecham się pod nosem i czekam na kolejny (chociaż bieganie jest fajne), ale ten tekst nie mógł się obyć bez komentarza pełnego nieposkładanych myśli.
Chyba każdy choć raz miał taki sen, że pozbył się wszystkich ludzi, którzy go denerwują, nieważne, że z tłumem szans się nie ma, miało się nadludzką siłę jak jakiś Superman i pozbyło się wszystkich tych idiotów, spokój choć na chwilę, chociaż we śnie, a tu nagle się budzimy i wszystko okazuje się snem :c
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania