Poprzednie częściWłaśnie po to żyję- Prolog

Właśnie po to żyję- Rozdział 5

- Jak się czujesz?- spytała Amelie, gdy weszliśmy do sali, w której leżał Peter.

- Jest w porządku- odpowiedział.- Kilka poparzeń, strup na ramieniu i boląca kostka. Przejdzie mi.

Na potwierdzeni swoich słów, zamachał ręką całą w bandażu. Syknął przy tym z bólu, ale od razu zapewnił, że to nic takiego. Zjadł jabłka, które przyniosła mu Natalie i opowiedział nam, co dokładnie się wydarzyło. Chłopiec był przerażony. Schował się w łazience i płakał. Peter wziął go na ręce i chciał wbiec na schody, ale te się zawaliły. Pozostało mu więc skoczyć przez okno. Przywieziono go do szpitala i zajęła się nim doktor Payne.

- To było coś.- pochwalił go Kevin. To znaczy, że Peter mu zaimponował.

- Dzięki, stary!

- Nie wiem, czy jesteś odważny, czy głupi, ale dobrze, że byłeś w pobliżu- Louis poklepał go po ramieniu.- Tchórzem to ty na pewno nie jesteś.

- Taa.. Dzięki.

Nie słuchałam dłużej. Powiedziałam, że muszę na chwilę wyjść i opuściłam salę. Nie czekałam na pytania z ich strony. Po prostu wyszłam. W drzwiach minęłam trenera. Skierowałam się na dach szpitala. Tam nikt nie powinien mi przeszkadzać. Liczyłam na ciszę i spokój, ale nie trwały one zbyt długo. Kwadrans później przyszedł do mnie Kakashi i usiadł obok.

- Widzę, że coś nie tak.- stwierdził. Chyba zapomniał, że nie lubię się nikomu wyżalać.- Powiesz mi, o co chodzi?

Milczałam. Nie jestem osobą zbyt wygadaną. A do zwierzania się innym ze swoich problemów w ogóle nie przywykłam. Sama nie wiem czemu, ale nagle się odezwałam:

- Jestem na siebie wściekła. Peter zrobił wszystko, by uratować tego chłopca, a ja stchórzyłam. Stałam i gapiłam się w ogień. Przypomniał mi się tamten wieczór, gdy straciłam rodziców. Wtedy cała wioska płonęła. Powiedz mi, jak mam pokonać brata, skoro bałam się pożaru? Co ja mam robić?

- Musisz stawić czoła przeszłości. Pogódź się z nią, bo czasu nie da się cofnąć. Chyba nawet wiem, jak można ci pomóc.

- Jak?

- Dowiesz się wkrótce. Najpierw muszę wszystko ustalić i sprawdzić, czy to w ogóle możliwe.

- Czy dam mu radę?

- Jamesowi? Nie wiem. Masz duży potencjał, twoje możliwości są naprawdę duże, ale pamiętaj, że to twój brat. Pewne jest, że musisz dużo ćwiczyć. Zadaj sobie pytanie: czy na pewno chcesz jego śmierci? Tego się nie cofnie, więc..

- Dlaczego mam niby nie chcieć go zabić?!- przerwałam mu.- Pragnę jego śmierci! Wtedy przynajmniej mi ulży!

- Tak czy siak, to nadal twój brat. Część rodziny.

- Sam mi powiedział, żebym uznała, że on już nie jest moim bratem. On by tego nigdy nie zrobił! Zabił samego siebie! Co chciał komu udowodnić?! Każdy wiedział, że jest silny. Gdy się z nim spotkam, zrobię wszystko, by zginął.

- Zemsta nie zawsze jest dobrym rozwiązaniem.

- Co ty niby o tym wiesz?!

- Uwierz mi, wiem.

Nie pytałam skąd. Ma własne powody, ale to nie znaczy, że ja muszę zmieniać swoje zdanie. Milczeliśmy. Nie miałam ochoty na rozmowę.

- Aa! Tu jesteście!- usłyszeliśmy znajomy głos Louisa.

- Jeszcze ty..- mruknęłam niezadowolona.

- Co? Chodźcie z nami na hot-dogi!

- Nie mam ochoty.

- Owszem, masz!- powiedziała Cindy, która weszła na dach.

- Ludzie, dajcie mi święty spokój!

W odpowiedzi pociągnęła mnie za ramię i pociągnęła w kierunku schodów. Za mną szła cała reszta. Znowu gdzieś mnie wyciągają! Nie rozumieją, że ja nie mam teraz na to ochoty? Cindy nadal mnie ciągnęła, aż w końcu zeszliśmy na parter. Peter jeszcze przez jakiś czas musi zostać w szpitalu i nie może z nami iść. Mimo błagania pielęgniarki musi zostać w łóżku do jutra. Zapewniał, że nic mu nie jest, że czuje się świetnie, ale ta pozostała nieugięta. Kazała mu leżeć, bo ma jeszcze kilka śladów po poparzeniach i niewielkich ranach. Chętnie ustąpiłabym mu własne miejsce.

- Cindy, ja naprawdę nie mam ochoty na żadne hot-dogi!- wyrwałam się z jej uścisku.

Odwróciłam się i zamierzałam odejść, ale na kogoś wpadłam. Ja i ta osoba upadłyśmy na ziemię.

- Uważaj jak łazisz- powiedziałyśmy jednocześnie i podniosłyśmy głowy.

Moim oczom ukazała się ona. Musiałam wpaść akurat na Caroline?! Był z nią Jake.

- Ale z ciebie niezdara- odezwała się, gdy zmierzyła mnie zimnym wzrokiem.

- I nawzajem.

- Ej, dziewczyny, to tylko drobny wypadek.- Jake próbowała ratować sytuację.

- Jesteśmy przy szpitalu, więc zaraz możesz tam trafić!- nie zwróciłam uwagi na jego słowa.

- Sama tam trafisz!

Już miałyśmy się na siebie rzucić, ale mnie powstrzymał Kakashi, a ją Jake. Odciągnęli nas od siebie i nie puszczali, choć dość mocno się wyrywałyśmy.

- Nie trzeba się takimi przejmować- rzuciła Cindy.

- Caroline, przestań się wyrywać!- krzyknął Jake.- I zostaw Emmę w spokoju!

Nawet kolega z jej drużyny staje w mojej obronie. Mało jest osób, które ją lubią. Może ona nie byłaby taka zła, gdyby normalnie ze mną gadała i przestała się mnie czepiać. Ale nie. Nie potrafi tak. Zawsze musi się czegoś czepiać. Czegokolwiek. A jak mnie zobaczy na ulicy, nie podejdzie i nie obrazi, to według niej zmarnowana szansa. Wredna małpa. Cieszę się, że nie jestem z nią w jednej drużynie. To by było nie do zniesienia nie tylko dla nas, ale też dla reszty. Na pewno nie znosiliby naszych kłótni.

W końcu Jake’owi udało się odciągnąć Caroline i poszli w swoją stronę. Widać było, że dziewczyna jest na niego zdenerwowana, bo nie pozwolił jej mnie dalej obrażać. My poszliśmy na te hot-dogi. Przez tę kłótnię to nawet zgłodniałam.

- A nie mówiłam, że i tak z nami pójdziesz?- spytała Cindy.

-Taa..- mruknęłam.

Z nią już nie chciałam się kłócić. Niech uważa, że ma rację. Tak będzie lepiej. Po kilkunastu minutach Kakashi poszedł gdzieś, mówiąc, że ma coś do załatwienia, ja się dyskretnie ulotniłam, a reszta sprzeczała się, co dalej robić. Poszłam nad pobliskie jezioro. Akurat nie było dużej ilości osób, więc miałam czas dla siebie. Spojrzałam na zachodzące Słońce. Kiedyś, gdy byłam mała, oglądałam takie widoki z mamą. Siadałyśmy na łące i patrzyłyśmy. Nikt nam wtedy nie przeszkadzał. Czasem nawet tata i James siadali z nami. Wtedy było tak pięknie, wspaniale.. Uwielbiałam takie chwile spędzone z rodziną. Gdy siedzieliśmy wszyscy razem, czułam, że jesteśmy jednością. Że się nawzajem wspieramy. Że jesteśmy sobie potrzebni. Że się kochamy. Wówczas nigdy bym nie pomyślała, że ich tak wcześnie stracę. Uznałabym to za wyjątkowo kiepski żart. Ale teraz rzeczywiście ich nie ma. A te zachody Słońca oglądam sama. Po tej tragedii wyobrażałam sobie, że oni siedzą ze mną, mama mnie przytula, tata obejmuje mamę, a James mówi o kształtach chmur. I wydawało się, że wszystko będzie się układać. Byliśmy taką kochającą się rodziną. Niczego nam nie brakowało. Więc czemu musiałam to wszystko tak nagle stracić?! Ten pamiętny wieczór.. Zabito ich. Morderca ze mną rozmawiał. Podpalił całą wioskę. Mówił, że mam potencjał. Zostawił tylko mnie. I płakał. Do dziś nie wiem czemu. Najpierw wszystkich zamordował, a później płakał? To nie ma sensu. Coś wtedy było nie tak.. Może próbował mnie zmylić? Chciał, bym mu współczuła? Bym uznała to wszystko za kłamstwo? To pytanie nie daje mi spokoju. Dlaczego z oczu leciały mu łzy?! Wstałam i wzięłam do ręki niewielki kamień. Rzuciłam nim z całej siły do wody.

- Czemu zrujnowałeś mi życie?!- krzyknęłam.

Od razu mi trochę ulżyło. Wyrzuciłam z siebie niepotrzebne emocje. Nie obchodziła mnie starsza kobieta, która miała pretensje, że się wydzieram, ani mały chłopiec o ciekawskim spojrzeniu. Zignorowałam ich. Odetchnęłam głęboko. Czasem każdy musi się wykrzyczeć.

Wróciłam do domu. ,,Ciocia” nawet się mną nie zainteresowała. Oglądała telewizję. Tak, jakby jej w ogóle nie było. Nie przejęłam się tym. Normalka. Po kilku latach można przywyknąć. Przynajmniej mam spokój. Postanowiłam wziąć ciepły prysznic. Po wyjściu z łazienki poszłam do swojego pokoju. Usiadłam na parapecie i zapatrzyłam się w księżyc. Straciłam rachubę czasu i gdy spojrzałam na zegar, okazało się, że siedziałam tak ponad godzinę. Położyłam się spać.

Widziałam małą bezbronną dziewczynkę. Uciekała przed czymś. A raczej przed kimś. To ja. Biegłam ulicami swojej wioski i krzyczałam. Płakałam, chciałam jak najszybciej opuścić to miejsce. I wtedy na niego wpadłam. Stał przede mną, a w ręku trzymał broń. Schował ją i powiedział, że zostawi tylko mnie. Znów zaczęłam uciekać. Mimo tego, że starałam się biec jak najszybciej, nie oddalałam się od niego, tylko stałam w miejscu. Otoczyła mnie ciemność, a po chwili pojawiły się tylko płomienie, które zamieniły się w ogromny pożar. Płakałam, zakrywałam oczy i uszy, ale nadal słyszałam jego głos. Ciągle powtarzał, że mam go nienawidzić. Zobaczyłam martwych rodziców, krew na ulicy… A James stał ciągle w jednym miejscu i się na mnie patrzył. Potem zaczął się oddalać, aż w końcu zniknął.

Zerwałam się z łóżka. Znów ten sam koszmar. Śni mi się co jakiś czas. Nienawidzę go. Przypomina o czymś, o czym chcę zapomnieć. Pojawia się co jakiś czas, najczęściej w nieodpowiednim momencie. Psychika ludzka bywa dziwna. Bardzo dziwna. Spojrzałam na zegarek. Była dopiero piąta rano. Już nie zasnę. Za dwie godziny i tak musiałabym wstawać. Usiadłam na parapecie i zapatrzyłam się w widok za oknem. Puste ulice, kilka latarni.. Nic specjalnego. O ósmej jest trening z Kakashim. Wzięłam zimny prysznic na orzeźwienie, rozczesałam włosy i zrobiłam sobie śniadanie. Naszykowałam też coś dla cioci. I tak miałam jeszcze godzinę do wyjścia. Postanowiłam pobiegać. Wyjęłam trampki i wyszłam. Bieganie zajęło mi czterdzieści minut. Niedługo i tak będę ćwiczyć, więc dogrzeję się. Ciekawe, czy trener tym razem przyjdzie punktualnie. Na treningi praktycznie zawsze się spóźniał. Nagle usłyszałam, jak ktoś rzucił czymś w mój parapet. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam Cindy.

- Co chcesz?- spytałam.

- Idziemy po resztę- zarządziła.- Do ciebie miałam najbliżej, więc tu przyszłam na początku. Kolejny jest Peter. Znając go, to pewnie jeszcze śpi albo właśnie szuka budzika.

I tak mi nie da spokoju, więc wyszłam przez okno i dołączyłam do niej. Patrzyłam w jeden punkt na chodniku. Chyba zauważyła, że nie mam nastroju na rozmowę, bo się nie odzywała. Szłyśmy w ciszy. Widziałam, że co jakiś czas zerkała na mnie i otwierała usta, ale po chwili je zamykała i patrzyła z powrotem przed siebie. Przecież nie będę jej mówić, że śnił mi się koszmar. Nie jestem już małym dzieckiem. Kiedyś, gdy miałam zły sen, przychodziłam do pokoju rodziców i kładłam się miedzy nimi. Mama mnie przytulała i mówiła, że to nic, żebym się nie bała, bo ona jest przy mnie. Tamte koszmary to nic w porównaniu z tym. Dotarłyśmy do mieszkania Petera. Zapukałyśmy do drzwi, a po chwili otworzył nam, przecierając zaspane oczy.

- Dopiero wstałem..- zaczął marudzić.

- Tak myślałam i dlatego po ciebie przyszłyśmy- powiedziała nieco zirytowana Cindy.- Trening za czterdzieści minut, a ty się lenisz! Masz pięć minut na wyszykowanie się!

Weszłyśmy do salonu, a on w tym samym czasie ubierał się i jadł śniadanie. W pomieszczeniu było bardzo brudno. Mało powiedziane! Na podłodze były kartony po przeterminowanym mleku, spodnie, bluzki, skarpetki, jakieś torebki foliowe, talerze, ręcznik..Wysypisku śmieci! Jak on może mieszkać w takim bałaganie? Ja to bym godziny nie wytrzymała. Tak trudno zrobić porządek? Przynajmniej wyrobił się w kilka minut. Wyszedł z domu z kanapką w ręku.

- Po kogo teraz?- spytał z pełnymi ustami.

- Jak zaraz nie przestaniesz mówić z jedzeniem w buzi, to trzeba będzie iść po lekarza!- Cindy podniosła głos.- Kolejni są Natalie i Amelie. Mieszkają bardzo blisko siebie.

Fakt. Dzieli je jedna ulica. Były już gotowe, więc szybko skierowaliśmy się w stronę domu Kevina. Po drodze spotkaliśmy Jake’a.

- Hej!- przywitał się.- Na trening idziecie?

- Mhm- przytaknęłam.- Ty też?

- Tak. Wracam ze spaceru z Amanem i idę po El. Obiecałem jej. Narka!

Myślę, że Elza będzie wniebowzięta. Właśnie skręcaliśmy, gdy ktoś wpadł na Cindy.

- Jak chodzisz, niezda..- zaczęła, ale zaraz jej przerwano.

- Sorry, ja właśnie do was szedłem.- Louis pomógł jej wstać.

- W jakiej sprawie?

- Trening jest przesunięty o godzinę. Spotkałem Kakashiego w sklepie. Zanim zdążył Em spytać o powód, on zniknął. Myślałem, że poszedł zapłacić, ale go nigdzie nie było.

- Mamy jeszcze godzinę luzu!- krzyknął uradowany Peter.- Co robimy?

- Idziemy po Kevina?- zaproponowała Amelie.

- Już nie musicie- odezwał się ktoś o znajomym głosie.

- Nie strasz!

Kevin do nas podszedł, jak zwykle z rękami w kieszeniach.

- Szedłem na trening i usłyszałem, o czym mówicie.

- To idziemy do kawiarni coś zjeść?- domagał się blondyn.

W odpowiedzi Cindy klepnęła go w brzuch i z oburzeniem zaprotestowała.

- Ty tylko o jedzeniu! Jak tak dalej będziesz jadł, to w końcu staniesz się gruby i tłusty! Ogranicz się trochę! Poza tym jesteś po śniadaniu.

- Ale to było śniadanie na szybko… Dałaś mi pięć minut!

- A to nie moja wina, że jesteś leń!

- Ech..- westchnął Kevin.- A może do parku się przejść?

- Niech będzie- zgodzili się oboje.

Szliśmy ścieżkami i nie obchodziło nas, gdzie dojdziemy. I tak mieliśmy jeszcze czas. Możliwe też, że Kakashi się jak zwykle spóźni. Z drugiej strony, ciekawe dlaczego przełożył trening? A jak powie, że musiał pomóc jakiejś staruszce, to normalnie nie wytrzymam! Wiem, że w takich momentach kłamie. Zliczając te jego ,,usprawiedliwienia” wychodzi, że w ciągu tygodnia pomógł trzem staruszkom, jednemu starcowi i małemu dziecku. Ja, tak jak reszta drużyny, twierdzę, iż to są zwykłe kłamstwa. Przynajmniej w walce jest naprawdę dobry. Jako trener też się spisuje. W sumie to dobrze, że trafiliśmy na kogoś młodego i doświadczonego. Nie jest jakimś starszym dziadkiem, który myśli, że wszystko powinno być jak za czasów jego młodości. Ma podejście, jest wymagający, ale też wyluzowany.

Doszliśmy na polanę, na której zawsze się spotykamy. I Kakashi znów się spóźniał. Kiedy łaskawie się pojawił, nie podał żadnego powodu spóźnienia, tylko powiedział;

- Emma idzie ze mną. Reszta zajmuje się rzucaniem nożami do celu z różnych pozycji i odległości.

Tak jak reszta byłam tym zaskoczona, ale poszłam za nim.

- Gdzie idziemy?- zapytałam, gdy oddaliliśmy się od polany.

- Pamiętasz, jak mówiłem ci, że pomogę ci przezwyciężyć strach związany z przszłością?

- No.

- Dzisiaj się z tym zmierzysz.

- Jak?

- Niedługo się przekonasz.

Dalsze pytanie go nie miało sensu, więc zamilkłam. On też już więcej nic nie mówił. Kiedy byliśmy już w mieście, skierowaliśmy się do jakiegoś wysokiego budynku nauki czy czegoś tam..

- Jesteśmy- odezwał się i przepuścił mnie w drzwiach.

Znaleźliśmy się w długim korytarzu. Poszliśmy do schodów i weszliśmy na drugie piętro. Było tam tylko jedno pomieszczenie, do którego trzeba było wejść przez grube metalowe wejście. Kiedy się tam znaleźliśmy, zobaczyliśmy grupę naukowców. Znajdowała się tam tuba, do której można było wejść tylko z jednej strony.

- Wszystko już gotowe- powiedział jakiś mężczyzna w białym fartuchu, który do nas podszedł.- Możemy zaczynać.

- Ale co możemy zaczynać?- spytałam, nie widząc o co chodzi.

- Przyprowadziłem cię tu, byś nauczyła się walczyć z przeszłością- odezwał się Kakashi- To, co tam zobaczysz, to rzeczy lub osoby, których najbardziej się obawiasz. Będziesz musiała stawić temu czoła. Jeśli nie jesteś gotowa, przyjdziemy innym razem.

- Nie, chcę spróbować. Mam zamiar to pokonać!

- W takim razie zapraszam- naukowiec wskazał mi tubę.- Będziemy obserwować twoje ruchy. Gdy zobaczymy, że coś jest nie tak, przerwiemy. Wejdź.

Zrobiłam jak mi kazano. Kiedy drzwi się za mną zamknęły, nie było niczego, oprócz ciemności. Wiem, że nic mi się nie stanie. Mogę pogorszyć lub poprawić swoja psychikę. Jeśli nie dam rady, okażę się słabeuszem, który nigdy nie pokona brata. Zaś jeżeli wygram, pokonam to, czego się najbardziej boję. Moje słabości znacznie się zmniejszą. I z odwagą będę mogła zmierzy się z Jamesem. Nie mogę wyjść na tchórza! Ani przed sobą, ani przed ludźmi, którzy są w tym pomieszczeniu. Będą widzieć mnie i moje reakcje. Nie mogę się przed nimi ośmieszyć.

Zobaczyłam jakieś niewielkie światło, które przez chwilę oświetlało mi głowę. Potem zniknęło, a ja znów była pogrążona w ciemnościach. Pewnie sprawdzali, czego się boję. Wzięłam głęboki oddech i czekałam. Przypomniałam sobie słowa brata: ,, Jesteś silna i jeśli będziesz mnie nienawidzić przez całe życie, może uda ci się mnie pokonać. Czuj nienawiść. Nienawidź mnie za to, co zrobiłem. Kiedyś się spotkamy”. Nie mogę wyjść wtedy na małe dziecko, które się boi. Nie jestem już tamtą dziewczynką. Wyrosłam i mam przed sobą bardzo ważne zadanie- zabicie brata. Jeżeli teraz przegram, to podczas pojedynku z nim nie będę miała szans. Zacisnęłam pięści, ponownie głęboko odetchnęłam, i zamknęłam oczy. Kiedy je otworzyłam, ujrzałam płomienie. Były wszędzie. Otaczały mnie z każdej strony. Otworzyłam szeroko oczy, mój oddech przyspieszył. Patrzyłam we wszystkie strony. Ogień. Wtedy też zobaczyłam jego. Stał niedaleko mnie i się kpiąco uśmiechał. Dwa koszmary w jednym.

_______________________________________________________________________________________________

Podoba się?? Niedawno je zaczęłam, więc dopiero piszę 7 rozdział. Będę dodawała, jak tylko skończę każdy rozdział :)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania