Poprzednie częściWłaśnie po to żyję- Prolog

Właśnie po to żyję- Rozdział 6

Na początku nie mogłam się ruszyć. Patrzyłam się w jego twarz i ten kpiący uśmieszek. Zadrżałam. Jeżeli bym miała do niego podbiec, to musiałabym pokonać płomienie. Wiem, że teraz nic nie powinno mi się stać, ale w rzeczywistości byłoby inaczej. Rozejrzałam się. Zobaczyłam wąskie przejście w płomieniach. To szansa na ucieczkę i wydostanie się. Możliwe, że jedyna nadzieja. Stałam w miejscu. Patrzyłam raz na brata, raz na drogę ucieczki. Uciec i przynajmniej na jakiś czas uwolnić się od tego koszmaru, czy stanąć do walki z Jamesem? Ale czy jestem na ten pojedynek gotowa? Czy jestem gotowa na zmierzenie się z nim? Wokół tylko ogromny pożar, nikt mi nie może pomóc.

I znów przed oczami pojawiła się sytuacja sprzed kilku lat. On, jego wyznanie, martwe ciała i płomienie.. Wszystko się paliło, a ja leżałam na trawie i patrzyłam na to.

W powietrzu latają miliony iskier. Spojrzałam bratu w oczy. Patrzyły na mnie, ale nie wiem, co w nich było. Obojętność? Pogarda do mojej osoby? Uśmiech zniknął z jego twarzy, lecz nadal było w nim coś..dziwnego. Nie atakował, nawet nie wyjął broni. Stał wśród płomieni i się na mnie patrzył. Jednak nie płonął. Ponownie odwróciłam się i zerknęłam na jedyną drogę ucieczki. Stałam tak w bezruchu, moje nogi odmówiły posłuszeństwa.

- Pewnie, uciekaj!- usłyszałam głos Jamesa.- Skoro jesteś tchórzem, to jak zamierzasz mnie pokonać?

Próbuję się zmusić do jakiegokolwiek ruchu. Chcę spojrzeć na niego, podbiec tam i mu mocno przywalić. Zamiast tego stoję w miejscu i czuję się jak największe strachajło świata. On ma rację! Powtarzam to sobie od dawna, ale jak usłyszałam to od niego, zdałam sobie sprawę, że zachowuję się w takich sytuacjach jak histeryk.

Odwróciłam się w jego stronę.

- Nie..jestem.. tchórzem!!- wykrzyczałam.- Nie masz prawa tak o mnie mówić! Jestem taka przez ciebie!

Jego oczy nadal nie wyrażały niczego. W moich natomiast była nienawiść, irytacja, wściekłość, żal i chęć zabicia go. Zebrałam się w sobie i wyjęłam zza pasa mały nóż, który zabrałam na trening. Zaczęłam biec w kierunku płomieni. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, ale musiał to zrobić. Pokonałam ogień i znalazłam się przy swoim bracie. Zaatakowałam, ale bezskutecznie. Ochronił się i zablokował cios. Było mi gorąco od płomieni. Częściowo winne też były nerwy. Zupełnie zapomniałam, że to nie dzieje się naprawdę. Walczyłam serio, ale James nie dał się ani razu trafić. Chciałam go kopnąć, walnąć, zadrapać.. Po prostu trafić. Nie udało się. Odpierał każdy mój atak. On jest aż tak dobry, czy to ja jestem aż tak słaba?

Walka toczyła się dalej, aż w pewnym momencie on zaczął znikać, a ogień gasł. Dopiero wtedy przypomniałam sobie, gdzie i po co jestem. Tuba otworzyła się. Wyszłam na zewnątrz. Na początku musiałam zmrużyć oczy, bo poraziło mnie światło. Przyzwyczaiłam się po niecałej minucie. Od razu podszedł do mnie Kakashi.

- Gratuluję.- powiedział i podał mi szklankę wody.- Pokonałaś strach.

- Tylko dlatego, że chciałam go zabić.- napiłam się i odetchnęłam.- Gdyby nie to, uciekłabym.

- Masz motywację.

- Ale jeśli mojego brata nie będzie w takim pożarze, to co mam zrobić?

- Myślę, że już sobie poradzisz. Jesteś odważna, tylko musisz w siebie uwierzyć. Zaprowadzę cię do domu. Musisz trochę odpocząć.

- Nie.. Ja chciałabym pójść na trening.

- Ale ty jesteś zmęczona! Widzę, że potrzebujesz odpoczynku.

- Poradzę sobie. Poza tym muszę trochę odreagować.

Nie spierał się ze mną dalej. Po wyjściu z budynku zaprowadził mnie najpierw do budki z hot-dogami.

- Może to nie jest bardzo pożywne, ale i tak powinnaś coś zjeść- powiedział i zapłacił za mój posiłek.

- A ty nie chcesz?

- Nie, nie potrzebuję.

Dotarliśmy na polanę. Reszta drużyny pilnie ćwiczyła. Kiedy nas zobaczyli, natychmiast przerwali i podbiegli do nas. Oczywiście zasypali nas pytaniami. Co? Gdzie byliście? Po co? Co robiliście? Z kimś się spotkaliście? Dlaczego nas nie zabrałeś? Czy to było konieczne? Pójdziemy następnym razem?

Tylko Kevin nie zadawał żadnych pytań, ale widać było, że był ciekawy.

- W sumie to nie jest zły pomysł- mruknął trener.

- Ale co nie jest złym pomysłem?- zaczął dopytywać Peter.

Kakashi, za moją zgodą, która była nieco wymuszona, opowiedział wszystko.

- Też tak chcę!- krzyknął podniecony blondyn.- Kiedy idziemy?

- Zobaczę, co da się zrobić.

- Juuuupiiii!!

- Trenujcie dalej! Emma, ty daj sobie dziś trochę luzu, przynajmniej teraz.

- Dobrze- wyjęłam swój nóż i zaczęłam ćwiczenia.

Ciągle o tym myślałam. To, co tam przeżyłam, zostanie mi na długo w pamięci. Mimo tego cieszę się, że pokonałam słabości. Ale jeśli James naprawdę walczy tak jak w tej iluzji, to muszę przyłożyć się do treningów. Wtedy nawet nie udało mi się go ani razu trafić. On jest starszy, ma więcej doświadczenia, dłużej walczy. Wprawdzie mnie uczył wielu rzeczy, pokazywał różne przydatne chwyty, lecz na razie to nie wystarczy. Jeżeli chcę go pokonać, muszę umieć więcej.

Rzucaliśmy nożami do drewnianych kukieł. W wypadku, kiedy kogoś chcemy zabić, rzucamy w brzuch, plecy, klatkę piersiową i serce. Natomiast gdy potrzeba kogoś zatrzymać, celujemy w ręce i nogi. Tak nas uczono. Dlatego kolejnym etapem ćwiczeń były ruchome cele. Najpierw przesuwały się tylko o kilka metrów w różne strony, a potem zaczęły uciekać, a my je musieliśmy gonić. Kakashi w tym samym czasie czytał swoje książeczki. Myślę, że to były jakieś romanse, co wskazywał tytuł ,, Jesteś moją miłością”. Osobiście nie czytam za wiele, ale jak coś mi się naprawdę spodoba, to tylko książki przygodowe, gdzie się coś dzieje. Czasem sama czuję się jak bohater książkowy. Tyle tylko, że oni to fikcja, a moje życie jest rzeczywistością. I to wcale nie łatwą. Autorzy zawsze wymyślają zakończenia, przebieg akcji, postacie, wydarzenia.. Ja niestety tak nie potrafię. Gdybym miała takie zdolności, cofnęłabym się w czasie i zapobiegła katastrofie sprzed kilku lat. Może udałoby mi się powstrzymać Jamesa i sprawić, by tego wszystkiego w ogóle nie było. Miałabym szczęśliwą rodzinę, wspaniałego starszego brata, prawdziwy dom, w którym żyje kochająca się rodzina.. To tylko marzenia! Nawet nie mogą się spełnić! Nie ma takiej szansy. A ja myślę o takich głupotach! Powinnam się skupić na treningu, na tym, co przyda mi się w walce.

Spojrzałam w niebo. Będzie padać. Ciemne chmury powoli przysłaniały niebo. Rzuciłam nożem i trafiłam ostatnią kukłę. Ogólnie trening poszedł nam dobrze, ale musimy pracować nad pracą zespołową. Parę razy weszliśmy sobie w drogę, bo nie uzgodniliśmy, kto ma jaki cel.

- Całkiem nieźle wam idzie.- Kakashi podszedł do nas i schował swoją książeczkę.- Ale pewnie, jak sami zauważyliście, praca zespołowa nie idzie wam najlepiej. To właśnie na niej skupimy się na jutrzejszym treningu.

- Bo to Kevin mi wszedł w drogę i zamiast w kukłę, to trafiłem w jego nóż- Peter miał focha.

- Jeszcze na mnie zwalasz?!- oburzył się oskarżony.- Nie umiesz rzucać i bierzesz się za moje cele!

- To raczej ty..- zaczął, ale przerwała mu Cindy.

- Milczeć, obaj! Jutro nad tym popracujemy, a teraz się uciszcie!

Jak ona krzyczy, to Peter zawsze milknie. Już dostał od niej wiele razy i chyba nie ma zamiaru sobie przypominać jej ciosów na swojej głowie.

- Idźcie już do domów.- powiedział trener.- Powinniście zdążyć przed deszczem. Do jutra!

Odszedł w swoją stronę, a po chwili zrobiliśmy to też my. Natalie poszła do El, a Peter zaciągnął Kevina do Jake’a, bo kilkuminutowy foch już mu przeszedł. Wprawdzie Watson na początku nie chciał słyszeć o żadnych odwiedzinach, ale blondyn nie pozostawił mu wyboru. Po prostu go za sobą pociągnął, a Kevin doszedł do wniosku, że jeśli teraz nie pójdzie, to on mu nie da spokoju przez kilka następnych godzin albo i dni. Westchnął.

- Sam umiem chodzić, matole!- wyrwał ramię z jego uścisku i znowu zaczęli się o coś spierać.

Ich przyjaźń jest naprawdę skomplikowana. Ciągle się kłócą, przezywają się, ale widać, że naprawdę się lubią. Wiem, że ja też czuję coś do całej drużyny, ale nie jestem pewna, czy mogę to nazwać przyjaźnią. Przywiązałam się do nich, to jest pewne. Ale przyjaciele podobno zwierzają się sobie z problemów, cieszą się wesołymi chwilami, chodzą razem w różne miejsca, ciągle gadają.. Ja taka nie jestem. Nadal nie mogę pojąć, czemu traktują mnie jak swoją przyjaciółkę. Co oni we mnie zauważyli? Zawsze byłam bardziej skryta i wycofana. Nigdy nie chodziłam na imprezy, na wyjścia na zakupy czy do kawiarni też nie jestem chętna. Nawet za wiele nie mówię. Dlaczego tak bardzo chcieli mnie poznać? Oni są inni. Nie przeżyli tego co ja i nie mogą czuć tego, co czuję ja. Nie życzę im tego, bo to naprawdę trudne.

Wróciłam do domu. Nawet nie miałam ochoty na jedzenie. Włączyłam telewizor, ale niespecjalnie obchodziło mnie to, co oglądałam. Głównie myślałam o tej tubie. Znowu. Jak coś mnie zainteresuje, to potrafię o tym myśleć tygodniami, czasem miesiącami. Po pół godzinnym myśleniu zdecydowałam, że dam swojej głowie trochę odpocząć i postanowiłam zrelaksować się podczas oglądania filmu. Leciała jakaś komedia. Nie przepadam za nimi, ale na mój obecny stan była idealna. W tym gatunku filmowym jest wiele zabawnych scen, ludzie robią różne głupie rzeczy. To mnie irytuje. Życie takie nie jest. Przepełnione jest bólem, cierpieniem, smutkiem. Może gdybym siedziała przed telewizorem z całą rodziną, to myślałabym o tym inaczej. Kiedyś kochałam takie głupawe wydarzenia, wszyscy się z nich śmialiśmy. Do tego James zabawnie udawał głównych bohaterów. Zawsze wybuchaliśmy przy tym śmiechem. Miał talent do aktorstwa. Potrafił uszczęśliwiać. Jak się później okazało, potrafił też bardzo boleśnie zranić. Ale nie fizycznie, tylko psychicznie. Pamiętam, że gdy przychodzili do nas sąsiedzi, to opowiadał dowcipy lub przedstawiał jakieś śmieszne sceny, w których byłam jego pomocniczką. Nawet wtedy, gdy wymyślał coś na bieżąca, wychodziło fantastycznie. Wprawdzie bywały momenty, że zrzędliwi sąsiedzi narzekali na niego, ale on się nie poddawał. Motto życiowe naszej rodziny brzmiało: ,,Nigdy się nie poddawaj!”. Dlatego ja nie poddam się, dopóki mój własny brat nie zginie z mojej ręki. Przysięgłam to sobie kilka dni po tej strasznej katastrofie. A słowa umiem dotrzymać.

Film się skończył, a ja poszłam zrobić sobie kanapkę. Zorientowałam się, że mój żołądek domaga się pożywienia. Kiedy do kuchni weszła ciocia, w ogóle nie zwróciłam na nią uwagi. Po pewnym czasie zorientowałam się, że ona mi się przygląda. Na początku to zignorowałam, ale w końcu nie wytrzymałam.

- Dlaczego się tak ciągle patrzysz?- zapytałam.

Natychmiast odwróciła wzrok i udawała, że nie wie o co chodzi.

- Nie patrzyłam na ciebie, tylko na muchę za tobą- powiedziała, wzięła szklankę wody i poszła włączyć telewizor.

Akurat, na muchę. Gdyby tu był jakiś owad, to z pewnością usłyszałabym bzyczenie. Na pewno spoglądała na mnie. Mam pryszcza, czy co? Nie, mogę się założyć, że coś chciała, ale nie wiedziała, jak się do tego zabrać. Niedługo i tak znów przyjdzie, więc poczekam. Czy zadanie jakiegoś pytania jest aż takim problemem?

Zjadłam i poszłam do swojego pokoju. Zrobiłam sobie warkocza, wzięłam do ręki pierwszą lepszą książkę i zaczęłam ją czytać. Był to atlas przyrodniczy. Otworzyłam na stronie z kaliną koralową. Wiem, jak wygląda. Mieliśmy o tym kiedyś w podręczniku. Biologia nie jest moją mocną stroną, ale wiele z tego zapamiętuję. To może być przydatne, szczególnie w walce. Takie informacje mogą uratować komuś życie. Przejrzałam jeszcze kilka roślin i zorientowałam się, że Słońce już zaszło. Dzień mi szybko zleciał. Najbardziej jestem zadowolona z tego, że udało mi się pokonać swoje słabości. Jednak czeka mnie coś naprawdę ciężkiego- walka z bratem.

 

- Tak, jak wam powiedziałem, będziemy dziś ćwiczyć pracę zespołową.- powiedział Kakashi i wyjął z plecaka długi sznurek.- Teraz poćwiczycie tak zwane ,,trzy nogi”. To wzmocni waszą współpracę. Może to ćwiczenie na takie nie wygląda, ale pomaga się dwóm osobom dogadać. Dobierzcie się w pary. Ja będę z kimś ćwiczył.

Wyszło na to, że Peter ćwiczył z Kevinem, wcześniej paplając mu nad uchem, że on i tak będzie lepszy, żeby brano z niego przykład i takie głupoty. Watson zgodził się tylko dlatego, by go jakoś uciszyć. Ja byłam w parze z Cindy, Amelie z Natalie, a Louis z trenerem. Wbrew pozorom, to wcale nie jest łatwe ćwiczenie.

- Jak chodzisz?!- krzyknął Peter, gdy po raz kolejny wylądował na ziemi, ciągnąc za sobą Kevina.

- To twoja wina, fajtłapo! Nie zapominaj, że teraz mamy wspólną nogę, więc tak nie szarp!

- To ty się wleczesz!

- Lepiej się skup, a nie wrzeszczysz.

- Sam wrzeszczysz.

- Gdy ja ruszam lewą nogą, ty w tym samym czasie robisz krok prawą! To aż tak trudne?

Czasem Peter naprawdę nie łapie najprostszych rzeczy. Innym już zaczynało wychodzić, nawet powoli zaczynaliśmy biegać, a oni ciągle lądowali na ziemi. Biedny Kevin.. Za wiele to on się dziś nie nauczy. Ale raczej nie będzie się długo gniewał na blondyna, bo on ma w sobie coś takiego, przez co szybko się mu wybacza. Przyciąga do niego ludzi, przez co ma wielu przyjaciół.

Kontynuowaliśmy nasz trening, aż w końcu Peter załapał o co chodzi i razem z Kevinem doszli do naszego poziomu. Powoli biegaliśmy, a gdy trener zarządził krótką przerwę, z ulgą padliśmy na trawę i rozcieraliśmy obolałe nogi. Kolejnym punktem programu były rzuty nożami do kukieł, ale tym razem mieliśmy to robić tak, by nie wchodzić sobie w drogę. Dawaliśmy sobie znaki, rzucaliśmy na zmianę i rozumieliśmy się za pomocą szybkich gestów. Kakashi mówił, że robimy postęp i szybko się uczymy. Nie lubię stać w miejscu. Muszę się rozwijać, uczyć nowych technik, ruchów. Trening też mi pomaga w rozładowaniu emocji.

- Na dziś koniec!- zarządził trener.- Musimy iść jeszcze do burmistrza.

- Misja?!- krzyknął podniecony Peter.

- Prawdopodobnie.

Zabraliśmy swoje rzeczy, popijając wodę. Skierowaliśmy się z powrotem do miasta i poszliśmy do biura kierownika. Kakashi zapukał, a kiedy rozległo się ,,Proszę!”, weszliśmy do środka. Burmistrz siedział za swoim biurkiem, na którym miał tonę papierów.

- Ach, już jesteście!- odłożył swoją pracę na bok i wziął do ręki jakąś kartkę.- To są zdjęcia złodziei, których macie złapać. Grasują jakieś trzydzieści pięć kilometrów od naszego miasta. Macie ich dostarczyć do gubernatora wioski Liścia.

Spojrzeliśmy na ich wizerunki. Było ich trzech. Jeden miał bliznę przy lewym oku, krótką brodę i czarną chustkę na głowie. Drugi był mężczyzną o ciemnej karnacji, który miał gęste wąsy, a trzeci charakteryzował się wysokim wzrostem i głupią fryzurą. Boki jego głowy były wygolone, a na środku miał pozostawiony pasek swoich blond włosów. Co za beznadziejna i obciachowa fryzura! Nie rozumiem ludzi, którzy się tak czeszą. Takie uczesanie pasuje tylko do zbirów i oprychów.

Nagle coś sobie uświadomiłam. Wioska Liścia leży niedaleko cmentarza, na którym pochowani są moi rodzice. Tak dawno tam nie byłam.. Grób pewnie jest zaniedbany. Muszę tam pójść.

- Coś się stało?- zapytał Kakashi, gdy wyszliśmy z gabinetu burmistrza.

- Ja…- zaczęłam.- Mam coś do załatwienia po drodze.

- Co?- spytał z zaciekawieniem Peter.

- Nie twoja sprawa.

- No ale co to jest?

- Daj jej spokój- wtrącił się Kevin.- Będzie chciała, to sama powie. Może to dla niej coś prywatnego? Zastanów się, zanim coś powiesz.

Powiedzieć im czy nie?

- Kiedy ruszamy?- zapytała Amelie.

- Za dwie godziny- odparł trener.- Spakujcie się i spotykamy się przy bramie głównej.

Do swojego plecaka wzięłam najpotrzebniejsze rzeczy: dwie butelki wody, bluzkę na zmianę, kanapki, chusteczki, śpiwór, który po złożeniu zajmuje tylko połowę miejsca, oraz kilka złoty. Kilkanaście minut przed czasem wyszłam z domu i poszłam do głównej bramy. Była już tam Amelie, a tuż po mnie doszła Cindy. Następny był Kakashi, Kevin, a Louis i Peter przyszli ostatni.

- Drużyna piąta, gotowa?- spytał trener, a gdy przytaknęliśmy, wyruszyliśmy.

- Emma, to co musisz załatwić?- dopytywał blondyn.

- Nie odpuścisz, co?- domyślałam się, że tak będzie.

- Nie- szeroko się uśmiechnął.

Milczałam. Czasem taka wścibskość mnie irytuje. W pewnej chwili ja i Kakashi zostaliśmy nieco z tyłu.

- To o co chodzi?- zapytał.- Jako trener ponoszę za was odpowiedzialność i chciałbym wiedzieć.

- Po drodze jest cmentarz, na którym zostali pochowani moi rodzice. Dawno tam nie byłam i chcę… po prostu tam pójść.

- Rozumiem. Będziesz chciała zostać sama?

- Tak.

- W takim razie będziemy szli z przodu, a ty nas później dogonisz, dobra?

- Dziękuję.

- Ha!- krzyknął Peter, który nagle znalazł się koło mnie.- Słyszałem! Czemu nie chciałaś powiedzieć, że idziesz na grób rodziców?

- Chociażby, dlatego, że taka gaduła jak ty, wszystko zaraz wygada!

- Sorki… Ale czemu nie mówiłaś?

- Bo.. To nadal nie jest dla mnie łatwy temat. Możesz być już cicho?

Spuściłam głowę i już się więcej nie odezwałam. Nie zwracałam uwagi na blondyna, który paplał coś Kevinowi do ucha, a ten próbował się go pozbyć na wszelki możliwe sposoby, ale starał się go nie uszkodzić. W końcu jesteśmy na misji, więc ranny towarzysz byłby utrudnieniem. Dziewczyny też o czymś gadały, a Louis, po chwili zastanowienia, dołączył do chłopaków. Kevin wykorzystał sytuację i poczekał, aż Peter zacznie nawijać do Lou, a sam dyskretnie się wycofał, w wyniku czego szliśmy obok siebie.

- Kiedy ostatnio byłaś na grobie rodziców?- zapytał nagle.

- Prawie dwa lata temu.. A co?

- Nie, nic. Tak tylko pytam. Niby mój ojciec jest pochowany na cmentarzu miejskim, to i tak nie chodzę tam często.

- Ja bym do swoich wolała chodzić częściej, ale nie ma takiej możliwości.

- Miałaś dobre stosunki z rodziną?

- Pewnie! Rodzice wiele mnie nauczyli, okazywali prawdziwą miłość, spędzali ze mną miło czas..A James był dla mnie przykładem do naśladowania. Pokazał mi kilka przydatnych ruchów, był taki fajny i opiekuńczy.. Nigdy bym go nie podejrzewała, że zrobi coś takiego.

- Ja ze swoim ojcem nie miałem najlepszych stosunków. W domu nie było go specjalnie często, nie zawsze rozumiał moje potrzeby. Myślę, że mnie kochał, ale na swój dziwny sposób, którego nie rozumiem. Tak przynajmniej mówi mama.

- Ty przynajmniej ją masz. Ja muszę mieszkać z ciotką, która prawie w ogóle nie zwraca na mnie uwagi.

Gadaliśmy jeszcze o innych rzeczach, aż w końcu zatrzymaliśmy się przy cmentarzu. Spojrzałam na bramę. Nadal pamiętam, gdzie mam iść.

- Tylko nie siedź za długo- powiedział Kakashi.- Nie będziemy szli szybko, więc nas dogonisz.

Skinęłam głową. Weszłam na cmentarz i skierowałam się we właściwe miejsce. Nagle odwróciłam się. Wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje, ale nikogo nie zauważyłam. Mam złe przeczucia. Szłam dalej, ale nie zauważyłam żadnych ludzi. Było pusto. Jedyną osobą, jaką udało mi się dostrzec, była starsza pani, która niosła bukiet z fioletowych kwiatów. Rzuciła mi przelotne spojrzenie i poszła dalej. Doskonale wiedziałam, gdzie mam iść. Byłam tu dwa lata temu, ale pamięć mam dobrą. Po kilku minutach siedziałam na ławce przy grobie rodziców. Nie miałam ze sobą żadnych kwiatów, lecz zauważyłam, że ktoś niedawno jakieś położył. Czerwone róże. Ulubione kwiaty mojej mamy.. Pamiętam, że tata czasem mówił do niej ,,różyczko”. Zawsze się przy tym lekko rumieniła i śmiała. Właśnie te kwiaty dostawała najczęściej. Kochała je. W swoim ogródku założyła nawet niewielką plantację. Uwielbiała też spinać włosy spinką w kształcie róży. Ojciec zawsze powtarzał jej, że wygląda pięknie i każdy kwiat blednie przy jej urodzie. W takich chwilach wydawałam z siebie krótkie: bleee i wychodziłam z pokoju. James się wtedy ze mnie śmiał. Mówił, że kiedyś to zrozumiem. On też tak kiedyś reagował.

Siedziałam tak już koło godziny. Zostałabym dłużej, ale muszę dołączyć do reszty drużyny. Po raz kolejny spojrzałam na róże. Kto je tu zostawił? Uśmiechnęłam się pod nosem. To miłe widzieć, że po tak długim czasie, grób kogoś ci bliskiego jest w dobrym stanie. I w dodatku są na nim ulubione kwiaty mamy. Wstałam i ostatni raz zerknęłam na nagrobek.

- Wiedziałem, że tu przyjdziesz- usłyszałam znajomy głos.

Głos, który kiedyś był dla mnie rodzinnym ukojeniem, pomocą, a teraz go nienawidzę. Powoli się odwróciłam i spojrzałam w niebieskie oczy brata. Były zimne i obojętne.

- Czego chcesz?- spytałam. Nie byłam na to przygotowana.

- To już nie mogę się spotkać z własną siostrą po tylu latach?- zapytał z ironią.

- Sam powiedziałeś, że mam uznać, że już nie jesteś moim bratem.

- Fakt. Ale ty nadal jesteś moją młodszą, głupią siostrzyczką.

- Nie nazywaj mnie tak!

- Ciszej! Na cmentarzu nie wypada krzyczeć.

- Od kiedy tak troszczysz się o zasady?!

- Przecież ja zawsze byłem kulturalny. Tak więc ucisz się albo ci w tym pomogę.

Stanęłam w pozycji obronnej.

- Serio teraz chcesz walczyć?- prychnął.- To nie jest miejsce na takie walki.

- W takim razie..

- Aleś ty bojowa- przerwał mi.

Milczeliśmy. Jak on śmie zjawiać się w takim miejscu po tylu latach?! I na dodatek jeszcze mnie poucza?! W jednym ma rację- to nie jest miejsce na walkę.

- Mam to chyba niestety po tobie- odparłam.

- To chyba dobra cecha charakteru?

- Tak, ale mam ją PO TOBIE. A to nie jest zbyt miła pamiątka. Nie chcę mieć nic wspólnego z kimś, kto zabił moją rodzinę!

- I tak masz. Chcesz czy nie, jesteśmy rodzeństwem.

- Niestety.

- Czyżby robaczek się wkurzył?

,,Robaczek”.. Nienawidzę, jak mnie tak nazywa. Zawsze tak do mnie mówił, by mnie zdenerwować. Robaki są obleśne i bezbronne. Niecierpię tej głupiej ksywki. Mówił tak tylko w domu, więc nikt inny o niej nie wie. Na szczęście.

- Nie nazywaj mnie tak- wysyczałam przez zaciśnięte zęby.

- Och, robaczku, i co zrobisz?

Nie wytrzymałam. Nie zważając na miejsce, w którym się znajdujemy, zaatakowałam. Moja pięść przeleciała kilka milimetrów od jego twarzy. Już chciałam go kopnąć, ale on był szybszy. Złapał moje przedramię i wykręcił je boleśnie do tyłu, co spowodowało, że stałam tuż przy nim. Niestety tyłem. Drugą ręką trzymał mój lewy nadgarstek. Unieruchomił też moje nogi swoimi łydkami. Nie mam jak się ruszyć! Nie wiedziałam, że on tak umie!

- Oj, słabo, słabo- skomentował.- I ty zamierzasz mnie pokonać?

- Nie byłam przygotowana.- szarpnęłam się, ale James trzymał mocno.

- Nie szarp się. To i tak nie ma sensu. Przeciwnik zawsze musi być przygotowany. Zapomniałaś już? Kiedyś tata nam to powtarzał.

- Nie wspominaj o nich!

- Czemu niby?

- Gdyby byli dla ciebie prawdziwymi rodzicami, to byś ich nie zabił! Wyjaśnij mi! Powiedz, czemu to zrobiłeś?!

- Nie krzycz. Poza tym już ci kiedyś mówiłem. Uczono mnie, że wojownik nie może się wahać w walce. Musi podejmować szybki i słuszne decyzje. Chciałem sprawdzić, czy tak potrafię. Jeżeli dałem radę zabić własną rodzinę, to pozostawienie umierającego kompana lub poświęcenie go, nie będzie dla mnie problemem.

- A ja?

- Pochodzisz z tej samem rodziny, co ja. Od początku wiedziałem, że masz umiejętności i potencjał. Ile razy mam to jeszcze powtarzać?

- To odpowiedz mi na inne pytanie. Czemu wtedy płakałeś? Jak mnie wyniosłeś z wioski, z oczu leciały ci łzy.

- To od gazu usypiającego.

- Od..gazu usypiającego?

- Tak. Zabicie wszystkich byłoby niemożliwe, więc do sporej ilości domów wrzuciłem bomby z tym gazem, a później wioskę podpaliłem. Tak było wygodniej.

- Ty… Jak możesz tak mówić? W ogóle miałeś kiedyś serce?!

- Cicho bądź.

- Odpowiedz!

- Ech… Jesteś taka upierdliwa. Udawałem.

- Co?

- Udawałem takiego brata, jakiego chciałaś mieć. Byłem posłusznym synem, troszczyłem się o ciebie, uczyłem cię, bawiłem się z tobą.. Byłem dla ciebie przykładem, co? Idealny starszy brat.

- Myślałam, że naprawdę nim byłeś. Jednak zdałam sobie sprawę, że się myliłam. I to bardzo. Jesteś nikim! Nie powinieneś żyć! Powinieneś być na miejscu rodziców! Jak możesz być teraz taki obojętny na ich temat?! Jak..

Nie skończyłam, bo dźgnął mnie boleśnie łokciem pod żebra. Syknęłam z bólu .

- Mówiłem, żebyś była cicho.

Zgięłam się w pół. Bolało. Bardzo bolało. Przez kilka sekund nie mogłam złapać oddechu. Moja twarz wykrzywiła się, a ja zacisnęłam zęby. Nie miałam zamiaru okazywać słabości. Nie jestem mięczakiem. Dam radę! Jestem silna! Jestem córką Vanessy i Baracka Parkerów!

- Czego chcesz?

- Powiedzmy, że jestem ciekaw twoich umiejętności. Chcę zobaczyć, czego nauczyłaś się przez te kilka lat. Idziemy.

- Dokąd?- spytałam nieco zdezorientowana.

- No przecież nie będę sprawdzał twoich umiejętności na cmentarzu! Pójdziemy na pobliską polanę.

Nie czekając na moją odpowiedź, pociągnął mnie za ramię i wyprowadził z miejsca, na którym są pochowani nasi rodzice. Ostatni raz spojrzałam na nagrobek mamy i taty, po czym poszłam za bratem.

- Umiem chodzić- warknęłam.

- Och, naprawdę?- zakpił.

Kilka minut później dotarliśmy na miejsce. Wokół było mnóstwo drzew, spory kamień, pokrzywy i my. Puścił mnie i odszedł kilka metrów. Walka zaraz się zacznie. Nie sądziłam, że stanie się to tak szybko.. Marzę o zemście na nim, ale myślałam, że wydarzy się ona później. Za krótko trenowałam. Sama czuję, że nie jestem jeszcze gotowa. Nie, może jednak mam jakąś szansę? Tak czy siak, dam z siebie wszystko. Nie poddaję się! Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, po czym powiedziałam:

- Zaczynajmy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • NataliaO 22.04.2015
    I w takim momencie skończyć nie ładnie :) 5:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania