Poprzednie częściZielona herbata #1

Zielona herbata #11

Oliver jak zawsze błyskotliwy i tym razem spostrzegł, że przecież jako ludzie mamy dwie nerki i na całe szczęście możemy funkcjonować tylko z jedną z nich. Jednak nie w przypadku Caroline, która będąc trzylatką musiała poddać się usunięciu jednej z nich. Przyczyna? Po prostu zaczęła się psuć, nic na ten temat więcej nie wiedziałam. Jawna niesprawiedliwość świata i tym razem dała odczuć swoją obecność. Dlaczego tak jest? Dlaczego jednym los chce zabrać wszystko, a drudzy mogą cieszyć się spokojnym życiem?

Od tego momentu minęło kilka tygodni, wypełnionych płaczem i wizytami w szpitalu, szukaniem dawcy. Dzisiaj był dzień operacji Caroline. Trwała właśnie ostatnia lekcja. Siedziałam tam, a myślami byłam zupełnie gdzie indziej…

Po dwudziestu minutach zadzwonił dzwonek. No w końcu. Żałowałam trochę, że nie będzie ani Nicka, Pam, Ericka, Clare ani Daniell, ale to nie była ich wina. Po prostu nie mogli. Rozumiałam to i nie miałam wyrzutów. Ciekawiło mnie jedynie czy będzie Oliver. No właśnie od tamtego czasu nie rozmawialiśmy. Znaczy poza tym co u Caroline, jak się czuje, kiedy operacja, jakie są szanse, że wszystko się uda.

Byłam właśnie w szatni. Dzwonek na ósmą lekcję już dawno rozbrzmiał wśród pustych korytarzy. Nie spodziewałam się tam nikogo, a jednak zza pleców dał się słyszeć hałas czyichś butów. Odwróciłam się lekko. Zobaczyłam Olivera, zabierał swoją torbę. Nie wytrzymałam.

- Będziesz dzisiaj w szpitalu?

- Mam mecz – odpowiedział

Zasmuciłam się trochę. Nie w zasadzie zasmuciłam się i wkurzyłam. To, że nie chce ze mną rozmawiać nie powinno mieć wypływu na to, że nie przyjdzie.

- Rozumiem, piłka jest ważna…

Odeszłam bez pożegnania. Opuściłam budynek.

Jesienna pogoda dała o sobie znać. Było szaro i ponuro. Aż żyć się odechciewało. Byłam taka senna.

Wsiadłam w pierwszy autobusu i pojechałam do szpitala. Po drodze zadzwoniłam do Watsonowej zapytać czy mogę zostać do końca operacji i zapytać czy ktoś od nich tutaj przyjedzie. Odpowiedziała ,że warunkowo mogę, a przyjedzie ta wolontariuszka.

Chodziło jej o Melisę - dwudziestosześciolatkę , która w ramach wolontariatu odbywała u nas praktykę. Była całkiem w porządku. Od razu przejęła się Caroline. Zostawała po godzinach i często do niej przyjeżdżała. Kiedyś nawet dołączył do niej jej mąż.

Gdy dojechałam na miejsce, zobaczyłam to co zwykle. Tłok, zniecierpliwionych ludzi w poczekalni. Karetkę, która właśnie przyjechała z pacjentem. W powietrzu unosił się jak zwykle ten sam zapach środków dezynfekujących lub innych chemikaliów. Przebiłam się przez ten harmider i weszłam do sali, w której leżała Caroline.

Rozejrzałam się po pomieszczeniu. W oczy rzucało się puste łóżko. Puste łóżko… Przecież operacja miała zacząć się za dwie godziny. Z zamartym sercem wpatrywałam się przed siebie.

Nagle usłyszałam stukot obcasów.

- O Jane jesteś już. Zabrali małą bo operacja ma odbyć się wcześniej.

Poczułam ulgę. Melisa zaprowadziła mnie przed salę operacyjną. Po chwili zobaczyłam, że pielęgniarki wiozą na łóżku Caroline. Nie mogłyśmy długo rozmawiać. Drzwi od Sali operacyjnej zamknęły się.

- Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

- Będzie – zapewniła Melisa

Po niecałej godzinie, nadal nie było nic wiadomo. Strasznie się denerwowałam, to co czułam było nie do opisania. Z każdą chwilą zastanawiałam się jak to będzie. Patrzyłam zamyślona w podłogę. Oczy miałam szkliste. Usiadł ktoś obok mnie. Potarł moje plecy. Myślałam , że to Melisa już wróciła z toalety, ale ta ręka była większa i mocniejsza, a zarazem taka czuła.

- Oliver – powiedziałam

- Przepraszam, w cale nie zamierzałem jechać na ten mecz. Po prostu…

Nie dokończył. Nie musiał wiedziałam o co mu chodzi. W ciągu tych kilku kolejnych godzin trwania operacji, porozmawialiśmy. Było to skomplikowane, ale jakoś doszliśmy do porozumienia. Chyba mi uwierzył. Postanowiliśmy na razie do tego nie wracać. Popatrzył mi w oczy i poczułam pewnego rodzaju zrozumienie, tak jakby znał o mnie prawdę. O tym, że ja…

Oparłam się o niego. Objął mnie, a ja poczułam wtedy jak bardzo jestem zmęczona. Chciałam zasnąć, ale powstrzymywała się.

- Spokojnie, śpij. Jak się obudzisz to Caroline będzie już uśmiechnięta i zdrowa. – uspokoił mnie Oliver

Po chwili zasnęłam. Śniło mi się, że Caroline śmieje się i bawi tak jak zazwyczaj, jest zdrowa i szczęśliwa.

Tymczasem na szpitalnym korytarzu pojawiła się Melisa.

- Mama prosiła, abyście nas odwiedzili z Edem.

- Dobrze, jak tylko będzie to możliwe to od razu wpadniemy. - oświadczyła

- I mam nadzieję, że nasza umowa jest dalej aktualna. – powiedział

- Tak, ale braciszku nie uważasz, że to głupie?

- Nie, powie mi kiedy będzie gotowa, a póki co będę udawał, że o niczym nie wiem

- Nie radziłabym, ale zrobisz jak zechcesz.

 

Gwałtownie podniosłam głowę.

- I co wiadomo już coś?!

- Spokojnie operacja jeszcze się nie skończyła - powiedziała Melisa

- O już wróciłaś?

- Tak, jakieś czterdzieści pięć minut temu – oznajmiła

- A tak w ogóle to poznajcie się to jest Oliver – mój kolega, a to Melisa – wolontariuszka z … no… wolontariuszka.

Oboje podali sobie ręce.

W tym momencie drzwi otworzyły się i wyszedł lekarz. Nie powiedział mi co z nią. Melisa na boku wyjaśniła mu o co chodzi. Po chwili rozmowy, nakreśliła mi sytuację. Powiedziała, że operacja przebiegła prawidłowo, ale najbliższe godziny będą decydujące. Czyli bełkot każdego lekarza.

Nie mogliśmy się z nią zobaczyć. Zakazano nam, bo jest słaba i powinna odpoczywać. Niechętnie opuściliśmy szpital. Melisa pożegnała się od razu. Odeszła kilka kroków i nie było jej widać gdyż było już ciemno. Postaliśmy z Oliverem chwilę w milczeniu.

- Wiesz, dziękuję ci, że mi uwierzyłeś, że tu dzisiaj byłeś i za to co dla mnie zrobiłeś.

- Daj spokój, to naturalne.

- Ale i tak dziękuję.

Po chwili powiedział:

- Mama zaprasza cię do nas, wpadniesz niedługo?

- Postaram się, ale nic nie obiecuję. Sam wiesz jaka jest sytuacja.

- No tak dobrze, ale jakby co pamiętaj, że jesteś mile widziana

- Ok będę miała to na uwadze.

- A i Jane nie przejmuj się, zobaczysz teraz tylko damy Caroline troszkę czasu na zregenerowanie i nabranie siły, a potem będzie już tylko lepiej, sam zobaczysz.

- Dziękuję, co ja bym bez siebie zrobiła…

- Nie przesadzaj

- Nie, nie przesadzam

- Ściemnia się coraz bardziej, nie chce, żebyś wracała do… yyy…. Po ciemku.

- A tak muszę iść, bo spóźnię się na ostatni autobus.

- Odprowadzę cię - zaproponował

- Dobrze – zgodziłam się

Szliśmy przez ciemne ulice, drogę rozświetlał nam blask lamp. Liczyłam na dłuższą rozmowę, ale przyjechał autobus. Miałam ochotę się do niego przytulić, ale… zabrakło mi odwagi. Na szczęście on był bardziej odważny i zrobił to. Czułam się naprawdę dobrze, mimo okoliczności. Nie chciałam, ale musiałam wsiąść do autobusu. Usiadłam i patrzyłam w szybę. Autobus odjeżdżał a ja dalej na niego patrzyłam. On na mnie też. Po chwili znikną mi z oczu, a ja pogrążyłam się w swoich myślach, których było tak wiele, że aż zaczęły się plątać.

 

***

Hej! :) W końcu po wielu wielu dniach znalazłam chwilę, żeby coś wstawić. Jeżeli macie dużo wolnego czasu to zazdroszczę :) Dziękuję za przeczytanie tej części i zapraszam do kolejnych, które się pojawią :))

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • alex 30.05.2017
    Cieszę się, że tak się potoczyły losy. Chyba bym był bardzo smutny gdyby coś by się stało z Caroliną. I wiedziałem, że Oliver będzie. Tylko czemu tak powiedział Jane? Miło było poczytać. Do następnego razu :)
  • blaackangel 04.06.2017
    Dziękuję :) Co do wszelkich pytań które cię ciekawią to możesz śmiało zadawać mi je na mailu, szczegółowo postaram się odpowiedzieć. Do następnego razu :))

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania