Poprzednie częściZielona herbata #1

Zielona herbata #16

To co dobre zawsze szybko się kończy. Tak było i tym razem. Noc minęła bardzo pośpiesznie i nie pamiętałam nawet tego przyjemnego snu, który powodował, że nie chciałam otworzyć oczu. Co mówić dopiero o wyciągnięciu ręki i wyłączeniu budzika, który jakby to powiedzieć swą „kojącą „ melodią męczył mnie do tego stopnia, że w końcu go wyłączyłam.

Pora zacząć kolejny dzień lub raczej kolejny ciężki dzień. Jak znam siebie i swoje „szczęście” to na pewno na matematyce nie pójdzie mi tak łatwo. Bałam się na samą myśl o jej wrednym spojrzeniu, hardym głosie i podejściu do uczniów. Jednak chciałam przekonać się, że było warto marnować czas Olivera. Przecież mógłby go wykorzystać w o wiele fajniejszy i pożyteczniejszy sposób. Mógłby się spotkać z jakąś śliczną, interesująca dziewczyną jakich pełno w naszej szkole. No właśnie w naszej szkole… A pomyśleć, że nie tak dawno nie miałam z tą okolicą nic wspólnego, a co dopiero z tymi ludźmi, a teraz…?

Na chwilę zamyśliłam się o tym jak zmieniło się moje życie, ale to chyba nie był dobry moment na tak poważne rozważania. Szybo wróciłam do rzeczywistości. Wykonałam poranną toaletę. Potem poszłam na śniadanie. Wróciłam do swojego pokoju po torbę, ale jak się okazało chyba nie tylko po to. Było jeszcze wcześnie. Od otwarcia drzwi zauważyłam, że za oknem wschodzi słońce. Podeszłam do okna, odsłoniłam nieco firankę. Mogłabym na ten widok patrzeć o wiele dłużej, gdyby nie płynący zdecydowanie za szybko czas. Napawałam się tym wspaniałym widokiem jeszcze chwilę, a następnie wyszłam z pokoju. Wiem, że słońce o poranku na niebie to pozornie proste i niczym nie wyróżniające się zjawisko, ale mnie osobiście cieszył bardzo taki widok, dlatego odmiennie niż każdego ranka zabrałam z mojego pokoju potrzebne do szkoły rzeczy, ale również pozytywne nastawienie i dobry humor.

Na tym koniec filozofii, a przynajmniej na razie bo autobus na mnie nie poczeka. Droga na przystanek jeszcze bardziej mnie rozbudziła. Wspaniałe, świeże powietrze i lekki powiew wiatru. Po około czterdziestu minutach byłam przed budynkiem szkoły. Właśnie wtedy przypomniałam sobie o niespodziance Oliwera. Byłam jej ciekawa i nawet nie podejrzewałam, że sama będę w nią wplątana.

Zostawiłam rzeczy w szatni i zmierzałam długim korytarzem na sam koniec w którym znajdowała się klasa przeznaczona na zajęcia matematyki. Już z daleka widziałam, że jest tam więcej ludzi niż zwykle. Zdziwiło mnie to. Podeszłam bliżej i zapytałam o całą tą sytuację Pam, która wyskoczyła nagle, z klasy chemicznej z jakimiś dziwnymi specyfikami. Wyjaśniła mi, że o rok starsza klasa ma z nami lekcje matematyki. Nie wierzyłam w jej słowa . A więc to taka niespodzianka….

Zamieniłam z Pam jeszcze kilka słów po czym musiała zanieść trzymane rzeczy do innej Sali.

W mojej głowie panował totalny chaos. Nie chciałam, żeby Oliver lub w ogóle ktokolwiek był świadkiem mojej odpowiedzi. Chciałam ograniczyć grono osób do jak najmniejszej ilości. Wiedziałam, że uczyłam się, jednak nie byłam w stu procentach pewna, że w czymś się nie pomylę. Poza tym byłam zestresowana samym faktem, że oceniać mnie będzie Donovan, a każda pomyłka przy tej kobiecie nie wróży nic dobrego. Znowu moje pragnienia i ciche nadzieje mijały się z rzeczywistością. Podeszłam w grono osób stojących bezpośrednio pod drzwiami. Przywitałam się, a następnie usłyszałam pytanie, które padło z ust Olivera:

- I jak spodziewałaś się takiej niespodzianki?

- Nie, w życiu bym nie zgadła, że może chodzić o coś takiego. – odpowiedziałam

- Cieszę się bo będę z tobą nie tylko duchem, ale i ciałem. A właśnie wszystko pamiętasz? I uwierz mi , że będzie dobrze.

Szatyn zasypał mnie falą monologu, a ja osłupiała wpatrywałam się w zmierzającą do nas matematyczkę. Jak zwykle nad wyraz punktualna, z okularami na nosie i stertą kartek, książek i innego rodzaju dokumentów, które najwyraźniej nie mieściły się już w brązowej skórzanej torbie zarzuconej na lewe ramię. Do rozpoczęcia lekcji zostało dosłownie kilka minut. Zostaliśmy wpuszczeni do klasy, ze względu na to, że było nas trochę więcej niż zwykle i trzeba było zorganizować miejsce dla każdego. Dzięki sprawnej komunikacji między uczniami szybko ławki były odpowiednio ustawione.

Wszystko na pozór było dobrze, ale w środku umierałam. Bałam się ewentualnej kompromitacji i tego, że nie poprawię oceny, a Donovan zrobi mi awanturę przed tymi wszystkimi ludźmi i przede wszystkim Oliverem. Niewiele myśląc, pod wpływem emocji podeszłam do biurka siedzącej już tam od kilku chwil matematyczki.

- Dzień dobry. Pani profesor mam prośbę, gdyż wczoraj postawiła mi Pani ocenę niedostateczną i miałam ją dzisiaj poprawić, jednak nie czuję się na siłach, poza tym nie będę czuła się swobodnie przy takiej ilości osób, dlatego mogłabym odpowiadać w innym terminie? Oczywiście wyznaczonym przez panią profesor.

Nauczycielka w końcu przestała notować coś na małej bladożółtej karteczce i spojrzała mi w twarz.

- Jane ty chyba sobie żartujesz, prawda?

Wtedy dopiero do mnie dotarło, że to chyba nie był dobry pomysł.

- Nie będę nawet komentować twoich słów. A co do terminu to oczywiście wyznaczę ci. A jest on… za dwie minuty – dodała spoglądając na zegarek z brązowym paskiem, idealnie dopasowanym do torebki.

Uśmiechnęłam się i odeszłam. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale takiego czegoś się nie spodziewałam. No cóż moje życie powinnam się już przyzwyczaić. Opadłam z rezygnacją na krzesło i energicznie przekręcałam kartki z zeszytu, aby cokolwiek sobie przypomnieć. Jedynym pocieszeniem w tej całej sytuacji, był fakt, że nie odpowiadałam sama. Przede mną było jeszcze kilka osób. Odwróciłam głowę, napotykając przy tym ciepłe spojrzenie Olivera. Wstał z ławki, na której siedział i myślę, że po to aby do mnie podejść i powiedzieć coś motywującego, miłego coś zupełnie w jego stylu. W tym samym momencie rozległ się głośny dźwięk dzwonka. Donovan kazała każdemu usiąść na miejsce, klaszcząc przy tym i pospieszając każdego jakbyśmy śpieszyli się na samolot, który odlatuje za pięć minut.

Zaczęła się lekcja. Matematyczka wykazała się niesamowitą spostrzegawczością i po raz kolejny obwieściła publicznie, że jest nas nieco więcej niż zwykle i jakoś musimy sobie poradzić. Uczniom o rok starszej klasy, którzy byli tam ponadprogramowo rozdała arkusze zadań do wypełnienia, a nasza lekcja miała przebiegać, tak ja zwykle. Każdy zajął się tym czym powinien i zapanowała cisza, która przerywana była co jakiś czas przez odpowiadające kolejno osoby przy tablicy. Moja kolej zbliżała się nieuchronnie, a ja zdawałam się być tym faktem przerażona bardziej niż poprzednio. I nagle stało się Wilder, wiem, że czujesz się nie komfortowo, ale zapraszam do odpowiedzi – zadrwiła z moich wcześniej wypowiedzianych słów. Spotkało się to oczywiście z wybuchem śmiechu dość dużej grupy osób. Nie wiem czy Oliver znalazł się pośród wymienionych, ale nawet nie bardzo mnie to w tamtym momencie interesowało. Minęło kilka chwil, a ja w dalszym ciągu nie ruszyłam się ze swojego mnijsca nawet o centymetr.

- Jane Wilder! Do tablicy. – powtórzyła średnio miłym głosem

Poczułam na sobie wzroki tych wszystkich ludzi i gdyby spojrzenia mogły zabijać to istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że już by mnie nie było. Czułam się jak idiotka, która z jednej strony chciałaby coś powiedzieć, jakoś zareagować, a z drugiej nie może ułożyć sensownego zdania, a słowa grzęznął jej w gardle. Nie należałam do osób nieziemsko odważnych, ale nigdy nie byłam też taka zawstydzona, nieśmiała. Mogłabym powiedzieć, że oblana lekkim rumieńcem, ale nie mogę, bo byłam cała czerwona jak burak. Moje pragnienie zapadnięcia się pod ziemię, było dużo większe niż zwykle. Nabrałam dużą ilość powietrza, a potem powoli je wypuściłam. Myślałam, że trochę mi to pomoże, ale chyba się przeliczyłam, choć jakieś minimalne korzyści z tego popłynęły. Odwróciłam twarz w stronę Silver i uśmiechnęłam się do niej szeroko, żeby choć w jednej tysięcznej dać jej do zrozumienia, że mam dość jej przeszywającego spojrzenia. Następnie popatrzyłam w niezadowoloną minę profesor Donovan i wreszcie powiedziałam:

- Przepraszam, ja nie mogę, za bardzo się stresuję, nie dam rady, wszystko zapomniałam , nie nie mogę, nie.

Nauczycielka stwierdziła, że szkoda na mnie czasu i już sięgnęła po czerwony długopis, żeby wpisać mi jedynkę. Wtedy usłyszałam męski, znajomy mi głos.

- Proszę się chwilkę wstrzymać – powiedział Oliver

Wstał ze swojego miejsca i podszedł do mojej ławki.

- Jane co ty wyprawiasz?! Przecież to umiesz, sama zdajesz sobie z tego sprawę!

- Niby tak, ale za bardzo się boję, na pewno coś pomylę, jest za dużo osób, wstydzę się

- Ty?!! Phyy Jane? Ta Jane którą znam, walnięta, stanowcza i bez apelacyjnie za bardzo uparta dziewczyna się wstydzi, boi??

- Noo tak.. Ale ja w cale nie jestem uparta!

- Tak ani ani – zaczął śmiać się ze mnie

- No nie nie jestem!

- Przepraszam Oliver, co wy wyprawiacie? – zapytała Donovan

- A tak przepraszamy Pani profesor, Jane już idzie do odpowiedzi

- Nie oo nie ja nigdzie nie idę nie dam rady

- Właśnie, że idziesz!

- Nie!

Na chwilę zapanowała cisza, po czym nastąpiło coś czego się nie spodziewałam. Oliver odciągnął mnie z krzesłem od ławki i co najgorsze zarzucił na plecy i zaniósł pod tablicę.

To działo się tak szybko, że nim się zorientowałam byłam już przed tablicą.

- Oliver! Zwariowałeś?! Jak możesz?! Postaw mnie na podłogę!

Całą sytuację zakończyła Donovan, której puściły nerwy i krzyknęła, że mamy się natychmiast uspokoić.

Jak się później okazało nikt z obecnych nie widział jej nigdy przedtem takiej zdenerwowanej. W takich okolicznościach nie miałam wyjścia. Oliver wrócił do ławki, a ja zaczęłam odpowiedz. Trwała ona zaledwie kilka minut. Zadzwonił dzwonek. Myślałam, że mogę już iść, jednak kazała mi kontynuować, a wszyscy inni wyszli na korytarz.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania