Poprzednie częściZielona herbata #1

Zielona herbata #12

Kolejnego dnia wstałam bardzo późno. Nie wiem czy to zmęczenie dało o sobie znać, czy może w łóżku zatrzymywała mnie myśl o tym, że wszystko się ułoży. Musi się ułożyć.

Kilka dni spędziłam na tym samym. Na bezsensownym siedzeniu w szkole, na wizytach u zdrowiejącej już Caroline, na myśleniu o wszystkim i o niczym. Cieszyłam się z tego, że dzisiaj wychodzi ze szpitala. Głęboko wierzyłam, że Melisie i jej mężowi uda się to co chcieli zrobić. Każdy tego chciał, więc nie mogło się nie udać.

Około godziny szesnastej weszłam do szpitala. Stanęłam w drzwiach do sali Caroline. Zobaczyłam ją, Eda i Melisę. Przez cały ten czas ci troje bardzo się zżyli. Mogłam to wywnioskować po tym co widziałam. Po Caroline siedzącej na kolanach Eda i po cmoku w policzek od Melisy, ale również ze zmierzeń wolontariuszki, która często mnie odwiedzała. Podeszłam do nich.

- Jak się czujesz Caroline?

- Już lepiej, ale fajnie, że przyszłaś

- No jak bym mogła nie przyjść do mojej ukochanej Caroline

Dziewczynka oplotła mi się wokół szyi.

- I jak? - zapytałam małżeństwo

- Nie wiem, już dużo załatwiliśmy, sprawdzali nas na każdy możliwy sposób. Chyba powinno być dobrze. Zostały jeszcze dokumenty do podpisania, ale i tak będzie musiała na razie wrócić do ośrodka.

Zasmuciłam się. Myślałam, że po takim czasie i po tych wszystkich staraniach Ed i Melisa będą mogli zaadoptować Caroline.

- Nie martw się Jane, prędzej i tak wszystko się uda. Uda się - zapewnił Ed

I chyba te słowa były kluczowe. Po kilkudniowym pobycie w domu dziecka, Caroline zamieszkała u Eda i Melisy i stała się formalnie ich córeczką.

Od tamtego czasu nie widywałam się za często z Caroline, była zdrowa i wesoła, a przede wszystkim przebywała z ludźmi , którzy szczerze i mocną ją kochali. Przy niech miała szansę na normalne, szczęśliwe dzieciństwo, mimo tych zawirowań jakie przeszła w swoim życiu. No właśnie była jeszcze bardzo młodziutka, a tyle już przeszła. Czasami, właściwie nie czasami, ale często myślę, że życie naprawdę jest niesprawiedliwe. To nie jest w porządku, że jedni mają wszystko, a inni nie mają nic, aby stos nieszczęść, pecha i brak sensu życia.

Ten świat jest dziwnie skonstruowany. Niekiedy nie rozumiem jego mechanizmu, a ludzie zadziwiają mnie jeszcze bardziej. Każdy człowiek mimo tego, że naprawdę ma bajkowe życie, nie potrafi tego docenić. Co więcej nie wystarcza mu to co ma. Dąży niemal do doskonałości, chce mieć więcej i więcej. A czas takiego potencjalnego ideału leci równie szybko jak mój. Dopiero co zaczynałam szkołę. Pamiętam nawet pierwszy dzień. To, że poznałam Olivera, moich przyjaciół. Sama zastanawiam się jak mogłam wcześniej bez nich żyć. Teraz gdyby nagle zniknęli to nie potrafię wyobrazić sobie tej samotności, zamknięcia w sobie, tego braku rozmowy, wsparcia, uśmiechu. Są ze mną od ponad miesiąca i czuję, że nie pozwoliłabym im ode mnie odejść. Wszyscy są wspaniali, ale Oliver jest mi jeszcze bliższy.

Czasami mam żal do losu, że mam takie życie a nie inne. Nie takie jak zdecydowana większość mojej szkoły. Szczególnie zastanawiające jest życie Divi z mojej klasy. Jest bardzo ładna, ma świetne oceny, dużo pieniędzy, ciekawe pasje, zwiedza świat, ma pełną, szczęśliwą rodzinę, ukochanego chłopaka, i to nie byle jakiego. Jest inteligentny, przystojny, kulturalny, zabawny. Nie dziwię się, że to ona jest jego dziewczyną. Oboje mają cudne życie. Ten idealizm, przyciągną ich do siebie.

Chyba teraz nie będę o tym myśleć, bo nic mi po tym, aby żal, smutek i wyobrażanie sobie co by było gdyby… Lepiej zaakceptować to jak jest, jak musi być i tyle, czasem to trudne, nawet bardzo.

Nie lubiłam tego czasu. Początek listopada. Każdy przychodzi na cmentarz, jest tam tyle różnych ludzi w tak różnym celu. Wydaje się to głupie, bo w jakim celu przychodzi się na cmentarz. Posprzątać grób, położyć wiązankę, zapalić znicz, pomodlić się, ale niektórzy, a przynajmniej ja przychodzę tam pomyśleć w ciszy i spokoju, przed jej grobem.

Myślę o niej często, każdego dnia, ale tam szczególnie. Wszystko do mnie wraca. To co złego się wydarzyło, ale czasami na duchu podnosi mnie wspomnienia z bardzo bardzo dawna.

Teraz nie pora na takie przemyślenia. Jak będę na miejscu to sobie pomyślę. Zeszłam na dół. Od czasu wyprowadzki Caroline było tu trochę pusto. Brakowało mi jej, ale przynajmniej była szczęśliwa. Ubrałam się ciepło, bo pogoda mogłaby być lepsza. Było późne popołudnie. O tej porze powinno być dużo ludzi, ale trudno. Chciałam się z nią zobaczyć już teraz i nie obchodziło mnie nic. Ani rodziny z dziećmi marudzącymi kiedy już jadą do domu i, że im zimo, ani osoby starsze, w dosyć głośny sposób wyrażające swoje spostrzeżenia.

Dotarłam na miejsce. Zapowiadała się długa rozmowa bo przez ten czas od mojej ostatniej wizyty minęło trochę czasu.

Znalazłam właściwą alejkę. Zapaliłam znicz i usiadłam przy grobie. Patrzyłam na nagrobek. Pociągnęłam nosem. Wyjęłam chusteczkę higieniczną i wydmuchałam nos. Po policzkach popłynęło mi kilka łez. Łkając przez łzy, zaśmiałam się lekko i wyszeptałam nieco ochrypłym głosem :

- Cześć mamo

Moje gardło było ściśnięte, chciałam coś powiedzieć, ale słowa grzęzły mi w gardle. Ona dobrze o tym wiedziała, o tym co czułam, co chciałam powiedzieć. Siedziałam tam i nie mogłam poradzić sobie ze spływającymi łzami. Co chwila podcierałam nos i chrząkałam.

Siedziałam tam jak mi się wydawało niedługo. Ale tylko tak mi się wydawało. W rzeczywistości było to ponad dwie godziny. Nawet nie spostrzegłam, że zrobiło się już niemal ciemno. Widok wokół mnie był niezwykły, a jednocześnie tak ponury. Ciemność rozświetlał blask od zapalonych zniczy. Przez ten czas bardzo zmarzłam. Pozostawałam w jednej pozycji cały czas, ja się nie zmieniałam. Ten beton, w którym leżała moja mama też się nie zmieniał. Zmieniało się wszystko wokół nas, ale nie my. Ponownie łzy napłynęły mi do zaczerwienionych już oczu na wspomnienie o czasach kiedy byłyśmy razem, ale razem naprawdę. To było jak teraz działy się różne rzeczy, ale my pozostawałyśmy sile i nierozłączne, a jednak rozdzieliło nas coś na co nie pomogła już ani nasza siła , ani nasza wiara. To była jej śmierć.

Wszystko do mnie wróciło. Czułam, że nie mogę dalej tam zostać. Wstałam, popatrzyłam w jej stronę

- Kocham cię mamusiu

Emocje wzięły górę i odeszłam. Było mi trochę lepiej , jedynie znowu te uczucia. Wszystko wróciło. Myślałam o tym całą drogę do mojego „ domu”. Wbiegłam po schodach mijając kilka osób. Rzuciłam się na łóżko i płakałam w poduszkę. Nie wiedziałam jak się opanuję i uspokoję i jak wrócę do rzeczywistości, jak sobie z tym poradzę. Wiedziałam jednak, że na pewno dam radę, poradzę sobie. Tak jak zawsze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania