Gołodupce - O kilku faktach z życia Maliny
W alkierzu na łóżku siedział starzec. Spod rudego futrzanego kapelusza spływały mu na ramiona długie siwe włosy, komponując się zgrabnie z długą siwą brodą i wąsami. W co był ubrany, trudno powiedzieć było, bo włosy, wąsiska i broda osłaniały go dość dokładnie aż do kolan. Nogi, miejscowym zwyczajem, miał bose.
To właśnie on zadał pytanie:
– Na, a ja, to jestem wymyślonym krasnoludkiem, elfem czy różnym demonem?
Pytanie w sumie usprawiedliwione, biorąc pod uwagę, że nie miał nawet pół metra wzrostu.
– To… to… to niemożliwe – wyjąkał Dima. – To sprzeczne z naukowym światopoglądem!
Zamrugał kilka razy. Dziwne stworzenie zniknęło.
– No, jestem tak zmęczony, że zaczynam śnić na stojąco – mruknął. – To pewnie z powodu tak wczesnej pobudki na Roraty! Kto to widział wstawać tak wcześnie! Idę spać!
Rzucił się na łóżko.
Mitia w tym czasie zwrócił się do dziwnego starca, który tylko z uśmiechem oglądał całą sytuację.
– Przepraszam za mojego brata. Jest starszy i wydaje mu się, że mądrzejszy…
– Bywali tu tacy – machnął ręką starzec. – Powyprowadzali się do miasta, do Warszawy czy gdzieś. Nie nadają się do życia na Starej Ziemi.
– A tak właściwie… – zawahał się Mitia – to niegrzeczne pytanie, ale… kim pan jest?
– Toż to ja zwykłe ubożę – uśmiechnął się starzec. – To moja chałupa. Sprzątam, piorę, prasuję. Dużo roboty nie mam. Lisy tu nie podchodzą, bo żaden nie jest głupi pchać się po Malinowe kury. Dobry dom mi się trafił. Z wiedźmą, i to nie byle jaką!
– Acha – mruknął Mitia.
Wszystko było dla niego nowością. Czuł się jak bohater jakiejś książki dla młodzieży. Jesienią nawet jakąś podobną czytał. Dostał za karę za przetrzymanie lektury w bibliotece. Nikomu z kolegów się nie przyznał, ale spodobała mu się i poprosił bibliotekarkę o inne, podobne. Nawet mu koledzy współczuli, że się kobieta na niego uwzięła i co tydzień każe mu kolejną książkę przeczytać.
– W jednej takiej książce bohater wyprowadził się na wieś i tak w domu mieszkały skrzaty – dodał po chwili.
– Skrzaty, sraty… – mruknął starzec. – Skrzaty to mieszkają na zachodzie. Germańskie plemię, tfu! – splunął na podłogę. – Tutaj żadnego nie spotkasz. No, ale ja w interesach przyszedłem, nie? Za pranie i prasowanie ciuchów to będzie słoik miodu tygodniowo. Stoi?
– Słoik miodu? – zdziwił się Mitia.
– Pakowanie plecaka do szkoły, pobudka delikatna kiedy trzeba gratis! I korki ze starego pisma w cenie, bo tych nowych ruskich i polskich liter to ja nieuczony. Może być?
– Jasne – uśmiechnął się Mitia. – A brat?
– Jak głupi, to niech sam się krząta wokół siebie – wzruszył ramionami starzec.
– Co ty tak mamroczesz pod nosem? – zainteresował się Dima. – Spać chciałem.
– Spać? – zdziwiła się Malina, stając w progu alkierza. – W dzień? Choryś?
– Zmęczony tak wczesną pobudką – mruknął Dima. – W Toruniu nigdy tak wcześnie nie wstawaliśmy.
– Na takie zmęczenie to ja mam super lekarstwo – ucieszyła się Malina. – Pomaga od razu!
– Jakie? – zainteresował się Mitia, pewien kolejnego żartu.
– A tamoj wisi, pod krzyżem na ścianie – wskazała ścianę nad łóżkiem.
Alkierz był jeszcze bardzie pusty niż izba. Jedną trzecią zajmowało spore łóżko, przysunięte do murowanej ściany pieca. Poza tym stały tylko trzy kolorowo malowane kufry i trzy małe zydelki na trzech nogach. Nad łóżkiem zawieszony był wielki krzyż i trzy dziwne przedmioty, których użytku Mitia nie rozumiał.
– Krzyż? – zdziwił się.
– Myślałam bardziej o tym – Malina ściągnęła z haka pierwszy przedmiot, pęk skórzanych krzemieni powiązanych w supełki.
– A jo, widziałem to na filmie – pochwalił się Mitia. – To pismo Inków, kipu. Nikt tego nie umie przeczytać… Podobno zapisane w tym jest, gdzie są ukryte skarby…
– Pismo, powiadasz? – zdumiała się Malina – Kto by pomyślał, że taki szkrab czegoś jeszcze starą wiedźmę nauczy… To pewnie w tym tkwi jej sekret… – mruczała do siebie, oglądając ją szczegółowo, jakby pierwszy raz w życiu miała ją w ręce.
– To nie umiesz tego przeczytać? – zasmucił się Mitia. – Myślałem, że wszystko umiesz… To jakaś pamiątka rodzinna?
– To stara dyscyplina – do alkierza wsunął się Sieroża. – Ileż razy jako dzieciak dostałem tym w tyłek, to już nie policzę. Tą domową bolało zawsze bardziej niż szkolną. Aż batiuszka Srogicz nie uplótł nowej dokładnie takiej samej, to i w szkole wszyscy płakali już po pierwszym razie… Oj, to były czasy. A co cię, Malino, wzięło na wspominki?
– A bo Dima się leni i się zastanawiałam, czy nie zaaplikować mu jakiegoś lekarstwa… – mruknęła Malina, ciągle oglądając węzełki. – Ale skoro to pismo, to to jest książka, a książką się nie godzi.
– Uff… – Dima opadł z powrotem na łóżko, z którego się poderwał, uświadomiwszy sobie, jakie to lekarstwo chciała mu zaaplikować Malina.
– A ta deska do krojenia – zaciekawił się Mitia – to do czego?
– Deska do krojenia, też coś! – prychnęła Malina.
– Mama ma podobną. To znaczy miała – westchnął Mitia. – Na tej małej tylko zioła kroiła, szczypiorek, pietruszkę i koperek. A resztę na dużej. A ten dziwny pasek? – wziął do ręki trzeci wiszący na ścianie przedmiot. – Wygląda jak po robótkach ręcznych u nas w szkole. Nigdy nam nic normalnego nie wychodziło.
– To moje pamiątki z pracy – Malina odwiesiła dziwne przedmioty na haki.
– Co się z tym robiło? – zdziwił się Dima.
– Na ogół nic – pokiwała Malina głową, uśmiechając się do dawnych wspomnień. – To była taka… odznaka władzy. Wychowawcy w internacie.
– Pracowałaś w internacie? – zdziwił się Dima. – Tutaj?
– Nie, w Szkocji, po drugiej wojnie, dawne czasy – machnęła ręką Malina. – A potem trochę w Teksasie.
– Teskas? W Ameryce mieszkałaś? – zdziwił się Mitia.
– I wróciłaś do Polski? – Dima był nie mniej zdziwiony. – Z Ameryki?
– Bujasz – pokręcił głową Mitia.
– Chodźcie, pokażę wam coś – Malina wstała i wyszła do izby.
Zniknęła w komorze w sieni i po chwili wróciła z czerwoną szkatułką. Postawiła ją na stole i otwarła. Zdumieni usiedli na ławie, wpatrując się w zawartość szkatułki.
– To Virtuti Militari – wyszeptał z nabożeństwem Dima.
– I Krzyż Walecznych – Malina wyciągnęła kolejny order.
I potem kilka kolejnych.
– To od Rządu w Londynie – dodała. – I jeden od Amerykanów. A ten od króla Belgów – wskazała na kolejny. – Uczycie się historii Polski, tej najnowszej? – spojrzała z uwagą na bliźniaków.
– Tak w szkole, trochę – wyszeptał zawstydzony Mitia.
Uświadomił sobie, że nie wie o rodzinie nic. Właściwie nie wiedział nawet, kim byli jego dziadkowie.
– Pracowałam dla Armii Krajowej, to ten order dostałam na pamiątkę – wskazała na kolejny krzyż – przemycałam wiadomości za granicę. Potem w kraju zostałam spalona, nie miałam co wracać oddawać się w ręce Gestapo. Trochę pomogłam przy różnych operacjach, więc stąd te blaszki – wskazała ręką na medale.
– Byłaś szpiegiem! – domyślił się Mitia.
– Babcia? Szpiegiem? – zaśmiał się Dima.
– Nie tak sławnym jak kilka naszych bohaterek – machnęła Malina lekceważąco ręką. – Ot, takie drobnostki…
– Za drobnostki nie dostaje się medalów – zaoponował Mitia. – Co robiłaś? O ile to nie tajemnica wojskowa, jak wszystko u taty – posmutniał.
– Tajemnica wojskowa – pokiwała głową Malina.
– Wiedziałem! – rzucił rozgoryczony Dima. – Nawet się nie ma co pytać, tylko tajemnica wojskowa i tajemnica wojskowa!
– I papieska, w kilku przypadkach – dodała Malina. – Nie licz, że opowiem ze szczegółami.
– A bez szczegółów? – zainteresował się Dima.
– Hitler, aby zwyciężyć w wojnie, szukał Wunderwaffe, cudownej broni, która dałaby mu zwycięstwo – powiedziała powoli cichym głosem Malina. – Szukał wszelkimi sposobami, zatrudniał wybitnych naukowców, fizyków i chemików, aby robili coraz groźniejsze bomby. A z drugiej strony czarnoksiężników, aby wywoływali demony. Trzeba było mu przeszkodzić.
– To ty zrobiłaś, że Hitler nie wyprodukował bomby atomowej! – rzucił Dima. – Na historii pan na film o tym puszczał!
– Czy ja wyglądam na fizyka czy chemika? Ja zwykła wiejska baba jestem – westchnęła Malina. – Nie znam się na bombach. No i po wojnie coś trzeba było robić. Do kraju wrócić strach, to zostałam opiekunką w internacie. Najpierw w Szkocji, a potem w USA, w Teksasie. Były uczeń mnie zaprosił do szkoły, w której został dyrektorem.
– Naprawdę żyłaś w Teksasie? – zdziwił się Mitia.
Malina wygrzebała ze szkatułki paszport. Amerykański. Otworzyła go. Dokument był wystawiony na Raspberry Dusttransport, a ze zdjęcia uśmiechała się do nich mateczka Malina.
– I wróciłaś do kraju? – Mitia nie mógł uwierzyć.
– W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym dziewiątym, po zmianie rządu – odparła Malina. – Czas było przejść na emeryturę, a tu chatka stała pusta, to wróciłam, a co?
– Ja z Ameryki nigdy bym nie wrócił do Polski – odrzekł pewnie Dima.
– Dobrze, że ojciec cię nie słyszy – mruknęła Malina. – Sprałby ci tyłek, jak nic!
– Na pewno… – zaczął Dima, ale przerwało mu pukanie do drzwi.
– Wchodź, Alojzy, co masz dla mnie? – zawołała Malina.
– Dzień dobry, pani Malino, jedna przesyłka, ciut większa, z zagranicy, o proszę – listonosz, który się pojawił, podał mocno ostemplowaną kopertę. – I mam jeszcze… – zawahał się.
Malina spojrzała na niego wyczekująco.
– Mam jeszcze dwa listy na pani adres. Ale skierowane do panów Dmitrija Wujka Starszego i Dmitrija Wujka Młodszego.
– To ci dwaj, Dima i Mitia – uśmiechnęła się Malina.
– Wyglądają na bliźniaków – zdziwił się listonosz.
– Dima jest całe trzy minuty starszy – odparła poważnie Malina.
– A, to w porządku, zostawiam listy, miłego dnia.
Listonosz z ulgą opuścił dom Maliny. Zawsze przyjmowała go z uśmiechem, ale we wsi była uważana za najgroźniejszą wiedźmę, wolał nie przebywać u niech zbyt długo.
Dima rozerwał swoją kopertę.
Synu. Kocham Cię. Przesyłam ci ten srebrny krzyżyk. Słuchaj Mateczki Maliny. Tata
List do Mitii był równie krótki. Tata przesyłał mu swój medalik z Matką Bożą. Zdziwiony zawiesił go na szyi. Mateczka Malina dostała medalik z Michałem Archaniołem i równie krótki list.
Mateczko. Kocham Cię. Przesyłam Ci mój medalik. Zaopiekuj się chłopcami. Antosza
Malina niezauważalnie dla chłopców otarła oczy.
– Idźcie na dwór – rzuciła. – Na długi spacer! I nie wracać mi przed wieczorem, bo zleję tyłki!
Błyskawicznie uciekli z izby.
Komentarze (2)
A chaos... no cóż. Może uda mi się to zredagować lepiej.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania