Jeszcze jedna tajemnica - Rozdział I

- O której dzisiaj kończysz? - zapytał tata parkując pod szkołą.

Przeczesałam ręką rude włosy.

- O piętnastej – skłamałam gładko.

Niech to przejdzie, niech to przejdzie, modliłam się w duchu. To moja przyjaciółka, Magda, nakłoniła mnie do kłamstwa. Chciałyśmy się wybrać do galerii handlowej, a mój ojciec… No cóż, nie zgadza się na moje samotne wyjścia. Nie mam pojęcia skąd wzięło mu się to przekonanie, że jestem na to za młoda. Mam siedemnaście lat do jasnej Anielki. Na co dzień byłam posłuszną córką i grzeczną uczennicą. Od zawsze miałam najwyższe średnie w szkole, uczenie nie przychodziło mi z trudem. Po prostu zapamiętywałam to co nauczyciel mówił na lekcji. Nie umiałam wyjaśnić jak to robię, ani świadomie nie stosowałam żadnej metody.

Niektórym nie podobały się takie wyjaśnia, nie raz byłam pobita, albo zamknięta w jakimś upokarzającym miejscu.

- Myślałem, że dzisiaj kończysz wcześniej – moje rozmyślania przerwał glos taty.

Myśl, myśl…

- Tak – powiedziałam ostrożnie – ale musimy napisać wypracowanie na francuski.

Wysiadłam z samochodu i ruszyłam w kierunku szkoły.

Był to stary zamek, w którym podobno w XIVw. wydarzyła się wielka tragedia. Chodziły słuchy, że mieszkało tu starsze małżeństwo, on był lekarzem, a ona nauczycielką. Podobno założyli dom dziecka, wszystkie sieroty, które tu mieszkały były zadbane i szczęśliwe. Małżeństwo stworzyło im jakąś namiastkę domu. Na ich temat po mieście krążyły straszliwe plotki, jakoby dzieci są przez nich porywane z okolicznych miejscowości. W ich krwi płynęła szlachecka krew.

Lud podszedł pod bramy zamku, dzieci ukryto w okolicznym lesie. Mąż został zadźgany widłami, kiedy umierał żona trzymała jego głowę na swoich kolanach. Łzy płynące po twarzy kobiety zmieszały się z krwią na ranie mężczyzny. Zrozpaczona żona wypowiedziała takie słowa: „ Potomkowie morderców mojego męża będą uwięzieni w tym lesie. Z moich łez i krwi mojego męża zrodzą się istoty, które będą strzegły by nigdy nie zostały uwolnione. By nigdy więcej nie wyrządziły nikomu krzywdy.”

Po tych słowach lud przeraził się i niektórzy uciekli, inni pochwycili kobietę i uwięzili w lochach jej dawnego domu. Próbowano zmusić ją do cofnięcia wypowiedzianych słów, ale wtedy zupełnie przestała mówić. Do końca życia pozostała w lochach, dwa razy dziennie ktoś przynosił jej jedzenie. Zmarła po pięciu latach. Miesiąc po jej śmierci okazało się, że dzieci przeważnie były potomstwa chłopów i nędzarzy , którzy po prostu je porzucili. Tylko, że na naprawę błędu było już zdecydowanie za późno.

Myślicie, że upiornie jest się uczyć w takiej szkole? Na co dzień nie jest tak zle.

Zameczek był nawet przyjemny, małe okienka, masywny, czegóż można chcieć więcej? Plusem było to, że nawet w upały było w nim chłodno.

Tata objął mnie na ramieniem, wszyscy w tej szkole wiedzą, że moi rodzice to nauczyciele. Mama polskiego, a tata historii. A ja jestem w klasie historyczno –humanistycznej, super, prawda? Jakby nie wystarczyło to, że jestem kujonką.

Na korytarzu spotkałam Magdę, moją najlepszą przyjaciółkę.

- Udało się?! – wykrzyknęła podekscytowana.

- Cii…- rozejrzałam się nerwowo dookoła. – Jeszcze ktoś usłyszy.

- Przecież nikt mu nic nie powie- spojrzała na mnie jak na wariatkę.

Wepchnęłam ją do damskiej toalety.

- Zawsze znajdzie się ktoś życzliwy kto doniesie.

Przyjrzałam się sobie w lustrze, moje rude włosy falami opadały na ramiona, sięgały mi mniej więcej do łopatek. Moja skóra była prawie chorobliwie blada, babcia do tej pory próbuje doszukać się u mnie anemii. Ku jej wielkiemu rozczarowaniu nie posiadam jej, chyba nie byłaby dobrym lekarzem. Zielone oczy miały refleksyjny wyraz, czarne okulary przyciągały do nich uwagę.

- Gusia – Magda szarpnęła mnie za ramię – Gusia, patrz, oni tam są.

- Kto? – spytałam niczego nie rozumiejąc. – Czemu tak podrygujesz?

Przyjaciółka pociągnęła mnie za rękaw.

- Przyszłe karki – szepnęła konspiracyjnym tonem

- Przestań – parsknęłam śmiechem.

Oj, byli przystojni, każdy z nich miał długie włosy, które teraz rozwiewał wiatr. Wszyscy nosili skórzane kurtki, pięciu z siedmiu miało swoje motocykle. Dwójka z nich to dziewczyny. Pierwsza, czarnowłosa miała lekko zaokrąglone kształty i była zdecydowanie za mocno pomalowana. Druga, blondynka nie była w ogóle pomalowana, za to miała figurę modelki.

Na końcu grupy szedł szef, Kaspian ze swoim przyjacielem Maćkiem . Taa… tym to w ogóle schodziło się z drogi.

Pamiętam, że chodziłam z tym pierwszym do zerówki. Pewnego słonecznego dnia mnie napadł, połamał mi okulary i poodrywał wszystkie guziki od koszuli. Nie lubił kujonów, a ja zawsze wszystko wiedziałam.

Teraz wydawało mi się, że spojrzał prosto na mnie, jego błękitne oczy zaświeciły w promieniach słońca. Jego kumpel miał czarne oczy, w których w ogóle nie było widać źrenic. Miał pełne usta i do tego tak czerwone jakby były pomalowane.

- Augusta! – Magda dźgnęła mnie łokciem. – Zaraz mamy historię.

To przywołało mnie do rzeczywistości. Miałam dwie pierwsze godziny z moim rodzonym ojcem. Powlokłam się na lekcję z miną męczennicy. Na szczęście nie było go jeszcze w sali, przynajmniej nie będzie się czepiał, że się spóźniłam. Dokładnie minutę później przyszedł i wiecie co zrobił? Kartkówkę. A ja o tym nic nie wiedziałam, na kogo wyszłam przed klasą. Pewnie znowu mi się oberwie. Już czułam te wymierzone razy na swojej skórze. Co prawda od roku nic takiego się nie wydarzyło, ale wszystkiego można się spodziewać. Tata nie mówi mi o kartkówkach od roku, kiedy to ostrzegłam całą klasę. Wpadłam, gdy nawet Oskar, który z historii był tępy jak but dostał piątkę. Ten chłopak nie miał wyobraźni, mówię wam. Tata skonfiskował mi wtedy moją komóreczkę i powiedział, że zawiodłam jego zaufanie, zbytnio się nie przejęłam, ale wiecie jak to jest z rodzicami.

Muszę przyznać, że kartkówka była prosta, z rządów pierwszych Piastów, prosta przynajmniej dla mnie. Magda po oddaniu pracy nie była zbytnio zadowolona.

Kolejna lekcja, to polski. Z kim? Z moją mamą. Nawet na wagary nie ma kiedy człowiek iść.

Wyobrażacie sobie coś takiego? Ciągle jesteście obserwowani, z każdej strony może wyskoczyć wam rodzic. Masakra.

Rok temu nie było nawet mowy bym szła do innej szkoły, przecież w Szczecinie jest pełno liceów! Bezrzecze nie leżało na końcu świata, najlepsze jest to, że mieszkałam na ulicy Śmiesznej. Wiecie skąd ta nazwa? Bo stały na niej tylko dwa domy, mój i mojej przyjaciółki, Magdy.

Co moim rodzicom strzeliło do głowy by stawiać dom na starym poligonie wojskowym?

Nigdy tego nie zrozumiem.

- Idziemy do tej galerii? - spytała mnie Magda w szatni.

Podniosłam głowę w poszukiwaniu rodziców, czysto. Wpadam w paranoję, daję słowo.

- Zwariowałaś?! – naskoczyłam na nią. – Jeszcze ktoś usłyszy?

Wyszłyśmy ze szkoły i chciałyśmy iść na przystanek tramwajowy, ale coś nam przeszkodziło. Albo ktoś. Szłam sobie szczęśliwa po dziedzińcu szkolnym, gdy zderzyłam się z kimś. A dokładniej z jego klatką piersiową.

Przede mną we własnej osobie stał Kaspian. Muszę przyznać zamurowało mnie, tak samo jak resztę zebranych. Na niego nie wpadało się bezkarnie.

- Przepraszam –mruknęłam odzyskując rezon – nie zauważyłam cię.

Chciałam odejść, ale po kilku krokach zatrzymał mnie jego głos.

- Patrzcie, państwo! – wykrzyknął na cała gardło. – Augusta Kukułka staje się niegrzeczna! Co powiedziałaś tatusiowi?!

Sztywno odwróciłam się w jego stronę. Na twarzy miał przyklejony kpiarski uśmieszek.

- Co cię to obchodzi? – uniosłam dumnie podbródek.

Wiem, że moje zachowanie było idiotyczne, ale nie mogłam się powstrzymać. Prawda była taka, że nim nie zaczynało się dyskusji, bo to nigdy nie kończyło się dobrze.

Mężczyzna roześmiał mi się w twarz.

- Zaraz pobiegnę do profesora Kukułki i powiem mu całą prawdę – pochylił się nade mną i udawał, że się zastanawia. – Ale jest też druga opcja…

A to świnia! Jak on mógł mnie tak szantażować?

- Albo co?! – warknęłam.

Ojciec się wścieknie jeśli dowie się prawdy. Nie mogłam wyjść na mięczaka przed połową szkoły, byłam już kujonką. Jedno piętno w zupełności mi wystarczy.

- Odprowadzę cię do biblioteki – objął mnie ramieniem – i tam poczekasz grzecznie z koleżanką na tatusia.

Co za wredny, złośliwy, aż słów mi brakowało.

- Wiesz co – uśmiechnęłam się słodko – wolę godzinę tyrady ojca od jeszcze jednej minuty spędzonej z tobą.

Wokoło zrobiło się jakoś cicho. Oj, to chyba nie był dobry pomysł by przekuwać myśli w słowa.

Wyminęłam zaskoczonego mężczyznę i podeszłam do Magdy.

- Idziemy? – zapytałam cała czerwona na twarzy.

- Jesteś pewna? – spojrzała na Kaspiana, który zmierzał w kierunku szkoły.

Miałam nadzieję, że chciał mnie tylko wyprowadzić z równowagi. Chyba nawet on nie mógł być aż tak podły, by na mnie donieść.

- Jestem – pociągnęłam ją za rękę.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Katrina 12.11.2017
    Jak widzicie, rozpoczęłam nową podróż, mam nadzieję, że wybierzecie się w nią razem ze mną.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania