Jeszcze jedna tajemnica - Rozdział VII

Co za wredny człowiek! Dokąd on mnie ciągnął?!

Szliśmy przez jakiś las, w którym rosły chodzące drzewa. Dosłownie. Ich nogami były korzenie, Kaspian uśmiechał się durnowato z czegoś. zadowolony Wśród konarów drzew słychać było tupot małych stóp. Gdy spojrzałam do góry coś mnie opluło, ohyda.

Kaspian roześmiał się cicho.

- Co cię tak bawi?! – naskoczyłam na niego. – Powiedz mi w końcu dokąd idziemy!

Oczywiście, kiedy jakieś pytanie ci nie pasuje, puść je mimo uszu. Genialne, muszę kiedyś spróbować. Zacisnęłam pięści i wzięłam kilka głębszych oddechów.

- Wytłumaczysz mi w końcu?!

Kaspian odwrócił się w moją stronę, był wyraźniej zniecierpliwiony.

-Jesteś obca, rada musi się zastanowić co z tobą zrobić.

Słucham? Czy ja jestem przedmiotem, by decydować co ze mną zrobić?! Wypraszam sobie! I do tego jaka rada?! Krasnoludków?!

Zrównałam z nim krok.

- Co to ma znaczyć?!

Kaspian wywrócił oczami i westchnął ciężko.

- Niedługo poznasz nasze tajemnice, nie możemy ryzykować, że nas zdradzisz.

Fantastycznie, robiło się coraz ciekawiej. Miałam nadzieję, że niedługo obudzę się z tego koszmaru.

- A jeśli obiecam, że was nie zdradzę? – zapytałam cicho.

Nie miałam zamiaru nikomu opowiadać, o tym co dzisiaj przeżyłam. Nie jestem wariatką. I nie wierzyłam, by było to prawdziwe. To tylko urojenia.

- Obawiam się, że to tak nie działa – Kaspian roześmiał się cicho.

- Tak myślałam – wywróciłam oczami. – Ile jeszcze będziemy szli?

Wyszliśmy zza rogu i moim oczom ukazał się ogromny pałac. Życie wokół niego toczyło się w pośpiechu. Ludzie w staromodnych strojach biegali po dziedzińcu. To wszystko wyglądało…aż słów mi brakowało. Kaspian pociągnął mnie za rękę, nie mogłam przestać rozglądać się dookoła. Nawet drzewa wyglądały tutaj inaczej, gałęzie układały się w literę S, a liście miały niebiesko – zielony kolor. Bruk na dziedzińcu cały wykonany był ze szkła, w którym odbijały się promienie jesiennego słońca. Czułam, że w moich szarych dresach i nie umytych włosach pasuję tu jak pięść do nosa. Wiedziałam, że wszyscy mi się przyglądają i szepczą o mnie. Chciałam jak najszybciej zejść im z oczu.

Minęliśmy pałac i skręciliśmy w boczną dróżkę. Dookoła niej były łąki i pola, a parę metrów przed nami stały drzwi. Tak po prostu, same drzwi, super, mi chyba rzeczywiście odbiło. Kaspian otworzył je i puścił mnie przodem. W ogóle teraz był jakiś bardziej kulturalny i spokojny. Czuł się tutaj pewnie, widziałam to po wyrazie jego twarzy.

Za drzwiami widok całkowicie się zmienił. Znaleźliśmy się w miasteczku, które całe zbudowane było z brudno- szarego kamienia. Na ulicy był duży tłok, nikt nie zwrócił uwagi na nasze nagłe pojawienie się. Może to było tutaj normalne?

Kaspian wprawnie torował mi drogę między ludźmi. Byliśmy przy fontannie, która przedstawiała jakiegoś wojownika, woda lała mu się z ust i piersi. Musze przyznać, że wyglądało to dość niespotykanie. Naprzeciwko niej stał dom, do którego zmierzał mój porywacz, ponieważ obawiam się, że inaczej nazwać go nie mogę. Otworzyła nam pulchna kobieta ubrudzona mąką. Miała na sobie prosty brązowy fartuch i długa suknię w tym samym kolorze. Włosy miała w miodowym kolorze, a oczy były zielone.

- Kaspian – zamknęła chłopaka w uścisku – wreszcie wróciłeś do matki.

Do matki?! Robiło się coraz ciekawiej.

- A kto to? – spojrzała na mnie ciekawie. – Rozepnij ją w tej chwili – poleciła stanowczo.

Kaspian nie zaprotestował, pewnie bał się jej podpaść. Z taką średnią ja też bym się bała, trzeba umieć zadbać o swoją przyszłość, a nie ciągle się obijać.

Kiedy tylko uwolnił mój nadgarstek rozmasowałam obolałe miejsce. Miałam nadzieję, że niczego mi nie uszkodził. Wariat.

- Mam na imię Joanna – przedstawiła się - jestem matką tego chuligana.

- Augusta – uśmiechnęłam się lekko.

Mama Kaspian przyjrzała mi się uważnie, ale nie skomentowała mojego wyglądu. Zamiast tego objęła mnie ramieniem i wprowadziła do domu.

- Upiekłam bułeczki – posadziła mnie przy starym i zniszczonym stole – na pewno jesteście głodni.

Nie zamierzałam tutaj niczego jeść, nie ufałam tym ludziom. Mama Kaspiana nałożyła mi dwie bułeczki na talerz.

- Dziękuję – uśmiechnęłam się słabo – nie jestem głodna.

Kobieta wyraźnie posmutniała.

- Może później się skusisz.

Muszę przyznać, że ślinka mi ciekła, gdy patrzyłam jak zajadają się puszystym pieczywem. Ostatnim co dzisiaj jadłam, było ciastko w południe a dochodziła siedemnasta. Dobrze, że mój brzuch mnie nie zdradził i milczał.

Ukradkiem rozglądałam się po pokoju, było tutaj jedno duże okno. Ściany pomalowane było na beżowo, wisiał tutaj tylko jeden mały obrazek. Przedstawiał pole pełne maków. Przy jednej ścianie stało ogromne łóżko, które było nie zaścielone. Patrząc na podkrążone oczy mamy Kaspiana, można dojść do wniosku, że nie chodzi spać tuż po zachodzie słońca.

- Pewnie chcesz się wykąpać – odezwała się po jakimś czasie.

Wykąpać?! Ja zaraz miałam wrócić do domu!

- Ale… - zająknęłam się.

A co jak ja nigdy nie wrócę do domu? Co będzie ze mną? A z moimi biednymi rodzicami? Co oni sobie pomyślą?

- Zostaniesz najpóźniej do pojutrza – pospieszyła z wyjaśnieniami. – Do tego czasu wszystko się wyjaśni.

Do pojutrza?! Moi rodzice będą odchodzić od zmysłów? Co tutaj się działo?

Już nic nie rozumiałam, a do tego rozbolała mnie głowa. Nie mogłam jasno myśleć, wiedziałam, że muszę się stąd wydostać. I to jak najszybciej.

- Rodzice zaczną mnie szukać…

- Na to też są sposoby – poklepała mnie po nodze.

Nie chciałam wiedzieć jakie to „sposoby” ma na myśli. Z trudem przełknęłam ślinę i powstrzymałam napływające łzy do oczu. Musiałam coś zrobić, musiałam znaleźć drogę do domu.

Mama Kaspiana zaprowadziła mnie do dość prymitywnej łazienki. A dokładniej za wannę służyła tu ogromna, drewniana miska. Kobieta przygotowywała mi kąpiel czterdzieści minut nosząc gorącą wodę. Na zaoferowaną pomoc odpowiadała śmiechem. Kaspian jak królewicz rozsiadł się w fotelu i wyciągnął nogi na stołku.

Mimo wszystko kąpiel zrobiła swoje i poczułam się lepiej. Nawet głowa mi tak nie dokuczała. Zawinięta w ręcznik wyjrzałam przez dość wąskie okno, gdybym bardzo chciała udałoby mi się przez nie wyjść. Zaczęłam gorączkowo się wycierać, nie miałam za wiele czasu.

Ledwo to pomyślałam a rozległo się pukanie do drzwi.

- Wszystko w porządku? – mama Kaspiana nacisnęła klamkę.

Szybko odbiegłam od okna i uśmiechnęłam się do kobiety.

- Wezmę twoje brudne rzeczy – sięgnęła po moje dresy i tenisówki.

- Nie trzeba… - próbowałam zaopanować.

Narastała we mnie panika, nie wiedziałam co mam zrobić. Jak mam uciekać bez butów?

- Masz tutaj suknię – uśmiechnęła się ciepło. – Akurat przyszedł Jurij, to zaraz sobie porozmawiacie.

Nie, nie, nie!

- Za minutkę zejdę – obiecałam przełykając gulę w gardle.

- Czekamy – kobieta cicho zamknęła drzwi.

Niedoczekanie wasze. Nigdy w życiu tam nie zejdę. Nie miałam ochoty na spotkanie z Dymitrem, czy jak mu tam. Tylko jak daleko ucieknę w tej czarnej sukni i bez butów?

Brak butów miał być chyba gwarancją, że nie zniknę. Niewiele myśląc ubrałam się i dokładnie zapięłam wszystkie guziki. Nie ważne co się robi, zawsze trzeba wyglądać perfekcyjnie. Nawet jeśli masz wyjść przez okno, co nie było do końca kulturalne i mile widziane. Kłóciło się to z moją idealną naturą, bo przecież ja byłam doskonała w każdym calu.

Podeszłam do okno i rozchyliłam okiennice, do pobliskiego drzewa nie było tak daleko.

Wyszłam na parapet i przylgnęłam do ściany domu, chyba miałam lęk wysokości. Nie patrząc w dół przesunęłam się dwa kroki w bok i jeden do przodu. Drżącymi rękami chwyciłam gałąź, powinna wytrzymać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Aksi1 28.12.2017
    Fajnie, nareszcie jakiś zwrot akcji. Moja ocena 5. Czekam na dalsze rozdziały.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania