Jeszcze jedna tajemnica - Rozdział XVII

- Kiedyś – uśmiechnęła się do swoich wspomnień – byłam zupełnie inna.

Każda kobieta zaczyna tak opowiadać swoją historię, mimo to czar jej głosu sprawił, że pragnęłam poznać całą jej historię.

- Jestem córką pirata – spojrzała na moją reakcję. – Mój ojciec zawarł układ z ojcem Marka, będzie mógł bez obaw przepływać przez wody jego królestwa a w zamian ja zostanę żoną jego syna – uśmiechnęła się lekko. – Muszę przyznać, że byłam wtedy dobrą branżą, piękna, a poza tym jaki ojciec pustoszyłby kraj swojego dziecka.

- Przehandlował cię? – spytałam z niedowierzaniem. – W zamian za beztroskę?

Kobieta roześmiała się perliście.

- Można tak to nazwać, byłam na niego naprawdę wściekła. Nie chciałam być niczyją żoną, chciałam tak jak on być piratem i pływać po oceanach. Och, jakie to byłoby piękne, okraść jakiegoś biednego szlachcica, wyobraź sobie jego minę, gdyby zobaczył kto go napadł.

Dziwiło mnie to, że mimo całego nieszczęścia jakie na nią spadło, nie użalała się nad sobą. Nie przestawała się uśmiechać i mówić pogodnym głosem.

-A wieczorami – westchnęła – ucztowałabym na pokładzie z moją załogą otoczona mrocznym granatem.

Wyobraziłam ją sobie na statku wśród groźnych piratów, błyszczałaby tam jak gwiazda.

- A poza tym – spojrzała na mnie porozumiewawczo – jak możesz się domyśleć , byłam zakochana.

- W kim? – pochyliłam się w jej stronę.

- Och – chwyciła mnie mocniej za rękę – był taki przystojny z tymi swoimi złotymi lokami i oczami jak ocean. Miał dwadzieścia pięć lat i był ode mnie starszy o siedem. Wieczorami, gdy nikogo nie było na pokładzie szliśmy na sam dziób statku i wypatrywaliśmy syren.

- Syren? – zapytałam zaskoczona. – Pół kobiet , pół ryb?

Nie mogłam w to uwierzyć, to wszystko było nieprawdopodobne. W normalnym świecie nikt nigdy nie robił takich rzeczy.

- Tak – spojrzała na mnie jak na wariatkę – to nic nadzwyczajnego.

Przyjrzała mi się uważnie i uśmiech zniknął z jej twarzy, zapobiegawczo wstałam z łóżka. Kobieta nie spuszczała ze mnie wzroku.

- Gdzie się urodziłaś?

- Słucham? – udawałam, że nie rozumiem o co jej chodzi. – Skąd to pytanie?

W końcu najlepszą obroną był atak, ciężkie kajdany uderzyły o kamienną posadzkę. Kobieta zgarbiła się pod wpływem ich ciężaru. Postąpiłam kilka kroków do tyłu, prababcia wpakowała mnie w niezłe tarapaty.

- Czy ty nie jesteś córką… - urwała nagle – oczywiście, że jesteś. Nawet w ciemności dostrzegam podobieństwo.

- O czym pani mówi? – głos lekko mi zadrżał.

- Powinnaś już iść – zignorowała moje pytanie. – Dobranoc.

***

Następnego dnia padał ulewny deszcz, po białym puchu nie zostało nawet śladu . Przez cały dzień w głowie miałam wydarzenia z poprzedniej nocy. Nie ważne jak, ale muszę znaleźć sposób by uwolnić żonę wujka. Tyle, że pewnie więcej nie będzie chciała ze mną rozmawiać. Najbardziej zastanawiał mnie fakt, dlaczego nie ma skrzydeł, po co miałaby chować je w lochach? Chyba, że ktoś je jej odebrał, czy to w ogóle było możliwe? W południe przyszła Klaudia i powiedziała, że Piotr koniecznie chce mi coś powiedzie, bałam się myśleć co to może być. Spotkaliśmy się w tej samej sali, co poprzednio. Tym razem nie ukrywałam skrzydeł, spokojnie opadały na tren sukni, była przez to niewiarygodnie ciężka, mężczyzna nie mógł oderwać od nich oczu.

- Jesteś piękna – schylił się i pocałował moją dłoń.

Tym razem nawet nie drgnęłam z obrzydzenia, coraz lepiej wchodziłam w swoją rolę. Kiedy wątpiłam, czy to co robię jest dobre przypominałam sobie Jurija i już się nie wahałam. Robiłam to wszystko dla niego, w moich oczach byłam obrzydliwa, ale on był dla mnie najważniejszy.

- Myślałam, że o mnie zapomniałeś – dokuśtykałam do parapetu i usiadłam na nim, czułam jak lepi się od brudu.

- O tobie nie da się zapomnieć – ujął moją twarz w dłonie.

Kiedy chciał mnie pocałować odsunęłam się i pogroziłam mu palcem.

- Na to trzeba zasłużyć – zeskoczyłam z parapetu.

Przepłaciłam to przeraźliwym bólem w prawej nodze.

- Pokaż mi coś co mnie zaskoczy – puściłam do niego oczko - ja pokazałam ci moje skrzydła.

Piotr uśmiechnął się do mnie drapieżnie i przyciągnął do siebie. Miałam ochotę go gryźć i kopać byle tylko mnie puścił.

- Chcesz zobaczyć moją największą zdobycz?

Dreszcz przebiegł mi po plecach, czułam, że ten widok zmrozi mi krew w żyłach. Wąskie i duszne korytarze już mnie nie przerażały, tym razem nie schodziliśmy po schodach. Poszliśmy na sam jego koniec i stanęliśmy przed kamienną ścianą, Piotr naparł na nią ze wszystkich sił. Muszę przyznać, że ten widok był komiczny, mężczyzna pokrył się purpurą na całej twarzy. Po chwili nasza przeszkoda ustąpiła, za ścianą ukryty był korytarz spowity mrokiem. Nie miałam pojęcia skąd Piotr wytrzasnął pochodnię, do tej pory w zamku żadnej nie zauważyłam. Mężczyzna pchnął mnie lekko bym ruszyła przed siebie, spojrzałam na niego zalękniona a on uśmiechnął się uspokajająco. Miałam nadzieję, że taki właśnie miał być, ponieważ każdy jego uśmiech wyglądał tak samo. Sztucznie. W komnacie panował przejmując chłód, w jej centralnym miejscu znajdowała się szklana gablota od wewnętrznej strony otoczona kratami. Coś w niej okropnie hałasowało. Gdy podeszłam zobaczyłam co to było i strach odebrał mi mowę. To były skrzydła, ogromne, próbujące się uwolnić, były takie piękne, że nie dało się tego wyrazić słowami. Miały kolor nieba o zachodzie słońca, barwy przeplatały się w symfonii. Bił od nich blask, raz słabszy, raz mocniejszy, wydawało mi się, że drżą lekko. Otworzyłam usta w oszołomieniu, nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Piotr podszedł do mnie a ja się odsunęłam.

- Czyje to skrzydła? – mój głos zabrzmiał piskliwie.

Piotr dumny z siebie podszedł do gabloty.

- Żony króla Loliwii, jej mąż myśli, że nie żyje od dwudziestu lat.

Serce przeszyła mi fala bólu, jak on mógł?! Był potworem!

- A wiesz jak dostała się w moje ręce? – szepnął mi do ucha.

Włoski stanęły mi dęba, bałam się usłyszeć tego co powie.

- Wszystko przez ciebie – syknął mi do ucha – biedną, małą Augustkę, taka niewinna a już z krwią na rękach.

Chciałam się od niego odsunąć, ale szarpnięciem przyciągnął mnie do siebie.

- Król gdyby dorwał cię w swoje ręce rozszarpałby cię na strzępy – pocałował mnie w kark.- A my bardzo byśmy tego nie chcieli, prawda?

Kolana mi się trzęsły, czułam, że zaraz się rozpłacze, tego wszystkiego było dla mnie za dużo. Ja już nie mogłam.

- Słuchaj się mnie, kochana – chwycił mnie za ręce – trzymaj się mnie a nie zginiesz.

- Nie wierzę ci – odepchnęłam go od siebie – kłamiesz.

- Tak? – uśmiechnął się lekko. – Udowodnij mi to. Twoi rodzice musieli uciekać, bo ty byłaś przyczyną upadku Loliwii. Przez ciebie rozpoczęła się ta straszliwa wojna między upadłymi a novimi, przez ciebie wpadła w moją pułapkę ich królowa.

- Ja… - nie wiedziałam jak mam na to wszystko zareagować. – Myślisz, że król się o tym nie dowie?

- A kto miałby mu powiedzieć? – chwycił się za serce. – Kochanie, skończmy z tą szopką, ja nie kocham ciebie a ty mnie, przestańmy udawać, że wzajemnie się nie obrzydzamy. Od teraz jesteś moim więźniem i wylądujesz tam gdzie ich miejsce.

Do komnaty weszło dwóch strażników i chwyciło mnie za ręce. Zawlekli mnie do lochów, panował tam przeokropny smród, ścieki moczyły moją suknię. Niedługo cała będę śmierdzieć, niedługo… Właściwie, ile jeszcze będę potrzebna Piotrowi? Czy jak osiągnie wszystkie swoje cele to mnie zabije? Odpowiedź była prosta, oczywiście, że tak. Ukryłam twarz w dłoniach i rozpłakałam się, jaka ja byłam głupia. Myślałam, że kogokolwiek przechytrzę? Tutaj każdy dążył do tego by zrealizować swoje marzenia, lub się zemścić. Wypłakałam oczy za rodzicami, Jurijem, moimi braćmi, nawet nie zdążyłam się z nimi pożegnać. Czy długo będą przeze mnie cierpieć? Ile jeszcze osób skrzywdzę? Musiałam coś zrobić, nie mogłam się poddać. Nie odpuszczę Piotrowi, zapłaci za czyny, których dokonał, jego radość ze zwycięstwa nie potrwa zbyt długo. Ale co ja mogę? Rozejrzałam się wokoło, same kamienie i zniszczone łóżko, przecież go nimi nie zabiję. Szczególnie, że jest kilka metrów nade mną. Usłyszałam ciche wycie, a potem coraz głośniejsze i głośniejsze. Brzmiało jak… wilki? Jak to możliwe? Jak mogły się tu dostać? W lochach zapanowało wielkie poruszenie, więźniowie kryli się, gdzie tylko mogli. Stałam jak wryta, przecież żaden wilk nie wejdzie do zamkniętej celi, tyle, że w tej chwili jeden z nich zaczął przegryzać pręty. Zębiska miał długości dziesięciu centymetrów, przez to jego paszcza pozostawała pół otwarta, oczy miał przekrwione i wygłodniały wzrok. Kiedyś na pewno był biały, ale przez bród jaki tu panował był szarawy, miejscami jego futro było wygryzione, wielkością dorównywał dużemu kucykowi. Oczy prawie wyszły mi z orbit, nie wiedziałam co mam robić, stałam i patrzyłam przestraszona na zwierzę, które doskoczyło do mnie w paru susach.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania