Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Michalski cz. XXVI
CZĘŚĆ XXVI
W odległym nieopodal lesie między młodymi bukami a kołyszącymi się, długimi jak maszt sosnami ukrył się Bogdan. Ledwo zdążył uciec spod ostrza toporu, a już nie jest pewien co go może spotkać dalej. Rozejrzał się pomiędzy drzewa, spostrzegł jakiś większy krzak i przysiadł przy nim. Z tych wszystkich nerwów zaczął szeptać do siebie: – Po co ten głupi Proboszcz wzywał policje. Tyle dni żyło się w przekonaniu, że płyta poszła do konserwacji. Już parafianie nawet przynosili koperty, aby wesprzeć renowacje, a ten musiał zadzwonić. Jakby sam o niczym nie wiedział. Jakby on sam nie przyłożył do tego ręki. Nagle za pleców jego wynurzyła się postać z bronią na ramieniu i ze zdziwieniem na twarzy spojrzała mu prosto w oczy.
– To jak to? Proboszcz ukradł zabytkową płytę!
– To nie tak panie Leśniczy – zerwał się nagle Hryniewicz – Ja to wszystko wytłumaczę. Tylko niech Pan odłoży tą broń. Leśniczy roześmiał się i zdjął z ramienia starą wysłużoną strzelbę:
– Niech i tak będzie – oparł ją o drzewo i drugą ręką wskazał na ścięty pieniek – Proszę siadaj, rozgość się.
– No bo z tą płytą to było tak – zaczął opowiadać Bogdan. – Kyziakowa miała taką siostrę w Poznaniu, ona pracowała w Muzeum Narodowym. – Co ma Muzeum do włamania u nas w kościele – zdziwił się Leśniczy. – Niech mi da Pan dokończyć – zdenerwował się Hryniewicz.
– No więc, ona miała siostrę i ta siostra bardzo pragnęła mieć w swoim magazynie jakiś cenny eksponat.
– I wypadło na płytę – uśmiechnął się Leśniczy.
– Nie do końca. Wypadło, na co innego, ale Proboszcz bardzo potrzebował pieniędzy na spłatę długu, a Wąsik pilnował tego pierwszego, niż oka w głowie.
– A co to było to pierwsze? – zaciekawił się Leśniczy.
– Nic takiego, maleńki drobiażdżek. Relikwia świętego.
– O ja cię pier… I zrobilibyście to? – spojrzał głęboko w oczy Kościelnemu.
– Nie takie rzeczy wynosiło się z kościoła.
– No ale potem wracały – stwierdzał Leśniczy.
– Ach, szkoda mówić – wstał z pieńka Hryniewicz i odwrócił się plecami do mundurowego.
– Zaraz, zaraz! Gdzie idziesz? – powstał zdziwiony Leśniczy – Chyba ot tak nie odejdziesz. I pochwycił za opartą niedaleko broń. Bogdan obrócił głowę i bez żadnego strachu w oczach odparł:
– No co, czego się jeszcze wahasz? Strzelaj! Mnie i tak już wszystko jedno. Czy Ty mnie wykończysz, czy oni, skończę w piekle? Słyszysz to wycie – wskazał palcem w kierunku domostw – jednego już załatwili.
***
Gdy karetka odjeżdżała z podwórza Witaszczyków załadowana po sam dach, ratownikami umierającym Zbigniewem i jego żoną, to w tym samym czasie obok za płotem jakiś dziwny mężczyzna kręcił się koło bramy. Buchała, przyglądając mu się z daleka postanowił go zaskoczyć i powoli bokiem siatki zaczął się skradać. Lecz on nie przejmował się niczym. Tym, że mieszkańcy na niego patrzą, sytuacją na podwórku obok, on miał swoją łopatę i swój plan. Podobny do pozostałych policjantów – wykopać kawałek płyty. Kiedy zaczął obkopywać wejście furtki za ogródka wyskoczył Buchała i zawołał:
– Ręce do góry!
Mężczyzna ze zdziwieniem na twarzy powoli unosił ręce do góry, a z dłoni po ramieniu zsuwał mu się powoli kij od łopaty. Głowę miał lekko uniesioną ku górze i spoglądał krzywy wzrokiem na aspiranta. Buchała powoli krok, za krokiem podchodził do niego, ale już z daleka ta twarz nie dawała mu spokoju, jakby już ją skaź znał. Przez płot zauważył ich nadkomisarz. Zaskoczony hałasem i postawą policjanta szybko kiwnął głową do Michalskiego:
– Słuchaj ja biegnę, Ty zajmij się Proboszczem.
– Dobra – kiwnął głową Janek i złapał księdza za ramie. – No dobra, idziemy dalej – popchnął go do przodu. Zygmunt zaś, choć nie był w najlepszej kondycji, a jego postura przypominała prędzej misia, niż czynnego funkcjonariusza, pobiegł do bramy sąsiedniego gospodarstwa. Buchała zaś usiłował przypomnieć sobie, skąd z na tego osobnika.
– No, podnieś wyżej tę głowę! – zawołał. Kiedy mężczyzna się wyprostował, łopata z wielką siłą upadła na ziemię, a nadkomisarz zziajany wysapał z siebie resztkami sił:
– Co, co tu się, się dzieje do, do cholery? – i osunął się na kolana.
– O kurde! – spojrzał Buchała i od razu z mężczyzną rzucili się na ratunek. – Zaraz, już wiem, kto ty jesteś! – ocknął się aspirant, gdy dobiegł do ledwie dyszącego Szefa.
– Przecież powinieneś leżeć teraz w szpitalu.
– No powinienem – pokiwał głową Wąsik – Ale jak widzisz nie leżę. Tłumacząc się złapał nadkomisarza pod ramiona i położył na boku. – Zamiast tak stać wezwałbyś jakąś pomoc lub kolejną karetkę.
– Zaraz, zaraz. Nic mi nie jest – mamrotał osłabiony Zygmunt – Ja zaraz dojdę do siebie.
– Sam słyszysz, nie trzeba pomocy – nie odpuszczał Buchała. – Lepiej Ty mi powiedź: – Co Ty tu robisz i dlaczego właśnie zabrałeś się za wykopywanie?
– Uspokój się! Nie widzisz, że człowiek zasłabł – Wąsik próbuje skupić całą uwagę ludzi na nadkomisarzu. – Przyniósłbyś trochę wody. Wokół dzielnicowego i leżącego Zygmunta zaczęli zbierać się mieszkańcy. Podbiegła również Kyziakowa i zaczęła dodawać swoje trzy grosze.
– No jeśli mamy u nas taką policję, że wystarczy, iż przebiegną od płota do płota i już ich powala, to co, dopiero jak przyjdzie im biegnąć za prawdziwym złodziejem.
– Przestańcie Kyziakowa! – wykrzyknął Buchała – Niech ktoś zadzwoni po pogotowie!
– A co ty tu będziesz na mnie krzyczał gówniarzu! – zdenerwowała się kobieta. Młodszy jesteś, a będziesz mi mówił co mam robić! – nakręciła się niczym bokser na ringu.
– Chwileczkę! Spokojnie! – próbował uspokoić sytuacje Wąsik.
– Co, chwileczkę?! Ty miejski podlotku! – rzuciła się z rękami na ubranie Buchały gospodyni. Wystraszony aspirant, nie wiedząc co ma robić, czy uciekać, czy stawić opór, rozglądał się na boki. Jego twarz była blada jak pościel, o której tak marzył wczoraj wieczorem.
– Niech Pani odejdzie! Niech Pani nie przeszkadza! – wołał, jakby, prosząc o litość Buchała. Wąsik wykorzystał tę chwilę i rzucił łopatę na ziemię powoli, oddalając się w stronę kościoła, a potem zbiegł. Tylko nadinspektor wskazał ręką kierunek ucieczki posterunkowego i resztkami sił próbował wydusić z siebie:
– Za nim!
Buchała nawet nie myślał. Odepchnął Kyziakową i zerwał się do biegu. Uradowana gospodyni z wyraźną euforią w oczach i zacierając ręce spoglądała w dal ulicy, gdzie powoli znikała sylwetka Wąsika. Wiedziała, że wykonała kawał dobrej roboty. Po chwili spojrzała na biednego Zygmunta, który męczył się z bólem w klatce i zbliżyła się do niego mówiąc:
– Nigdy nie odkryjecie, kto naprawdę stoi za tą kradzieżą. Nie macie dowodów.
***
W kościele trwały żmudne prace. Z krypty wyciągnięto sutannę, którą następnie policjant sfotografował swoim telefonem, a potem włożył w nylonowy worek. Położono ją na samym początku, przy wejściu. Następnie obaj weszli do podziemi, gdzie była Iwona i razem postanowiono wynieść największy dotąd ich skarb – kawałek płyty, o który potknęła się Przewodniczka. Nie zdawali sobie sprawy, że znajdą tam coś jeszcze. Iwona żmudnie odkrywała warstwę piasku i kurzu który okrywał płytę. Naglę poczuła, jakby coś przecięło jej dłoń. Szybko zbliżył się jeden z policjantów i pochwycił rękę Przewodniczki, z której krew kapała niczym nieszczelnego kranu. Rozpiął mundur i wiedząc, że pod ubraniem ma białą koszule, roztargał ją i owinął nią ranę. Gdy zaczęli dalej odkrywać piach ukazały im się narzędzia – młotek i dłuto. Zadziwiło to bardzo policjantów i natychmiast zrobili zdjęcie. Wyjęli oba i natychmiast włożyli do worków. Iwona nic nie mówiła tylko dalej odkrywała piach, lecz oni od razu wysnuli hipotezę: – Tam w tej płycie, musiało być coś ukryte. To by tłumaczyło sens rozbicia jej na kawałki – stwierdził jeden, a drugi przytaknął.
– Nie dowiemy się, jak panowie będą tak stać – odparła Iwona. Policjanci położyli rekwizyty zaraz przy wejściu i złapali za oba przeciwne końca kawałka. Wzięli głęboki oddech i z całych sił próbowali go podnieść.
– Nie! Nie da rady – odparł jeden.
– Tu, by się przydał dźwig – rzekł drugi. Albo lina – dodał.
– Spróbujmy jeszcze raz – odparła Iwona i podeszła, łapiąc z policjantem z jednej strony. Po chwili płyta przewróciła się na bok, ukazując napisy i utrząśniętą dolną część. Policjantom, jakby wszystko się zgadzało i chcieli szybko podzielić się wiadomościami ze swoim podwładnym. Wyciągnęli krótkofalówkę i naciskając przycisk zaczęli wołać:
– Baza odbiór, baza odbiór!
– Tu baza, co tam u was.
– Wszystko się potwierdziło. Mamy kawałek płyty, duży. Odłupany na dole i narzędzia kamieniarskie. I tę sutannę co mówiłem.
– Narzędzia kamieniarskie?
– Przyślijcie nam pomoc, by wyciągnąć płytę. To jest ogromne i ciężkie.
– Straż?
– Jak ma dźwig. Odbiór.
***
Podczas gdy karetka przyjechała po leżącego już na chodniku nadinspektora na plebani Michalski kolejny raz próbował rozgryźć Proboszcza.
– Słuchaj, już nie masz szans – spojrzał mu prosto w oczy. – Mamy biskupa i tego młodego. Wiemy, że kościelny z tą jak to jej jest Kyziakową też są w to zamieszani. Czyli piątka, tak jak na filmie, który pokazuje kamera, więc mów. Bo jak nie to wyśpiewa wszystko ten Witaszczyk co pojechał karetką.
– No już dobrze, dobrze. Powiem wszystko – kiwał głową proboszcz i wyglądał kontem oka za okno.
– Mów! A nie będziesz zerkał – odparł Michalski i wyjął z kieszeni telefon, ustawiając na dyktafon.
– Ale od czego mama zacząć? – zapytał się zdziwiony ksiądz. – Nie zadał mi Pan żadnego pytania.
– No to niech mi Proboszcz powie, kto był inicjatorem tego całego pomysłu? – Michalski sięgnął do kieszeni i zaczął szukać swoich ulubionych papierosów.
– Inicjatorem – roześmiał się ksiądz. – A tak w ogóle mówiliśmy już z Biskupem, żeby Pan nie palił.
– Niech Pan odpowiada na pytania! – zdenerwował się Michalski i wysunął z pudełka papieros, otrzepał go i włożył do ust.
– Dobrze! Pomysłodawcą była kobieta.
– Co za kobieta? Kyziakowa?
– Może, tak jakby – Proboszcz zaczął najpierw krzyżować palce, a potem ręce i kręcić głową na boki. Wiedział, że z jednej strony wiąże go tajemnica spowiedzi z drugiej sam jest współwinny.
– Co to znaczy? Niech Pan nic nie owija – podszedł bliżej do księdza Michalski i spojrzał mu w oczy. Nagle rozległo się pukanie. – Kto tam?
– Mam ważną wiadomość dla Pana, podinspektorze – słychać było głos młodego chłopaka za drzwi.
– Wejdź! – rzekł Michalski i odsunął się od Proboszcza. W momencie w pokoju nastała cisza. Proboszcz zaciekawiony nowiną, jaką niesie mu posłaniec, wpatrywał się nieruchomo w drzwi i wyglądał, czy aby nie zobaczy w nich świętego Szymona z Cyreny, by go podratował, czy aby to będzie rzymski wartownik z dzidą, który go dobije. Nagle zawiasy zapiszczały, a do pokoju wszedł mundurowy i spojrzał się spod oka w kierunku księdza. On już wiedział, w jakim jest położeniu. Cała jego twarz zalała się potem.
– To, co takiego pilnego musiało mi przerwać przesłuchanie? – zapytał Michalski. Policjant zbliżył się do niego, zasłonił mu dłoniom ucho i zaczął szeptać:
– Szefa zabrała karetka. Ty dowodzisz. Michalski, nie dowierzając spojrzał się w oczy młodszego kolegi. Proboszcz ze strachu, aż usiadł głębiej w krześle. Ręce złożył jak do modlitwy, a w myślach powtarzał sobie:
– Nie! Chyba go nie mają. Przecież uciekł, sam widziałem.
– Oprócz tego w kościele odkryli w podziemiach kawałek płyty i jakieś narzędzia.
– Narzędzia! – wykrzyknął zdziwiony Michalski. Młody policjant na potwierdzenie przytaknął głową.
– A po co im to było? Mundurowy wzruszył ramionami i spojrzał na Proboszcza, a ten zrobił wielkie oczy. Michalski zrozumiał, że jego przesłuchanie trochę się przedłuży.
– Coś jeszcze masz dla mnie?
– Aaa! – zbliżył usta ponownie do ucha podinspektora – Buchała ściga dzielnicowego Wąsika.
– Kogo?! – znów zdziwił się Michalski – Przecież on jest w szpitalu.
– Nie wiem. Ja tylko miałem to przekazać – odparł funkcjonariusz i oddalił się. Michalski, nie mogąc uwierzyć we wszystkie przekazane fakty zbliżył się do okna i usiadł na parapecie. W oczach przewracały mu się na przemian wszystkie obrazki, a nad głową unosił dym z niewypalonego jeszcze papierosa. Tylko ksiądz Proboszcz czekał z niepewnością, z jakim pytaniem rzuci się na niego przeciwnik.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania