Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Michalski cz. XXVII
CZĘŚĆ XXVII
Na skraju lasu, niedaleko pól prowadzących do domostw, a szczególnie do pobliskiego kościoła, trwała bardzo burzliwą rozmowa. Dialog, który mógł wpłynąć na losy dalszego przebiegu sprawy policji.
– No to jak? – westchnął Leśniczy i powoli zaczął kierować się w stronę Bogdana. – Myślisz, że od razu pozwoliłbym Ci umrzeć? Hryniewicz, próbując wyprzedzić zamiary rywala, powoli zaczął cofać się, a następnie rzucił się do ucieczki. Leśniczy w jednej chwili przymierzył broń do boku i wykrzyknął:
– Stój natychmiast!
A następnie wystrzelił. Po chwili Bogdan przewrócił się na ziemię, wykonując parę fikołków wprzód. Leśniczy przełożył broń przez ramie i wolnym krokiem udał się w kierunku postrzelonego uciekiniera. Hryniewicz, krzyczał z całych sił i zwijał się z bólu. Jego piszczel była przestrzelona na wylot i mocno krwawiła. Rozglądał się jeszcze, żeby powstać i uciekać o jednej nodze, ale słyszał zbliżające się kroki butów myśliwskich.
– I warto było uciekać panie Kościelny? – z dumą wypowiadał to Leśniczy. – A teraz, nie bądź Pan baba i wstawaj. Idziemy na Policję. Bogdan zmrużył oczy. Noga bolała go tak okropnie, jakby ktoś wbijał mu w nogę tępy gruby pręt. Próbował się podnieść. Jedyne, co go jeszcze trzymało przy nadziei to, to iż Leśniczy uparł się iść z nim na komisariat, czyli do Wąsika.
– No dalej! Bo tracimy czas, a stąd do następnej wioski jest daleko – poganiał mundurowy.
***
– No cóż – powstał z zamyślenia Michalski – kontynuujmy. Rzucił peta na podłogę i przydepnął. – Słuchaj, ta kobieta, czego szukała w zabytkowej płycie?
– Ona czegoś szukała? – udał zdziwionego Proboszcz.
– Albo będziesz ze mną współpracował, albo…
– Albo co? – spojrzał mu prosto w oczy rozbawiony księżulek.
– Wiesz, że taka postawa wcale Ci nie pomaga – odparł Michalski. – Ja i tak dowiem się tego, czego potrzebuje. A Ty, możesz dłużej posiedzieć w kiciu. Proboszcz spuścił głowę i zaczął bawić się palcami u dłoni. Z uśmiechem na twarzy, po chwili namysłu odparł:
– Ja i tak nie podlegam waszemu prawu. Kto inny mnie osądzi. Michalski zdenerwowany złapał Proboszcza za sutannę pod szyją i wykrzyczał:
– Kiedy zrozumiesz głupcze! Mamy Biskupa! On też będzie odpowiadał przed sądem! Lecz ksiądz nadal śmiał się od ucha, do ucha. Widział, że Michalski coraz bardziej robi się czerwony, a z jego głowy chcę wybuchnąć wielki obłok pary. Pragnął kontynuować tę metodę. Wiedział, już raz w walce sam, na sam on zwyciężył.
– Szkoda mi nerw na Ciebie – odparł podinspektor i puścił czarny ubiór Proboszcza. – Jeśli nie mogę nic wydusić po dobroci, zastosujemy inne metody. Michalski zaczął rozglądać się po pokoju.
– Co pan chce zrobić?! – przerażony ksiądz w momencie poczuł się, jakby siedział na rażonych węglach. Co chwila zmieniał pozycje i rzucał spojrzeniem szybciej od samego policjanta. – Niech pan nie przesadza! To wszystko się nagrywa!
– Co się stało? – odparł Michalski, jakby wrócił z dalekiej podróży, a w ręku miał skarb. Owijał ją dookoła prawej pięści, trzymając drugi koniec w lewej. Tak jakby trzymał sznur. Proboszcz z przerażenia chciał się przeżegnać, lecz rękę tylko uniósł do góry, a mundurowy rzekł: – No to co? Zaczynamy w końcu spowiedź. I z uśmiechem w oczach zbliżył się do księdza, zachodząc go od tyłu. Krew w ciele Proboszcza zaczęła wrzeć. Na całą twarz jego wypłynęły ogromne ściany potu, a on sam myślał tylko: – Może powiem, że to moja wina. Może całą winę zrzucę na siebie. W końcu i tag jestem już utopiony. Bo czy jest jakieś wyjście?
– Nad, czym tak myślisz? – spojrzał mu z boku w twarz Michalski.
Lecz on jeszcze zamyślony, spoglądając prosto w obraz Matki Boskiej wiszący na ścianie stwierdził: – No tak, przecież mogę jeszcze zostać męczennikiem.
– Halo! Tu Ziemia! – zawołał mu do ucha podinspektor. – To jak w końcu? Jaką rolę w tym wszystkim odgrywała Kyziakowa?
Proboszcz zaskoczony podskoczył na krześle. Potem spojrzał na bok, gdzie stał Michalski z rękoma opuszczonymi, a w nich fioletowy pasek z żółtym krzyżykiem na środku. Z przerażeniem w oczach, ale i wstrętem do nieposzanowania rzeczy sakralnych zaczął mówić:
– Czy mógłby Pan to odłożyć.
– Niech ksiądz nie zmienia tematu – zdenerwował się Michalski.
– Proszę. Odpowiem na wszystko – upierał się Proboszcz.
– Ja znam wasze WSZYSTKO! – pokiwał głową policjant.
– Naprawdę, przysięgam na …
I w tej chwili Michalski nie wytrzymał. Zrobił wielki zamach obiema dłońmi i uderzył z pięści Proboszcza pod limo. Głowa księdza przekręciła się prawie o dziewięćdziesiąt stopni, a z ust księdza wypłynęły resztki niepołkniętej śliny.
– To wreszcie się dowiem czegoś! – wykrzyknął poddenerwowany Michalski, wycierając swoją rękę o sutannę.
***
Pod kościół wyszedł jeden z mundurowych, którzy zbierali dowody w podziemiach. Czujnie się rozglądał, czy aby nadjeżdża jakiś wóz z dźwigiem lub tutejsza straż pożarna. Nie mógł się doczekać wskazania miejsca, gdzie został odkryty niezwykły przedmiot. Jego kolega z kolei był mniej entuzjastyczny. Wywlókł się z otchłani ciemności. Gdzie królował tylko kurz, pełno zwisających pajęczyn i okropny swąd. Wziął głęboki oddech i położył się na posadce obok wejścia do piwnicy. Oddychając ciężko, kręcił głową na boki, powtarzając:
– Nie, nie. Ja już więcej tam nie wejdę. Jedynie Iwona, będąc nadal w krypcie, zakryła twarz kawałkiem swojej bluzy i odczytywała wyryte wzory na płycie. Mimo że włosy jej przypominały obraz kobiety w średnim wieku, a ubranie było tak przybrudzone, jakby pracowała w kopalni odkrywkowej. Jej umysł przesiąknięty był chęcią odkrycia za wszelką cenę czegoś niebywałego. Czegoś, czego nie udało się dotąd ani je mamie, ani jej babci. Spojrzała szybko na otwór wejściowy, by upewnić się, czy ją nikt nie widzi i z ogromnym przejęciem położyła dłonie na płycie. Jej oczy i umysł połączyły się w jedno, a usta nie mogły z wrażenia przemówić. Tylko łza wypłynęła z kącika brwi na policzek. Po chwili otarła ją z twarzy i szybkim ruchem ręki zaczęła przesuwać palcami po krawędziach rytu, jakby, szukając czegoś. Jakiejś wskazówki, zapadni lub schowka. Wszystkiemu z góry przyglądał się policjant. Zaciekawiony co wydarzy się dalej, wstrzymywał co chwila oddech.
– Gdzie to może być? – szeptała z pośpiechu do siebie Iwona.
– Jeden moment niech się skupię – podniosła na chwile dłonie. – Jeśli nie mogę znaleźć tego w tej części, to jedynie w odłupanej.
– A czego Pani szuka? – zapytał z zaciekawieniem policjant.
– Nie, nic, nic! – zaczęła gwałtownie machać rękoma Iwona i szybko wstała z kolan. – Gdzieś mi się zapodziała chustka! – rozglądała się na boki, kierując się w stronę wyjścia.
– Chwileczkę, a co z chustką? – zdziwił się policjant, widząc, jak Przewodniczka wysuwa rękę ku niemu.
– Zawsze kupi się nową – odparła krótko – a z resztą i tak zaraz trzeba będzie wejść, by zamocować liny. Policjant wyciągnął swoją długą, umięśnioną dłoń do dołu i po chwili chwycił przedramię Iwony. Ona zaś, spojrzawszy głęboko w jego oczy uznała, że wyśle mu specjalny sygnał, aby mógł przyciągnąć ją do siebie i aby mogli spocząć razem. On po cichu wyliczał, ona uginała i prostowała kolana, jak sprężyna chcąca wybić się do góry. Na trzy, Iwona skoczyła najwyżej, jak mogła i złapała się drugą ręką krawędzi, on zaczął ją wciągać do góry niczym zawodowy trener personalny. Gdy Przewodniczka już w połowie znajdowała się nad poziomem piwnic mundurowy puścił ją i sam zmęczony rozłożył swe ciało na posadzce. Iwona po chwili też padła obok i ciężko oddychając zapytała się funkcjonariusza:
– Nie wiecie czasem – przerwałaby połknąć ślinę – gdzie może być drugi kawałek płyty?
– Wiemy? – uśmiechnął się policjant.
– No to gdzie? – uśmiechnęła się Iwona.
– To trzeba do dowodzącego – uśmiechał się również do niej mundurowy.
– A kto, nim jest? – kokietowała dalej.
– Romek, kto teraz dowodzi?! – zawołał w kierunku drzwi wyjściowych policjant.
– Co?! – nie dosłyszał kolega. – Już jadą! Zaraz będą! Jeszcze chwilka! Tyle dowiedzieli się oboje.
***
Między porośniętą nową, bujną roślinnością puszczy próbowali się przedzierać dwaj mężczyźni. Przy czym jeden co chwila przystawał i opierał się o pień drzewa, chwytając się o piszczele. Leśniczy, widząc tą straszną męczarnie, jaką musiał sprawić Bogdanowi, rozejrzał się dookoła, zobaczył mocny kij i podszedł do niego. Podniósł go i rzucił w kierunku Hryniewicza.
– Masz! Będzie ci łatwiej iść – odparł. – Jeszcze parę metrów i będzie wyjeżdżoną droga. Bogdan spojrzał na nogę. Krew oblewała cały dół. Kostkę, stopę i mech leżący wokoło. Gdy spojrzał na skórę była cała blada, wiedział, że jeśli nie zatamuje krwotoku może stracić czucie w nodze.
– Czy musimy iść tak daleko? – zapytał.
– A gdzie chcesz iść?! – zdziwił się Leśniczy.
– Myślisz, że przed kimś uciekam?
– Policja jest w wiosce – załapał mundurowy. – To co, wracamy?
– Wykończysz mnie – odparł zmęczony Bogdan. – Pragnę tylko jednego. Weź i podwiąż mi czymś nogę. Nie widzisz, że zaraz się wykrwawię. Czybym poszedł do wioski, czy na posterunek, ja mogę stracić nogę. Leśniczy, słysząc te słowa podbiegł do Hryniewicza i przyklęknął. Podsunął nogawkę Bogdana do góry i spojrzał na ranę.
– Czemu nic nie mówisz?
Złapał zboku rosnącą młodą odnogę. Urwał ją i oberwał z młodej kory. Owinął ją wokół nogi Hryniewicza na wysokości kolana i ucisnął z całej siły, że mężczyzna zawył.
– No to stawaj! Idziemy! – zaczął rozglądać się Leśniczy. – Teraz znowu wracać się?
– Nie, nie, nie! – zaczął machać ręką Bogdan. – Jak już szliśmy do komisariatu, to do komisariatu – i narzucił tempo w stronę ścieżki zagryzają zęby przy tym. Zdziwił się bardzo Leśniczy, który powoli ruszył za nim. Przecież w sumie nie ja cierpię.
– To mam takie jedno pytanie? – drapał się po czole Leśniczy i szedł krok, za krok za swoim więźniem. – Jeśli postanowiliście zabrać płytę z kościoła, to dlaczego ona nadal tam jest?
– Za chwilę jej nie będzie – odparł Bogdan, siłując się z kijem i miękkim podłożem.
– Jak to! Jej nie będzie?! – stanął w miejscu Leśniczy i spojrzał w plecy oddalającego się Hryniewicza. Mężczyzna wyczuł, że mundurowy może coś się domyślić i szybko próbował zmienić temat. Usiadł na trawie i zaczął głośno wyć z bólu.
– Aaa! Aaa! Jak rwie! – złapał rękoma za ranę. Leśniczy z początku nie był ufny, ale spokojnymi krokami podszedł i pochylając głowę rzekł:
– Kiepsko to wygląda. Może jednak pójdziemy do wioski albo najlepiej do kościoła – pojawił się uśmiech na jego twarzy. Rozwścieczony Hryniewicz machnął rękoma i wykrzyczał: – Co się będziemy bawić! Podnieś tę lufę i strzelaj!
– Masz racje! – zdenerwował się Leśniczy – I tak już dość czasu na Ciebie zmarnowałem!
– No na co czekasz?! – spojrzał Bogdan i zmrużył oczy. Miał dość, tej ciągłej tułaczki po lesie, jeszcze w dodatku z postrzeloną nogą. Złapał obiema rękami za koniec metalowych rurek, połączonych drewnianym oparciem i skierował jak najbliżej swoich skroni.
– Co Ty wyprawiasz! – opuścił broń służbista. – Nawet nie dajesz mi zadzwonić. Przyłożył do ucha nastawiony uprzednio telefon i po chwili zaczął z uśmiechem wołać: – To jak jesteś daleko?! Niedaleko. To trochę się pospiesz do mnie, bo mam okaz niecierpiący zwłoki. Czy zraniona sarna?! – roześmiał się Leśniczy. – Może nie sarna, ale jeleń na pewno. Rozłączył się i spojrzał na Hryniewicza. Teraz nie będziesz musiał kuśtykać. Bogdan z przerażenia zaczął się rozglądać. A jeśli to przyjedzie policjant? Nieinny leśniczy. Jeśli sam sobie wykopałem dołek i teraz się zakopuje. Muszę uciekać. Muszę za wszelką cenę wziąć nogi za pas, czy też jedną nogę.
***
Do pokoju przesłuchań nie proszony wszedł Buchała. Spojrzał się na opuchniętego Proboszcza wielkimi oczyma i szybko zamknął drzwi.
– A Ciebie, kto tu zawołał?! – zakrzyknął Michalski.
– Uspokój się – odparł kolega – mam świeże wiadomości.
– Złapałeś Wąsika, to go przesłuchuj! Czas tylko marnujesz!
– Właśnie nie złapałem.
– Hole…! Ja tu jestem szefem?! – zdenerwował się Michalski.
– Czy ja tu teraz dowodzę?! Zapytał, podchodząc do Buchały. Dłonie miał wysunięte, jakby chciał kogoś udusić i szybkimi słowy mówił: – Wiesz, kogo pragnę teraz udusić? Buchała zaczął rozglądać się po pokoju, lecz Michalski kiwał głową, za chwilę wpadł na pomysł:
– Hryniewicza? – lecz podinspektor też kręcił głową. – Wiem tą wypaplaną Kyziakową – wyskoczył niczym królik z kapelusza. – Już po nią polecę! Złapał szybko za klamkę i wybiegł, a Proboszcz złapał się za głowę. Michalski spojrzał się na niego i rzekł:
– No! Powoli, powoli i pozbieramy całą paczuszkę. Nagle ksiądz nie wytrzymał i osunął się na ziemie. Michalski przyłożył mu palec do szyi i po chwili wyczuł delikatny puls. Ale żeby nie zawracać sobie głowy cuceniem pomyślał: – Wyśle go na oddział do Szefa on go wypyta, a ja zajmę się robotą dalej.
– Chłopaki! Zabierzcie go do szpitala. Zasłabł i niech go opatrzą. A w pokoju niech leży z inspektorem, on go przepyta.
– Tak jest Szefie!
– Teraz pasuje odwiedzić nieczynny komisariat – pomyślał Michalski i zebrał ze stolika swoje rzeczy. Gdy funkcjonariusze podnosili na nogi na pół nieprzytomnego księdza, on spojrzał przez chwilę i szybkim krokiem wyszedł z pokoju, następnie korytarzem udał się w kierunku drzwi i stanął na progu wejścia do Plebani.
– Chłopaki! A widzieliście gdzieś Iwonę? – zapytał.
– Tą szczupłą kobietę co niby zna się na sztuce – odparł jeden. Michalski lekko speszony, jakby ktoś chciałby oskarżyć go o pomówienia zerknął za siebie i wściekłym głosem odparł:
– Tak! Ta kobieta!
– Najpierw była w kościele. Ma tam przyjechać Straż z dźwigiem. A teraz? – zdziwili się oboje.
– Co mi tu po was? – pomyślał Michalski. Kolejni wyszkoleni jak Buchała. Idź, pokaż, daj do rączki. Zaczął kręcić głową wściekły podinspektor. Włożył do kieszeni rękę, ale tam już nie było tego, czego tak bardzo wołało jego ja. Przez chwilę się wstydził. Jak to mundurowy wyższym stopniem prosi się o coś młodszych, jeszcze o tak błahą rzecz, a przecież sam gania ich, by nie palili. No cóż, spróbujemy:
– Ma któryś papierosa?
– Nie!
– Nie, niestety.
Zasyczał ze złością Michalski i odszedł. Udał się w kierunku swojego auta. Jego gardło wciąż wysyłało jeden sygnał, a język nie mógł przestać ocierać się kącikiem o krawędzie ust. Pomyślał:
– Zanim jeszcze dojadę do tego komisariatu, muszę zaczepić jakiś sklep, bo umrę bez dymka. Żeby nikt w tej mieścinie nie lubił sobie zapalić. Jakieś dziwne? – wzruszył ramionami i wsiadł do samochodu.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania