Poprzednie częściMichalski cz. I

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Michalski cz. XXVIII

CZĘŚĆ XXVIII

W środku lasu, gdzie ptaki podśpiewują wesoło wróżąc, czy będzie padać, a może będzie słońce. Zwierzęta skrywają się między gęstwinami, by móc coś upolować lub schować się przed wrogiem, zaś Bogdan cały rozpalony stoi i nie wie, czy uciekać. Wie jedno – okropnie boli go noga i ciągle nad głową przelatuje mu koniec lufy.

– Jeśli zbiorę się do ucieczki – myśli – mogę stracić drugą nogę. Jeśli z kolei będę tu siedział tu i czekał, i tak stracę nogę. Już prawie jej nie czuję. Kalkulował w głowie Hryniewicz. W dali słychać było warkot jakiejś maszyny. Leśniczy zerwał się na palce u stóp i zaczął podnosić głowę do góry. Jakby się dało, to by się wzbił w powietrze jak niejedna kukułka, która ze strachu odfrunęła. W dłoń pochwycił swój kapelusz i zaczął, nim machać na boki. Bogdan zaczął szeptać sobie po cichu:

– Albo teraz, albo nigdy – i zerwał się do biegu. Po paru nie wyraźnych krokach upadł na ziemie i zawył. Podbiegł do niego Leśniczy i zawołał: – Co to miało być?! Samochód jest w zupełnie innym kierunku. Nagle do grupy podbiegł młody gajowy. Widząc powalonego na ściółkę mężczyznę oniemiał.

– Co tu się stało?!

– Nie przyglądaj się tak – odparł Leśniczy. – Zbiega mamy. Na komisariat musimy odwieź.

– Aha – przytaknął głową pracownik leśny i gdy tylko się pochylił zauważył zranioną nogę. – A to! Skąd się wzięło? Nagle Bogdan obrócił się na boki i zaczął krzyczeć: – Mam teraz światka! Sam Pan widzi. On chciał mnie zabić – wskazał palcem na Leśniczego. Wystraszony mężczyzna uniósł ręce do góry i odsunął się do tyły. – Przecież mnie znasz – dodał, spoglądając na gajowego. Młody chłopak, lekko zdezorientowany, złapał Hryniewicza za ranną goleń i przyjrzawszy się odparł:

– Tu nie komisariat, a prędzej szpital będzie potrzebny. Pocisk jest nadal w środku?

– Tak!!! – odparli obaj chórem.

– To nie ma wyjścia – podał rękę, by pomóż powstać Bogdanowi. – Jedziemy ratować nogę.

– Ale to jest złodziej! – oburzył się Leśniczy.

– Przestępca, nie przestępca. Martwy nic nie wart – spojrzał prosto w oczy podwładnemu gajowy i z przerzuconym przez ramie Hryniewiczem kierował się powoli w stronę Jeep-u.

***

Przy wejściu do kościoła zebrał się wielki tłum. Właśnie podjechała wielka drezyna strażacka z przyczepionym do haka wysięgnikiem. Policjanci zaczęli biegać jak oszalałe hieny, chcąc już dopaść maszynę i szybko ją załączyć. Jedynie stojąca z boku Iwona przyglądała się i zastanawiała: – Czy ktoś w końcu wie, gdzie może być reszta płyty? Paru strażaków wybiegło z auta, by uspokoić towarzystwo i zdziwiła ich jedna rzecz:

– Ej! Skąd ma to być wyciągane? – zapytał jeden.

– Jak to?! Nie wiecie! – zdziwił się funkcjonariusz. – W środku kościoła. Strażak spojrzał na bramę kościelną, złapał się za czoło, a jego oczy coraz bardziej zwiększały średnice, jakby chciały eksplodować.

– Co jest? – zapytał kolega.

– Mamy to ramie przepchać do środka – odparł mu krótko.

– Że co! – zdumiał się strażak. – Prędzej cud się tu stanie! – pokręcił głową ogniomistrz i obrócił się w drugą stronę, nie dowierzając. – Ja nie mam zamiaru niszczyć zabytku. A tak w ogóle, po co w środku kościoła dźwig?

– Ponoć mamy wydostać jakiś skarb z podziemi – tłumaczył kolega. – Ach tak! Skarbów im się zachciewa.

– To nie tak – podbiegła po chwili Iwona.

– Tam jest wrzucona zabytkowa płyta.

– Która płyta? Jaka płyta? – zdziwił się strażak.

– Ta co wisiała tu z boku nawy.

– Co takiego!!! – zaskoczyło to wszystkich z jednostki.

– No właśnie! Chcemy byście ją wyjęli, bo musi wrócić na miejsce. A teraz druga sprawa. Czy nie widzieliście podobny kamień w pobliżu? Strażacy spojrzeli na siebie. Niektórzy rozłożyli ręce. Funkcjonariusz, który się temu przysłuchiwał nagle dodał:

– Ale wcale nie musi być takiej samej wielkości, może być mniejsza lub tylko kawalątek. Chłopcy obrócili się w jego stronę, razem z Iwoną, a z ich oczu można było wyczytać, iż policjant powinien się oddalić. Zatem speszony funkcjonariusz zasłonił twarz, przybierając kolor twarzy czerwonego warzywa i dał parę kroków do tyłu.

– To, co widzieliście taki kamyk w pobliżu? – drążyła temat dalej Iwona.

– No, na cmentarzu jest parę takich nagrobków – odparł nieśmiało jeden ze strażaków. Po chwili wybuchła salwa śmiechu.

– Dobrze! – powstrzymała się Iwona.

– A oprócz tego, gdzieś jeszcze?

– Ja chyba widziałem podjazd.

– Co takiego? – zdziwił się jeden ze strażaków.

– Tak, taki kawałek w bramie. Tu niedaleko – zaczął oglądać się w stronę domostw sąsiednich.

– To gdzieś tu? – zapytał Iwona i wskazała palcem.

– Chyba tak? – niepewnie potwierdził strażak.

– Dziękuje! – zerwała się natychmiast do biegu Przewodniczka. Wywołało to zdziwienie u wszystkich i nagle, chcąc ją zatrzymać policjant zawołał:

– Ale gdzie Pani biegnie?!

– Wy wyjmujcie tamtą część! Ja poszukam reszty! Zaskoczony policjant nie wiedział, co ma robić i stał jak wryty. Myślał, czy biec i nadzorować dalsze prace pani Iwony. Czy z kolegą zabezpieczać kościół? Jedynie strażacy nie tracili rozumu. Od razu otworzyli bramę kościoła na oścież i zaczęli przyglądać się zejściowi na w głąb podziemi.

***

– No to co? Lepiej już się czujemy – zapytał lekarz, spoglądając na Zygmunta leżącego na szpitalnym łóżku. Obok niego ciągle pikało urządzenie EKG, do którego był podłączony i wskazywało tętno bicia jego serca.

– A jaką chciałby Pan uzyskać odpowiedź – odparł nadinspektor, przecierając ręką czoło i próbując pozbyć się uciskającego go na palec czujnika.

– Proszę, niech Pan to zostawi – złapał lekarz policjanta za przedramię.– To musi tak być.

– Ale to mi przeszkadza! – zdenerwował się Zygmunt – Podobnie to i to – dodał, wyrywając sobie z żyły wenflon i odklejając resztę czujników z klatki piersiowej.

– Umówmy się tak – chciał uspokoić sytuację lekarz. – Jeśli Pan nam pozwoli działać, ja w zamian coś zdradzę.

– Co takiego?! – zaskoczony nadinspektor, spojrzał prosto w oczy medykowi. – Czy to naprawdę coś bardzo interesującego? Szczególnie dla mnie?

– Pierw musi Pan pozwolić się zbadać – odparł lekarz – Bo chyba zaniedbaliśmy trochę serce. Pokiwał głową ordynator i wraz z pielęgniarką zaczęli od nowa przyklejać czujniki.

– No dobrze, ale niech Pan mi zdradzi ten sekret – kiwał głową Zygmunt i powoli pochylał się do tyły, a pielęgniarka starała się ułożyć go na miękkiej poduszce.

– Właściwie to nie taki sekret – uśmiechnął się pod nosem lekarz. – Za niedługą chwilę będzie miał Pan sąsiada.

– I to miała być ta rewelacja? – zaczął kręcić głową Zygmunt.

– Już wolałbym usłyszeć: – Co w końcu mi dolega i dlaczego zasłabłem. – A nie bierze Pan jakichś leków nasercowych? – zapytał lekarz, spoglądając na monitor EKG.

– Niech, że Pan wydusi to z siebie! – zdenerwował się nadinspektor – Grozi mi zawał?

– Ba mało powiedziane – opuścił głowę ordynator. – Ja jeszcze tu przyjdę – odparł. Pokiwał głową i udał się w kierunku drzwi, a stojąca obok pielęgniarka wciąż monitorowała wskazanie ciśnienia serca na urządzeniu. Po pokoju rozbrzmiewał ten sam rytmiczny dźwięk imitujący ludzkie tętno. Tylko Zygmunt spanikowany spoglądał to na oddalającego się lekarza, to na pielęgniarkę i krzyczał:

– Ale ja muszę jeszcze dokończyć pewną sprawę!

***

Michalski powoli zjeżdżał z podjazdu i rozglądał się na boki, czy aby coś jeszcze go zaskoczy. W pewnej chwili zahamował, widząc wielki wóz strażacki usiłujący wepchnąć tyłem do kościoła wielkie metalowe ramię na kołach. Krzyk służbistów rozchodził się na całą okolicę. – Cóż, oni tam wyprawiają? – zastanawiał się, marszcząc brwi. – Przecież powinna być tam Iwona, i to wszystko nadzorować. Że też nie mogę mieć ani chwili spokoju – dodał i szybko włączył koguta, puścił sprzęgło i podjechał pod bramę kościoła.

– Co tu się wyprawia?!

Zaskoczeni mundurowi zatrzymali na chwilę akcję. Pod samochód Michalskiego podbiegł jeden z policjantów.

– No tak jak kazała ta znawczyni, wyciągamy płytę z piwnicy.

– Cysterną?!

– No nie – próbował wytłumaczyć wszystko funkcjonariusz. – Tamto wielkie ramie na przodzie to dźwig.

– A jeśli to wielkie uszkodzi kościół, to kto będzie za to płacił. Myślcie trochę. Gdzie jest pani Iwona? Policjant zaczął rozglądać się w stronę domu Hryniewicza, potem ku wyjściowi bocznemu, w końcu wyciągną rękę w kierunku murów bocznych i wzruszając ramionami odparł:

– Gdzieś tam.

– Aha, tego też nie umiecie upilnować – pokręcił głową Michalski i z piskiem opon odjechał na posesję dalej. Wyszedł z auta i stanął przy bramie, gdzie Wąsik rozkopał ziemie wokół przejścia. Przyglądał się przez chwilę, gdy nagle za drzew zauważył wyłaniającą się postać Przewodniczki.

– A Ty, czemu nie w kościele?

Zaskoczona Iwona stanęła w miejscu i przez moment nie wiedziała, co ma powiedzieć.

– Oni tam wiedzą, co mają robić – odparła.

– Tylko co powiesz jak zabytkową bramę kościelną uszkodzą?

– Mnie nie było przy tym – tłumaczyła się Iwona powoli, podchodząc do furtki.

– Ach tak – spoglądał jej głęboko w oczy Michalski. – A kto niby miał być? Iwona była coraz bliżej kawałka kamiennej płyty i podinspektora. Patrzyła mu głęboko z niewielkim uśmiechem, jakby chciała przybliżyć go do siebie. Jego oczy wpatrywały się w nią jak w schodzące słońce, a usta pragnęły zatopić się w słodyczy, więc pytał dalej pochylając się.

– Czemu nie odpowiadasz?

– Może nie chcę – jej uśmiech rozjaśniał jej twarz i sama już nie wiedziała, w jakim celu tu przyszła. Michalski nie chciał już dłużej czekać objął ją rękoma i zaczął zbliżać do siebie, gdy nagle z domu wybiegła Hryniewiczowa i zaczęła krzyczeć:

– Wszystko ukartowaliście!

Wystraszeni spojrzeli się w jej kierunku. Biegła jak poparzona gorącą wodą, trzymając w ręku brudną szmatę.

– To wasza wina!

– Ale o co Pani chodzi? – odparł zdziwiony Michalski.

– Jak to o co?! – podbiegła do obu i z pełną wściekłością, bez namysłu krzyczała dalej – Teraz udajecie głupich, a jak do namawiania mojego męża do kradzieży, to się udawało niewiniątka!

– O co chodzi?! Jakiej kradzieży! – spojrzał zdziwiony Michalski na Iwonę, która opuściła głowę na dół. – Coś wiesz o tym? Iwony twarz nagle zaczęła bladnąć. Ona sama myślała tylko jak uwolnić się z tej niezręcznej sytuacji. Powoli odsunęła ramiona Jana na bok i dała krok do tyłu.

– Gdzie idziesz? – odparł zdziwiony Michalski – wytłumacz mi to.

– O! Sam Pan widzi! – wykrzyknęła poddenerwowana Hryniewiczowa – A ja jej wierzyłam i chciałam wpuścić pod swój dach. Załamana Iwona zdała sobie sprawę, że wpadła w sidła i zaraz może być zdemaskowana. Jedyne, co jej przyszło do głowy to uciec. Ale gdzie? Przecież nie znam terenu. Rozglądała się na wszystkie strony, milcząc przy tym, ale ta cisza niezadowalała podinspektora.

– Dlaczego nic nie mówisz? – złapał ją za przedramię.

– Ja to bym na pańskim miejscu ją aresztowała – pokiwała głową Kościelna. – W końcu mój mąż gdzieś zniknął, dzieci gdzieś się pochowały, tylko ja sama wróciłam do domu.

– No właśnie! – próbowała ratować swoją sytuację Iwona – Gdzie jest pani mąż?!

– A co mnie obchodzi mąż! – zaczęły dochodzić się kobiety.

– To nie interesuje się pani mężem?!

– Niech pani się ode mnie odczepi! – zaczęły przepychankę między sobą.

– Uspokoić się!!! – zdenerwował się Michalski. – Ty idziesz ze mną do radiowozu, a pani niech pilnuje tej płyty. Rozumiemy się. – wydał rozporządzenia jak na komisariacie podinspektor i z całej siły pociągnął Iwonę za ramię w kierunku auta.

– Zaraz, zaraz! A co ja będę z tego miała?! – złapała się pod boki Hryniewiczowa. Michalski, podchodząc do samochodu pomagał wsiąść Przewodniczce, a potem spojrzał się w kierunku gospodyni i wykrzyknął:

– Już pani raz pomogłem, drugi raz to spełnię obietnice i mąż wyląduje za kratami. Kobieta, nie dowierzając opuściła głowę i machnęła tylko ręką. Jan zaś skłonił się i rzekł do Iwony:

– Tylko nie myśl o ucieczce. Jedziemy na posterunek, tam mi wszystko wytłumaczysz.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania