Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 10

Kolejny raz nie mogłam dodzwonić się do Sophie, więc kolejny raz do niej poszłam i kolejny raz jej nie było. Zaczęłam się martwić, że po śmierci Oscara się załamała i może sobie coś zrobić. Kilkakrotnie zaglądałam do okien jej mieszkania, ale świeciło pustkami. Wróciłam pod drzwi i usiadłam na podłodze opierając się o nie plecami. Miałam zamiar na nią poczekać, przecież kiedyś musi w końcu wrócić. Minęła godzina, potem druga, a potem jeszcze pół. Zaburczało mi w brzuchu. Zaczynało mnie to wszystko wkurzać. Nie ma z nią kontaktu od śmierci Oscara. Nie przyszło jej do głowy, że ktoś może się o nią martwić? Wstałam i walnęłam pięścią kilka razy w drzwi. Z mieszkania obok wyszła starsza kobieta. Po jej minie widziałam, że to nie będzie miła rozmowa.

- Co się tak dobijasz, dziewczyno? - warknęła. - W środku nocy ludzi budzi bezczelna dziewucha.

- Jest środek dnia. - odparowałam.

- W Sacramento na Ziemi jest środek nocy.

- I co z tego? Jesteśmy na Thanagarze, a tutaj jest środek dnia.

- Mówię przecież, że tej rudej nie ma!

Patrzyłam na nią zaskoczona. Ta starucha ma nierówno pod sufitem. Po co w ogóle się do niej odzywałam. To, że Sophie nie ma w domu akurat sama zauważyłam.

- Zabrali ją żołnierze.

- Żołnierze? - powtórzyłam zdziwiona.

- Ogłuchłaś? Taka młoda, a już głucha.

- Jest pani pewna, że zabrali ją żołnierze? - zapytałam zaciskając pięści.

- Bezczelna dziewucha, jeszcze nie jestem taka stara! Chodzi po nocy, wali do drzwi i obraża ludzi... - odwróciła się w kierunku drzwi.

- Wracaj na Ziemię, ty stara prukwo! - warknęłam zanim zamknęła za sobą drzwi.

Stare babsko podniosło mi ciśnienie. Wyskoczyłam przez okno i poleciałam prosto do pałacu. Starucha może i była świrnięta, ale chyba mówiła prawdę. Miałam złe przeczucia. Na miejscu nie mogłam nigdzie znaleźć brata. Pewnie siedział w tej swojej tajnej sali, na tajnym zebraniu. Ale skoro znalazłam tą salę, to już nie była taka tajna. Kiedy weszłam do środka, było dokładnie jak poprzednim razem. Ryan siedział przy stole razem z bogami i dyskutowali o czymś. Ale miejsce, które poprzednio było wolne, teraz było zajęte.

- Sophie?! - wrzasnęłam widząc burzę ciemnoczerwonych loków.

Wszyscy razem z nią spojrzeli na mnie zaskoczeni.

- Tina, znowu? - westchnął Ryan. - Co tym razem tutaj robisz?

- Właśnie, Tina. Co tu robisz? Chyba nie byłaś zaproszona. - powiedziała Sophie bez cienia uśmiechu.

Nie cieszyła się, że mnie widzi? Patrzyła na mnie ze złością. Coś było nie tak.

- Co się z tobą działo? Wiesz ile razy próbowałam się do ciebie dodzwonić? Ile razy byłam u ciebie w mieszkaniu? Dlaczego się nie odzywałaś? Martwiłam się.

- Martwiłaś? - prychnęła.

- Co z tobą? Co ty tu w ogóle robisz? - zapytałam.

- Już i tak rozwaliłaś mi obrady, więc ci powiem. - odezwał się Ryan. - Chcemy przywrócić Oscara do życia.

- Że co? Niby w jaki sposób?

- Z pomocą Sophie i jej nienarodzonego dziecka. Thanagar potrzebuje Obrońcy. Nie mamy na tyle czasu, by czekać aż dziecko się urodzi i dorośnie. Poza tym nie wiemy czy będzie miało odpowiednie... predyspozycje.

- Zwariowałaś? - zwróciłam się do Sophie zszokowana.

- Ja? To ty nie kiwnęłaś palcem w jego obronie. Pozwoliłaś mu umrzeć! Sprowadzę go z powrotem bez względu na konsekwencje!

- Czego ty się naćpałaś, Sophie? Chcesz poświęcić siebie i dziecko? Nie możesz!

- Mogę. To jest moje dziecko i moje ciało. To wyłącznie moja decyzja, a tobie nic do tego. Nie wybaczę ci, że go nie uratowałaś. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego.

- Co takiego? Nie uratowałam? Miałam zginąć za to bagno, które Oscar sam sobie narobił? Jesteś nienormalna!

- Sprawdzę go z powrotem czy ci się to podoba czy nie!

- I co? Myślisz, że będzie jak dawniej? Myślisz, że Oscar chce wrócić? Ktoś w ogóle zapytał go o zdanie?

- Jakbym wiedział, że tu taka wojna będzie, wziąłbym popcorn. - zabrał głos Torano, bóg wojny.

- No nie? Też bym zjadła. - powiedziała Shayera.

- Aha, czyli on nic nie wie. Postawicie go przed faktem dokonanym, bo dobrze wiecie, że on nie zgodzi się wrócić. - stwierdziłam.

Wszyscy potwierdzili milczeniem, tylko nie Sophie.

- Oczywiście, że się zgodzi! Wróci do mnie!

- Sophie, przejrzyj na oczy! On nigdy cię nie pokocha!

- Jesteś zazdrosna!

- Słucham?! - nie wiedziałam czy mam się śmiać czy płakać. - Nie, mam dość.

Wyszłam trzaskając drzwiami. Jeśli naprawdę jest taka zaślepiona, trudno. Widzę, że nikt i nic nie przemówi jej do rozsądku. Niech robi co chce. Najpierw straciłam przyjaciela, a teraz przyjaciółkę. Nie wiedziałam czy jestem wściekła czy zrozpaczona. Ledwo wróciłam do mieszkania, dostałam wezwanie. Nie takie zwykłe, tylko kolejny trening z tym debilem Vincentem. Jeszcze tego mi brakowało. Przecież ja go tam połamię dzisiaj. Jestem jak tykająca bomba. Może to i dobrze. Przynajmniej pozbędę się go na jakiś czas. Przebrałam się, założyłam maskę i wsiadłam do statku. Na miejscu udałam się do sali treningowej. Ten kretyn już na mnie czekał.

- Mi ángel! Już myślałem, że zapomniałaś. - powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy.

- Chciałabym. - rzuciłam.

Nie chciałam z nim rozmawiać dłużej niż to konieczne. Dzisiaj kolejny trening z bronią. Ostatnio były pistolety, więc dzisiaj laserowe sztylety. Wzięliśmy po dwa do rąk i stanęliśmy naprzeciw siebie. Vincent cały czas głupkowato się uśmiechał mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów. Nienawidziłam kiedy tak patrzył i się ślinił. Obleśne. Treningi z nim były dla mnie treningami cierpliwości. Wytrzymuje coraz dłużej bez przywalenia mu w ten roześmiany ryj. Szefostwo dało mi do zrozumienia, że jeśli go uszkodzę, to spotka mnie zasłużona kara w zależności od obrażeń kretyna. Nie chciałam ryzykować kolejnym zawieszeniem. Walka z Vincentem na sztylety nie była dla mnie żadnym wyzwaniem. Średnio sobie radził, ale w pewnym momencie spadła mi koncentracja. Moje myśli skupiły się na utracie przyjaciółki i nie zdążyłam odskoczyć. Kretyn przeciął mi bok kombinezonu odsłaniając moje blizny - pamiątki od Diablo. Rozciął mi strój, na szczęście nie dotknął skóry. Jeśli myśli, że ujdzie mu to płazem, to bardzo się myli.

- Czy ciebie popierdoliło?! - wrzasnęłam.

Rzucił sztylety na podłogę i podbiegł do mnie.

- Mi ángel, nic ci się nie stało? - zapytał dotykając mojego boku i uważnie przyglądając się bliznom.

Miarka się przebrała. Ostrzegałam go i to wielokrotnie. Najpierw piękny, prawy sierpowy prosto w nos, potem kopniak w krocze, a kiedy zgiął się w pół piszcząc jak baba, dostał z kolana w twarz.

- Przysięgam, że jeśli jeszcze raz mnie dotkniesz swoimi obleśnymi łapami, to tak ci je połamię, że tylko amputacja ci pomoże! Przysięgam, że jeszcze raz, a wykręcę ci jaja jak ścierkę, a potem cię za nie powieszę! - wywrzeszczałam i wybiegłam.

Miałam tego powyżej uszu. Poszłam do szefostwa, że nie będę dłużej trenować tego debila. Niech mnie zawieszą, mam to gdzieś. Ku mojemu zdziwieniu, obiecali się tym zająć. Dostałam też nowy kombinezon. Gdy wróciłam do domu, nie mogłam usiedzieć na miejscu. Musiałam się wyżyć, więc poszłam na siłownię i tak długo maltretowałam worek treningowy aż go rozwaliłam.

 

Wyszedłem właśnie ze swojego statku, który posadziłem na jednej z wielu parkingowych płyt w doku przy kwaterze głównej MAO, kiedy na horyzoncie zobaczyłem Vincenta. Modliłem się w duchu, żeby mnie nie zauważył, bo nie miałem najmniejszej ochoty go widzieć, a co dopiero z nim rozmawiać. Niestety idąc w kierunku jednego z budynków, musiałem przejść obok niego.

- Siema, K. Nie przywitasz się nawet z kolegą z pracy? - zagadał do mnie ten kretyn.

- Nie miałem takiego zamiaru, ponieważ nie jesteś moim kolegą. - odpowiedziałem spokojnie nawet się nie zatrzymując.

- Rozumiem, czyli już wiesz. - powiedział dołączając do mnie. - Ostrzegałem cię, że tak będzie.

- Vincent, odwal się. Nie mam ani ochoty, ani czasu słuchać twoich wyssanych z palca, śmieciowych opowieści. Szefostwo na mnie czeka.

- Wyssanych z palca? Obrażasz mnie. Nic dziwnego, że F woli mnie od ciebie. Jesteś gburem.

Udałem, że tego nie słyszałem. Nie dam się sprowokować tej szuji. Ale jeśli ktoś może nazywać mnie gburem, to tylko F.

- No wiesz, chciałem, żeby F była moją partnerką. Ale uświadomiłem sobie, że wtedy nie moglibyśmy się spotykać tak jak teraz. Więc awansuję tylko na agenta specjalnego i wtedy będę mógł ją...

Drażnił mnie sam dźwięk jego głosu, ale kiedy zaczął mówić o F, zaczęły mi puszczać nerwy.

- Vincent, na litość boską. Co ty pierdolisz?

- Czy ty mnie w ogóle słuchasz czy zdzieram sobie gardło na darmo?

- O co ci chodzi, człowieku? Jesteś ślepy czy tylko udajesz, że nie widzisz jak wszystkich wkurwiasz swoim pierdoleniem?

- F nie narzeka, a spotykamy się prawie codziennie. To chyba ty masz jakiś problem. Może powinieneś iść do psychologa? Mamy tutaj całkiem dobrego.

Jeszcze słowo i mu przywalę. Po jaką cholerę za mną lezie i pierdoli te wymyślone bzdury?

- F nie dotknęłaby cię nawet ubrana w kombinezon chroniący przed promieniowaniem radioaktywnym. - warknąłem, ale on udał, że nie słyszał.

- Z resztą nieważne. Nie chodzi o ciebie, tylko o mnie i F. Wiedziałeś, że ma na prawym boku takie cztery wielkie blizny?

Aż się zatrzymałem. Stałem przez chwilę w szoku. Skąd on wie o jej bliznach? Musiał ją widzieć bez kombinezonu, a to oznacza, że.... Nie. Nie wierzę. Natychmiast w mojej głowie pojawiło się wspomnienie snu, w którym nakryłem F i Vincenta prawie nagich w jednoznacznej sytuacji. Ale to był tylko sen, do cholery. Serce zaczęło mi szybciej bić, a żołądek zacisnął się w supeł. Nie, to nie może być prawda. Może teraz też śnię? Zaraz się obudzę i wszystko będzie jak dawniej.

- O, czyli wiesz. Ciekawy jestem skąd. - wyrwał mnie z zamyślenia głos tego kretyna.

- Nie twoja sprawa. - warknąłem zaciskając pięści. - Ale ciekawe skąd ty możesz to wiedzieć.

- Właściwie to moja odkąd zaczęliśmy ze sobą sypiać.

- S-Słucham? - spojrzałem na niego niedowierzając.

- Coś taki zdziwiony. Żadna laska, nawet F, nie jest w stanie oprzeć się temu. - odpowiedział wskazując swoje ciało.

On tak na serio? Przecież F prędzej by zwymiotowała, niż by go dotknęła.

- Nie wierzę ci.

- Jak sobie chcesz. - wzruszył ramionami. - Ale trzymaj się od niej z daleka. Teraz jest moja.

Tylko siłą woli powstrzymałem się, żeby mu nie przywalić. Vincent wyprzedził mnie i wszedł do budynku. A moje myśli toczyły wojnę. Z jednej strony nie wierzyłem, że to prawda. Z drugiej jednak, wiedział o jej bliznach, a to już jest poważny dowód. Starałem się o tym nie myśleć, dopóki nie porozmawiam z F, ale czułem już gorzki smak zdrady. Kiedy wszedłem do budynku, zobaczyłem jak ta szuja podchodzi o F. Już zamierzał ją klepnąć w tyłek, ale ona w mgnieniu oka się odwróciła i złapała jego rękę.

- Chyba coś ci powiedziałam na ten temat. - warknęła. - Nie będę się powtarzać.

Puściła go i poszła dalej. Nawet mnie nie zauważyła, za to ten kretyn tak.

- No wiesz, trzeba zachować pozory. - powiedział do mnie puszczając oczko.

Trzymajcie mnie, bo na serio zaraz przywalę mu w ten jego roześmiany ryj. Na szczęście zniknął mi z oczu. Przed biurem szefostwa czekała na mnie F. Jak zwykle przybiliśmy piątkę na przywitanie.

- Siema, K. - powiedziała z uśmiechem.

- Siema, F. - odpowiedziałem, ale się nie uśmiechnąłem.

Cały czas miałem przed oczami scenę z mojego snu. Prawie naga F w objęciach prawie nagiego Vincenta. Weszliśmy do środka, otrzymaliśmy wytyczne i ruszyliśmy na misję. Nie była jakaś super trudna, więc wykonaliśmy ją raz dwa, mimo, że nie mogłem się skupić. Ciągle myślałem o tym, co powiedział mi ten kretyn. Chciałem to zweryfikować z F, ale nie wiedziałem za bardzo jak zacząć. Właśnie wracaliśmy do statku, kiedy F zagrodziła mi drogę.

- Co jest, K? - zapytała patrząc na mnie podejrzliwie.

- Nie rozumiem.

- Cały czas jesteś taki dziwny. Prawie się nie odzywasz i tak dziwnie na mnie patrzysz. Co jest grane?

- Nie wiem o co ci chodzi. - powiedziałem wymijająco i ruszyłem dalej.

Znowu zagrodziła mi drogę, ale tym razem była blisko. Bardzo blisko. Patrzyła na mnie takim wzrokiem, że zrobiło mi się gorąco. Ale zaraz przed oczami pojawił mi się obraz jej i Vincenta. Czy na niego też tak patrzyła? Położyła dłonie na moim torsie i powoli zaczęła nimi jechać w dół. Złapałem jej dłonie tuż przy pasku i zrobiłem krok do tyłu. Nie mogłem wyrzucić z głowy myśli, że jego też tak dotykała. Że on dotykał ją.

- Przestań. - powiedziałem ostrzej niż zamierzałem.

Patrzyła na mnie przez chwilę zaskoczona, a potem położyła dłonie na biodrach i powiedziała:

- Dobra, gadaj.

- Ja? A może to ty mi powiesz.

- Ja? A co ja mam ci niby powiedzieć?

- Spotykasz się z Vincentem?

- Skąd wiesz? Z resztą nieważne... to tylko treningi, bo ubzdurał sobie awans. - prychnęła.

Ale czy na serio? Czy tylko udawała? Jedna część tego, co mówił Vincent się potwierdziła. Spotykają się, na treningach czy nie, ważne, że się widują. Nie są partnerami, więc wszelkie stosunki między nimi chyba nie są zabronione. Tyle razy się widzieliśmy na misjach i nic nie powiedziała. Dlaczego? Pewnie dlatego, że druga część też była prawdą. Poczułem jak nóż wbija mi się w serce. Zacisnąłem pięści ze złości.

- Spałaś z nim? - wypaliłem.

- Słucham?

- Pytam czy z nim spałaś, ogłuchłaś?

- K, dobrze się czujesz? Może masz gorączkę?

- Odpowiedz, do cholery! Vincent powiedział, że ze sobą sypiacie. Widział twoje blizny. Najpierw miziasz się ze mną, a potem idziesz do niego?! Jak jakaś...

- Dziwka? - przerwała mi. - Jak jakaś dziwka? To chciałeś powiedzieć?

Właściwie to nie wiem czy to chciałem powiedzieć, ale chyba przegiąłem. Była wściekła. Gdyby jej wzrok mógł zabić, to już leżałbym martwy. Widziałem jak zaciska dłonie w pięści.

- Jeśli naprawdę myślisz, że poszłabym z nim do łóżka, to wiesz co mam ci do powiedzenia? - warknęła i bez ostrzeżenia podarowała mi prawego sierpowego.

Aż mnie zaćmiło, tak mocno mi przywaliła. Prawie straciłem równowagę. Czyżby Vincent zmyślał? Ale skąd wie o jej bliznach? F odwróciła się do mnie plecami i zaczęła biec. Rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze.

- F! - wrzasnąłem za nią.

Szybko dotarła do statku, który wzlatywał coraz wyżej szykując się do przebicia się przez atmosferę. To był ktoś z MAO, bo F po chwili weszła do środka i tyle ją widziałem. Szybko ruszyłem do naszego statku. Może uda mi się dopaść ją jeszcze w kwaterze. Chyba należały jej się przeprosiny. Naskoczyłem na nią, bo przemawiała przeze mnie zazdrość. Nie powinienem wierzyć Vincentowi. Na pewno istnieje jakieś logiczne wyjaśnienie, jakim cudem widział jej blizny. Ale przez moje głupie sny, nawet się nad tym nie zastanowiłem. Leciałem do MAO tak szybko, jak tylko mogłem. Gdy dotarłem na miejsce, od razu udałem się do sali treningowej. Stanąłem w drzwiach i zobaczyłem jak F z szeroko rozłożonymi skrzydłami przyparła do ściany Vincenta i ściskając rękami jego gardło uniosła lekko nad ziemię. Już dłuższą chwilę musiała go dusić, bo zrobił się fioletowy na twarzy. Ocknąłem się i ruszyłem w ich kierunku. Muszę coś zrobić.

- F! - krzyknąłem, ale jak grochem o ścianę.

Podbiegłem do niej od tyłu. Przez jej skrzydła miałem problem, żeby złapać ją na ręce, ale w końcu mi się udało.

- F, puść go. - powiedziałem jej do ucha.

Jakby mnie nie słyszała. Ścisnęła jeszcze mocniej i z gardła Vincenta wydobył się przedśmiertny charkot.

- F, do cholery! Puść go, bo zaraz go zabijesz!

Machnęła skrzydłami odpychając mnie i puszczając Vincenta, który upadł na ziemię i łapał powietrze. Odwróciła się do mnie i spojrzała na mnie tak, jakby dopiero co ocknęła się z jakiegoś transu. Schowała skrzydła i wybiegła. Chciałem biec za nią, ale ten kretyn złapał mnie za kostkę i prawie zaryłem twarzą w podłogę.

- D-d.. d-d.. dzięki... - wykrztusił.

- Wal się. Nie zrobiłem tego dla ciebie. - wyrwałem kostkę z jego uścisku. - Nie chciałem, żeby F poszła siedzieć za zabicie takiego śmiecia jak ty. I dobrze ci radzę, odwal się od nas, bo następnym razem jej nie powstrzymam.

Wybiegłem z sali w poszukiwaniu F, ale nigdzie nie mogłem jej znaleźć.

 

Leciałam do domu w lekkim szoku. Prawie zabiłam Vincenta. Prawie udusiłam go gołymi rękami. Ale najbardziej dziwiło mnie to, że podniosłam go nad ziemię. Skąd miałam tyle siły? Może odbija mi jak Oscarowi i zmieniam się w bestię? Boże, tylko nie to. Nie chcę być potworem. Bardziej przejmowałam się tym, że stanę się bestią, niż to, że prawie zabiłam człowieka. Przecież wyleciałabym z pracy, poszłabym siedzieć. Ale zabiłam już tyle osób, że nie robiło to na mnie wrażenia. Tylko, że ja nie chciałam już zabijać. Co by pomyślał o mnie K? Nie chciałby zadawać się z psychopatką, morderczynią, a tym bardziej z bestią, w którą pewnie się zmieniam. Odwaliło mi przez nieszczęśliwą, niespełnioną miłość. Tak jak Oscarowi. Czemu nie mogę mieć normalnego życia? Wpadłam do mieszkania, przebrałam się w normalne ciuchy, zdjęłam maskę i wybiegłam. Musiałam z kimś pogadać. A jedyną osobą, która mogła mi pomóc z tym, co mnie dręczyło był... Diablo. Co za ironia. Kto by pomyślał, że będę biec do niego pogadać, jakby był moim przyjacielem. Stanęłam przed drzwiami domu Toby i Diablo. Uniosłam rękę i zapukałam po chwili zawahania. Otworzył Diablo.

- Cześć. Toby nie ma. - powiedział odgarniając włosy, które spadły mu na twarz.

Nie miał ich związanych w koczka jak zwykle, chociaż boki miał wygolone. Były zaczesane na bok, jak na procesie.

- Cześć. Właściwie to... przyszłam do ciebie.

- Naprawdę? - zapytał zaskoczony.

Wpuścił mnie do środka i usiedliśmy w salonie naprzeciwko siebie. On na kanapie, a ja na fotelu.

- Napijesz się czegoś? - zaproponował po chwili ciszy.

- Nie, dzięki.

- Chciałaś o czymś ze mną pogadać?

Po chwili wahania opowiedziałam mu sytuację z sali treningowej.

- Powiedz, odwala mi jak Oscarowi? Zmienię się w bestię tak jak on?

Diablo patrzył na mnie przez chwilę swoimi srebrnymi oczami, a potem wybuchnął śmiechem.

- Co w tym śmiesznego? - warknęłam.

- Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. - odpowiedział odgarniając włosy z twarzy. - Nie, nie zmienisz się w bestię. Oscar już taki się urodził. Tak jak ja. A to, że mu odwaliło to inna sprawa.

- Serio? A to, że uniosłam dorosłego mężczyznę nad ziemię?

- Jesteś Thanagarianką. Z natury jesteśmy silniejsi niż ludzie. Nie masz się czym martwić, jesteś całkowicie normalna.

Odetchnęłam z ulgą. Nie miałam wątpliwości, że wszystko, co powiedział było prawdą. Nie okłamałby mnie.

- Dzięki, Diablo.

- Do usług, Księżniczko.

- Przestań. Mów do mnie po imieniu.

- Serio? Więc klękać też nie muszę?

- Diablo! Opanuj się, to był tylko jeden raz.

- Tylko się upewniałem.

Popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem. W tamtej chwili nie widziałam w nim demona. Nie był potworem, był po prostu Diablo - prawie przyjacielem. Do domu weszła Toby.

- Jestem. - powiedziała zdejmując buty.

- Cześć, kochanie. - powiedział Diablo.

- No cześć, kochanie. - odezwałam się i oboje się roześmialiśmy.

Toby jakby dopiero teraz mnie zauważyła.

- Tina? Hej, co tu robisz? I co wam tak wesoło?

- Właściwie to ja się już zbieram.

- Myślałem, że zjesz z nami.

- Właśnie, Tina. Zjedz z nami obiad. Na pewno nie masz nic w domu.

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, zaburczało mi w brzuchu. Roześmialiśmy się, bo było jasne, że mnie już nie wypuszczą. Poszłam z Toby do kuchni przygotować obiad.

- Co tam słychać, Tinka? Byłaś w pracy? Widziałaś się z twoim ciachem? - dopytywała Toby z uśmiechem.

Wezbrała we mnie złość. Skoro już wiem, że nie zmieniam się w bestię, to mogę się skupić na wściekaniu się na K, że uwierzył w te brednie Vincenta. Powinien mi ufać, powinien stać po mojej stronie, a nie wierzyć w pierwsze, lepsze słowa tego debila.

- A weź mi nawet nie mów. Jak go dopadnę to...

- Co się stało? Pokłóciliście się? Albo nic nie mów. Twoje myśli do mnie krzyczą tak głośno, że nie mogę ich już dłużej ignorować.

- Toby!

- No co? Naprawdę się starałam udawać, że ich nie słyszę.

- Dobra, przepraszam. Może jestem za bardzo wybuchowa.

- No nie może tylko na pewno, ale nie dziwie się. Urządził ci taką scenę zazdrości, że też bym sie wściekła.

- Scenę zazdrości?

- No przestań, Tina. Nie mów mi, że nie widzisz jak na ciebie patrzy.

- No widzę, ale... nie wiedziałam, że coś do mnie czuje.

- Na pewno czuje to samo co ty.

- Tak myślisz?

- A ty nie? Gdyby nic nie czuł, to by się tak nie zachował, nie sądzisz?

- Ja... nie wiem.

Nigdy dotąd nie analizowałam jego zachowania pod takim kątem. Myślałam, że łączy nas seks i w sumie tyle. Że tylko ja się zakochałam, a on chce tylko jednego. Jak to facet. Może Toby ma rzeczywiście rację. Jeśli K czuje to co ja, to może jednak ta miłość nie jest taka niespełniona i nieszczęśliwa. Uśmiechnęłam się do siebie, do Toby i do wspomnienia K. Ale to nie zmienia faktu, że jestem na niego zła, że uwierzył Vincentowi. Tego mu nie odpuszczę.

 

Czekałem na F na korytarzu. Nie chciałem wchodzić do szefostwa po wytyczne misji bez niej. Od ostatniej misji układam w głowie przeprosiny. Przeanalizowałem sytuację miliony razy. Nie powinienem tak na nią naskakiwać, w sumie też bym się wściekł gdyby ona tak naskoczyła na mnie. Zobaczyłem ją i zacząłem się trochę stresować.

- Siema, F. - powiedziałem jak zawsze i uniosłem dłoń, by przybić piątkę.

Ale ona przeszła obok mnie bez słowa. Nawet na mnie nie spojrzała. Nie mówiąc już o przybiciu piątki. No to mam przejebane. Chwilę później dostaliśmy wytyczne i udaliśmy się do hangaru po statek. F nie odezwała się ani słowem, spojrzeniem też mnie nie uraczyła.

- F, ja... przepraszam... - zacząłem, ale mi przerwała.

- Daruj sobie. - warknęła.

I pogadane. W ciszy wsiedliśmy do statku. Podczas lotu przepraszałem ją kilka razy za swoje zachowanie, chciałem wyjaśnić tą sytuację, ale ona patrzyła tylko przez boczną szybę w przestrzeń kosmiczną. Nawet nie wiem czy mnie słuchała czy tylko udawała. Nie odzywała się, ani na mnie nie spojrzała. Nawet nie zerknęła. Na miejscu miała na nas czekać para agentów, z którą będziemy współpracować. No i czekała, ale nikt mi nie powiedział, że to będzie para przystojnych facetów, na oko w moim wieku, w dodatku bliźniaków. Brązowe włosy, z przebłyskami złota i dwukolorowe oczy. Prawe brązowe, a lewe niebieskie. Oboje identyczni jak dwie krople wody. Nie mieli masek, więc byli zwykłymi agentami.

- Hej, F! Kopę lat. - powiedział jeden z nich, gdy do nich podeszliśmy.

- Jak miło cię widzieć. - odezwał się drugi i oboje przytulili ją w tym samym czasie.

I co zdziwiło mnie najbardziej, jej w ogóle to nie przeszkadzało. Z chęcią się z nimi przytulała. Chciała wzbudzić we mnie zazdrość?

- Też się cieszę, że was widzę chłopaki. - powiedziała z uśmiechem.

No nie. Nie dość, że się znali, to z nimi normalnie rozmawiała i w dodatku się uśmiechała. Gdy skończyli się witać, zwrócili się do mnie:

- Cześć, jestem Shane. - powiedział jeden z nich.

- A ja Blane. - powiedział drugi i po kolei uścisnęli mi dłoń.

- K.

Ruszyliśmy w stronę centrum miasta. Chłopaki szli z przodu, więc korzystając z okazji przybliżyłem się do F.

- F, proszę cię, porozmawiajmy.

- Nie mamy o czym.

- Ile razy mam cię jeszcze przepraszać?

- Powiedziałam ci już. Daruj sobie.

- F, no weź. Będziesz się fochać na mnie do końca życia?

Nie odpowiedziała tylko dołączyła do bliźniaków. Na rynku, w centrum miasta, odbywał się jakiś festyn. Było mnóstwo straganów z przeróżnymi wyrobami. Grała muzyka i mnóstwo ludzi oraz przedstawicieli innych ras bawiło się w najlepsze. Zanim ogarnąłem ten cały kram, Shane, a może to był Blane, w każdym razie jeden z bliźniaków porwał F do tańca.

- Znowu się zaczyna. Shane uwielbia salsę. Wiedziałem, że nie odpuści. - powiedział, jak się wyjaśniło, Blane. - Tym bardziej, że dawno nie widzieliśmy F.

Nie byłem w stanie nic powiedzieć. Patrzyłem jak jeden z bliźniaków tańczy z F i oboje się świetnie bawili. Nie mogłem oderwać wzroku od ciała F. Boże, jak ona się ruszała. Shane przyciągnął ją do siebie, a ona wygięła się do tyłu unosząc jedną nogę do góry, którą ten natychmiast złapał i jechał dłonią po jej udzie w górę. Czekałem, aż F złapie jego rękę i przywali mu, ale nic takiego się nie stało. Zacisnąłem pięści. Co on sobie wyobraża? Że może od tak sobie ją dotykać? Uduszę go.

- Dobra, trzeba to przerwać, bo nie wykonamy misji. - odezwał się Blane.

Zaczął do nich krzyczeć i machać. W końcu zauważyli i wrócili do nas roześmiani.

- Dziękuje za taniec, F. - powiedział Shane.

- To ja dziękuję. - odpowiedziała z uśmiechem, który powinien być skierowany do mnie.

To ja uwielbiam ten uśmiech.

- Nie przylecieliśmy tu się bawić. Mamy misję do wykonania. - powiedziałem.

F rzuciła mi pogardliwe spojrzenie, ale bliźniacy przyznali mi rację. Ruszyliśmy dalej. Co chwilę zerkałem na F, ale ona albo odwracała wzrok z prychnięciem, albo w ogóle na mnie nie patrzyła. Próbowałem zagadać raz czy dwa, ale odpuściłem. To było bez sensu.

- Dobra, możecie nam powiedzieć co się między wami dzieje? - zapytał jeden z bliźniaków.

- Słyszeliśmy, że jesteście najlepszą parą agentów specjalnych, a wy się ledwo do siebie odzywacie. F wygląda jakby miała mega focha, a K nie wie co ma zrobić, żeby go nie miała. - powiedział drugi.

- Przepraszałem już milion razy. Ten foch jest wieczny. - odpowiedziałem.

- Po prostu K zapomniał kto jest jego partnerką i komu powinien ufać. - powiedziała patrząc na mnie z wyrzutem.

- No to wszystko jasne. Ale nie moglibyście się pogodzić?

- Taka dziwna atmosfera jest. Pogódźcie się dla dobra misji, a potem róbcie co chcecie.

- Nie ma takiej opcji. - rzuciła F i nastała cisza.

Szliśmy dalej. F szła między bliźniakami, a ja trochę z tyłu. Co jeszcze muszę zrobić, żeby przestała się fochać? Gdybyśmy byli sami... Nie, to pewnie źle by się dla mnie skończyło. Nie pozwoliłaby się dotknąć. Pogrążony w myślach, nie zorientowałem się, że ktoś za mną idzie. I nagle poczułem ostry ból z tyłu głowy, zrobiło mi się czarno przed oczami i upadłem. Gdy się ocknąłem zobaczyłem kawałek nieba i pochylającą się nade mną F.

- K? Słyszysz mnie? - zapytała z troską w głosie.

Podniosłem się i zakręciło mi się w głowie. Oprócz tego czułem pulsujący ból z tyłu głowy. Siedziałem teraz na ziemi podpierając się ręką i czułem jak coś ciepłego spływa mi po karku.

- Moja głowa. - jęknąłem i sięgnąłem drugą ręką do rany.

- Nie ruszaj. - rzuciła szybko F i złapała moją dłoń.

- Porządnie oberwałeś. - powiedział jeden z bliźniaków.

- Trzeba to opatrzyć. - odezwał się drugi.

- Dasz radę dojść do statku? - spytała F. - Tam jest apteczka.

- Chyba tak. - odpowiedziałem i wstałem z jej pomocą.

Zrobiliśmy kilka kroków, ale zatrzymał nas Blane:

- Zaczekajcie. Skoro przysłali was to znaczy, że do wykonania misji jest potrzebny agent specjalny. Musimy się inaczej podzielić. F pójdziesz z Shane'm i dokończycie misję, a ja zabiorę K do statku i zrobię mu opatrunek.

F chyba nie była przekonana. Ja też wolałbym, żeby to F poszła ze mną. Sam na sam, tym bardziej, że chyba foch zniknął.

- Blane w wojsku był medykiem. K będzie w najlepszych rękach. - powiedział Shane.

F niechętnie się zgodziła i poszła z Shanem zerkając na mnie co chwilę. Z pomocą Blane'a, bo trochę kręciło mi się w głowie, doszedłem do statku. W środku usiadłem na fotelu tyłem do niego i pozwoliłem mu zrobić opatrunek.

- Co się właściwie stało? - zapytałem.

- Zaszli nas od tyłu. Dostałeś w tył głowy jakimś narzędziem i straciłeś przytomność. F prawie wszystkich powaliła sama. Musieliśmy ją odciągać, bo by ich pozabijała.

- Cała F. - westchnąłem.

- Chyba nie obędzie się bez kilku szwów, ale to stwierdzi lekarz. Na razie zrobię ci takie prowizoryczne, bo nie mam normalnych.

- Dzięki.

- A co do F to musicie się się bardziej kryć.

- Słucham?

- Myślałeś, że nie widać tego co między wami jest? Iskrzy między wami to mało powiedziane.

- Nie wiem o czym mówisz. - powiedziałem szybko, ale zrobiło mi się gorąco.

Jeśli widział to Blane, facet, to widzieli to też inni. A przecież F się na mnie obraziła. Czy kiedy się nie fochała, było to jeszcze bardziej widać? Przecież uważaliśmy.

- K, posłuchaj. My was nie wydamy. Znamy F nie od dziś, a ciebie też polubiliśmy. Po prostu chciałem, żebyście wiedzieli i byli ostrożniejsi. Wiesz, że znajdą się tacy, którzy was wkopią. No gotowe. Opatrunek jak się patrzy, ale idź to skonsultować z lekarzem w kwaterze głównej.

- Ok. Dzięki. Za wszystko.

- Nie ma sprawy.

Nie chciałem, żeby ktoś o nas wiedział. To ryzykowne. To znaczy od samego początku to było ryzykowne, ale teraz jest jeszcze bardziej. Co powinniśmy zrobić? Nie musiałem dłużej rozmawiać z Blane'm, bo wrócił jego brat z F. Pożegnali się i poszli do swojego statku, a ja zostałem sam na sam z F. Obejrzała opatrunek, po czym dotknęła dłonią mojego policzka i spojrzała mi w oczy.

- Ja... - zacząłem, ale zamknęła mi usta pocałunkiem.

Zaskoczony oddałem pocałunek. Uwielbiam jej usta. Po prostu uwielbiam.

- Zobaczył moje blizny, bo przeciął mi kostium podczas walki ze sztyletami. - powiedziała odsuwając się ode mnie.

- Przepraszam. Nie wiem jak mogłem pomyśleć, że...

- Nieważne już. Mamy inny problem. Shane mi powiedział, że..

- A mi Blane. Wiem, staliśmy się nieostrożni. Ale teraz będziemy uważać.

- Nie, K. To zaszło za daleko. To koniec.

- Co? Jak to koniec?

- Koniec z całowaniem, dotykaniem, ze wszystkim.

- Ale F...

- K, proszę cię. Nie utrudniaj tego. Tak będzie lepiej.

Odwróciła wzrok. Albo mi się wydawało, albo miała łzy w oczach. Czułem się jakby ze mną zerwała, a przecież nie byliśmy nawet razem.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • Tanaris 13.05.2017
    Kiedy wszedłem do budynku, zobaczyłem jak ta szuja podchodzi o F. - do F
    Szybko dotarła do statku, który wzlatywał coraz wyżej szykując się do przebicia się przez atmosferę. - raz "się"
    O nieee, taki koniec nie przyjmuję do wiadomości. Teraz to ja się obrażam i to na maksa :D Ale piąteczka leci <3
  • Paradise 13.05.2017
    dzięki za odwiedziny :D wyłapanie tych błędów i ocenę :) no co Ty nie obrażaj się ;( będzie mi teraz smutno ;(
  • Tanaris 14.05.2017
    Paradise jak napiszesz kolejną część to mi przejdzie xD
  • katharina182 13.05.2017
    - Sprawdzę go z powrotem czy ci się to podoba czy nie!
    Chyba miało być "sprowadze".
    Interpunkcja trochę kuleje ale sama mam z tym ciągle problemy więc nie będę się wymadrzac;)
    Zaciekawiłas mnie. Udaje ci się to praktycznie co rozdział.
    Jestem bardzo ciekawa co będzie dalej więc pisz szybciej:P
    Oczywiście piąteczka ode mnie.
    Pozdrawiam
  • Paradise 14.05.2017
    dziękuje za komentarz i ocenę :D no nie mogę z tymi literówkami xD myślałam, że już wszystkie wyłapałam, a tu proszę :D dzięki, że zauważyłaś :) haha chciałabym pisać szybciej, niestety z czasem kiepsko ;( postaram się w przyszłym tygodniu dodać, ale nie obiecuję :) również pozdrawiam :)
  • Tanaris 01.06.2017
    Kiedy kolejna część? :D
  • Verasquie 04.06.2017
    Hey. Chciałabym się upewnić, czy ta kopia opowiadania została opublikowana przez Ciebie:
    http://samequizy.pl/never-give-up-1-17/
  • Paradise 04.06.2017
    hej. Niestety to nie ja opublikowałam moje opowiadanie na tej stronie... dziękuje za linka :)
  • Verasquie 04.06.2017
    Widzę, że dziewczyna usunęła opowiadanie. Tutaj jest link do jej profilu, gdybyś chciała spojrzeć: http://samequizy.pl/author/terrible/wpisy/
  • Paradise 04.06.2017
    Verasquie dziękuje Ci bardzo :) już obczaiłam wcześniej jej profil i zgłosiłam plagiat, napisałam też maila w tej sprawie, bo naprawdę bardzo nie fajnie się poczułam, ponieważ z jej wpisów wynikało, że dziewczyna przywłaszczyła sobie moje opowiadanie... jeszcze raz bardzo Ci dziękuje za czujność, za linka i w ogóle za wszystko :)
  • Dimitria 10.06.2017
    Dawno mnie tu nie było :)
    Ja bym jednak gnojka zabiła co będzie gadał, że z nim śpię. Koniec smutny, ale i tak pewnie "do siebie wrócą". Czekam aż w końcu będą razem na poważnie. 5
  • Paradise 11.06.2017
    Bardzo się cieszę, że wpadłaś :) oj no trochę jeszcze musisz poczekać :D nie może być tak prosto :P dziekuje za komentarz i ocenę :)
  • Ayano_Sora 16.08.2017
    Mówilam coś, że nie trawię Diablo. JAK MOGŁAM NIE WSPOMNIEĆ O VINCENCIE. Dobrze go Tinka urządziła, bdb -.-" Josh powinien być bardziej ufny co do nie, ale no bywa.
    Taaaa koniec ze wszystkim, no na pewno, już to widzę :3 Typowa Tinka
  • Paradise 16.08.2017
    mówiłam, że uwielbiam Twoje komentarze? <3
  • candy 17.10.2017
    Ach ten Vincent taki niby niepozorny a proszę, jakie kłamstewka sypie. Dobrze, że F się fochnęła choć na trochę xd cieszę się że przywróciłaś Diablo. I ciekawi mnie, co teraz z tym Oscarem będzie, no bo przecież on nie chciał żyć... WCIĄGASZ DZIEWCZYNO CORAZ BARDZIEJ ❤
  • Paradise 17.10.2017
    im dalej, tym gorzej będzie się fochać XD cieszę się, że tak Cię wciągnęło <3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania