Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 9

Właśnie leciałem do kwatery głównej. Dostałem wezwanie i już nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę F. Siedziała mi w głowie od ostatniej misji i nie chciała wyjść. To znaczy siedziała mi w głowie już od dłuższego czasu, ale po każdej misji to staje się nie do zniesienia. Na miejscu wylądowałem i udałem się korytarzem do szefostwa. Po drodze wpadłem na F.

- Siema, K. Mam już wytyczne, więc zabieraj ten seksowny tyłeczek z powrotem do hangaru. - powiedziała.

- Siema, F. Okey. - odpowiedziałem i ruszyłem za nią z uśmiechem.

Zaraz, zaraz. Zatrzymałem się. Czy ona powiedziała "seksowny tyłeczek"? Poczułem, że robię się czerwony jak burak.

- Co jest, K? Czekasz na specjalne zaproszenie? Ruszaj dupę! - zawołała do mnie.

Musiałem się przesłyszeć. Ruszyłem za nią do hangaru. Gdy weszliśmy do statku zajęła swoje miejsce i wprowadziła współrzędne do komputera.

- Widzisz? Tam lecimy. - powiedziała.

Usiadłem za sterami i odpaliłem silniki.

- To mówisz, że lecimy na Ziemię? - zapytałem podnosząc statek z płyty.

- Na to wygląda. - odpowiedziała.

Niedługo potem znaleźliśmy się w pobliżu Ziemi. Przelecieliśmy obok księżyca i wlecieliśmy w atmosferę planety. Naszym celem było jakieś miasteczko w Teksasie. Wylądowaliśmy na obrzeżach, wyłączyłem silniki i wstałem z fotela kierując się do wyjścia. F zagrodziła mi drogę.

- Dokąd ci się tak spieszy? - zapytała.

- No mamy misje do.... - zacząłem, ale zamknęła mi usta pocałunkiem.

Złapałem ją w talii i przycisnąłem do siebie oddając pocałunek.

- Nadal ci się spieszy? - zapytała.

- Już mniej. - odpowiedziałem z uśmiechem.

Zaczęliśmy się całować powoli rozpinając kombinezony. Jej dłonie wędrowały po moim torsie, dotarły do szyi, a potem znalazły się na twarzy, a później na mojej masce. Serce podskoczyło mi do gardła. Złapałem ją za dłonie zanim zdążyła ją zdjąć.

- Co robisz? - zapytałem.

- Nie sądzisz, że już najwyższy czas zdjąć maski? - spytała i chciała zdjąć swoją, ale znów złapałem ją za dłonie.

- F, przestań. Nie wolno nam. - powiedziałem stanowczo.

Wyrwała ręce strzelając focha i wyszła ze statku. Co jej strzeliło do głowy? Nigdy nie chciała zdejmować maski. W sumie sam myślałem o tym kilka razy, ale to chyba jeszcze nie ten czas. Poszedłem za nią. Udaliśmy się w stronę centrum miasta. Nagle F się zatrzymała i spojrzała na mnie z szerokim uśmiechem.

- Patrz, co tam jest! Może sobie pożyczymy? - zapytała.

Podążyłem wzrokiem w kierunku, który wskazywała i zobaczyłem zaparkowane motory przy jednym z barów.

- Co? Jak to pożyczymy? - spytałem.

- K, ty gburze. Chodź! - złapała mnie za rękę i pociągnęła do motorów.

Usiadła na jednym z nich, założyła kask i spojrzała na mnie.

- No co? Nie udawaj, że nie umiesz go odpalić bez kluczyków. - powiedziała.

Przejrzała mnie. Rozejrzałem się czy nikt nie patrzy, w sumie nie wiem dlaczego. Wsiadłem na drugi motor i założyłem kask. Spojrzeliśmy na siebie z F i odpaliliśmy maszyny. Ach, ten dźwięk silnika. Dawno nie jeździłem na ścigaczu. Wycofaliśmy do tyłu. Z baru wybiegli prawdopodobnie właściciele i zaczęli coś krzyczeć wymachując rękami. F pokazała im środkowy palec i ruszyliśmy. Wyjechaliśmy z miasta i pędziliśmy przez pustynię. Jak ja to kocham. Wyprzedziłem F, ale sekundę potem już była przede mną. Przyspieszyłem, ale tym razem nie dała się wyprzedzić. Ona jest niesamowita. Znalazłem kobietę idealną? Nagle F straciła panowanie nad pojazdem i przewróciła się. Na szczęście maszyna jej nie przygniotła, motor sunął na boku jeszcze dobre kilkadziesiąt metrów, a F turlała się w przeciwnym kierunku. Zawróciłem, zsiadłem z motoru zdejmując kask i pobiegłem do niej.

- F! - krzyknąłem, ale nie ruszyła się.

Upadłem przy niej na kolana i zdjąłem jej ostrożnie kask.

- F? Słyszysz mnie? - ująłem delikatnie jej twarz w swoje dłonie. - F?

Nie dawała znaku życia, aż nagle zdjęła maskę krzycząc:

- Buuu!

Aż odskoczyłem. Pod maską była... Ona! Nie, to niemożliwe. Nie ma takiej opcji. Ona umarła. A jednak tu jest. Niee, to się nie dzieje naprawdę.

- Co jest, Josh? Niezły żart, co nie? - zapytała śmiejąc się.

- Skąd znasz moje imię? - zapytałem.

Byłem zdezorientowany. Jak to możliwe? Włamała się do bazy danych? Nie, idioto. Po prostu mnie poznała, przecież znaliśmy się jeszcze zanim zaczęliśmy razem pracować.

- Ale jakim cudem ty... żyjesz? - spytałem.

- No wiem przy tej prędkości powinnam....

- Nie o to mi chodzi. - przerwałem jej. - Jak przeżyłaś? Przecież antidotum...

- Nie zadziałało. - dokończyła za mnie. - Masz rację. Ja nie żyję. Jestem duchem, który cię nawiedza.

Uśmiechnęła się złośliwie i wyciągnęła rękę w kierunku mojej twarzy. I wtedy się obudziłem. Usiadłem na łóżku. Serce waliło mi jak młotem. Był środek nocy, wszędzie było ciemno. Poszedłem do łazienki i przemyłem twarz zimną wodą. Jak tak dalej pójdzie to oszaleję. Zamkną mnie w psychiatryku. Wróciłem do łóżka, ale nie mogłem zasnąć. Czemu ciągle śni mi się to samo? F zdejmuje maskę i staję się Nią. Czy to możliwe, że jednak przeżyła? Ale przecież nie jestem jakimś jasnowidzem. To tylko moje głupie sny. Nic więcej. Mimo, że F była tak bardzo do Niej podobna. To szaleństwo. Ona nie może być F, F nie może być Nią. Ona nie żyje. Koniec tematu. Włączyłem konsolę i grałem, aż do świtu. Nie zjadłem śniadania, chociaż byłem głodny. Nie byłem w stanie nic przełknąć. Postanowiłem iść na spacer. Spacerując po ulicach obserwowałem jak miasto budzi się do życia.

- Ej, Josh! Co taki śpioch jak ty, robi tak wcześnie na ulicy? - usłyszałem znajomy głos.

Odwróciłem się i zobaczyłem Shauna ze sportową torbą na ramieniu.

- Szkoda gadać. A ty? Siłownie chyba są jeszcze zamknięte. - odpowiedziałem.

- Wracam z dyżuru. Idziesz do mnie? Zrobimy wypasione hamburgery.

- Nie wiem czy dam radę coś przełknąć.

- Stary, aż tak cię wzięło?

- Co?

- No F. Wpadłeś po uszy.

- Daj spokój. Śni mi się po nocach. - westchnąłem. - Ale nie to jest najgorsze.

- Dawno cię nie wzywali, co? - zaśmiał się Shaun.

- Nie w tym rzecz. W moich snach F zawsze zdejmuje maskę.

Nawet nie zauważyłem jak zaczęliśmy iść w stronę mieszkania Shauna.

- No i co? - zapytał.

- Pod maską jest... moja była. No powiedzmy, nigdy nie byliśmy ze sobą, tak na serio. Chodzi o to, że Ona nie żyje.

- Stary, albo twoja podświadomość chce ci coś powiedzieć, albo to jest popierdolone.

- Stary, to jest popierdolone bez względu na to, czy moja podświadomość chce mi coś powiedzieć czy nie. Jak tak dalej pójdzie, to zeświruję.

- Dobra, plan jest taki. Robimy hamburgery, jemy, a potem idę w kimę. A potem idziemy do klubu i znajdziemy ci jakieś ładne odwrócenie uwagi.

- Shaun, daj spokój.

- Właź, Josh. Jeśli nie wezwą cię do pracy, to nie masz żadnej wymówki. - odpowiedział otwierając drzwi do mieszkania.

 

Otworzyłam oczy. Nie byłam już na placu Shayery, tylko w jakimś pomieszczeniu. Usiadłam na łóżku. Ból mięśni był nie do zniesienia, ale wstałam i podeszłam do okna. Szpital. Tylko szpital jest umieszczony na takiej wysokości, że widać całe miasto. Ktoś wszedł do sali.

- Tina?

Odwróciłam się i zobaczyłam Ryana ubranego inaczej niż zwykle. Jakoś tak odświętnie. Cały na czarno-złoto.

- Co się tak odwaliłeś? - zapytałam.

- Jak się czujesz? Pamiętasz co się stało?

Ciężko mi było zebrać myśli, ale po chwili dotarło do mnie. Oscar nie żyje. Łzy napłynęły mi do oczu. Diablo zabrały cienie. A Toby… Toby!

- Co z Toby? Żyje? Powiedz, że chociaż ona jest cała. - patrzyłam na brata z nadzieją.

- Tak, żyje. Jest pod obserwacją, ale nic poważnego jej się nie stało. Czujesz się na siłach iść na ceremonię pożegnalną? Wiem, że byliście blisko z Oscarem.

Odetchnęłam z ulgą. Toby jest cała. A co do Oscara to nie wiedziałam co robić. Nie wiedziałam nawet co czuję. Nienawidziłam go za to co chciał zrobić Toby, ale kochałam za całą resztę. Spojrzałam na brata. Dlatego był tak ubrany, ceremonia musi być niedługo. Kiwnęłam głową.

- Pójdę, ale… nie mam odpowiedniego stroju.

- Przyniosłem ci. - wręczył mi torbę, którą dopiero teraz zauważyłam. - Czekam na korytarzu.

Kiedy wyszedł rozebrałam się i wyjęłam z torby jakiś wielki materiał. Co to jest? Jak to mam ubrać skoro to nie ma nawet konkretnego kształtu? Co on mi przyniósł? Obróciłam materiał kilka razy szukając czegokolwiek, co wskazywałoby na to jak to założyć. Bez skutku. Zrezygnowana okryłam się tym i usiadłam na łóżku. Po chwili, ze zdziwieniem stwierdziłam, że to się rusza. Materiał oplótł moje ciało dopasowując się do niego idealnie. Nie wiedziałam jak wyglądam, bo w sali przecież nie było lustra. Ale strój był podobny do stroju króla. Tylko zamiast złota było srebro. Dołączyłam do Ryana i ruszyliśmy do miejsca, gdzie zawsze odbywają się ceremonie pożegnalne. Tam żegnaliśmy tatę. Bolesne wspomnienia wróciły. Gdy dotarliśmy na miejsce zobaczyłam tłumy Thanagarian chcących pożegnać Oscara. Był wręcz uwielbiany. Stanęliśmy pod posągiem bogini Destiny, opiekunki zmarłych, pod którym leżało zakryte ciało. Zawiał wiatr i posąg ożył. Destiny spojrzała na mnie swoimi pustymi, białymi oczami. Nie miała źrenic ani tęczówek, a mocny, czarny makijaż jeszcze bardziej to podkreślał. Przeszły mnie dreszcze. Ryan objął mnie i kiwnął głową, kiedy bogini spojrzała na niego. Nikt nie powiedział ani słowa. Destiny rozłożyła pozbawione piór skrzydła. Właściwie to były same kości. Uniosła się powoli w powietrze nie wykonując żadnego ruchu kościanymi skrzydłami. Wykonała dłońmi kilka gestów i ciało Oscara zaczęło się unosić. Materiał, który go zakrywał spadł. Jego ciało było zmasakrowane, całe we krwi i brudzie. Pojawiły się jego skrzydła pokryte lśniącymi, białymi piórami. Nie zwróciłam wtedy uwagi, że przecież wszyscy Thanagarianie mają czarne pióra. A może widziałam tylko takich z czarnymi. Jego ciało obróciło się do pozycji pionowej i zaczęło regenerować. Zniknął bród, krew, złamania, rany i siniaki. Wcale nie wyglądał na martwego. Nagle otworzył swoje złote oczy i machnął skrzydłami. Spojrzałam na Destiny. Była bardzo skupiona na kreśleniu dłońmi wzorów w powietrzu. Nie zwracała uwagi na unoszące się w powietrzu ciało, które jakby ożyło. Spojrzałam na Oscara. Chciałam po raz ostatni zobaczyć te złote oczy. Zasalutował z uśmiechem i wzbił się wysoko w powietrze, prawie straciliśmy go z oczu, ale zaraz zaczął pikować ostro w dół z coraz większą prędkością. I nagle jakby rozbił się o niewidzialną taflę. Jak szkło rozpada się na miliony kawałków, tak on rozpadł się na miliony światełek opadających delikatnie niczym śnieżny puch. Łzy pchały mi się do oczu. Już po wszystkim. Destiny wróciła na podwyższenie i znów stała się posągiem. Po Oscarze zostały tylko wspomnienia. Ryan mnie przytulił i dopiero wtedy poczułam łzy na policzkach. Dlaczego wszyscy, których kocham prędzej czy później umierają? To znaczy technicznie rzecz biorąc zostają zamordowani. Czy Ryana czeka to samo? A Toby? K? Czy ja jestem jakaś przeklęta? Brat odprowadził mnie do domu, gdzie przebrałam się w swoje ciuchy. Potem odprowadził mnie do szpitala i wrócił do swoich królewskich obowiązków. Znalazłam salę, na której leżała moja niebiesko-włosa przyjaciółka i bez wahania weszłam do środka. Toby zerwała się prawie na nogi słysząc, że ktoś wchodzi. Po jej minie widziałam, że to nie mnie się spodziewała.

- Cześć. Jak się czujesz? - zapytałam podchodząc do niej.

- Cześć… a jak się mogę czuć? Diablo mnie nienawidzi… to koniec mojego małżeństwa..

- Na pewno cię nie nienawidzi. Zna tylko wersję Oscara, nieprawdziwą zresztą.

- Tak? To dlaczego tu jeszcze nie przyszedł? - spojrzała na mnie ze łzami w oczach.

- Toby… on nie przyjdzie… nie jest nawet na Thanagarze.

- Wiedziałam… zostawił mnie…

- Nie, nie rozumiesz. Zobacz, co się stało w moich wspomnieniach. - patrzyłam jej prosto w oczy i przez dłuższą chwilę nic nie mówiłyśmy.

- Co to było? Gdzie zabrały go te… cienie? - zapytała zmartwiona. - Nie zrobią mu krzywdy?

- Nie mam pojęcia, ale dowiem się gdzie jest i ściągnę go z powrotem. Pozna prawdę i wszystko wróci do normy, tak? - powiedziałam łapiąc ją za rękę. - Znów będziecie razem.

Toby kiwnęła tylko głową.

- Ryan mówił, że musisz zostać jeszcze na obserwacji. Przyniosę ci kilka rzeczy.

- Dzięki. - przytuliła mnie i dodała niemalże szeptem. - Sprowadź go szybko.

- Zrobię co w mojej mocy.

Kiedy wyszłam od Toby udałam się prosto do pałacu. Ryana nie było w jego apartamencie, więc musiałam go szukać gdzie indziej. Podobno był na jakimś super ważnym, tajnym spotkaniu. W końcu znalazłam jego super tajną salę. Myślał, że się przede mną schowa? Jakby mnie nie znał. Weszłam bez pukania i innych zbędnych ceregieli. W środku znajdował się wielki, okrągły stół. Ryan siedział dokładnie naprzeciwko mnie, a reszta miejsc, oprócz jednego, była zajęta przez nie mam pojęcia kogo, dopóki im się nie przyjrzałam. Wyglądali jak thanagariańscy bogowie, a wśród nich siedziały też Destiny i bogini zemsty Shayera, czarnowłosa piękność o złotych oczach. Ryan miał zebranie z bogami? Gdy weszłam wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni.

- Wasza Wysokość, witamy. - powiedziała Shayera patrząc na mnie z uśmiechem na twarzy.

- Tina, co ty tu do cholery robisz?! - krzyknął Ryan wstając z miejsca.

- Musisz sprowadzić Diablo. - wyrzuciłam z siebie podchodząc do wolnego miejsca, ale nie usiadłam.

- Co proszę? Dopiero co opłakiwałaś Oscara, a teraz nagle chcesz sprowadzić jego mordercę?

- Diablo jest niewinny. - powiedziałam, a bogowie patrzyli na mnie jakby chcieli mnie zabić wzrokiem.

- No to coś nowego. - stwierdziła zadowolona Shayera. - Wyjaśnisz nam, Księżniczko, dlaczego Diablo jest niewinny?

- Śmiało, Tina. Co ciekawego wymyśliłaś na jego obronę? Słuchamy. - dodał Ryan rozsiadając się wygodnie w fotelu.

Oni nie brali mnie na poważnie. Nikt nie wierzył, że Diablo może być niewinny. Z pewnością uwielbiali Oscara, tak jak cała reszta Thanagarian. Kiedy zaczęłam opowiadać patrzyli na mnie jak na chorą psychicznie, ale z biegiem historii ich reakcja zmieniła się w niedowierzanie.

- Diablo zasługuje chociaż na uczciwy proces. - dodałam na końcu z nadzieją, że to ich przekona. - Przecież to twój najlepszy generał, znany w całej galaktyce.

- Księżniczka ma rację. - powiedziała Shayera. - Nie możesz skreślić go tak od razu. Wygraliśmy mnóstwo wojen i bitew dzięki niemu. Jestem za sprowadzeniem go.

Kilka innych bogów poszło w ślady Shayery.

- Ja się nie zgodzę. Diablo był wielokrotnie ostrzegany. Dobrze wiedział, że jak zabije Oscara to poniesie konsekwencje. - odezwał się umięśniony, podobny do żołnierza bóg.

Miał krótkie, czarne włosy i zielono-szare oczy.

- Kto jak kto, Torano, ale jako bóg wojny, to ty powinieneś stać za Diablo murem. - rzuciła Shayera.

- Ale tym razem Oscar się prosił o śmierć. Wiedział, że tym razem się uda. Kilkakrotnie próbował się zabić. Chyba ja wiem najlepiej jak blisko był. - odezwała się po raz pierwszy Destiny. - Poza tym wszyscy widzieli, że odchodzi w zaświaty z uśmiechem.

- Zgadzam się. Oscar był nieszczęśliwie zakochany i ześwirował. Jako bóg miłości, nie mogę pozwolić, by miłość Diablo i Toby tak się skończyła. Oni są sobie przeznaczeni. - zabrał głos bóg o bordowych włosach i jasno-różowych oczach.

- Amadriel, na litość boską. - rzucił poirytowany Torano.

Bogowie dalej sprzeczali się co zrobić, a Ryan tylko siedział i słuchał. W końcu spojrzał na mnie. Patrzyliśmy sobie przez chwilę w oczy, a potem wstał i przemówił:

- Cisza! Jak tylko cela będzie gotowa, Destiny sprowadzisz go. To wszystko. Koniec na dzisiaj.

Podszedł do mnie i wyszliśmy na korytarz.

- Niech Toby przygotuje się na proces. Będzie zeznawać. Ty też, jako świadek.

- Dzięki, Ryan. To wiele dla mnie znaczy.

- Przestań. Wiem, że robisz to dla niej. Nie uważasz, że czas pomyśleć o sobie?

- Straciłam już jednego przyjaciela, oprócz niego mam tylko ją. Nie uważasz, że wyczerpałam już limit?

Westchnął tylko i milczeliśmy oboje. W końcu się odezwał:

- Ten proces wcale nie jest taki pewny, Tina. Nie wiadomo w jakim on będzie stanie jak go sprowadzimy. Jeśli nie będziemy w stanie go opanować….

- Rozumiem. Damy radę.

Pożegnałam się z bratem i wróciłam do domu. Nie miałam kluczy do domu Toby, a nosiłyśmy ten sam rozmiar, więc moje rzeczy będą na pewno pasować. Spakowałam rzeczy dla Toby i zaniosłam jej do szpitala. Kilka dni później już przygotowywałyśmy do spotkania z Diablo. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że może się nie udać. Dla mojej przyjaciółki zrobię wszystko. Stawię czoła Diablo, choćby był w nie wiadomo jakim stanie. Toby od samego rana chodziła po mieszkaniu cała w nerwach. Nie zjadła śniadania, nie chciała też obiadu, który niedawno zrobiłam. Wiem, że nie gotuję najlepiej, ale bez przesady. Spaghetti to chyba jedyne danie, które mi wychodzi i jest naprawdę smaczne.

- Toby, zjedz coś. Przecież zemdlejesz jak przed nim staniesz. - powiedziałam wodząc za nią wzorkiem po salonie.

- Mi jest słabo jak tylko pomyśle, jak na mnie spojrzy. Nie widziałaś jak patrzył na mnie na placu. Stałaś za nim...

- Jakby nie spojrzał, to się zmieni jak tylko pozna prawdę. Głowa do góry, Toby. To w końcu twój mąż.

Uśmiechnęłam się, ale ona nie odwzajemniła uśmiechu.

- Obyś miała rację.

Toby nie tknęła jedzenia. Napiła się tylko wody. Może chociaż się nie odwodni. Godzinę później byłyśmy w drodze do więzienia. Nigdy tam nie byłam. Budynek z zewnątrz wcale go nie przypominał. Nie było wokół niego muru ani drutu kolczastego, czy czegoś w tym rodzaju. Może dlatego, że większość cel mieściła się pod ziemią. Jechałyśmy ładnie oświetloną windą. Mijałyśmy coraz niższe piętra. Gdzie oni go trzymają? Przy samym jądrze planety? W końcu winda się zatrzymała i naszym oczom ukazał się ciemny korytarz. Jedynie na podłodze były dwie linie świetlne prowadzące w głąb. Czemu tu tak ciemno? Szukałam jakiegoś włącznika na ścianie, ale bez skutku. Usłyszałyśmy jakiś pomruk z drugiego końca korytarza. Toby przybliżyła się do mnie, a ja położyłam jej dłoń na ramieniu. "Będzie dobrze" - pomyślałam. Wiedziałam, że usłyszała. Ruszyłyśmy przed siebie. Im dalej szłyśmy, tym bardziej mój żołądek ściskał się z niepokoju. Jestem odważna, ale jeśli chodzi o Diablo, to jednak niczego nie mogę być pewna. Nawet siebie. Ale pracuję nad tym. W końcu dotarłyśmy do właściwej celi. A może jedynej? W tej ciemności ciężko było dojrzeć. A może było tu więcej cel, tylko wszystkie puste? Nagle rozbłysły czerwone ślepia i usłyszałyśmy niby pomruk, niby warknięcie. Błysnęły białe kły. Serce zaczęło mi szybciej bić, czułam jak powoli zalewa mnie fala strachu. Opanuj się, Tina. Masz to już za sobą. On jest w celi. Nic nie może zrobić.

- D-Diablo ja... - zaczęła Toby. - Chciałam ci wyjaśnić...

Nagle Diablo skoczył i znalazł się tuż przy przedniej ścianie celi - szybie. Na rękach i nogach miał kajdany, a ich łańcuchy ciągnęły się gdzieś w głąb celi. Nie były laserowe, nie miałam pojęcia z jakiego materiału musiały być zrobione, że potrafiły go utrzymać. Długie, brudne włosy opadały mu na pokrytą krwią twarz. Czerwone ślepia błyszczały z rozpaczy i bólu, ukrywanych pod maską nienawiści. Kajdany ledwo obejmowały łapy demona, które emanowały blado niebieskim blaskiem.

- Wyjaśnić? - wycedził zmienionym głosem. - Co chciałaś mi wyjaśnić?! Jak poszłaś do łóżka z moim najlepszym przyjacielem?! Jak mnie zdradziłaś?!

- Nie, Diablo, to nie tak. - odpowiedziała zdławionym głosem Toby. - Pozwól mi...

- Teraz pytasz o pozwolenie?! Jakoś nie potrzebowałaś go na wejście mu do łóżka! - szarpnął łańcuchami.

- Posłuchaj mnie! - krzyknęła Toby ze łzami w oczach. - Ja cię nie zdradziłam!

- Według ciebie to nie była zdrada?! Ty dziwko! Zejdź mi z oczu! I nawet nie waż się używać mocy!

Diablo zaczął się szarpać, wrzeszczeć, uderzył pięściami w szybę i wtedy włączyły się w celi zraszacze. Zaczął jeszcze bardziej wrzeszczeć, jego skóra się paliła jak oblana kwasem odkrywając mięśnie, a potem kości. To była woda święcona.

- Diablo! - zaszlochała Toby.

Chyba przekazał jej coś w myślach, bo Toby wybuchnęła jeszcze większym płaczem i zaczęła biec w stronę windy. Ja stałam jak sparaliżowana. Co miałam zrobić? Co powinnam zrobić? W końcu się ocknęłam i pobiegłam za przyjaciółką.

 

Z obiecanego przez Shauna wyjścia do klubu nic nie wyszło, bo mnie wezwali. Mimo, że była to szybka, solowa misja, po powrocie do domu nie miałem ochoty już nigdzie wychodzić. Przez kilka następnych dni wykonywałem same solowe misje. Zaczynały mnie już denerwować. Kiedy dostawałem wezwanie, tak się cieszyłem, że zobaczę F, że w ogóle nie dopuszczałem do siebie myśli, że może jej nie być. Rozczarowanie dobijało mnie za każdym razem. Po każdej samotnej misji czułem się jeszcze gorzej. Nie poznawałem samego siebie. Co się ze mną dzieje? Gdy odespałem zarwaną nockę w pracy, wpadł do mnie, a właściwie po mnie Shaun. Tym razem się nie wykręcę. Byłem zmuszony się przebrać i wyjść z domu. Zjedliśmy na mieście, a potem poszliśmy od razu do klubu. Na początku było mało ludzi, ale chwilę później nagle nie było gdzie stanąć. Przetańczyliśmy kilka piosenek z jakimiś dziewczynami. Nie powiem, żeby były jakieś mega piękne, ale znowu brzydkie też nie były. Zauważyłem, że Shaun zaczął się przedzierać przez tłum w kierunku obściskującej się pary. Ewidentnie czuli się za bardzo swobodnie pośród tylu osób. Wyglądało to tak, jakby koleś zamierzał ją wziąć tu i teraz, na oczach tych wszystkich ludzi. Shaun do nich dotarł i zaczęło się. Coś do siebie krzyczeli. Dziewczyna wymachiwała rękami jakby wyrzucała coś Shaunowi, a on nie pozostawał jej dłużny. Zastanawiałem się czy mam do nich podejść, ale nie zapowiadało się na bójkę, więc postanowiłem się nie wtrącać. Na jakiś czas straciłem ich z oczu. Shaun odnalazł mnie niedługo potem i wyprowadził z klubu.

- Muszę się napić i znaleźć jakieś ładne pocieszenie płci żeńskiej. - powiedział. - Ale nie tutaj.

- Dobra, prowadź. - odpowiedziałem idąc krok za nim. - Co się stało, stary?

- Widziałeś tą laskę z tym kolesiem, nie?

- No widziałem.

- To moja była już dziewczyna. Gdybyśmy tu nie przyszli nawet bym nie wiedział, że robi mnie w chuja. Wiesz co mi powiedziała? Że mnie zdradzała, bo nie miałem dla niej czasu, bo ciągle byłem w pracy na nocnym dyżurze, a ona chciała iść do klubu, rozumiesz? Dobrze wiedziała kim jestem i co robię, nigdy nie mówiła, że jej to przeszkadza. Kłamliwa, dwulicowa szmata.

- Stary, nie przejmuj się. Tego kwiatu jest pół światu. Ja stawiam. Dzisiaj idziemy w opór.

- To mi się podoba.

Dotarliśmy do kolejnego klubu i od razu udaliśmy się do baru. Po kilku głębszych, poderwaliśmy na parkiecie bliźniaczki. Bardzo ładne i hojnie obdarzone przez naturę. Spędziliśmy z nimi pół wieczoru tańcząc i pijąc. Potem Shaun gdzieś zniknął z jedną z nich, a ja zostałem sam z tą drugą. Przybliżyła się do mnie patrząc na mnie uwodzicielskim wzrokiem. Zaczęła rysować palcem wzory po moim torsie trzepocząc rzęsami. Przysunęła się do mnie jeszcze bliżej przygryzając dolną wargę i pocałowała mnie. Odruchowo objąłem ją w talii oddając pocałunek. Nie mogę powiedzieć, że źle całowała, ale czułem się źle robiąc to z nią. Po pierwsze miałem wyrzuty sumienia, czułem się jakbym zdradzał F, co było niedorzeczne. A po drugie to nie z jedną z bliźniaczek chciałem się całować, tylko z F. Dziewczyna coraz bardziej wpijała się w moje usta, ale ja przestałem oddawać pocałunki. Odsunąłem ją od siebie z trudem, bo przykleiła się do mnie jak pijawka.

- Nie mogę. - powiedziałem.

- Co? Dlaczego? Nie mów, że masz dziewczynę.

- Nie.. właściwie to nie mam.

- No to o co chodzi?

- W sumie to skomplikowane.

- Oj przestań. Przecież tego chcesz. - zamruczała i przybliżyła się chcąc mnie pocałować.

- Nie, nie chcę. - powiedziałem odsuwając się od niej.

- Pokażę ci, że jestem lepsza od niej.

Wsunęła mi dłonie pod koszulkę i zaczęła nimi wędrować po moim torsie, brzuchu i plecach.

- Jesteś taki umięśniony. - mruczała z ustami przy moich. - Jestem taka napalona, chodźmy do toalety.

- Powiedziałem NIE.

Szybko złapałem ją za ręce i wyswobodziłem się z jej uścisku. Odsunąłem się od niej, a ona nie wyglądała na zadowoloną.

- Odmawiasz mi? - zawarczała. - Mnie się nie odmawia, rozumiesz?

Nagle znalazł się przy nas ochroniarz, wziął mnie za fraki i wywalił z klubu. Zastanawiałem się gdzie jest Shaun i jak się z nim skontaktować, skoro nie odbiera telefonu. Niedługo musiałem czekać. Chwilę później on też wyleciał z hukiem.

- Bliźniaczka? - zapytałem.

- Bliźniaczka. - odpowiedział.

Poszliśmy do następnego klubu i po kilku kolejnych drinkach, urwał mi się film. Rano, a właściwie grubo po południu, kiedy ocknąłem się u Shauna na kanapie z morderczym kacem, staraliśmy się odtworzyć, co robiliśmy. Na telefonach mieliśmy kilka zdjęć i filmików z klubu, a potem z jakiegoś pubu, gdzie było karaoke i wygłupialiśmy się przy mikrofonach. Po obejrzeniu filmików, cieszyłem się, że tego nie pamiętam.

 

Wróciłyśmy z Toby do domu. Nie była w najlepszym stanie. Oczy miała czerwone i spuchnięte od płaczu. Wmusiłam w nią trochę wody, ale o jedzeniu nie było nawet mowy. Cały czas powtarzała, że to koniec. Próbowałam ją pocieszyć, ale bezskutecznie. Przyznała, że Diablo przekazał jej coś w myślach, ale nie miała zamiaru się tym ze mną podzielić. Może i lepiej, że nie wiedziałam. To ich sprawy. Cały czas zastanawiałam się, co zrobić. Proces już pojutrze, ale jeśli Diablo się nie uspokoi nie będzie żadnego procesu. Cienie zabiorą go tam, gdziekolwiek był przedtem. Słońce zachodziło, a Toby zamknęła się w sobie. Nie chciała ze mną rozmawiać. Zamknęła się w mojej sypialni i płakała. Kiedy do niej zajrzałam jakiś czas później, padła ze zmęczenia i spała. Nie mogłam patrzeć na nią w takim stanie. Diablo nawet nie pozwolił przedstawić jej wersji. Od razu uwierzył Oscarowi. Dlaczego? Dlaczego nie chciał dowiedzieć się, co Toby ma do powiedzenia na ten temat? Nie rozumiałam tego. Nazwał Oscara najlepszym przyjacielem, ale czy nie zauważył jak Oscar się od niego odsunął? Zmieniał grafik, żeby tylko nie być z nim równocześnie w pracy? Jak chłodno go traktuje? Naprawdę nie zauważył, że Oscar już nie traktuje go jak przyjaciela? Że nie chce mieć z nim do czynienia? Nie wierzę, że tego wszystkiego nie zauważył. A może nie chciał zauważać? Chodziłam po salonie tam i z powrotem. W końcu postanowiłam. Pójdę do niego. Sama. Teraz albo nigdy. Toby śpi, więc nie zauważy, że mnie nie ma. Nie chciałam jej zostawiać samej, ale skoro padła ze zmęczenia na pewno szybko nie wstanie. Podeszłam do okna i otworzyłam je. Przykucnęłam na parapecie i przez chwilę patrzyłam w dół. Ciekawe czy jakiś Thanagarianin ma lęk wysokości. To by dopiero była ironia. Uśmiechnęłam się do siebie i skoczyłam. Rozłożyłam skrzydła i skierowałam się w kierunku więzienia. Nocne powietrze było przyjemnie chłodne. Gdy znalazłam się na miejscu, bez problemu weszłam do środka. Niby nie było nocnych odwiedzin, ale w końcu byłam księżniczką. Jakieś przywileje mi się należały. Zabawne jak zaczęłam wykorzystywać to, kim jestem. Przecież nigdy nie chciałam mieć z tym nic wspólnego. Gdy drzwi windy się otworzyły, ujrzałam ten sam ciemny korytarz, co kilka godzin wcześniej. Przez chwilę obleciał mnie strach, gdy usłyszałam dziwne pomruki. Weź się w garść, Tina. Postaw mu się. Jesteś księżniczką, do cholery. Powinien się przed tobą ukorzyć. Zaśmiałam się w duchu. Ta, już to widzę. Zacisnęłam pięści i ruszyłam przed siebie. Kiedy tylko stanęłam przed jego celą, zobaczyłam wpatrujące się we mnie czerwone ślepia i blado-niebieski blask bijący od łap demona.

- Czego chcesz? Ona cię tu przysłała? - warknął zmienionym, demonicznym głosem.

- Nie. Toby nie wie, że tu jestem. - odpowiedziałam.

Zaśmiał się.

- I co? Będziesz bronić tej dziwki?

- Nie nazywaj jej tak. To twoja żona!

- Żona? - warknął i w mgnieniu oka znalazł się przy dzielącej nas szybie. - Żona?! Moja żona nie wskoczyła by do łóżka mojemu najlepszemu przyjacielowi, kiedy mnie nie było!

- Zamknij się w końcu! Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia. To wszystko nie tak!

- To nie jest już moja żona! Ta dziwka nie ma prawa się tak nazywać!

- Stul pysk, kurwa! Teraz ja mówię! Do cholery, jestem twoją księżniczką, więc zamknij mordę i słuchaj! - zacisnęłam dłonie w pięści. - Na kolana!

Już się nie bałam. Byłam wściekła. Do niego nic nie dociera. Miałam tego dość, ale nie zamierzałam się tak łatwo poddać. Ukorzy się przede mną, czy tego chce czy nie. Stał tak i patrzył na mnie zaskoczony. Po chwili uśmiechnął się.

- Serio? - zapytał rozbawiony.

Zaciskałam pięści tak mocno, że paznokcie wbijały mi się w skórę. Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawiły się moje skrzydła. Wbiłam w niego wściekły wzrok.

- Powiedziałam, kurwa, na kolana!

Rozłożyłam skrzydła. Poczułam jak przepełnia mnie dziwne poczucie mocy. Jak wypełnia mnie od środka. Przyjęłam swoje dziedzictwo. Czułam, że byłam w stanie zrobić wszystko. Że nawet on mi się nie sprzeciwi. Świetlne linie na podłodze zaczęły dziwnie migać, ale zrobiło się jakby jaśniej. Jakby skądś dochodziło źródło zielonkawego światła. Znowu patrzył na mnie zaskoczony. Cofnął się o krok od szyby i uklęknął na jedno kolano pochylając głowę.

- Księżniczko. - powiedział już innym głosem.

W jego głosie nie było wściekłości, bólu czy rozpaczy, tylko szacunek i uległość. Patrzyłam na niego zszokowana, ale szok szybko ustąpił miejsca satysfakcji. Rozluźniłam w końcu dłonie.

- Diablo, jesteś skończonym debilem. - powiedziałam, a on podniósł głowę, żeby na mnie spojrzeć. - Ani mi się waż odzywać. Jak myślisz, czy gdyby to, co powiedział Oscar było prawdą to siedział byś tutaj? Nie zastanowiło cię to, po co cię sprowadzili?

Spuścił z powrotem głowę i słuchał. Wygarnęłam mu wszystko. Jak mógł uwierzyć Oscarowi, jak mógł nie zauważyć, że on nie traktuje go jak przyjaciela od kiedy tylko zaczął się spotykać z Toby, jak mógł tak ją potraktować nie dopuszczając jej do słowa. Wygarnęłam mu wszystko nad czym zastanawiałam się w domu, a on słuchał w milczeniu. Na końcu powiedziałam mu, co tak naprawdę się zdarzyło, i że Oscar okłamał go, bo chciał, żeby go zabił. Tylko tak mógł odejść z tego świata. Kiedy skończyłam było już grubo po północy, a Diablo długo jeszcze klęczał przede mną w milczeniu. Nawet na mnie nie spojrzał.

- Radzę ci się uspokoić, bo proces jest już jutro. Jeśli dalej będziesz się tak rzucał, wrócisz tam skąd cię sprowadzili. - powiedziałam w końcu przerywając ciszę.

Nie odpowiedział. Nawet nie drgnął. No to pogadane. Osiągnęłam swój cel, więc mogę wracać do domu. Chyba lepiej będzie, jak zostawię go samego. Dopiero kiedy dotarłam do windy, usłyszałam jak uderzył w szybę z wrzaskiem. Jadąc windą na powierzchnię słyszałam ryki bestii. Musiał odreagować. Byle się potem uspokoił, bo nie doczeka procesu. Wróciłam do domu i runęłam na kanapę wykończona. W więzieniu nie czułam zmęczenia. Dopiero kiedy weszłam przez okno do salonu, spadło na mnie jak fala. Obudziło mnie szarpanie.

- Tina? Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? - dopytywała Toby.

Otworzyłam oczy i ziewnęłam.

- Co jest, Toby? Czemu mnie budzisz? Stało się coś? - zapytałam.

- Dziwnie spałaś. Bez koca, poduszki, no i z rozłożonymi skrzydłami. Nigdy nie widziałam, żebyś tak spała.

Ziewnęłam i usiadłam chowając skrzydła. Dalej byłam zmęczona.

- Jestem wykończona. - powiedziałam.

- Coś ty robiła w nocy? - zapytała Toby siadając obok mnie.

- Byłam u Diablo.

Nie było sensu tego ukrywać. Powinna wiedzieć i w końcu przestać się obwiniać. Toby patrzyła na mnie zaskoczona.

- Powiedziałam mu. Już zna prawdę.

- Naprawdę? - zapytała ze łzami w oczach. - Dziękuję.

Przytuliła mnie tak mocno, że prawie nie mogłam oddychać. Chciała od razu iść do niego, ale niestety nie mogłyśmy. Nikt nie mógł go już odwiedzać. Zobaczy go dopiero na procesie. W końcu przestała płakać i zaczęła jeść. Niedużo, bo niedużo, ale zawsze coś. Teraz stresowała się procesem. Byłyśmy na spacerze, bo była piękna pogoda. Dzień zleciał szybko, a noc jeszcze szybciej. Przynajmniej mnie. Proces nie trwał długo. Diablo siedział zamknięty w przezroczystej celi jakby bańce, dalej zakuty w kajdany, ale nie był już pod postacią demona. Włosy wróciły do normalnej długości, ale nie miał ich związanych w koczek jak zawsze, tylko zaczesane na bok. Jego srebrne oczy były takie smutne. Dzięki mocy Toby wszyscy mogli zobaczyć jej wspomnienie z tamtego dnia, bo nikt nie chciał wierzyć, że wspaniały i uwielbiany przez wszystkich Oscar mógłby zrobić coś takiego. Destiny potwierdziła autentyczność wspomnienia oraz wcześniejsze próby samobójcze Oscara. Diablo został uniewinniony i wypuszczony. Kiedy tylko podszedł do Toby, zaczął ją przepraszać. Uściskom i pocałunkom nie było końca. Całą drogę powrotną do domu niósł ją na rękach i co chwilę przepraszał. Toby znów była szczęśliwa, a ja cieszyłam się, że wszystko dobrze się skończyło. Zaprosili mnie na świętowanie, ale w połowie drogi miałam już dość tego ich szczęścia, więc zostawiłam ich samych i wróciłam do domu. Tyle co zamknęłam za sobą drzwi, dostałam wezwanie. Ucieszyłam się, że zobaczę K i tak szybko, jak tylko potrafiłam, przebrałam się i poleciałam do MAO. Na miejscu czekało mnie rozczarowanie. K nigdzie nie było, za to u szefostwa czekał na mnie Vincent. Okazało się, że jednak chciałby awansować, więc ja zostałam przydzielona, żeby przeprowadzić jego szkolenie. Mieliśmy się regularnie spotykać na sali treningowej MAO i ćwiczyć. Sprzeciwiałam się, wymyślałam najróżniejsze argumenty, żeby tylko się od tego wykręcić, ale nie udało się. Założę się, że Vincent ma niezłe plecy i załatwił sobie, że to akurat ja mam go trenować. Cały czas się do mnie głupkowato szczerzył. Jeszcze tego pożałuje, już ja się o to postaram.

Średnia ocena: 4.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • katharina182 28.04.2017
    Udało mi się w końcu przeczytać nowy rozdział u Ciebie. Bardzi fajnie wyszedł. Udane dialogi, jak zawsze zresztą, opisy też bardzo fajne.
    Nie wiem, czy Ci już o tym wspominałam, ale ten motyw z maskami jakoś mi się kojarzy z taką niemiencką książką Elias & Laia - Die Herrschaft der Masken. Tam też ukrywali twarze.
    Oczywiście u Ciebie jest zupełnie inna tematyka i wątki. Tak mi tylko się skojarzyła. Jak umiesz niemiecki to mogę Ci tą książkę polecić tak w ogóle:)
    Wracając do rozdziałau:
    Jestem bardzo ciekawa jak się ułożą relacje między K i F. Fajnie opisujesz ich odczucia.
    W sumie to nie wiem, co Ci tu jeszcze napisać. Było kilka literówek, ale to takie duperele:P Treść się liczy:)
    Oczywiście zasłużona piątencja ode mnie i czekam na więcej.
  • Paradise 28.04.2017
    Dziękuję bardzo za te miłe słowa :) niestety ja z niemieckim strasznie, ja jestem po filologii angielskiej, więc chyba rozumiesz :D jakby była ta książka po ang to bardzo chętnie :D nawet po polsku nie pogardzę xD już poprawiłam kilka literówek, które wyłapała moja siostra :D miałam nadzieję, że nie ma więcej, a tu proszę xD nigdy wszystkich nie wyłapię :D postaram się niedługo napisać kolejny rozdział :) dziękuję za ocenę i czekam na rozdział u Ciebie <3
  • kaki 29.04.2017
    no to się porobiło...założę się, że Vincent namiesza trochę :D gdybym mogła zostawiłabym 5 i oczywiście czekam na następny rozdział ;)
  • Tanaris 02.05.2017
    Już prawie zapomniałam że był ktoś taki jak Vincent. Hah xD Niech da mu popalić. Cieszę się, że wszystko dobrze się skończyło. Czekam na więcej. 5 :)
  • Paradise 02.05.2017
    dziękuje za komentarz i ocenę :D haha no widzisz, wprowadziłam go nie bez powodu ;)
  • Ayano_Sora 16.08.2017
    "Stary, albo twoja podświadomość chce ci coś powiedzieć, albo to jest popierdolone"
    "Stul pysk, kurwa! Teraz ja mówię! Do cholery, jestem twoją księżniczką, więc zamknij mordę i słuchaj! - Powiedziałam kurwa, na kolana!"
    MADE MY DAY PO PROSTU <3

    dobze, że Toby nic się stało, zaś się o nią bałam ;_; na szczęście wszystko ok, przyznaje, że wkurzył mnie Oscar, ale naprawdę szkoda mi go, faktycznie - z miłości mu rozum odebrało. Diablo to idiota, nie podlega żadnym dyskusjom. Szczerze to go jakoś nie lubię, ale to dobrze, gdybym lubiła wszystkich to też byłoby lipnie xd Josh mi zaimponował będąc wiernym Tince <3 juz myślałam, że znowu wyjdzie z niego "typowy" facet i pójdzie z tamtą bliźniaczką do łóżka, A JEDNAK. Miło mi. :3
  • Paradise 16.08.2017
    haha :D mi też miło, dziękuje bardzo <3
  • candy 17.10.2017
    Dobrze, że chociaż Tina wszystko wyjaśniła D. Na miejscu Toby nie męczyłabym się z żadnym "to nie tak jak myślisz" itp tylko od razu bym wrzasnęła że on mnie zgwałcił i tyle w temacie xD
  • Paradise 17.10.2017
    no cóż Toby taka już jest :D dobrze, że Tina się nie pierdzieli XD

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania