Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 15

Wróciłam do domu i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Zaczęłam wrzeszczeć tak głośno jak tylko mogłam. Chciałam wywrzeszczeć całą moją złość, zazdrość i rozpacz. To wszystko moja wina. Byłam wściekła głównie na siebie, a tylko po części na tego kociego szlaufa i K. Wrzeszczałam dopóki nie straciłam głosu. Rzuciłam maską o podłogę i rozpłakałam się. Łzy już dawno płynęły mi po policzkach, ale dopiero teraz zaczęłam płakać tak naprawdę. Wszystko zniszczyłam. Karma wraca, a historia zatacza koło. Najpierw On całuje się z jakąś szmatą metr przed moją twarzą, a teraz K. Moje serce pękało z bólu. Ale przecież mówił, że mu na mnie zależy. Że zawsze przy mnie będzie. A potem prawie przeleciał tą kocice na moich oczach. Myślałam, że czuje coś do mnie. Może nawet to samo, co ja. Najwyraźniej się myliłam. Bogowie, dlaczego to tak bardzo boli? Wiem, moja wina. Ale naprawdę nie chciałam, żeby wiedział, co mi zrobili w więzieniu. Nie musiał tego wiedzieć. Dlatego nie pozwoliłam mu się dotknąć, poczułby wtedy w jakim stanie jest moje ciało. A po procesie, nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy po tym, co zrobiłam. Złamałam obietnicę, znowu zabiłam. I to nie raz. Bałam się, że mi nie wybaczy, że będzie się mną brzydził. Mogłam powiedzieć mu prawdę, a nie zgrywać twardzielkę. No i był jeszcze Diablo. Oczywiście musiał się wtrącić, by ratować księżniczkę Thanagaru. Z jednej strony cieszyłam się, że po mnie przyleciał. Ale z drugiej wręcz przeciwnie. Bogowie, dlaczego K mi to zrobił? Może chciał się na mnie zemścić? Doprowadzić do szału albo na skraj rozpaczy? Pokazać, co straciłam? Albo, że straciłam swoją szansę, jeśli była jakakolwiek na to byśmy mogli być razem. Zatraciłam się w bólu, prawie nie mogłam oddychać przez płacz i nawet nie zorientowałam się, że leżę skulona na podłodze. Przekręciłam się na plecy i spojrzałam w sufit. Muszę coś zrobić. Nie mogę tak tutaj leżeć i płakać. Mogę przecież pić i płakać. Zawsze to jakaś odmiana. Wstałam i poszłam się przebrać. Niestety okazało się, że nie miałam w domu żadnego alkoholu, co dobiło mnie jeszcze bardziej. Zbliżał się wieczór. Wcale nie miałam ochoty wychodzić do klubu, żeby się upić. Wzięłam do ręki telefon i napisałam do Toby. Odpisała mi prawie od razu. Diablo poszedł na noc do pracy, więc siedziała sama w domu. Doprowadziłam swoją twarz do jako takiego wyglądu, zabrałam portfel, ubrałam buty i wyszłam z domu. Po drodze do Toby kupiłam alkohol. Zanim do niej dotarłam zdążyłam otworzyć jedną z butelek i opróżnić ją do połowy. Gdy otworzyła mi drzwi, podniosłam głowę i spojrzałam na jej uśmiechniętą twarz. Jednak jej uśmiech natychmiast zniknął.

- Rany boskie, Tinka. Co się stało? - zapytała zaniepokojona.

- K... - jęknęłam, a właściwie wyskrzypiałam.

Zdarłam sobie gardło tym darciem. Pewnie teraz będę kilka dni skrzeczeć. Toby wpuściła mnie do środka i usiadłyśmy w salonie.

- Zjebałam, Toby. Zjebałam na całej linii. - powiedziałam skrzecząc.

Zaczęłam opowiadać wszystko po kolei, pomijając oczywiście to, co mi zrobili w więzieniu, bo nie chcę więcej do tego wracać.

- Wiem, że to była moja wina, ale mówił, że mu zależy. - spojrzałam na Toby ze łzami w oczach. - Mówił, że będzie przy mnie... Zawsze...

- Tinka.. - przytuliła mnie mocno. - Może daj mu trochę czasu.

- Czasu? Żeby mógł się pieprzyć z tym szlaufem?

- Żeby sobie przemyślał to wszystko. Może to chwilowe zauroczenie, bo kiedyś się spotykali. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

- Ale stara miłość nie rdzewieje.

- To walcz o niego.

- A mam jakieś szanse? Ona jest normalna, a ja...

- Też jesteś normalna.

- Powiedziałabym, że raczej problematyczna, beznadziejna i popierdolona.

- Przestań, Tina. Co chcesz ode mnie usłyszeć? Że masz nie walczyć? Pogrążyć się w rozpaczy?

- Mam walczyć tak jak Oscar o ciebie? - nie zdążyłam się ugryźć w język.

Zapanowała niezręczna cisza. Jak mogłam powiedzieć coś takiego?

- Przepraszam... - niemal wyszeptałam. - Ja...

- Nie mogło mu tak nagle przestać zależeć, ale moja rada jest taka: daj mu czas. - powiedziała Toby jakby w ogóle nie słyszała tego, co palnęłam.

- Może i masz rację, ale teraz i tak muszę się upić, żeby przestać sobie wyobrażać jak ją bierze na tym pierdolonym jednorożcu.

- Jakim jednorożcu?

Nie odpowiedziałam, bo i tak zaraz wyczyta to z mojej głowy. Po co ja się w ogóle do niej wtedy odzywałam? Myślałam, że to taka cnotka, że jak jej dowalę to się zamknie w sobie. Może się nawet rozpłacze. Może nie był to najlepszy pocisk, na jaki mnie było stać, ale zawsze coś. Zamiast tego ona dowaliła mnie. Nie ma co, szczęka mi opadła. Zatkało mnie totalnie, a co gorsza wyglądało na to, że K to się spodobało. Wzięłam kilka, dużych łyków z butelki, którą otworzyłam po drodze do Toby.

- Czuję się tak samo jak wtedy, Toby... - zaskrzeczałam. - Upokorzona i zdradzona.

- Nie uważasz, że to niezwykły przypadek? - zapytała.

- Nie idź w tą stronę, proszę cię...

- Ale popatrz, Tina. Czy nie wyglądają identycznie? No i te oczy, ile osób we wszechświecie może mieć tak niezwykłe oczy?

- Przestań, przestań! Nie chcę tego słuchać! K i On to dwie zupełnie różne osoby! Przecież istnieją sobowtóry, wszechświat jest ogromny. To nie może być On, rozumiesz? Nie może!

- Okey, okey. To nie On. Spokojnie. - znowu mnie przytuliła. - Przepraszam, nie chciałam ci Go przypominać. Po prostu się zastanawiałam...

- To zachowuj swoje przemyślenia dla siebie. Zwłaszcza jeśli dotyczą Jego.

Może nie było to zbyt miłe, ale miałam to gdzieś. Samo Jego wspomnienie pogorszyło tylko ból. A przypuszczenie, że On mógł być K spychało mnie na sam kraj rozpaczy. Gdyby to była prawda, to chyba bym tego nie zniosła. Opróżniłam butelkę do końca i nie pamiętam za bardzo, co się działo potem. Obudziłam się z potwornym bólem głowy. Leżałam na rozłożonej kanapie przykryta kocem, a poduszka leżała na podłodze. W salonie panował półmrok. Toby musiała zasłonić okna. Podniosłam głowę i zauważyłam, że przede mną na ławie stoi butelka z wodą. Suszyło mnie i to bardzo. Ile wczoraj wypiłam? Rzuciłam się do ławy i wypiłam pół butelki. W domu panowała cisza. Pewnie jeszcze wcześnie. Podniosłam poduszkę z podłogi zanim położyłam się z powrotem przykrywając mięciutkim, misiowym kocem i znowu zasnęłam. Obudziło mnie parcie na pęcherz. Wstałam i prawie po omacku doszłam do łazienki. Zaświeciłam światło i to był błąd. Oślepiło mnie, ale w końcu oczy przyzwyczaiły się do jasności. Umyłam ręce i ochlapałam twarz chłodną wodą. Otworzyłam oczy, spojrzałam w lustro i zamarłam. Mrugnęłam kilka razy, ale nic się nie zmieniło. Miałam podbite oko. Siniak sięgał prawie na pół twarzy. Co się wczoraj stało? Ostatnie, co pamiętam, to odkładanie pustej już butelki na ławę. Głowa bolała mnie tak, jakby zaraz miała eksplodować. Zaburczało mi w brzuchu i od razu zrobiło mi się niedobrze. Musiałam się położyć. Wyszłam z łazienki i wpadłam na Toby, która zdążyła już odsłonić rolety.

- Hej, Tinka. Jak się czujesz? - zapytała.

- Nie pytaj. - odparłam, a właściwie wyskrzeczałam i rzuciłam się na kanapę.

Moje gardło nadal było zdarte, a skrzek był jeszcze bardziej komiczny przez przepicie. Jakby jeszcze było mało, to dodatkowo zaczęło kręcić mi się w głowie.

- Możesz umierać na kanapie cały dzień, jeśli chcesz. Nie obrazimy się. - zaśmiała się.

Obróciłam się na plecy, żeby na nią spojrzeć.

- Możesz mi powiedzieć, co się stało z moją twarzą? - zapytałam.

- Nawaliłaś się i stwierdziłaś, że idziesz do klubu poszukać jakiegoś faceta, żeby się odegrać na K. Pomińmy to, że ledwo stałaś. Nie chciałam cię puścić i chciałaś mnie uderzyć, więc cię znokautowałam.

- Znokautowałaś? Ty mnie? - nie dowierzałam.

- Obie dobrze wiemy, że na trzeźwo nie mam z tobą szans, ale po takiej ilości procentów twoja koordynacja ruchowa pozostawiała wiele do życzenia.

- Dzięki, Toby. Pewnie odwaliłabym coś, czego bym żałowała do końca życia.

- Nie ma sprawy. Idę robić śniadanie. - powiedziała z uśmiechem i udała się do kuchni.

Jak mogłam się tak nawalić? Kretynka. Nie miałam siły podnieść się z kanapy, a zapachy z kuchni sprawiły tylko, że nudności wróciły. Przewróciłam się na bok i poczułam się trochę lepiej. Już nigdy więcej się tak nie upiję.

- Kochanie, nie mówiłaś, że mamy żywego trupa na kanapie. - odezwał się Diablo gdzieś zza moich pleców.

- Ale śmieszne... - zaskrzeczałam.

Diablo wybuchnął śmiechem. Po co ja się wczoraj tak darłam? No i po co piłam? Chcę mój głos z powrotem.

- Co z twoim głosem? - zapytał nadal się śmiejąc.

- Jakbyś się zastanawiał jaki głos mają żywe trupy, to właśnie taki.

- Pasuje ci.

W mgnieniu oka odwróciłam się w jego stronę i rzuciłam w niego poduszką. Natychmiast tego pożałowałam. Miałam wrażenie, że zaraz zwymiotuję. Wróciłam do poprzedniej pozycji i mój żołądek zaczął się uspokajać. Ku mojemu zaskoczeniu Diablo nie odrzucił poduszki, tylko delikatnie włożył mi ją pod głowę.

- Miałaś spotkanie z klamką? - zaśmiał się.

- Nie. Z twoją żoną.

- Z moją żoną?

- Czy wszyscy już zapomnieli, że skończyłam jedną z najlepszych szkół w tej części galaktyki? I dalszym ciągu umiem walczyć? - usłyszałam Toby.

Obróciłam się, żeby na nią spojrzeć. Wyglądała na co najmniej poirytowaną. Diablo podszedł do niej, ujął jej twarz w swoje dłonie przybliżając swoją do jej.

- Z wyróżnieniem. Ja pamiętam, kochanie. - powiedział z dumą i pocałował ją.

- Idźcie okazywać sobie miłość gdzie indziej, bo zaraz się porzygam. - zaskrzeczałam i ponownie wróciłam do "bezpiecznej" pozycji.

W odpowiedzi usłyszałam tylko śmiech i odgłos kolejnych pocałunków. Westchnęłam. Kiedy ja będę mieć takie życie? Pewnie nigdy. Toby zrobiła przepyszną jajecznicę, którą dostałam na tacy pod sam nos, żebym nie musiała wstawać. Kochana. Czym sobie zasłużyłam na taką przyjaciółkę? Zjadłam wszystko, choć myślałam, że nie dam rady przez powracające nudności. Dostałam do wypicia elektrolity, a potem wodę. Dużo wody. Ciągle chciało mi się pić. Przed obiadem dostałam więcej poduszek, żebym mogła się ułożyć w pozycji półleżącej, a kawałek ode mnie usiadła Toby razem z Diablo. Ich kanapa była ogromna i zmieściłoby się jeszcze kilka osób oprócz nas. Mimo, że jedna część była rozłożona. Oglądaliśmy jakieś bzdury w telewizji. Diablo obejmował Toby, a ja w dalszym ciągu umierałam. Nie zanotowałam nawet, w którym momencie zniknął Diablo i przyniósł mi jakąś kleistą mieszankę w szklance.

- Co to jest? - zapytałam ze wstrętem.

- Na kaca. Wypij wszystko. - odparł Diablo stojąc za mną.

Czemu jeszcze nie usiadł koło Toby? Chwilę później dostałam swoją odpowiedź. Kiedy wzięłam łyk tego świństwa, chciałam to od razu zwrócić razem z jajecznicą, ale Diablo zatkał mi usta dłonią. Z zaskoczenia od razu połknęłam i nagle ohydny smak zmienił się w owocowo słodki.

- Na początku jest niedobre, ale jak szybko połkniesz to nawet nie poczujesz. - powiedział zabierając dłoń i usiadł obok swojej żony ponownie ją obejmując.

- To ci pomoże, Tina. Wierz mi, próbowałam na sobie. - uśmiechnęła się Toby.

Jeśli mam po tym chociaż trochę mniej umierać, to warto to świństwo wypić. Za radą Diablo szybko brałam łyk za łykiem, aż opróżniłam szklankę. Opadłam na poduszki i czekałam na efekty. Nudności zniknęły jak ręką odjął, zawroty głowy też. Został jeszcze ból głowy, ale o wiele mniejszy.

- Czemu nie znałam wcześniej takiego specyfiku? - zapytałam patrząc na Diablo.

- Super tajny przepis. - odparł puszczając do mnie oczko.

- Niech zgadnę. Testowałeś na sobie?

- Nie. Ja nie piję alkoholu.

- W ogóle? - zdziwiłam się.

- W ogóle. Muszę się kontrolować. I bez alkoholu jest to wystarczająco trudne.

Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Przypomniało mi się, że kiedyś Oscar mi mówił, że Diablo ciągle musi walczyć ze samym sobą. Nigdy o tym nie myślałam, aż do dziś. Nie mogłam sobie wyobrazić jak to jest być zmuszonym kontrolować każdą komórkę swojego ciała i każdą emocję. Przez cały czas. Na zewnątrz wcale nie widać, żeby Diablo się z czymś zmagał. Wygląda normalnie. Oscar mówił mi też, że przy Toby jest spokojniejszy, więc może łatwiej jest mu się kontrolować, kiedy jest tak blisko niej. Resztę dnia spędziliśmy przed telewizorem z przerwą na obiad. Pod wieczór Diablo poszedł do pracy, a ja wróciłam do domu. Przez następne kilka dni bardzo starałam się, żeby nie myśleć o K. Treningi z Diablo i jego żołnierzami skutecznie zajmowały moje myśli. Przestałam skrzeczeć, z czego cieszyłam się najbardziej, bo Diablo w końcu przestał się ze mnie śmiać. Właśnie leciałam na trening. Dzisiaj mieliśmy walczyć w powietrzu i już nie mogłam się doczekać. Na miejscu moim partnerem do ćwiczeń został Aaron. Kilka razy próbował się ze mną umówić, ale bez skutku. Wzbiliśmy się w powietrze i zaczęliśmy walczyć. Odlatywaliśmy i dolatywaliśmy do siebie praktycznie cały czas. Walka była wyrównana, ale ja cały czas szukałam jego słabego punktu. Nie mogłam pozwolić mu wygrać. Musiałam być lepsza. Nie zauważyłam, kiedy zniżyliśmy wysokość. Aaron rzucił się na mnie i zaczęliśmy spadać siłując się ze sobą cały czas. Spadaliśmy pod kątem, aż w końcu walnęliśmy w ziemię, po której turlaliśmy się jeszcze kilka metrów. Nasze ciała jakby się zakleszczyły. Nie mogłam się uwolnić, ale nie miałam też możliwości zadania ciosu. W końcu przestaliśmy się turlać i w ostateczności wylądowałam przygnieciona ciałem Aarona do podłoża. Przygniatał mnie jak K, wtedy na tej asteroidzie... Poczułam ukłucie w sercu i cały wysiłek poszedł na nic. Ból wrócił i przytłoczył mnie na kilka chwil.

- Wygrałem. - powiedział Aaron przywracając mnie do rzeczywistości.

- To jeszcze nie koniec. - warknęłam i spróbowałam go zrzucić z siebie.

Kiedy już myślałam, że się udało, poczułam jego dłoń na pośladku.

- Zabieraj tą rękę zanim ci ją wyrwę ze stawu. - wysyczałam.

- Przestań się w końcu opierać i umów się ze mną. Czemu jesteś taka uparta? - przybliżył swoją twarz do mojej. - A może muszę cię przekonać?

Moje serce przyspieszyło, kiedy jego druga dłoń znalazła się na moim udzie i zaczęła wędrować w górę, aż zacisnęła się na mojej piersi. Zamarłam. Wspomnienia z więzienia uderzyły z taką siłą, że nie byłam w stanie się ruszyć. Nie podobało mi się to. Musiałam się wziąć w garść i się uwolnić spod jego ciała, jego dotyku.

- Zabieraj. Te. Obleśne. Łapy. - wycedziłam przez zęby próbując się wyrwać.

- Nie udawaj, że ci się nie podoba. - wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Zabiję go. Walnęłam go czołem w nos z taką siłą, że usłyszałam chrupnięcie. Zaskoczony złapał się za nos, a raczej to, co z niego zostało. To była moja szansa. Przewróciłam go na plecy, po czym kopnęłam w krocze. Zaklął i w mgnieniu oka usiadł wbijając we mnie wzrok. Odsunęłam się od niego, kiedy sięgnął ręką w moją stronę.

- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęłam i zerwałam się na równe nogi gotowa do walki.

Aaron wstał i mimo lejącej się z nosa krwi, przygotowywał się do walki. Kiedy już miałam się na niego rzucić, między nami pojawił się Diablo.

- Co tu się, kurwa, dzieje? - warknął.

- Złamała mi nos i zmiażdżyła jaja. - powiedział szybko Aaron.

- Obmacywał mnie!

W oczach Diablo pojawiło się coś mrocznego, kiedy na mnie patrzył i natychmiast odwrócił się do Aarona.

- To prawda? - syknął.

- Przez przypadek! - krzyknął przerażony.

- Przez przypadek?! Ja ci zaraz pokażę jak przez przypadek można... Puść mnie do niego, Diablo! Zabiję tego gnoja!

Zanim zdążyłam przedostać się przez Diablo, ten przywalił Aaronowi łamiąc mu szczękę. Thanagarianin upadł na ziemię jęcząc z bólu.

- Złamałeś zasady. Wylatujesz. Jeśli jeszcze raz cię zobaczę, to już cię nie poskładają. - warknął Diablo.

Złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć gdzieś na bok zostawiając Aarona samemu sobie.

- Nie dotykaj mnie! - krzyknęłam spanikowana wyrywając rękę.

Diablo zatrzymał się i spojrzał na mnie zaskoczony. Serce waliło mi jak oszalałe. Nie mam pojęcia dlaczego, przecież to Diablo. Nie skrzywdziłby mnie. Wspomnienia z więzienia przesłoniły mi racjonalne myślenie.

- Spokojnie. Nie dotknę cię. - powiedział łagodnie podnosząc obie ręce do góry. - Nic ci nie zrobię.

Zacisnęłam dłonie w pięści i spuściłam głowę próbując ukryć łzy cisnące się do oczu.

- Wiem. Ja tylko...

- To przez więzienie? - zapytał, a ja kiwnęłam głową. - Chodź, odprowadzę cię do domu.

Ruszyliśmy przed siebie w ciszy.

- Zawieszam twoje treningi. - powiedział nagle Diablo.

- Co? - spojrzałam na niego zaskoczona. - Dlaczego?

- Idź na terapię i uporaj się z tym. Jeśli tego nie zrobisz, to nie będziesz już z nami trenować.

- Ale Diablo...

- Tina, nie kłóć się ze mną. Chyba widzisz, że potrzebujesz pomocy.

 

 

Obudził mnie telefon. Zaspany, nawet nie otwierając oczu sięgnąłem do szafki po nieznośnie wibrujące urządzenie.

- Halo?

- Hej, Josh. Obudziłam cię? - usłyszałem głos Iris.

W odpowiedzi wymruczałem coś, co powinno brzmieć jak potwierdzenie.

- Oj, ty mój śpioszku. Ile można spać? Wstawaj, za godzinę jestem u ciebie i tym razem to ja zabieram cię na randkę.

- Serio? - wydukałem jeszcze nie do końca kontaktując.

- Ubierz się ciepło. - powiedziała wesoło i się rozłączyła.

Odłożyłem telefon na prześcieradło i zasnąłem. Po chwili, a przynajmniej mnie wydawało się, że to była chwila, znowu obudził mnie telefon. Tym razem już otworzyłem oczy sięgając po telefon. Zamarłem widząc na ekranie napis "F". Chyba mam jakieś zwidy albo jeszcze nie do końca się obudziłem. Odebrałem z sercem chcącym wyrwać się z mojej piersi.

- Siema, K. Nie waż mi się mówić, że jeszcze śpisz. - usłyszałem głos F.

- Nie, nie śpię. - powiedziałem szybko siadając na łóżku.

- Za piętnaście minut jestem u ciebie. Szefostwo kazało mi zgarnąć cię po drodze. Masz być zwarty i gotowy. - rzuciła szybko i się rozłączyła.

Opadłem na poduszki i zamknąłem na chwilę oczy. Dosłownie na minutę, może dwie, a potem zerwałem się na równe nogi. Z piętnastu minut zostało mi trzynaście. Pobiegłem pod prysznic, potem na szybko się ubrałem, jakoś ogarnąłem włosy i wróciłem po telefon sprawdzić ile czasu mi zostało. Odblokowałem urządzenie chcąc sprawdzić jak dawno dzwoniła F, ale ku mojemu zdziwieniu w ostatnich połączeniach nie było nic takiego. Oślepłem już z tego wszystkiego czy co? Sprawdziłem drugi raz, a potem trzeci. Ostatnim połączeniem było to od Iris. Żadnego innego z nieznanego numeru. Same połączenia w ciągu ostatnich kilku dni były od lub do Iris. Usiadłem na łóżku zdezorientowany. Co się właściwie stało? Przecież dzwoniła do mnie F, więc zebrałem się tak szybko jak nigdy i teraz siedziałem w kombinezonie i masce MAO gapiąc się w telefon. No bez jaj... To mi się przyśniło? Innego wytłumaczenia nie było. Tylko czemu upierdzieliło mi się, że to zdarzyło się naprawdę? Poczułem rozczarowanie i złość na samego siebie. Mimo ostatniej kłótni między nami, chciałem ją zobaczyć i moja podświadomość dobrze o tym wiedziała. W końcu ogarnąłem która jest godzina i zerwałem się na równe nogi. Za dziesięć minut będzie tu Iris. Musiałem się przebrać. Ledwo zdążyłem założyć spodnie i koszulkę, usłyszałem pukanie do drzwi.

- Niech zgadnę. Dopiero wstałeś? - Iris skrzyżowała ręce na piersi.

- Yyy... Właściwie to... - zacząłem drapiąc się w tył głowy.

Iris westchnęła i uśmiechnęła się poprawiając okulary, po czym weszła do środka.

- Tak, tak, wiem. Nie zjadłeś jeszcze śniadania i nie możesz znaleźć ciepłych ubrań. - zaśmiała się wspinając na palce i pocałowała mnie w policzek.

W sumie to nie to chciałem powiedzieć, ale Iris miała rację. Nie byłem pewny nawet czy mam jakieś cieplejsze ubrania.

- Przyniosłam ci śniadanie, więc zostaje kwestia ciuchów. - powiedziała stawiając papierową torbę na blacie w kuchni.

- Przyniosłaś mi śniadanie? - zapytałem zaskoczony. - A gdzie twoje ciepłe ciuchy?

- Nawet sama zrobiłam. - odpowiedziała z uśmiechem. - A ciuchy zostawiłam w statku, przecież bym się ugotowała tutaj.

- Nie musiałaś.

- Ale chciałam. Siadaj i jedz, jeszcze ciepłe.

- Dzięki, ale serio nie musiałaś. - usiadłem przy stole, a Iris postawiła przede mną talerz z górą naleśników z przeróżnymi owocami.

Usiadła na przeciwko mnie i zaczęła opowiadać jakieś pierdoły, a ja zajadałem się pysznymi naleśnikami. Nagle rozległo się pukanie do drzwi, więc z niechęcią wstałem od jedzenia i otworzyłem.

- Siema, stary. - powiedział Shaun.

- No siema. To nie najlepszy moment, nie jestem sam, a poza tym zaraz wychodzimy. - odpowiedziałem.

- Nie sam? - zaciekawił się spoglądając przez moje ramię na Iris. - No stary, widzę, że w końcu dałeś sobie spokój z F. Cieszę się. W takim razie nie przeszkadzam.

Poklepał mnie po ramieniu i poszedł. Dałem sobie spokój z F? Na obecną chwilę, można tak powiedzieć. Ale czy wytrzymam na dłuższą metę? Jakoś nie byłem przekonany. Kiedy zobaczyłem Iris wtedy na misji, poczułem coś dziwnego. Jakbym tęsknił za nią od dawna, jakbym coś do niej czuł. Zdjąłem na chwilę maskę, żeby jej pokazać, że to ja. Nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak się ucieszył na mój widok. I jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy się całować. Po wszystkich przejściach z F, Iris była dla mnie ukojeniem. Zaczęliśmy się spotykać. Chodziliśmy na randki jak nastolatki, jakbyśmy się dopiero poznali. Na początku w ogóle nie myślałem o F. Całą swoją uwagę poświęcałem kotce. Sprawiało mi przyjemność przebywanie z nią. Była taka miła, delikatna, wrażliwa i troskliwa. Nie było żadnego gryzienia, drapania ani bicia. Była zupełnie inna niż F i chyba tego potrzebowałem. Po śniadaniu udało mi się znaleźć ciepłe ciuchy i wyruszyliśmy w drogę. Jak się okazało polecieliśmy na Ziemię tam, gdzie panowała aktualnie zima. Czekało tam na nas ogromne lodowisko z mnóstwem ludzi.

- Łyżwy? - zapytałem zaskoczony.

- Tak! Jeździłeś kiedyś?

- Ta, może z dziesięć lat temu.

- To może się nie połamiesz. - zaśmiała się i pociągnęła mnie w stronę lodowiska.

Wypożyczyliśmy łyżwy i zdziwiłem się, kiedy bez problemu znalazłem się na lodzie i zacząłem jeździć jakbym robił to codziennie. Nie wywaliłem się ani razu. Iris oczywiście też nie. Jeździła jakby urodziła się w łyżwach. Robiliśmy krótkie przerwy na gorącą czekoladę i przekąski. Było fajnie, dopóki w mojej głowie nie zaczęły pojawiać się myśli, których nie powinno tam być. Łapałem się na tym, że zastanawiałem się, czy F potrafi jeździć na łyżwach i czy robiłaby to z taką gracją jak Iris. Czy jeździłaby ze mną trzymając się na ręce i zatrzymywała na chwilę, by dać mi buziaka. Niedobrze, nie powinienem myśleć o F, kiedy jestem z Iris. Co jest ze mną nie tak? Dopóki mi się nie przyśniła, było wszystko w porządku. Tak mi się przynajmniej wydawało. Kilka dni później wezwali mnie. Cały czas zastanawiałem się jak to będzie. Nie widzieliśmy się od czasu tamtej kłótni, byłem ciekawy czy będziemy mogli normalnie porozmawiać. Jak zwykle czekałem na nią pod szefostwem, żeby razem z nią wejść do środka po wytyczne misji. Nie spodziewałem się, że kiedy ją zobaczę, moje serce oszaleje. Przywitaliśmy się, ale nie przybiliśmy piątki. To jednak coś znaczyło. F prawie na mnie nie patrzyła. Lecąc na miejsce, panowała niezręczna cisza. Zerkałem na nią co jakiś czas, ale albo na mnie nie patrzyła, albo szybko odwracała wzrok jak tylko nasze spojrzenia się spotkały.

- Wszystko w porządku, F? - zapytałem.

- W jak najlepszym. - odparła patrząc gdzieś w przestrzeń kosmiczną.

- To czemu nie chcesz spojrzeć mi w oczy?

- Po co? Nie jesteś pępkiem świata, K, żeby wszyscy na ciebie patrzyli.

Zacisnąłem mocniej dłonie na sterach. Przecież nie o to mi chodziło i dobrze o tym wiedziała. Znowu się ze mną droczy. Znowu podnosi mi ciśnienie i zaraz pewnie dojdzie do kłótni. A wcale nie chciałem się kłócić. Odpuściłem i resztę lotu panowała cisza. Gdy wylądowaliśmy, powiedziałem:

- Pogadajmy, F.

- Nie mamy o czym. - odpowiedziała szybko, za szybko.

- Myślę, że jednak mamy. - ciągnąłem.

- A ja myślę, że jednak nie. Na ostatniej misji wyraziłeś się jasno. - odparła dalej na mnie nie patrząc i ruszyła w stronę wyjścia.

- Zaczekaj.

Dogoniłem ją, złapałem za przedramię i przyciągnąłem do siebie. W końcu na mnie spojrzała, ale nie takiego wzroku się spodziewałem. W jej oczach widziałem strach i narastającą panikę. To do niej zupełnie nie pasowało. Co się stało?

- Nie dotykaj mnie! - wrzasnęła i wyrwała mi się.

- F... - zacząłem, ale ona szybko odwróciła się i wybiegła ze statku.

Wybiegłem za nią. Stała niedaleko z zaciśniętymi dłońmi w pięści i spuszczoną głową. Powoli do niej podszedłem.

- Co się stało, F? - zapytałem.

- Nic.

- To nie było nic.

- Po prostu mnie nie dotykaj! - krzyknęła i ruszyła przed siebie.

Coś było nie tak i zaczynałem się niepokoić. Ruszyłem za nią, ale nie mogłem jej dogonić. Nie pozwalała mi się zbliżyć do siebie na mniej niż kilka kroków. Musiałem z niej wyciągnąć o co chodzi, ale jak to miałem zrobić skoro ciągle ucieka? Najlepszym rozwiązaniem byłoby przyparcie jej do ściany, żeby nie mogła uciec, ale bałem się, że znowu zobaczę ten wzrok. Nie chciałem, żeby się bała. Nie chciałem jej takiej oglądać, bo to do niej nie podobne. Szedłem za nią w milczeniu uważnie ją obserwując. Prawie zapomniałem jakie ma perfekcyjne pośladki. I nogi, i plecy, i talię. Chciałbym ją tak złapać i... Do cholery, o czym ja myślę? Muszę skupić się na misji i na tym, żeby wyciągnąć z niej, co się stało. F nagle się zatrzymała i prawie na nią wpadłem. Spojrzałem przed siebie i zamurowało mnie. Przed nami znajdowało się obozowisko armii. Wszędzie pełno żołnierzy. Déjà pieprzone vu. I jeszcze pewnie zaraz zobaczę pieprzonego generała Delgallo, bo nie miałem wątpliwości, że to thanagariańska armia. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, F ruszyła przed siebie. Wchodzenie w sam środek obozowiska to nie był najlepszy pomysł. Dogoniłem ją i już miałem zatrzymać, kiedy przed nami pojawili się żołnierze zagradzając nam drogę. Tym razem generał zaszczycił nas swoją obecnością od razu. Stanął przed swoimi żołnierzami i westchnął.

- Znowu? - zapytał. - Czy MAO ma aż tak beznadziejne sieci informacyjne?

- A może to wy się wpieprzacie nam w paradę? - odezwałem się.

- Jesteśmy tu od kilku dni. - odpowiedział patrząc na mnie z politowaniem. - Wracajcie.

Zacisnąłem dłonie w pięści. Nikt nie będzie tak na mnie patrzył. Nie jestem jakąś pieprzoną, niższą formą życia.

- Zostaję. Chcę do was dołączyć. - powiedziała F.

- Co? - Diablo spojrzał na nią równie zaskoczony jak ja.

- F, co ty gadasz? - zapytałem.

- Chcę walczyć z wami. Jestem Thanagarianką. - uparcie patrzyła na generała.

- Wykluczone. Pracujesz dla MAO, a nie dla mnie. - odpowiedział.

- Ale Diablo...

- Przestań się wygłupiać, T... - w ostatniej chwili ugryzł się w język zanim powiedział jej imię. - Nie należysz do armii. - warknął. - Zabierz ją stąd, samobójco.

- Nie jestem żadnym, pieprzonym samobójcą! - wysyczałem. - Chodź, F. Nic tu po nas.

Złapałem ją za ramię i powtórzyła się sytuacja ze statku. Znowu tak na mnie spojrzała i znowu wrzasnęła spanikowana, żebym jej nie dotykał wyrywając się. Diablo zmarszczył brwi.

- Nie poszłaś na terapię. - powiedział takim tonem, że zamarłem.

W jego głosie było coś mrocznego, ale jednocześnie coś jak groźba albo ostrzeżenie. I o jakiej terapii mówił?

- Ale Diablo...

- Nie chcę tego słuchać! Powiedziałem ci już ostatnio. Idź na terapię albo nie wracasz do treningów.

F już otwierała usta żeby coś powiedzieć, ale generał w mgnieniu oka dostał do ręki broń od któregoś z żołnierzy i wymierzył w nią. Co tu się wyprawia? Zamierza do niej strzelić? F też nie mogła uwierzyć.

- Diablo, co ty...

- Zamknij się. Zabierajcie się stąd i idź wreszcie na terapię.

- Przecież nie strzelisz... - zaczęła.

Nie skończyła, bo Diablo nacisnął spust. Strzelił trzy razy. Skrzydła F natychmiast się pojawiły zasłaniając ją jak tarcza. Tylko, że tym razem nie lśniły na zielono i nie odbiły pocisków. Wbiły się w lewe skrzydło i F wrzasnęła z bólu.

- Pojebało cię?! - krzyknąłem. - Strzeliłeś do niej?!

- Uspokój się, samobójco. Zabierz ją stąd i wyjmij jej te pociski zanim zacznie się regeneracja, bo zostaną tam na zawsze.

- Że co?

- Radzę ci się pospieszyć. - powiedział po czym odwrócił się do nas plecami i odszedł razem z żołnierzami.

F stała trzymając się za lewe ramię, skrzydła opuszczone po jej bokach częściowo leżały na ziemi. Była w szoku. Sama nie wierzyła, że ją postrzelił. I czemu jej skrzydła nie odbiły pocisków jak poprzednim razem?

- Chodźmy. - powiedziałem i chciałem jej pomóc, ale odsunęła się.

- Mogę sama iść. Mam postrzelone skrzydło, a nie nogi. - warknęła.

Ruszyliśmy w drogę powrotną do statku. Kiedy szła, jej skrzydła włóczyły się po ziemi. Pewnie nie mogła ich schować, bo w jednym z nich tkwiły pociski.

- O jakiej terapii mówił generał? - zapytałem.

Nie odpowiedziała. Dalej trzymała się za lewe ramię. Zacząłem się zastanawiać od kiedy F nie da się dotknąć i co to ma wspólnego z terapią. W sumie nie dała mi się dotknąć po procesie. W więzieniu. Olśniło mnie.

- To ma związek z więzieniem? - spytałem.

Znowu nie odpowiedziała. Nawet na mnie nie spojrzała.

- F! Rozmawiaj ze mną, do cholery. Martwię się o ciebie.

Spojrzała na mnie i zagryzając dolną wargę z powrotem spuściła głowę. Czyli chodzi o więzienie.

- Co oni ci tam zrobili? Czy oni cię... - nie chciało mi to przejść przez gardło.

- Próbowali. - odezwała się w końcu, a ja zacisnąłem dłonie w pięści. - Ale nie bój się. Zabiłam ich. Dostało mi się od strażników. Niektórzy z nich tego pożałowali, więc znowu mi się dostało.

- F... - nie wiedziałem, co powiedzieć.

W milczeniu dotarliśmy do statku i weszliśmy na pokład. Znalazłem apteczkę i kucnąłem przy F, która siedziała na podłodze. Obejrzałem postrzelone skrzydło i zlokalizowałem pociski. Tylko jak je mam wyjąć? Kiedy grzebałem w apteczkę w poszukiwaniu jakiegoś narzędzia nadającego się do wyjęcia pocisków, F się odezwała tak cicho, że prawie nie usłyszałem:

- Nie chciałam, żebyś wiedział.

- Dlaczego? - zapytałem z walącym sercem.

- Nie musiałeś tego wiedzieć.

Siedziała do mnie prawie plecami, więc nie widziałem jej twarzy. Jak to nie musiałem? Oczywiście, że musiałem. Szkoda, że już nie żyją, bo sam bym się nimi zajął. W końcu znalazłem coś jakby pęsetę. Zdjąłem rękawiczki od kombinezonu i założyłem te jednorazowe. Odsunąłem delikatnie kruczoczarne pióra jedną dłonią, a w drugiej trzymałem pęsetę. Nigdy czegoś takiego nie robiłem na żadnej części ciała, a co dopiero na skrzydle. Dłonie mi drżały. Będzie ją bolało? Idiota. Pewnie już ją boli jak cholera, więc czy zrobi jej to różnicę podczas wyciągania? Złapałem jeden z pocisków i spróbowałem wyciągnąć. Było to trudniejsze niż sądziłem, bo rana zaczynała się zabliźniać. To o to chodziło Diablo, kiedy mówił żeby się pospieszyć. Upewniłem się, że mocno trzymam pocisk i szarpnąłem wyciągając go na siłę. F wrzasnęła z bólu.

- Przepraszam. Teraz będę delikatniejszy. - powiedziałem szybko.

Serce waliło mi jak oszalałe. Nie chciałem, żeby przeze mnie jeszcze bardziej ją bolało.

- Nie. Zrób tak samo z pozostałymi. - powiedziała F.

Spojrzałem na nią zaskoczony, ale nie odwróciła głowy w moją stronę. Chwyciłem drugi pocisk i jednym ruchem wyrwałem go ze skrzydła. Tym razem nie było wrzasku. Musiała mocno zacisnąć szczęki. Zauważyłem, że dłonie ma zaciśnięte w pięści. Tak samo mocno. Dobra, został ostatni. Myślałem, że pójdzie tak szybko jak z poprzednimi, ale myliłem się. Nie chciał wyjść. Rana zabliźniła się bardziej niż pozostałe i skutecznie utrudniała wyjęcie pocisku. Spróbowałem jeszcze raz. Nic z tego. Zaczynałem powoli panikować. Co się stanie jak całkowicie się zabliźni? Będzie ją bolało do końca życia, bo pocisk utknął w skrzydle? K, weź się w garść. Przecież nie pozwolę, żeby cierpiała przez resztę życia, bo jestem cipa i nie mogę wyjąć ostatniego pocisku. Dłonie mi się tak trzęsły, że nie mogłem złapać pocisku. Zamknąłem na chwilę oczy i wziąłem kilka głębokich wdechów. Musiałem się uspokoić. Kiedy otworzyłem oczy, udało mi się w końcu chwycić pocisk. Zacząłem ciągnąć z całej siły. Dziadostwo nie chciało wyjść. Mięśnie F tak się napięły, również na skrzydłach, że jeszcze bardziej utrudniło mi to zadanie.

- Nie napinaj się tak, F. - powiedziałem.

- Łatwo ci mówić. - wycedziła przez zaciśnięte zęby.

- Spróbuj. Dosłownie na chwilę.

Trzymałem mocno pocisk i kiedy F rozluźniła mięśnie na dwie sekundy, udało się. Wyrwałem pocisk, ale powiększyłem przy tym ranę. Coś za coś. Teraz musiałem zdezynfekować rany. Nie wiedziałem jak mam zrobić opatrunek. Poza tym wydawało mi się, że rany zabliźniają się na moich oczach. Stwierdziłem, że żaden opatrunek nie jest potrzebny. Zdjąłem rękawiczki i już miałem wstać, ale nie zrobiłem tego. Patrzyłem na jej skrzydło, lśniące kruczoczarne pióra i zapragnąłem ich dotknąć. Ostrożnie sięgnąłem dłonią i delikatnie dotknąłem piór. Uczucie jakie temu towarzyszyło było nie do opisania. F odwróciła głowę w moją stronę i nasze spojrzenia się spotkały. Nagle cała ta sytuacja nabrała takiej intymności, jak żadna inna. A przecież widzieliśmy siebie nago, uprawialiśmy seks, ale to było nic w porównaniu z tym uczuciem. Poczułem, że jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek. Jakby wszystkie bariery między nami zniknęły. Wszystkie kłótnie poszły w niepamięć. Byliśmy tylko my i nasze uczucia. Jakbym wyciągnął do niej moje serce i duszę oddając się jej całkowicie. Chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem za bardzo co. Poczułem ból w okolicy łopatek. Ten ból, który pojawia się od czasu do czasu, zawsze w tym samym miejscu, od kiedy dotknął mnie strażnik F. Shaun kilka razy już robił mi masaż pleców, ale nie zawsze to pomagało.

- Skończyłeś? - zapytała F.

- Yy... Tak... Tak, skończyłem. - odpowiedziałem dziwnie zmieszany i zabrałem dłoń.

Jej skrzydła niemal natychmiast znikły. Kiedy odwracała głowę, wydawało mi się, że widziałem w jej oczach łzy.

- Dzięki. - rzuciła wstając.

Podeszła do swojego fotela i usiadła. Posprzątałem, odłożyłem apteczkę na miejsce i usiadłem na sterami. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu. Nawet jeśli chciałem coś powiedzieć, to nie wiedziałem za bardzo co i z powrotem zamykałem usta. Wylądowaliśmy w doku kwatery głównej i poszliśmy złożyć raport. Kiedy wracaliśmy z powrotem do doku, postanowiłem, że nie pozwolę jej odlecieć bez słowa. Wyszliśmy z budynku i już miałem złapać ją za rękę, kiedy ktoś rzucił mi się na szyję i pocałował mnie. Iris. Co ona tu robiła? Z dziwną niechęcią oddałem pocałunek obejmując ją, żeby odsunąć od siebie.

- Co tu robisz? - zapytałem uwalniając się z jej uścisku.

- Składałam jakieś dodatkowe wyjaśnienia i stwierdziłam, że poczekam na ciebie. - odpowiedziała z uśmiechem.

Odwróciłem głowę w stronę F, ale ona już ruszyła dalej. Zauważyłem bliźniaków zbliżających się do niej.

- Siema, F. - zawołał Shane.

- Spierdalaj. - warknęła F i przeszła obok niego nie zaszczycając go nawet spojrzeniem.

Shane spojrzał na brata, a potem na mnie.

- Co jej zrobiłeś? - zapytał podchodząc do mnie.

- Ja? Czemu zaraz ja? - oburzyłem się.

- Bo właśnie wróciliście z misji.

- A może dalej jest zła za to, że ją pocałowałeś na tej imprezie służbowej? - odparowałem.

Shane się zmieszał. Nawet nie przyszło mu to do głowy.

- Nie przejmuj się, Shane. Ona jest psychiczna. - usłyszałem znajomy, wkurwiający głos.

- Sam jesteś psychiczny, Vincent. - warknąłem. - Chodź, Iris.

Złapałem ją za rękę i pociągnąłem za sobą. Nie miałem zamiaru przebywać w towarzystwie tego śmiecia. Mogłoby się to źle skończyć dla nas obu.

 

 

Gdy tylko weszłam na pokład swojego statku, moja maska złości przepadła. Nie mogłam już dłużej udawać. Rozpłakałam się jak dziecko. Ledwo usiadłam za sterami i włączyłam autopilota. Nie byłam w stanie prowadzić. Za dużo się wydarzyło. Pozwoliłam mu dotknąć skrzydła. Nie powinnam była tego robić. Kiedy wyciągał pociski, nie było problemu, bo miał rękawiczki. Ale kiedy je zdjął i dotknął moich piór... Thanagarianie nie pozwalają nikomu dotykać swoich skrzydeł. Jest to bardzo intymna sytuacja. Zrobiłam błąd. Wyciągnęłam do niego moje serce, moją duszę, całą siebie pokazując mu, że należę do niego. Bo to właśnie oznaczała ta sytuacja. Wydawało mi się przez chwilę, że on zrobił to samo. A ja głupia uwierzyłam. Wierzyłam, że wtedy oddał mi siebie, dopóki ten koci szlauf nie rzucił się na niego i go nie pocałował. A on... Oddał pocałunek. Oczywiście, że tak. A to oznaczało, że się spotykają. Dopóki nie zobaczyłam na własne oczy, gdzieś bardzo głęboko miałam nadzieję, że może jednak nie. Że to, co się stało wtedy na misji nie miało znaczenia. I tak oto moja głupia nadzieja pękła jak mydlana bańka. Kiedy dotarłam na Thanagar, nie chciałam wracać do domu. Plątałam się po ulicach, aż w końcu nie wiem jak i kiedy, znalazłam się przed drzwiami do apartamentu mojego brata. Zapukałam. Odpowiedziała mi cisza, więc zapukałam drugi raz. Znowu cisza. Już się odwróciłam i zamierzałam wracać, kiedy usłyszałam jak drzwi się otworzyły.

- Tina? - zapytał Ryan.

Odwróciłam się do niego zdejmując maskę.

- Miałeś rację. Ludziom nie można ufać... Jeśli chodzi o uczucia...

Łzy spłynęły mi po policzkach, kiedy podeszłam do niego. Objął mnie ramieniem i weszliśmy do środka. Chwilę później siedzieliśmy już na kanapie zajadając się lodami. Ryan słuchał w milczeniu mojej opowieści o K. Oczywiście pominęłam pewne szczegóły. Kiedy skończyłam, westchnął tylko.

- Nie powiem "a nie mówiłem", bo to i tak nic nie da. Wiedziałem, że musisz się przekonać na własnej skórze.

Nie odpowiedziałam. Miał rację. Zawsze tak było. Nieważne ile razy mnie ostrzegał przed czymś, ja i tak musiałam spróbować. Ale gdy się sparzyłam, był przy mnie i pocieszał.

- Nie martw się. Poznasz jakiegoś Thanagarianina i...

- Za późno. - przerwałam mu. - Już za późno... Zakochałam się...

- Jesteś pewna? Może to tylko zauroczenie? Może...

- Pozwoliłam mu dotknąć skrzydła...

- Tina...

Przytulił mnie. Tak po prostu. Znowu się rozpłakałam wciskając do ust kolejną łyżkę lodów. Ryan milczał pozwalając mi się wypłakać, cały czas tuląc mnie do siebie. Cieszyłam się, że go mam. Nie chciałam znowu iść do Toby, ani nie chciałam też widzieć się z Diablo. Jeszcze mu się oberwie za to, że mnie postrzelił. Potrzebowałam mojego brata. W końcu przestałam płakać i uznałam, że czas podzielić się z nim czymś jeszcze.

- Muszę ci coś powiedzieć. - powiedziałam.

- Słucham.

Wzięłam głęboki wdech i opowiedziałam mu o więzieniu. Jeśli mamy już dzień szczerości, to na całego.

- No i zamierzam iść na terapię. - zakończyłam i czekałam na nieuniknione.

Czekałam aż wybuchnie złością, aż się na mnie wydrze i powyzywa jaką to mam niebezpieczną pracę i jaka jestem nieodpowiedzialna, ale nic takiego nie miało miejsca.

- Wiem. - powiedział tylko bez nuty złości w głosie.

- Co? Jak to wiesz? - spojrzałam na niego zdziwiona.

- Wiedziałem o więzieniu. Naprawdę myślisz, że coś takiego umknęłoby mojej uwadze? Jestem królem Thanagaru.

- Nie jesteś zły?

- Nie. Już nie. Ale byłem i to cholernie bardzo. - patrzył na mnie tak jak kiedyś tata. - Ale cieszę się, że sama mi to powiedziałaś. To znaczy, że robimy jakieś postępy. No i jestem dumny, że zauważyłaś, że potrzebujesz pomocy i pójdziesz na terapię. Już myślałem, że będę musiał cię tam zawlec siłą.

Cieszył się? I był dumny? Ze mnie? Nie mogłam uwierzyć. Wtuliłam się w niego i łzy napłynęły mi do oczu. O nie, nie będę znowu płakać.

- Jeśli chcesz, mogę iść tam z tobą. - powiedział.

- Dzięki, ale poradzę sobie sama. Jestem już duża.

- Dla mnie zawsze będziesz moją małą siostrzyczką.

Ryan zrobił nam gorącą czekoladę z piankami i bitą śmietaną. Skąd on wie, co działa na mnie najlepiej jak mam takiego doła? Najpierw lody, a teraz to. Może działa to tak samo na niego? Pomimo bólu w sercu, byłam szczęśliwa siedząc na kanapie z bratem i pijąc pyszny napój. Został mi tylko on. Nie mogę go zostawić tylko dlatego, że K nie czuje tego samego, co ja. Nie mogę samolubnie odejść z tego świata, bo życie z nieodwzajemnioną miłością dla Thanagarianina to nie życie. Jestem twarda. Dam radę. Następnego dnia rozpoczęłam terapię. Miałam silną motywację. Musiałam wrócić do treningów. Musiałam stać się jeszcze silniejsza zarówno fizycznie jak i psychicznie. Po kilku sesjach rzeczywiście poczułam się lepiej. Diablo po kontakcie z moim psychologiem pozwolił mi wrócić do treningów, więc codziennie trenowałam ciało i duszę. Starałam się być jak najbardziej zajęta w ciągu dnia, żeby wieczorem po prysznicu paść do łóżka i zasnąć bez zbędnych przemyśleń. Bez myśli o K. Ale nawet jeśli udawało mi się przez cały dzień o nim nie myśleć, to jak na złość nawiedzał mnie w snach.

 

 

Od kiedy dotknąłem skrzydła F, nie mogę wyrzucić jej z głowy. Nie żebym mógł to zrobić zanim to się stało, ale teraz myślałem o niej w najmniej odpowiednich chwilach. Ból w okolicy łopatek ustał dopiero po masażu. Shaun jak zwykle śmiał się, że muszę mu zacząć płacić, chociaż pieniędzy ode mnie nigdy nie chciał przyjąć. Oczywiście nie powiedziałem mu w jakim momencie pojawił się ból. Chciałem uniknąć kazania. Kiedy któregoś razu wracałem od niego, dostałem wezwanie. Jeszcze nigdy tak szybko nie wracałem do domu. Gdy tylko wpadłem do mieszkania, błyskawicznie się przebrałem, założyłem maskę i kilka minut później już byłem w drodze do MAO. Jak zwykle byłem pierwszy pod szefostwem. Oparłem się plecami o ścianę krzyżując ręce na piersi. Nie mogłem się doczekać, kiedy zobaczę F. Nie spodziewałem się, że zareaguje aż tak, gdy pojawiła się na korytarzu. Moje serce oszalało, zrobiło mi się gorąco i ciasno w spodniach. O nie, nie teraz. To najgorszy moment. Szła pewna siebie z głową podniesioną i tak na mnie patrzyła, że poczułem jak miękną mi kolana. Nie było śladu po tamtej przestraszonej F. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że po jej bokach idą bliźniacy. To nie będziemy sami na misji? Poczułem rozczarowanie. Gdy podeszli, przybiłem z F piątkę, co mnie zdziwiło, bo ostatnio tego nie robiliśmy. Weszliśmy po wytyczne misji. Naszym zadaniem było aresztowanie sporej grupy przestępców podczas jakiegoś festiwalu na Ziemi. Nie pamiętam gdzie dokładnie, bo akurat zerknąłem na F i wyłączyłem się na chwilę. Z resztą to mało ważne, mamy współrzędne w komputerze pokładowym. Wydawało mi się, że ominęło mnie coś jeszcze. Coś związanego z F i Shanem. Mieli jakieś specjalne zadanie? Cholera, muszę się skupić, bo jak tak dalej pójdzie zawalę misję. Mieliśmy lecieć nowymi dwuosobowymi statkami. Po aresztowaniu celów mieliśmy wezwać posiłki, żeby ich zabrali. W doku wsiedliśmy do statków. Były dużo mniejsze niż te, którymi zwykle latamy. Zajęliśmy miejsca, ja jak zwykle za sterami, F po mojej prawej. Zerkałem na nią pod czas lotu. Wyglądała jakby miała dobry humor, co było miłą odmianą.

- Jak tam, F? - zapytałem.

- Wyśmienicie. - odparła.

- Byłaś na terapii? - zaryzykowałem.

- Byłam. Nie widać? - znowu rzuciła jedno z tych spojrzeń.

- Nie no... Widać. Tylko się upewniam.

- Ojej, martwisz się o mnie? - zapytała z udawanym przejęciem. - Lepiej martw się o siebie, K. Dobrze ci radzę.

- A co to niby ma znaczyć?

- Domyśl się.

Zacisnąłem dłonie na sterach. Wraca stara, wredna F? Resztę podróży panowała cisza. Jeśli tak ma mi odpowiadać, to wole się w ogóle nie odzywać. Wylądowaliśmy pierwsi. Niedługo potem bliźniacy posadzili swój statek obok naszego. Czekaliśmy już na nich na płycie parkingowej.

- Musisz się tak popisywać, K? - zapytał Blane.

W końcu zacząłem ich odróżniać. Być może dlatego, że wygolili sobie z boku głów "B" i "S". A co jeśli zamienili się literkami dla beki? Z resztą nieważne. Bliźniak to bliźniak, bez znaczenia który. No chyba, że dotyka F, wtedy to już ma znaczenie.

- Słucham? - zapytałem.

- Nie umiesz latać zgodnie z przepisami? - zaśmiał się Blane.

- Nie wiem o co ci chodzi. Ja tak normalnie latam. - wzruszyłem ramionami.

- Racja. Według standardów K, to był normalny lot. - powiedziała F i uśmiechnęła się tak jak lubię.

- To nie chcę wiedzieć jak latasz jak ci się spieszy albo jesteś wkurwiony. - odezwał się Shane.

- Masz rację. Nie chcesz. - powiedziałem i przeszyłem go spojrzeniem.

- Dobra, zajmijmy się zadaniem. - zarządził Blane.

Cała nasza czwórka ruszyła w kierunku centrum miasta, gdzie znajdowało się serce festiwalu. F jak zwykle szła z przodu, a ja nie mogłem się skupić na niczym innym niż na jej pośladkach. Zanotowałem, że wokół nas gromadziło się coraz więcej ludzi. Albo to my wchodziliśmy w coraz większy tłum. Z wielkim trudem oderwałem wzrok od F i rozejrzałem się dookoła. Chyba byliśmy w samym centrum. Przed nami znajdowała się ogromna scena, na której tańczyło kilka poprzebieranych par. Zauważyłem, że połowa z widowni również była przebrana za przeróżne postacie z filmów, komiksów czy gier. Mignęło mi też kilka strojów z dawnych epok. Co to za festiwal? Najwięcej ludzi było oczywiście przy scenie, ale dalej, gdzie ludzi było trochę mniej, znajdowały się budki z przekąskami i chyba jakimiś pamiątkami. Zanim ogarnąłem to wszystko wzrokiem, F z Shanem zdążyli gdzieś zniknąć. Zostałem sam z Blanem. Widownia zaczęła się coś bardziej emocjonować i spojrzałem na scenę. Właśnie wyszła nowa para. Dziewczyna w czarnym, dopasowanym kostiumie z dekoltem zakończonym krótkimi spodenkami, pończochach, butach sięgających za kostkę, bordowym płaszczu i czarnej masce. Do tego kruczoczarne, krótkie włosy. Serce zaczęło mi mocniej bić. To F. Spojrzałem na Shane'a. Też miał na sobie kostium czyli jakąś białą koszulę i ciemne spodnie, płaszcz, kapelusz i maskę. Kolorystycznie dobrane do kostiumu F.

- Faza pierwsza rozpoczęta. - odezwał się Blane.

Ledwie go słyszałem, bo Shane z F zaczęli tańczyć. Boże, jak ona się rusza. Nie mogłem od niej oderwać wzroku. Tylko Shane mi przeszkadzał. Nagle zrzucili z siebie płaszcze i widownia zawiwatowała, bo teraz ich ciała dzieliło naprawdę niewiele przestrzeni. F wiła się w jego objęciach, a mnie chciał szlag trafić. Aż się we mnie gotowało. Zacisnąłem dłonie w pięści.

- Ale się rusza ta nasza F, co K? - odezwał się Blane.

- Nasza F? Nasza? - spojrzałem na niego wściekły. - F jest moja, rozumiesz? MOJA.

- Naprawdę? A gdzie to jest napisane? Przylepiłeś jej gdzieś karteczkę z napisem "Nie dotykać. Własność K"? Przystopuj z tą chorą zazdrością, bo coraz gorzej z tobą. Poza tym F nie jest rzeczą, żeby być twoją własnością. Ona nie należy do ciebie ani do nikogo innego. A ty przypadkiem nie masz dziewczyny?

- Iris nie jest moją dziewczyną. Tylko się spotykamy.

- Spotykacie się? To czego chcesz od F? Nie widziałeś jej miny jak całowałeś się z tą kotką, ale ja tak, zanim zdążyła założyć swoją maskę zimnej suki. Więc zostaw ją w spokoju. Skup się na misji.

Jaką F miała minę? Spojrzałem z powrotem na scenę. F wyrwała się Shane'owi, ale on ją złapał za rękę i przyciągnął do siebie. Noga F znalazła się w okolicy jego pasa, a jego dłoń na jej udzie. Kiedy odchylił ją do tyłu, ciało F wygięło się w łuk. Shane pochylił się do niej sunąc dłonią coraz wyżej po jej nodze. F oplotła go rękami wokół szyi i razem powoli wracali do pozycji pionowej. Ich twarze dzieliła coraz mniejsza przestrzeń, a jedna dłoń Shane'a dalej spoczywała na udzie F, za to druga na jej talii przyciskając ją do jego ciała. Widownia szalała z radości. Blane chwilowo odwrócił moją uwagę, ale teraz znowu poczułem ten ogień. Nie będzie jej dotykał na moich oczach. Ona jest moja. Jeśli zaraz nie zabierze tej łapy z jej uda, to go zabiję. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Nadal nie zabrał tej łapy. Dość tego. Zacząłem przedzierać się przez tłum ludzi. Przedostałem się do szatni i sam się przebrałem. Złapałem pierwsze co leżało na wierzchu, czyli płaszcz i kapelusz, i wybiegłem na scenę. Shane z F znowu zaczęli tańczyć, więc wykorzystałem moment, kiedy ją puścił i odepchnąłem go zajmując jego miejsce. F nie zauważyła, bo akurat robiła obrót. Złapałem ją za rękę i przyciągnąłem do siebie. Kiedy nasze ciała się zderzyły moje serce i członek oszalały. Noga F jakby automatycznie znalazła się w okolicy mojego pasa, a moja dłoń na jej udzie. Widzisz, Shane? Ona jest moja. MOJA. Nasze twarze dzieliły centymetry i nasze spojrzenia w końcu się spotkały. F dopiero teraz zrozumiała, że to ja. Zerknąłem na jej usta, a potem znowu w jej oczy. Nie mogłem się powstrzymać i pocałowałem ją namiętnie. Oddała pocałunek. Słyszałem jak widownia krzyczy i wiwatuje. Chyba im się podobało. Nagle F się ode mnie oderwała i dostałem z liścia. Wyrwała się z moich objęć i uciekła do szatni.

- Co ty odwalasz?! - warknął Shane i pobiegł za nią.

Stałem przez chwilę oszołomiony, po czym pobiegłem za nimi. Przed budynkiem Shane walczył z jakimiś typami. Nigdzie nie widziałem F. Wpadłem między nich i znokautowałem jednego po drugim. Po chwili wszyscy napastnicy leżeli już nieprzytomni na ziemi. Shane stał do mnie tyłem.

- W porządku, Shane? - zapytałem.

Odwrócił się do mnie cały blady na twarzy. Spojrzałem na jego brzuch, z którego wystawał metalowy pręt. Koszula w jego okolicy zdążyła już przesiąknąć krwią.

- K, kretynie! Nie zdjąłeś odznaki z paska! Wszyscy widzieli, że jesteś z MAO! Wydałeś nas! - pojawił się Blane. - Rany boskie, Shane! Trzymaj się, chłopie!

Podbiegł do niego i złapał go, bo ten ledwo stał na nogach. Ostrożnie posadził go na ziemi pod ścianą budynku, żeby mógł się oprzeć o nią plecami. Blane spojrzał na mnie wzrokiem ciskającym pioruny.

- Zjebałeś całą misje, K! Nasze cele uciekły! Przez ciebie Shane jest ranny! - wrzasnął.

- Co? Shane jest ranny? - odezwała się F.

Była już przebrana z powrotem w kombinezon MAO. Spojrzała na pręt wystający z brzucha Shane'a i zakryła dłonią usta. Blane właśnie wzywał pomoc, a F skierowała swój wzrok na mnie. Wściekła wyjęła broń i wycelowała we mnie.

- F, co ty... - zacząłem, ale natychmiast się zamknąłem jak tylko pociski przeleciały tuż obok mojego ucha.

Odwróciłem się i zobaczyłem grupę napastników z metalowymi prętami w rękach. Dwóch z nich już leżało na ziemi sparaliżowani pociskami F, która rzuciła się na nich w mgnieniu oka. Patrzyłem jak jeden po drugim padają na ziemię jak muchy. Jak tak dalej pójdzie nie zostanie nic dla mnie. Dołączyłem do F i po chwili wszyscy zostali pokonani, więc zająłem się zakładaniu laserowych kajdanek każdemu po kolei.

- Ten? - usłyszałem F. - To może ten? A ten? Ten?

Spojrzałem na nią i zobaczyłem, że podnosi łeb każdego z nich i patrzy na Shane'a, który tylko kręcił głową. W końcu jednak kiwnął na znak, że to ten. F wzięła do ręki metalowy pręt i odwróciła nieprzytomnego faceta na plecy. Ocuciła go i pochyliła się nad nim.

- Siema, gnoju. - powiedziała z wrednym uśmieszkiem na twarzy. - Jakieś ostatnie życzenie?

- Co do kurwy... - zaczął, ale w tym momencie wrzasnął z bólu, bo F wbiła mu pręt w brzuch. - Ty dziwko!

- Wiesz, że nie mądrze jest wyzywać swojego oprawcę? - zapytała pochylając się na nim i pomachała mu kolejnym prętem przed nosem.

Posypały się kolejne wyzwiska i F wbiła mu pręt w udo. Rozległ się wrzask. F podniosła następny pręt i wbiła go w drugie udo faceta. Znowu wrzask i wiązanka przekleństw.

- Ty kurwo jebana! Niech ja cię dostanę w swoje... - kolejny pręt wylądował w jego przedramieniu.

- Coś mówiłeś? - zapytała F. - Nie dosłyszałam.

- Pierdolona suka!

- Ile ci muszę jeszcze wbić tych prętów, żebyś się w końcu zamknął? - spytała i wbiła pręt w drugie przedramię.

- Niech cię tylko dorwę! Powyrywam ci te ręce, a potem będę cię gwałcił, aż zdechniesz!

- Serio? Najpierw musisz mieć czym. - powiedziała z przerażającym uśmiechem na twarzy i wbiła mu pręt w krocze.

Z ust faceta wydobył się ni to wrzask ni to pisk. Stałem jak zamurowany. Razem z chłopakami patrzyliśmy na to wszystko zszokowani. Nikt z nas nawet się nie odezwał. Nikt jej nie powstrzymał.

- On się wykrwawi zanim przylecą nasi. - powiedział Blane.

- No i co z tego? - prychnęła F. - Może mi powiesz, że nie zasłużył?

Blane spojrzał na brata, ale nie odpowiedział.

- Dlaczego to zrobiłaś? - odezwał się Shane.

- On właśnie umiera, ty nie musisz. Trzymaj się, bo jak zobaczę, że zamierzasz opuścić ten świat to skopię ci dupę, rozumiesz?

Shane tylko uśmiechnął się blado. Po chwili zjawiła się pomoc medyczna MAO i zabrali rannego bliźniaka. Kiedy odlecieli, przylecieli następni, żeby zabrać skutych przestępców. Poprzebijany gość jeszcze dychał. Kiedy go podnieśli, zobaczyłem, że wszystkie pręty przebiły na wylot jego ciało. Prawdopodobnie nie przeżyje lotu. F dobrze wiedziała, co robi. Razem z nią i Blanem ruszyliśmy w kierunku naszych statków. Żadne z nas się nie odzywało. Dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że przeze mnie oberwał Shane. Miałem nadzieję, że z tego wyjdzie. Stracił mnóstwo krwi. Może i go nie lubiłem, ale to nie znaczy, że chciałem, żeby umarł. Gdy tylko weszliśmy z F do naszego statku, zaczęło się.

- Popierdoliło cię już do reszty, K? - warknęła.

Spojrzałem na nią zaskoczony tym atakiem. Chociaż gdzieś w środku się tego spodziewałem.

- Dlaczego wpierdoliłeś się na tą scenę? To było nasze zadanie! Moje i Shane'a! Mieliśmy odwrócić uwagę, a ty z Blanem mieliście po cichu dorwać cele. Ale ty oczywiście musiałeś wszystko zjebać!

- Nie mogłem patrzeć jak cię dotyka! - krzyknąłem.

- A co cię to obchodzi? Było zasłonić sobie oczy! Nie jestem twoja!

- Ale chcę żebyś była!

- Przecież masz dziewczynę! Myślisz, że będziesz z nią, a mnie będziesz pieprzył na boku?! Ja się nie dzielę! Nie będę tą drugą!

- To nie jest moja dziewczyna! Po prostu się spotykamy.

- To po co się z nią spotkasz skoro chcesz mnie?!

- Bo nie jest tobą!

Idiota. Kretyn. Skończony debil! Po jaką cholerę coś takiego powiedziałem? F patrzyła na mnie wściekła i jednocześnie jakby urażona. Prychnęła.

- W takim razie zajmij się swoim kocim szlaufem i odpierdol się w końcu ode mnie.

Ruszyła w kierunku wyjścia ze statku. Co się właściwie stało? Znowu "zerwaliśmy"?

- F... Zaczekaj!

- Wracam z Blanem. - rzuciła tylko i opuściła statek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (19)

  • candy 20.11.2017
    5 poszła. Ale przyznaję, że jeszcze bez czytania. Daję jednak, bo wiem, że się należy :D obiecuję, że rozdział przeczytam jutro i dam stosowny komentarz, dziś już padam na mordkę :(
  • Paradise 21.11.2017
    5 tak bez czytania? :D a jeśli potem się okaże, że jednak nie zasłużyłam? :D nie ma sprawy :) dzięki za ten wstępny komentarz :D
  • Biala 223 21.11.2017
    A ja przeczytalam..z zapartym tchem - jak całe opwoiadanie z reszt
  • Biala 223 21.11.2017
    Z reszt
  • Biala 223 21.11.2017
    Kurcze ciagle cos nie tak więc jeszcze raz- przeczytałam z zapartym tchem, jak całe opowiadanie zresztą i też zostawiam 5 bo na prawdę warto. Pozdrawiam.
  • Paradise 21.11.2017
    Dziękuję i cieszę się, że się podoba :) również pozdrawiam :)
  • candy 22.11.2017
    koci szlauf - określenie rozdziału
    Nie mogę tak tutaj leżeć i płakać. Mogę przecież pić i płakać. - zdanie rozdziału :DD

    Fenomenalnie, jak zawsze! <3 Lubię te wulgaryzmy, dzięki temu nie ma się wrażenia, że to wszystko jest takie czyste, eleganckie fantasy, tylko wszystko brzmi realnie. Obyśmy nie musieli długo czekać na następny rozdział :D
  • Paradise 23.11.2017
    Haha :D uwielbiam Twoje komentarze ze zdaniami rozdziału :D dziękuję <3 postaram się napisać szybciej niż za miesiąc :D
  • Tanaris 23.11.2017
    I to na końcu rozczarowanie, złość i... Czy oni kiedyś będą razem? XD Widzi mi się, że to będzie długa droga. 5 :D
  • Paradise 23.11.2017
    Haha przypuszczałam, że coś takiego napiszesz :D no nie może być za prosto przecież :D wyczekuj może w końcu im się uda :D dziękuję za komentarz i ocenę :)
  • Elorence 24.11.2017
    Patrz, która jest godzina!
    Zaczęłam czytać i tak się wkręciłam, że doleciałam do najnowszego rozdziału!
    Boże, jakie to jest emocjonujące! Nie mogę się doczekać, aż prawda wyjdzie na jaw i zdejmą te cholerne maski. Boże, świetna historia! :D
    A teraz... idę spać :D
  • Paradise 24.11.2017
    O matko! Jak miło Cię tu widzieć! <3 bardzo się cieszę, że się spodobało :D dziękuję bardzo i mam nadzieję, że się wyspałaś :D
  • Elorence 24.11.2017
    Paradise, no niekoniecznie się wyspałam, ale od rana zrobiłam tyle rzeczy, że to na pewno zasługa Twojego opowiadania :D Naładowałaś mi baterie :P
  • Paradise 24.11.2017
    Elorence cieszę się, że się przydałam :D polecam się na przyszłość :D swoją drogą to Twój komentarz naładował mnie baterie i mam zamiar pisać kolejny rozdział dzisiaj, może nie zajmie mi to miesiąca jak zawsze xD
  • Elorence 30.11.2017
    Paradise, dopiero teraz zauważyłam Twoją "systematyczność" :D Kobieto, trzymam kciuki :D Bo miesiąc to strasznie długo...
  • katharina182 24.11.2017
    Bardzo lubię twoje dialogi... Nie wiem czy już Ci to pisałam ale co tam... napiszę jeszcze raz;) masakra z tą dwójką. Mam nadzieję że się w końcu kiedyś dogadają. oboje mają skomplikowane charaktery ale mimo wszystko tworzą super parę, przynajmniej moim skromnym zdaniem.
    A tak w ogóle to muszę przyznać rację Candy, koci szlauf... genialne i momenty przy upijaniu się:D
    oczywiście mocne 5 ode mnie. Byle tak dalej. Czekam na kontynuacje;)
  • Paradise 24.11.2017
    Chyba mi już pisałaś o tych dialogach, ale dziękuje :) zawsze miło słyszeć... to znaczy czytać takie słowa :D dziękuje bardzo za komentarz i ocenę :) postaram się napisać kolejny rozdział szybciej niż zwykle :D
  • Ayano_Sora 25.11.2017
    Ja Cię. Wzruszyłam się, bardzo dużo rozkmin w tym rozdziale. Najpierw przemyślenia F, potem K, na dodatek jeszcze się uśmiałam! Kurde no, cały wachlarz emocji, Twoje dialogi rozwalają system <3 Josh taki pies ogrodnika, oh :3 Bleh, naprawdę mi szkoda było Tiny, ale też rozumiem Josha. Uh, ale z niego zazdrośnik. Rozwalił mnie ten motyw jak zjebał misję xDDD Miłość odbiera rozum, no tak, to było takie prawdziwe xD i ten tekst na koniec "bo nie jest Tobą" buahah. Chłopie, czego Ty w końcu chcesz xD Fajnie, że wprowadziłaś kontrast między kocim szlaufem <3 a Tiną - różnice charakterów. Dobre, dobre. Oo i jeszcze baaaardzo podobał mi się ten motyw ze skrzydłami i ze to jest coś intymnego. MEGA. Naprawdę. Faktycznie gdzieś wczułam się w tą sytuację. Czekam na ciąg dalszy <3
  • Paradise 25.11.2017
    uwielbiam Twoje komentarze <3 staram się jak mogę, żeby nie było nudno :D cieszę się, że spodobał się motyw ze skrzydłami, nie byłam go do końca pewna w sumie xD dziękuje za komentarz <3

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania