Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 11

Zatrzasnęłam za sobą drzwi mojego mieszkania, oparłam się o nie plecami i zjechałam po nich w dół czując jak łzy spływają mi po policzkach. Co ja najlepszego zrobiłam? Zerwałam z nim. Może to nie odpowiednie określenie, bo przecież nigdy nie byliśmy razem, ale tak się właśnie czuję. Jakbym z nim zerwała, mimo, że wcale tego nie chciałam. Nie mam pojęcia jakim cudem bliźniakom udało się zauważyć, że coś jest między mną a K. Tym bardziej, że byłam wściekła i obrażona na K, a on mnie ciągle przepraszał. A może właśnie dlatego. Może takim zachowaniem przypominaliśmy parę jeszcze bardziej. Wściekając się na niego wszystko pogorszyłam. Może gdybym przyjęła jego pierwsze przeprosiny, kiedy jeszcze byliśmy sami, nie doszłoby do tego. Ale nie, ja musiałam dopiąć swego. Jak zwykle. No cóż, stało się. Nie ma co się zastanawiać, co by było gdyby. Posiedziałam dłuższą chwilę pod drzwiami pozwalając łzom płynąć. W końcu podniosłam się i poszłam do sypialni przebrać. Nie mogłam siedzieć na podłodze w nieskończoność. Łzy przestały płynąć, ale miałam mega doła. Na samą myśl, że na najbliższej misji K mnie nie dotknie, nie przytuli, nie pocałuje, czułam jak łzy ponownie napływają mi do oczu. No ale mam czego chciałam. Sama do tego doprowadziłam. Poszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę. Na takiego doła potrzebowałam lodów. I to naprawdę dużego kubła. Niestety zamrażarka świeciła pustkami. Myślałam, że większego doła mieć nie mogę. Wcale nie miałam ochoty wychodzić z domu, ale byłam zmuszona. Wyskoczyłam więc przez okno i poleciałam do najbliższego sklepu. Kupiłam trzy wielkie kubełki lodów. Jeden o smaku kokosowym z kawałkami czekolady, drugi o smaku śmietankowym z sosem toffi, a trzeci nawet nie wiem jaki, ale za to z piankami. Kiedy wrzuciłam dwa kubełki do zamrażarki, zabrałam trzeci ze sobą do salonu i włączyłam jakiś wyciskacz łez. Na pierwszy ogień poszły lody kokosowe, do których mam specjalną łyżkę stołową większą niż pozostałe. Ledwo zdążyłam obejrzeć dziesięć minut filmu użalając się nad sobą, wkładając do ust kolejne łyżki pysznych lodów, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Westchnęłam wstając. Nie jestem w nastroju do zabawiania towarzystwa. Otworzyłam i moim oczom ukazał się mój brat.

- Cześć siostra. Mogę wejść? - zapytał wpychając się do środka.

- Cześć. Jeśli musisz. - odparłam zamykając za nim drzwi.

Od razu rozsiadł się na kanapie w salonie i wpakował do ust łyżkę lodów.

- Mmm... kokosowe z kawałkami czekolady. Ty to wiesz, co dobre. - powiedział uśmiechając się do mnie blado.

- Najlepsze na doła. - odparłam i poszłam do kuchni po łyżkę dla siebie, bo tamtej już chyba nie odzyskam.

Kiedy siadłam obok brata, zauważyłam jak strasznie wygląda. Wielkie wory pod oczami, widoczny zarost, a przecież zawsze był gładko ogolony, oczy ledwo trzymał otwarte. Wzięliśmy kubełek lodów między siebie.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz tragicznie. - powiedziałam wkładając łyżkę lodów do ust.

- Nie pamiętam już kiedy spałem. Mam już tego wszystkiego dość. Wcale mi się nie podoba to całe sprowadzanie Oscara z powrotem do żywych. Martwi powinni pozostać martwi. Bez wyjątków. Ale nie mogę myśleć tylko o sobie. Jestem pieprzonym królem i muszę myśleć o wszystkich poddanych, o całej planecie. Nie ma już Obrońcy, który nas obroni, kiedy Diablo wpadnie w szał. Wiem, że teraz jest dużo spokojniejszy, ale to nie znaczy, że jesteśmy bezpieczni. Jak to mówią, nie znasz dnia ani godziny. - odpowiedział, po czym zjadł trzy kopiate łyżki.

- Ryan... a może nie potrzebujemy Obrońcy? Może zamiast niego moglibyśmy przywrócić kogoś innego?

- Tinka... mi też brakuje taty i bardzo chciałbym go zobaczyć, ale sprowadzanie go tylko po to, by kiedyś znowu go stracić byłoby jeszcze gorsze. Uwierz mi, myślałem o tym.. aż za dużo. Chyba nie chciałabyś przeżywać jego śmierci jeszcze raz, co? A Oscara nie przywracamy z egoistycznych pobudek, tylko dla dobra naszej rasy, dla dobra naszego domu, całej planety.

- A jeśli Obrońca nie jest już potrzebny? - upierałam się. - W więzieniu...

- Wiem, Tina. Widziałem nagranie z więzienia i jestem naprawdę pod wrażeniem, że zmusiłaś Diablo, by przed tobą uklęknął. Ale powiedz sama, czy był wtedy taki sam jak wtedy, kiedy zostawił ci te blizny?

- Masz rację. Nie myślałam tak o tym. W więzieniu z nim rozmawiałam, jeśli można było nazwać to rozmową. Był, że tak powiem świadomy. A w ten dzień, w który zaatakował Toby, a potem mnie, był zupełnie inny i ten Diablo na pewno by przede mną nie uklęknął...

- Siostrzyczko, pomyśl wreszcie o sobie. Przestań myśleć o Toby, o wszystkich wokół. Zajmij się swoim życiem. Nie chcę, żebyś musiała dźwigać to brzemię, które ja już dźwigam. Cieszę się, że w końcu zaakceptowałaś to kim jesteś. Wiem, że często się o to kłóciliśmy, ale trzymałem cię z dala od tego mimo wszystko. Zrozumiałem, że ważniejsze jest dla mnie, żebyś była szczęśliwa. Nie będę cię zmuszał do brania udziału w tych wszystkich królewskich sprawach. Jeśli będziesz miała ochotę to oczywiście możesz. Teraz bardziej niż kiedykolwiek odczuwam to, że mamy tylko siebie. Powinniśmy się wspierać, a nie kłócić o głupoty. To ja jestem królem i to są moje obowiązki. Tobie nic do tego, Księżniczko, ale twoje zdanie jest dla mnie ważne. Pamiętaj o tym.

- Dzięki. W końcu rozmawiamy jak dorośli. - powiedziałam z uśmiechem i ze łzami w oczach.

Oparłam głowę na jego ramieniu, a on oparł swoją na mojej. Nie rozmawialiśmy tak szczerze od śmierci taty. Zaskoczył mnie totalnie swoim zwierzeniem. Uświadomiłam sobie, że przejmowałam się tylko sobą. Nigdy nie próbowałam postawić się na jego miejscu, nie pomyślałam, że jemu jest równie ciężko jak mnie, albo i jeszcze ciężej. Wyglądało na to, że okres wiecznych kłótni mamy już za sobą.

- Kocham cię, braciszku.

- Ja ciebie też, siostrzyczko. - odpowiedział cicho. - Ja ciebie też.

Kiedy ostatni raz wyrażaliśmy swoje uczucia? Nie pamiętam. Jak mogliśmy się tak od siebie oddalić? Z rozmyślań wyrwało mnie chrapanie. W końcu przestał walczyć i pozwolił sobie na odpoczynek. Ostrożnie wstałam i położyłam go na kanapie. Przyniosłam mu poduszkę pod głowę i przykryłam kocem. Zasłoniłam wszystkie okna, wyłączyłam telewizor i wyrzuciłam puste pudełko po lodach, które nieświadomie opróżniliśmy podczas rozmowy. Chodziłam cichutko, żeby go przypadkiem nie obudzić, bo pewnie zaraz poleciałby do pałacu, a tam na pewno nie daliby mu odpocząć. Niech chowa się u mnie dopóki porządnie się nie wyśpi. Nagle zadzwonił mi telefon. Szlag. Pobiegłam do sypialni i szybko odebrałam zamykając drzwi.

- Słucham? - zapytałam cicho.

- Tina? A co ty tak po cichu mówisz? Stało się coś? - usłyszałam głos Toby.

- Cześć, Toby. Nie, nic się nie stało. Ryan zasnął u mnie na kanapie, był wykończony. Chyba nie spał od kilku dni.

- Od kiedy taka troskliwa jesteś, jeśli o niego chodzi?

- Cóż, wiem, że to może szokować, ale mam serce wiesz?

- Niee, nie wierzę. Naprawdę? Myślałam, że masz tam jakąś bryłę lodu.

- Toby! Po prostu mieliśmy dzisiaj taką szczerą rozmowę. To wszystko. A tak poza tym to dzwonisz w jakimś konkretnym celu?

- Masz serce, żeby opiekować się zmęczonym bratem, ale żeby porozmawiać z przyjaciółką to już nie? Ranisz.

- Czekaj, czekaj, co ja słyszę? Czyżby nutkę zazdrości?

- Dobra, już dobra. Dzwonił do mnie dyrektor Kalverde. Ma do ciebie jakąś pilną sprawę i prosił, żebyś go odwiedziła, bo nie podałam mu twojego numeru telefonu. Wiem, że byś mnie za to zabiła.

- Jak dobrze mnie znasz. Czego ten burak ode mnie chce? Nigdy mnie nie lubił.

- Nie mam pojęcia, ale skoro to takie pilne to może sprawdzisz?

- Zastanowię się. Dzięki za telefon.

 

 

Pierwszy raz odkąd przywiozłem gitarę od ojca, wziąłem ją do ręki i naprawdę zacząłem grać. Miałem takiego doła, że za nic innego nie byłem w stanie się wziąć. Dlaczego tak przejmuje się tym "zerwaniem"? Przecież dalej będziemy się widywać, dalej będziemy partnerami. Nie będzie łatwo przebywać tak blisko niej i jej nie dotknąć. Nie wiem jak długo wytrzymam.

- Stary, co ty robisz?! - usłyszałem nagle.

Przestałem grać i drzeć mordę, bo śpiewaniem raczej tego nie można nazwać.

- Shaun? Jak tu wszedłeś?

- Zostawiłeś otwarte. Ale stary, z takim głosem powinieneś stać na ulicy i grać, laski leżały by ci u stóp!

- Przestań się nabijać. Mam już wystarczająco niską samoocenę.

- Ja się wcale nie nabijam. Mówię poważnie, Josh. Nie wiedziałem, że potrafisz grać na gitarze, nie mówiąc już o śpiewaniu. Mówię ci, wystarczy, że wyjdziesz na ulicę i laski...

- Nie chcę jakiś tam lasek. Chcę tej, której mieć nie mogę.

- Ok. Skoro jesteśmy przy temacie F, to ona cię tak urządziła?

- Co?

- Masz zabandażowaną głowę.

- A to. Nie, to nie F. Wypadek w pracy, zaszli mnie od tyłu. Kilka szwów, nic poważnego.

- Robili ci prześwietlenie czy coś?

- Tak, robili. Nie musisz mnie zabierać do szpitala. W kwaterze głównej się mną zajęli.

- Na pewno? - Shaun patrzył na mnie podejrzliwie.

- Myślisz, że sam założyłbym sobie szwy i opatrunek? Przeceniasz moje umiejętności. Poza tym dobrze wiem, że chcesz zobaczyć tą dziewczynę, która robi te prześwietlenia.

- A jak to się stało, że nigdy nie słyszałem jak grasz? - zapytał zmieniając temat.

- Bo nie miałem doła. - odparłem wzruszając ramionami.

- Masz doła, bo znowu miałeś wypadek w pracy? Stary, jakbym ja miał doła po każdym...

- Chodzi o F. - przerwałem mu.

- Wiedziałem. Zawsze chodzi o F. - wyszczerzył do mnie zęby.

Westchnąłem, a Shaun rozsiadł się wygodnie obok mnie na kanapie.

- No to zamieniam się w słuch. - powiedział patrząc na mnie swoimi zielonymi oczami.

Nie bardzo chciałem o tym rozmawiać, ale wiedziałem, że prędzej czy później wyciągnie to ze mnie. Po co opóźniać to, co nieuniknione. Już miałem zacząć opowiadać, kiedy zadzwonił mój telefon. Sięgnąłem po niego i odebrałem.

- Witaj, Joshua. - usłyszałem głos ojca.

- Witaj, ojcze. Co tak oficjalnie?

- Mam do ciebie sprawę. Skoro pracujesz w MAO, nie powinno być to dla ciebie problemem.

Jasne, ma sprawę. Po co innego mógłby dzwonić?

- Czego chcesz?

- Chciałbym, żebyś złapał i dostarczył mi pewnego przestępcę.

- Słucham? Dzwonisz tylko po to, bo chcesz, żebym złapał jakiegoś kryminalistę? A może byś tak zadzwonił i zapytał co u mnie słychać, jak się czuję, czy pracy wszystko w porządku i inne pierdoły, o które pytają rodzice swoje dzieci. Ale ciebie jak widzę to nie interesuje, a mnie nie interesuje współpraca z tobą. Wyślij po tego pewnego przestępce swoich ukochanych kadetów ze swojej ukochanej szkoły. Ja nie mam czasu na takie pierdoły, a tak poza tym to jestem na zwolnieniu. - warknąłem i się rozłączyłem.

Rzuciłem telefon na stolik stojący przed kanapą. Ojciec jak zwykle musiał mnie wkurzyć.

- Widzę, że jesteś wpieniony. Może zostawić cię samego? Boję się, że oberwę tą gitarą. - odezwał się Shaun.

- Zwariowałeś? Szkoda gitary, ale znalazłbym coś innego. Właściwie to możesz już iść. Chyba spełniłeś cel swojej wizyty.

- Właściwie to nie spełniłem. Przyszedłem, żeby się pożegnać.

- Znowu jedziesz na jakieś szkolenie na dwa miesiące?

- Nie, tym razem nie szkolenie i nie na aż tyle. Lecę do rodziców na Ziemię na trzy tygodnie. Muszę wybrać zaległy urlop.

- Tobie to dobrze. Ja nie mam czegoś takiego jak urlop, a co dopiero zaległy. No to baw się dobrze, stary.

- A ty się trzymaj w całości. Jak wrócę po trzech tygodniach i zobaczę, że znowu miałeś wypadek w pracy, to sam własnoręcznie cię uszkodzę.

- Ratownik medyczny grozi agentowi specjalnemu MAO? Na to chyba jest jakiś paragraf. Właściwie to sam mógłbym zakuć cię w kajdanki i dostarczyć do kwatery głównej.

- Dobra, lecę się pakować. Do zobaczenia, stary.

Poklepał mnie po ramieniu, wstał z kanapy i ruszył do drzwi.

- Tak naprawdę to mam jeszcze trochę czasu, ale nie jestem do końca pewny czy tylko żartowałeś. - powiedział z uśmiechem i wyszedł.

Zaśmiałem się cicho. Nie wiem czy on to robi nieświadomie, ale zawsze jakoś potrafi poprawić mi humor. Przez następne kilka dni siedziałem w domu i głównie grałem na gitarze, ale konsoli też nie zaniedbywałem. Dużo się nakombinowałem, żeby zmienić sobie opatrunek, ale jakoś ogarnąłem. Dostałem wiadomość, że mam się stawić na kontrolę w skrzydle szpitalnym kwatery głównej MAO. Przebrałem się, założyłem maskę i wyszedłem. Ciekawe jak wygląda moja rana. Podobno posmarowali mi czymś, co miało przyspieszyć gojenie. Może w końcu zdejmą mi te cholerne szwy. Będę musiał iść do fryzjera, bo musieli wygolić mi włosy wokół rany. Nie będę chodził z dziurą we włosach jak debil. Na miejscu zrobili mi jakieś dodatkowe badania, a lekarz obejrzał ranę i stwierdził, że szwy można zdjąć, a opatrunek jest zbędny. Rana pięknie się zagoiła i została tylko nieduża, cienka blizna. Tak mi powiedzieli. Skoro byłem już w kwaterze głównej wysłali mnie do szefostwa. Bardzo się ucieszyli, że jestem już w stanie pracować i od razu zlecili mi misję. Musiałem zaczekać tylko na F. Dostałem wytyczne, więc poszedłem do doku i czekałem przy statku, którym mieliśmy lecieć. Pierwsza misja z F po "zerwaniu". Dziwnie się czułem. Stresowałem się jak przed jakimś egzaminem. Cały czas uważnie obserwowałem dok wypatrując F. Niedługo musiałem czekać. Moje serce jak zwykle oszalało na jej widok. Miałem podnieść rękę, żeby zwrócić jej uwagę, ale zauważyła mnie i bez tego.

- Siema, F. - powiedziałem nie kryjąc uśmiechu.

- Siema, K. - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. - Od kiedy to pierwszy dostajesz wytyczne misji?

- Od kiedy pierwszy jestem w kwaterze. Co zazdrościsz?

Staliśmy naprzeciwko siebie jak głupki. Żadne z nas nie podniosło ręki, żeby przybić piątkę. F prychnęła i weszła do statku. Ruszyłem za nią i siadając za sterami powiedziałem:

- Tylko się nie fochaj znowu.

- Opanuj się, K. Od kiedy to focham się tak po prostu?

- No nie wiem. Jesteś kobietą i...

- I co? Mam się zachowywać jak inne? Może mam jeszcze się rozpłakać jak złamię paznokieć?

- Masz rację, to głupie. Przepraszam. - zaśmiałem się.

- Przestań przepraszać. Chyba zapomniałeś z kim rozmawiasz.

Nie wiem czemu się tak stresowałem. Jest tak jak dawniej. Gadamy normalnie. No może nie przybiliśmy piątki, ale myślałem, że będzie gorzej. Nawet nie zauważyłem, kiedy dolecieliśmy na miejsce. A przecież prowadziłem. Co ona ze mną robi. Posadziłem statek na trawie i wyszliśmy na zewnątrz. Mieliśmy sprawdzić pewien budynek. Podobno była to kryjówka jakiejś szajki przemycającej zakazane towary. Ruszyliśmy przed siebie. Według wytycznych czekało nas pół godziny marszu. Nie mogliśmy podlecieć bliżej statkiem, bo ich radary na pewno by nas wykryły. Puściłem F przodem i się zaczęło. Gapiłem się na jej plecy, tyłek i nogi. Na kruczoczarne włosy, które rozwiewał jej wiatr odsłaniając zakryty kombinezonem kark. Chciałbym ją teraz tak złapać od tyłu i...

- Łapy przy sobie! - warknęła F odwracając głowę do mnie.

Nieświadomie już wyciągnąłem ku niej ręce, a ona to zauważyła. Poczułem, że robię się czerwony. Jak to się stało, że się tak rozkojarzyłem? Prawie ją dotknąłem, a nawet tego nie zauważyłem. Zrównałem się z nią, żeby patrzeć przed siebie, na boki, wszędzie byle nie na nią. Przed nami w oddali w końcu pojawił się budynek. Tak szybko dotarliśmy na miejsce? Nie było widać żadnych strażników. Wyjęliśmy broń i ostrożnie zaczęliśmy się zbliżać do drzwi. Wszędzie panowała potworna cisza. Wszystko szło gładko. Weszliśmy do środka i nie napotkaliśmy nikogo ani niczego. Budynek wyglądał na opuszczony. Zaczęliśmy przeszukiwać pomieszczenia, kiedy nadeszło trzęsienie ziemi. Z każdą minutą przybierało na sile. Ze ścian zaczął sypać się tynk, a same ściany zaczęły pękać.

- Zaraz się zawali! - krzyknęła F i zaczęliśmy biec w stronę wyjścia.

Tyle co wybiegliśmy i rzuciliśmy się na trawę, budynek się zawalił. Wszędzie było mnóstwo pyłu, a my leżeliśmy obok siebie zasłaniając głowy rękami. Trzęsienie ustało i spojrzeliśmy na siebie z F. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia kopnęła mnie obiema nogami tak mocno, że przeturlałem się w bok oddalając od niej.

- Ałaa, F za co to było? Przecież cię nie dotknąłem. - jęknąłem i powoli odwróciłem się w jej stronę.

Dopiero teraz zobaczyłem, że tam gdzie przed chwilą leżałem wylądował wielki odłamek dachu. Uratowała mnie. Miałem tylko nadzieję, że jej się przy tym nic nie stało.

- F? - zawołałem.

Nie odzywała się, więc zerwałem się na równe nogi i pobiegłem za odłamek. Leżąc podpierała się na łokciach. Podniosła głowę, by na mnie spojrzeć.

- Nic mi nie jest. - powiedziała i zaczęła wstawać.

Chciałem jej pomóc, ale na mnie warknęła:

- Nie dotykaj mnie! Potrafię sama wstać.

- Wiem, ja chciałem tylko...

- To przestań chcieć. - rzuciła ostro i obróciła się do mnie tyłem, by spojrzeć na gruzy.

Stała tak i patrzyła nie odzywając się ani słowem. Zrobiłem więc to samo. Dziwne, w wytycznych nie było nic o trzęsieniach ziemi w tym rejonie.

- Od kiedy to trzęsienia ziemi występują po tej stronie planety? - zapytała F.

- Dobre pytanie. Myślisz, że to była jakaś pułapka? Chcieli zniszczyć dowody razem z nami?

- Możliwe. Wracajmy i zdajmy raport.

 

 

Pierwsza misja z K po "zerwaniu". Tak ciężko było być dla niego taką opryskliwą, ale nie mogłam pozwolić, żeby mnie dotknął. Jeśli by to zrobił, nie potrafiłabym mu się oprzeć. Dobrze to wiedziałam i on pewnie też. Po wejściu do domu, poszłam od razu pod prysznic. Cała byłam w pyle. Kombinezon wrzuciłam do prania, miałam jeszcze jeden jakby co. Wysuszyłam włosy ręcznikiem i wyszłam z łazienki. Nie miałam zamiaru ich suszyć, chciałam, żeby same wyschły. A że były krótkie nie trwało to długo. Tyle co rozłożyłam się wygodnie na kanapie, zadzwonił telefon. Gdzie ja go posiałam? Westchnęłam i poszłam szukać.

- Halo?

- Cześć, Tinka. Przepraszam, że znowu dzwonię, ale dyrektor Kalverde mnie męczy.

- Biedna jesteś, Toby.

- No biedna, bo męczy mnie o ciebie. Proszę cię leć i sprawdź czego on chce, bo oszaleje jeśli zadzwoni do mnie jeszcze raz. Albo osobiście cię do niego zaciągnę.

Zaśmiałam się. Już widzę jak Toby się ze mną siłuje.

- Nie śmiej się. Nie zawaham się użyć Diablo.

- Uuu.. to brzmi jak groźba. Toby, nie poznaję cię.

- Mam już powyżej uszu jego telefonów. Masz do niego lecieć choćby po to, żeby mu odmówić jeśli cię o coś poprosi. To tyle. Czekam na telefon od ciebie z raportem czego chciał. Pa, Tinka.

Rozłączyła się. Gapiłam się w ekran telefonu przez chwilę. No i co ja mam zrobić? Muszę lecieć do tego buraka. Poszłam do sypialni i założyłam czarne rurki z dziurami na kolanach, biały top i skórzaną, czarną kurtkę. Telefon wsadziłam do kieszeni spodni. Założyłam białe, sportowe buty sięgające za kostkę, z czerwonymi elementami. Przeczesałam suche już włosy szczotką i podeszłam do okna. Nie mogę uwierzyć, że naprawdę tam lecę. Myślałam, że już więcej nie będę musiała oglądać tej szkoły. Wyskoczyłam i rozłożyłam skrzydła. Poleciałam do miejsca, z którym wiązała się masa wspomnień. Było kilka dobrych, ale zdecydowanie przeważały te złe. Miałam nadzieję, że nie spotkam tam Jego. Wylądowałam przed bramą.

- Tina Flux. Dyrektor na mnie czeka. - powiedziałam do strażnika.

Ten tylko wybałuszył oczy, ale przepuścił mnie. Wiedział kim jestem? Udałam się prosto do gabinetu dyrektora. Weszłam bez pukania, jak to miałam w zwyczaju, kiedy chodziłam do tej szkoły. Tyle razy lądowałam na dywaniku, że stwierdziłam, że pukanie jest zbędne. Dyrektor właśnie rozmawiał z kimś przez telefon. Gdy mnie zobaczył, zaskoczony prawie wypuścił go z dłoni. Szybko zakończył rozmowę, a ja usadowiłam się na fotelu naprzeciwko jego biurka.

- Cieszę się, że zdecydowałaś się przylecieć. - powiedział.

- Niech się pan streszcza, nie mam całego dnia.

- Nie będę owijał w bawełnę. Potrzebuję twojej pomocy.

- Mojej? Dlaczego akurat mojej? Synek nie sprosta?

Udał, że nie słyszał uwagi na temat swojego syna.

- Bo posiadasz... specyficzne umiejętności, że tak powiem. Mam problem z pewnym przestępcą. Zranił poważnie kilku moich kadetów, a dwóch prawie zabił. Leżą w ciężkim stanie w szpitalu. Chciałbym żebyś go dorwała i przyprowadziła do mnie. Żywego, tak dla jasności. Najlepiej, żeby szedł o własnych siłach.

- Ach tak.

- Zrozum, jestem za nich odpowiedzialny. W mojej szkole nie zginął jeszcze żaden kadet. Co ja powiem rodzicom, jeśli nie wyjdą z tego? Boję się posłać na misję następnych kadetów.

- A mnie pan się nie boi posłać na śmierć?

- Nie. Wiem, że ty sobie poradzisz. Ty się nie dasz tak łatwo.

Od kiedy tak we mnie wierzy? Zawsze otwarcie dawał mi do zrozumienia, że za mną nie przepada. Wręcz mną gardzi.

- Ja oczywiście ci zapłacę. Ile sobie zażyczysz. Tylko go dorwij.

Spojrzałam na niego zdziwiona. Moje brwi uniosły się tak wysoko do góry, że chyba zaraz opuszczą moje czoło. Chce mi nawet zapłacić? Co to się porobiło. Musi być zdesperowany. Leciałam tutaj z przekonaniem, że mu odmówię. Nieważne o co by poprosił, byłam pewna, że mu odmówię. Ale teraz sama nie wiedziałam. Nie kusi mnie wizja zapłaty. Wystarczająco dużo zarabiam w MAO. Chodzi bardziej o rannych kadetów. Przecież to jeszcze dzieci. Mają pewnie po szesnaście lat, albo i mniej. Wstałam z fotela i podeszłam do biurka wyciągając telefon.

- Dobra, zrobię to. Ale jutro. Dzisiaj mi się nie chce. - powiedziałam podając mu telefon, by mógł przesłać mi wszystkie dane na temat celu.

- Naprawdę doceniam twoją pomoc. Dziękuję.

- Jeszcze nie ma za co. - rzuciłam i wyszłam.

Szybko opuściłam teren szkoły i wróciłam do domu. Rozłożyłam się na kanapie i zadzwoniłam do Toby. Zdałam jej całą relację ze spotkania z dyrektorem. Jej ciekawość została zaspokojona i nie będzie mnie więcej straszyć Diablo. Poszłam do zamrażarki i wyjęłam kubełek lodów śmietankowych z sosem toffi i razem z wielką łyżką zaniosłam do salonu. Potem skoczyłam szybko do sypialni i przebrałam się w luźny t-shirt i spodnie dresowe. Znów usadowiłam się wygodnie na kanapie, włączyłam jakiś film i zaczęłam zajadać się lodami. Tak spędziłam cały wieczór. Rano wstałam niechętnie wcześniej niż zwykle. Zjadłam śniadanie i założyłam kombinezon MAO. Najwygodniej mi w nim będzie. Wskoczyłam do statku i poleciałam w miejsce, gdzie wskazywały dane od dyrektora. Długo nie musiałam szukać celu. Nawet nie specjalnie trudno było go dopaść. Pokiereszowałam go w stopniu wystarczającym, by mógł iść o własnych siłach. Chociaż trochę kulał. Zakułam go w kajdanki, do których przymocowałam łańcuch i zatargałam go na statek. Poleciałam prosto na Thanagar, do szkoły. Wylądowałam na środku placu i wyszłam ze statku ciągnąc łańcuch z moją zdobyczą. Okazało się, że dyrektora nie ma w gabinecie, więc musiałam go szukać gdzieś po szkole. Idąc jednym z korytarzy i ciągnąć za sobą więźnia, kadeci patrzyli się na mnie niemalże z otwartymi gębami. W końcu wpadłam na dyrektora.

- Proszę bardzo. Żywy, idący o własnych siłach. - powiedziałam i podałam mu łańcuch.

Ale zanim w lekkim szoku wziął go ode mnie, więzień wyrwał się i zaczął uciekać. W mgnieniu oka się odwróciłam, przykucnęłam wyciągając broń i strzeliłam do niego dwa razy. Przestrzeliłam mu kolana i runął jak długi na podłogę. Podeszłam do niego i kopnęłam go w brzuch, a potem w i tak już zakrwawioną twarz.

- Zastanów się trzy razy, zanim będziesz chciał mi uciec następnym razem. - powiedziałam do niego i schyliłam się po łańcuch.

Zatargałam go z powrotem do zszokowanego dyrektora, który dalej stał tam, gdzie przedtem. Podłoga na korytarzu pokryła się krwią. Kadeci patrzyli przerażeni, niektórzy zakrywali usta albo odwracali wzrok. Podałam łańcuch dyrektorowi i tym razem wziął go ode mnie.

- J-jeśli chodzi o zapłatę... - zaczął nadal w szoku.

- Nie chcę pańskich pieniędzy. - przerwałam mu.

Odwróciłam się na pięcie i ruszyłam korytarzem do wyjścia. Kadeci schodzili mi z drogi patrząc na mnie ze strachem. Założę się, że jakbym krzyknęła "buu!" to zaczęli by uciekać z krzykiem. Uśmiechnęłam się pod nosem. Dyrektor potrzebował mnie, bo wiedział, że ja nie będę się cackać. No i się nie cackałam. Wychodząc uśmiechnęłam się do kamery wiszącej w rogu, przy suficie. Posłałam buziaka puszczając przy tym oczko, taka pamiątka. Ledwo wyszłam z budynku dostałam wezwanie. Z uśmiechem wskoczyłam do statku i poleciałam do MAO. W połowie drogi przypomniało mi się, że zostawiłam w domu maskę. Musiałam się wrócić. Wpadłam do domu, w mgnieniu oka porwałam maskę, założyłam ją w biegu i kilka chwil później już byłam w drodze do kwatery głównej. Na miejscu K znowu czekał już na mnie przy statku.

- Znowu? Serio? - zapytałam podchodząc do niego.

- Nie moja wina, że się ciągle spóźniasz. - odparł i wszedł do statku.

Weszłam za nim obserwując mięśnie jego pleców. Nie spuszczałam z niego wzroku kiedy siadał za sterami, a ja na swoim miejscu. Zapiął pasy i odpalił silniki. Oparłam łokieć na podłokietniku, a policzek na dłoni i gapiłam się na jego bicepsy. Nagle odwrócił głowę w moją stronę.

- Coś nie tak? - zapytał przeszywając mnie tymi swoimi niesamowitymi oczami.

- Em.. nie, wszystko w porządku. - odpowiedziałam natychmiast siadając prosto i odwracając wzrok.

- Wydawało mi się, że się gapiłaś. - powiedział z uśmiechem.

- No właśnie, wydawało ci się. - odparowałam z krzywym uśmiechem.

Wzruszył ramionami i podniósł statek z płyty. Ruszyliśmy w drogę. Nie podzielił się ze mną wytycznymi, więc nie wiedziałam gdzie i po co lecimy. Teraz musiał patrzyć, gdzie leci, więc mogłam się na niego gapić ile chciałam. Naprawdę starałam się tego nie robić. Odwracałam wzrok, żeby pogapić się w przestrzeń kosmiczną, ale po chwili znowu moje spojrzenie wędrowało do K. Był jakiś inny. Wydawał mi się inny, kiedy zobaczyłam go w doku, ale dopiero teraz zauważyłam, co się zmieniło. Miał inną fryzurę. Boki wygolone, góra dłuższa, chyba takiej długości jak była w sumie, zaczesana tak, by układała się jak fala na bok, a potem do tyłu. Ale i tak kilka niesfornych kosmyków wymknęło się i opadło mi na czoło. Wygląda jeszcze lepiej niż przedtem. Tak bym chciała przeczesać dłonią tą falę z jego czarnych włosów.

- No tym razem się nie wyprzesz. Przyłapałem cię. - odezwał się nagle K.

- C-co?

Odwróciłam szybko głowę, żeby nie widział jak się rumienię.

- Gapisz się. Nie podoba ci się moja nowa fryzura?

- Masz nową fryzurę? Nie zauważyłam. - rzuciłam mu tylko jedno spojrzenie.

- Poczekaj, bo ci uwierzę. Chyba ci już mówiłem, że ładnie wyglądasz jak się rumienisz, co?

- Patrz, gdzie lecisz, K. - warknęłam i wbiłam wzrok w przestrzeń kosmiczną.

Resztę drogi panowała cisza. Dolecieliśmy na miejsce i wylądowaliśmy. K wyjaśnił mi, że ta misja to kontynuacja poprzedniej. Znowu sprawdzamy czy to kryjówka bandy przemytników. Znowu ruszyliśmy we wskazanym kierunku. Szliśmy długo i starałam się iść równo z K, bo inaczej gapiłam się na każdy mięsień jego ciała. A byłam już wystarczająco rozproszona samą jego obecnością. Jest jeszcze gorzej niż przedtem. Na horyzoncie ukazał się budynek. Było prawie tak samo jak poprzednim razem. Znowu opuszczony, znowu trzęsienie, znowu udało nam się uciec. Ale teraz nie musiałam kopać K, żeby uratować go przed spadającym gruzem. Gdy stanęliśmy na nogi, usłyszeliśmy dziwne odgłosy dochodzące zza naszych pleców. Odwróciliśmy się i zobaczyliśmy ogromne zwierzę przypominające krzyżówkę byka z lwem. Miał grzywę i rogi. Przednie łapy kończące się kopytami, a tylne pazurami. I dwa ogony. Wyglądał jakby zaraz miał się na nas rzucić. Wyjęliśmy broń i kiedy na nas ruszył, zaczęliśmy strzelać. Wbrew naszym oczekiwaniom, bestia nie runęła na ziemię sparaliżowana. Pociski na nią nie działały.

- W nogi! - krzyknął K i zaczęliśmy biec.

Bestia była szybka. Dystans między nami zaczynał się zmniejszać, a my mogliśmy biec tylko przed siebie. Przestaliśmy oglądać się za siebie, bo za każdym razem bestia była coraz bliżej. Nagle skończył nam się grunt pod nogami. Spadliśmy w dół na półkę skalną, a właściwie na grzbiety dwóch ogromnych ptakopodobnych stworzeń z dwiema parami skrzydeł i trzema długimi, owłosionymi ogonami. Gdy tylko wylądowaliśmy na ich grzbietach, wrzasnęły przeraźliwie i rzuciły się w przepaść. Przylgnęłam do piór stworzenia obejmując go za szyję, albo jej część. Spojrzałam w bok. K zrobił to samo. Pikowaliśmy w dół, ale po chwili ptaszyska wyrównały lot i lecieliśmy przed siebie spokojnie. Odważyłam się puścić szyję stworzenia i usiadłam prosto. Dziwne uczucie lecieć, ale nie o własnych skrzydłach. Dziwne, ale przyjemne. Uśmiechnęłam się i rozłożyłam ręce. Wiatr targał mi włosy, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Spojrzałam na K. Patrzył na mnie, a po chwili zrobił to co ja. Wyprostował się i rozłożył ręce. Zobaczyłam, że uśmiecha się szeroko. Podobało mu się. Lecieliśmy tak przed siebie na grzbietach jakichś stworzeń, które zamiast próbować nas zrzucić, pozwoliły nam na nich podróżować. Przez pierwszych kilkanaście minut było fajnie, ale potem zaczęłam się zastanawiać gdzie i kiedy wylądujemy. Ptaszyska dalej leciały na tej samej wysokości nie wykazując chęci do powrotu na ziemię. Spojrzeliśmy na siebie z K. Wiedziałam, że myśli o tym samym. Wpadłam na pewien pomysł, ale nie wiedziałam czy wypali. Trudno, musiałam spróbować. Przesunęłam się bliżej szyi stworzenia i po prostu ześlizgnęłam się w dół. Usłyszałam krzyk K i wrzaski ptaszyska, kiedy spadłam. W końcu rozłożyłam skrzydła i zrównałam się z nimi. Wzbiłam się jeszcze wyżej, żeby zobaczyć czy stworzenia za mną polecą. I tak się stało. Czyżby mój plan działał? Zmieniłam kierunek lotu i one zrobiły to samo. Zaczęłam pikować ostro w dół, po czym wyrównałam lot i zerknęłam za siebie. Leciały tuż za mną z K przyciśniętym do grzbietu jednego z nich, kurczowo trzymającego go za szyję. Przesadziłam z tym pikowaniem. Musimy zejść łagodniej. Zaczęłam więc robić wielkie kręgi schodząc coraz niżej. Z daleka pewnie wyglądało to tak jakbyśmy lecieli w dół po ogromnej sprężynie. Kątem oka zauważyłam, że K już nie trzymał się tak kurczowo stworzenia. Pewnie rozkoszował się ostatnimi minutami lotu. Możliwe, że już nigdy nie będzie miał okazji doświadczyć czegoś takiego. W końcu wylądowaliśmy. Schowałam skrzydła, a K ześlizgnął się z grzbietu ptaszyska. Gdy tylko stanął na ziemi, stworzenia z powrotem wzbiły się w powietrze i odleciały.

- Łał to było... - zaczął K z uśmiechem.

- Wiem. - przerwałam mu również się uśmiechając.

- Ty masz to na co dzień co? - zapytał przyzywając do nas statek. - Niesamowite uczucie.

- Jeszcze bardziej niesamowite, gdy lecisz o własnych skrzydłach. - odpowiedziałam.

Statek wylądował niedaleko nas. Ruszyliśmy w jego kierunku niemal równocześnie. Tak nam się spieszyło do domu? Spojrzałam na K. Chciałam jeszcze z nim pobyć. Wyprzedził mnie i pierwszy wszedł do statku. Westchnęłam i weszłam za nim, ale nie siedział za sterami jak zwykle. Zagrodził mi drogę opierając rękę o ścianę. Zatrzymałam się tuż przed nim. O wiele za blisko. Nie powinnam stać tak blisko. Przybił mnie do ściany statku opierając drugą rękę niedaleko mojej głowy. Trzymał mnie w potrzasku. Tak intensywnie się we mnie wpatrywał. Te jego niesamowite oczy. Jasno-niebieskie z ciemnymi obwódkami. Zrobiło mi się gorąco. Serce waliło mi jakby chciało wyskoczyć. Był tak blisko i tak na mnie patrzył. A ja tonęłam w jego oczach. Prawie zapomniałam jak się oddycha. Matko, i ten jego zapach. Te jego usta. Jakby czekały na moje. Tak bardzo chciałam go pocałować. Tak bardzo chciałam, żeby wziął mnie w ramiona i już nigdy nie puścił. Chciałam tonąć w jego oczach w nieskończoność. F, do cholery weź się w garść. Regulamin to regulamin. Jeśli zaraz czegoś nie zrobię, to się źle dla nas skończy.

- K, co ty robisz? - wykrztusiłam z siebie.

- Opieram się. Nie widać? - odparł z uśmiechem jak gdyby nigdy nic.

Trochę dwuznacznie to zabrzmiało. I ten jego uśmiech. Przybliżyłam swoje usta do jego ucha. Jeszcze tylko troszkę w bok i nasze policzki się spotkają. Tak mnie kusiło.

- Jeżeli zaraz się nie odsuniesz, to cię uszkodzę w pewnym, wrażliwym miejscu. - zamruczałam mu do ucha.

Niemal natychmiast odskoczył jak oparzony. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu. O nie, nie mogę się przed nim rozpłakać. Nie ma takiej opcji. Zamrugałam szybko kilka razy i ruszyłam do mojego fotela. Chciało mi się płakać, ale musiałam być twarda. Przynajmniej do momentu, w którym zostanę sama. Wtedy mogę się rozryczeć.

 

 

Od ostatniej misji z F nie minęło dużo czasu. Ucieszyłem się, że nie musiałem długo czekać, żeby ją zobaczyć. Poprzednim razem prawie mi się udało. Prawie mi uległa. To dobra strategia, ale czy aby na pewno? Nie pomyślałem o konsekwencjach. F była jak nałóg. Kiedy była daleko, myślałem tylko o niej. Ale kiedy była blisko, było jeszcze gorzej. Nie mogłem się skupić na niczym innym prócz niej. Było dużo lepiej zanim bliźniacy nas "nakryli". Nie musieliśmy się powstrzymywać, żeby siebie dotknąć. Mogliśmy się dosłownie rzucić na siebie przed, po lub w trakcie misji i wychodziło nam to na dobre. Teraz chyba nic nie wychodzi nam na dobre. Misje nie idą po naszej myśli, czy też po myśli szefostwa. Właśnie wleciałem w przestrzeń kosmiczną MAO. Czekała nas kolejna misja. Mam nadzieję, że tym razem wszystko pójdzie gładko. Gdy opuszczałem swój statek w doku, zauważyłem czekającą już na mnie F.

- Spóźniłeś się, K. - powiedziała, kiedy do niej podszedłem.

- Niech zgadnę, dostałaś już wytyczne naszej misji i pewnie chcesz prowadzić. - odpowiedziałem.

- Zgadłeś, ale nie do końca. Możesz usiąść za sterami, jak zawsze. Dzisiaj mi się nie chce. - rzuciła z lekkim uśmiechem i weszła do naszego, służbowego statku.

Ruszyłem za nią i usiadłem za sterami. Zapiąłem pasy i podniosłem statek z płyty.

- To gdzie dzisiaj lecimy? - zapytałem.

- Daleko. Musimy przelecieć przez dwa tunele czasoprzestrzenne. Współrzędne już są w komputerze pokładowym, więc będzie cię prowadzić. - odpowiedziała.

Ruszyliśmy w drogę. Pierwsza część trasy przebiegła bardzo spokojnie. Bez problemu przelecieliśmy przez pierwszy tunel czasoprzestrzenny, a potem drugi. Wlecieliśmy w pas bardzo małych asteroid, ale to dla mnie żadne wyzwanie. Jeszcze w szkole byłem jednym z najlepszych pilotów. Po opuszczeniu pasa zmieniłem kierunek lotu i naszym oczom ukazała się mgławica Laguna. Ze szkoły kojarzyłem tylko, że znajdowała się ona w gwiazdozbiorze Strzelca. Pokazywali nam na zajęciach zdjęcia tej mgławicy wykonane teleskopem, ale co innego widzieć ją na zdjęciu, a co innego na własne oczy. Ten widok zapierał dech w piersiach. Spojrzałem na F. Wpatrywała się niemal z otwartymi ustami. Żadne z nas się nie odezwało. Nagle poczuliśmy wstrząs.

- Co to było? - zapytała F wyglądając przez szyby statku. - Nic tu nie...

Nie dokończyła, bo znowu statkiem wstrząsnęło. Co to było? Coś w nas walnęło?

- Ktoś do nas dobił. - powiedziałem wskazując na radar.

Jakiś statek leciał równolegle z naszym, co jakiś czas się zbliżając, by w nas uderzyć. Jakoś trudno było mi uwierzyć, że robił to przypadkiem. Przyspieszyłem, ale tamten statek również. Odbiłem na lewo, tamten zrobił to samo. Zrobiłem beczkę przelatując nad nim i znaleźliśmy się po jego prawej stronie. Znowu niebezpiecznie się przybliżył, ale byłem na to przygotowany i nie zdążył w nas walnąć.

- Co za debil. Czego on od nas chce? - warknęła F.

- Nie wiem. Spróbuj się z nim skontaktować. - odparłem zerkając na radar, by przygotować się na kolejny unik.

- Nic z tego. Nie odpowiada.

- Zaraz pokażę mu jak się lata. - powiedziałem z uśmiechem i przyspieszyłem.

Jeśli myśli, że może mnie pokonać, to się myli. Jestem nie tylko jednym z najlepszych agentów specjalnych, ale też jednym z najlepszych pilotów w MAO. Ewidentnie koleś nas gonił. Próbował się z nami zrównać, by znów w nas uderzyć, ale nic z tego. Nie ma ze mną szans. Na dodatek lecieliśmy w kierunku wskazanym przez komputer pokładowy, więc połączyłem przyjemne z pożytecznym.

- Zaraz go zestrzelę. Co on sobie wyobraża? - warknęła.

- Nie możemy pierwsi otworzyć ognia, F. Przecież wiesz. - powiedziałem spokojnie.

Niemal poczułem jak rzuca mi spojrzenie pełne wściekłości. Nagle wrogi statek zniknął z radaru. Czyżby odpuścił? Spojrzeliśmy na siebie z F i w tym momencie coś w nas walnęło. Kontrolki na kokpicie oszalały. Dostaliśmy jakimś pociskiem. Komputer pokładowy analizował uszkodzenia.

- Zestrzel go, F.

Uśmiechnęła się złośliwie i zabrała się do roboty, a w tym czasie ja uniknąłem kolejnego pocisku. Po chwili nasz pocisk już leciał w kierunku wrogiego statku i trafił go w sam środek. F się nie cackała, uderzyła w niego nie byle czym. Ze statku zostały tylko drobne kawałki unoszące się w próżni.

- W sam środek! Dziesięć punktów! - krzyknęła F i przybiliśmy piątkę.

Pierwszy raz od nawet już nie pamiętam kiedy. Patrzyliśmy na siebie z uśmiechem i przez chwilę było jak kiedyś. Nagle statkiem szarpnęło i na ekranie komputera pojawił się raport uszkodzeń. Większość z nich to drobnostki.

- Mamy wyciek. - powiedziała F.

- Paliwa? - zapytałem.

- Tlenu. - odpowiedziała i spojrzała na mnie zaniepokojona.

Ścisnąłem mocniej dłonie na sterach. Było źle. Gdyby to był wyciek paliwa, poradzilibyśmy sobie jakoś. Stacje paliwowe są praktycznie wszędzie, statek łączy się z nimi specjalnym przewodem i pobiera paliwo praktycznie sam. Ale uszkodzenie zbiornika z tlenem to bardzo poważne uszkodzenie. Jeszcze tutaj. W zasięgu wzroku mamy tylko próżnię, a musimy gdzieś wylądować, gdzieś gdzie jest tlen.

- Dobra, nie ma co panikować. Na pewno gdzieś niedaleko jest jakaś planeta albo asteroida, gdzie będziemy mogli normalnie oddychać. - powiedziałem starając się zachować spokój.

- Komputer nic nie znalazł. Jesteśmy za daleko, żeby ktoś z MAO zdążył tu dolecieć.

- Jak daleko do miejsca docelowego?

- Jeszcze sporo. Nie wiem czy dolecimy.

- Dlaczego mielibyśmy nie dolecieć?

- Bo szybciej skończy nam się tlen... - pod koniec głos jej zadrżał.

- Musimy spróbować. Powinniśmy oszczędzać tlen i nie rozmawiać.

F kiwnęła głową zgadzając się ze mną. Musimy dolecieć. Nie ma innej opcji. Przyspieszyłem. Lecieliśmy w ciszy. Tej przeklętej, upiornej ciszy. Nawet na siebie nie patrzyliśmy. Na ekranie co jakiś czas pojawiał się wskaźnik tlenu. Nie zostało nam go dużo. Wyciekał zdecydowanie za szybko. Serce zaczęło mi szybciej bić ze strachu. Czułem nieznośny ucisk w żołądku. Cały czas w myślach powtarzałem sobie, że damy radę. Dolecimy. Nie umrzemy tutaj. Pośrodku próżni z przepięknym widokiem na mgławicę Lagunę. Usłyszałem pikanie. Oznaczało to, że pobieramy tlen z awaryjnego zbiornika, ale poziom tlenu obniżał się w zastraszającym tempie. Ten zbiornik też musiał być uszkodzony. Nie zostało nam dużo czasu. Już widzieliśmy przed sobą planetę. Wiedziałem, że powinienem zwolnić. Przy tej prędkości, przy wchodzeniu w atmosferę osłony termiczne mogą nie wytrzymać i prędzej się spalimy niż udusimy. Ale nawet jeśli osłony wytrzymają, nie wiem czy dolecimy do powierzchni planety. Obawiałem się, że stracimy przytomność z braku tlenu i rozwalimy się w zetknięciu z ziemią. Pikanie stało się głośniejsze. Już prawie wchodziliśmy w atmosferę. Nie miałem zamiaru zwalniać. Jeśli teraz to zrobię nie dolecimy. Tlenu zostało nam na kilka minut. Niemal czułem śmierć na karku. Nagle F złapała mnie za rękę. Spojrzeliśmy na siebie. Prawdopodobnie ostatni raz. To się nazywa spojrzenie wyrażające więcej niż tysiąc słów. Wchodziliśmy w atmosferę planety. Teraz zostało tylko się przez nią przedrzeć i wylądować. Kontrolki na kokpicie znowu oszalały sygnalizując niebezpiecznie wysoką temperaturę osłon termicznych. Do tego to wnerwiające pikanie wskaźnika tlenu. Miałem wrażenie, że te kilka chwil ciągnęło się w nieskończoność. W końcu przedarliśmy się przez atmosferę i nie spaliliśmy się. Jeden sukces tuż przed śmiercią. Skończył nam się tlen, a przecież zostało nam tylko dolecieć do ziemi i wylądować. Na tej wysokości było za mało tlenu, żeby F mogła wyskoczyć i dolecieć o własnych skrzydłach. Wstrzymaliśmy oddech. Damy radę. Jeszcze trochę. Ścisnęliśmy swoje złączone dłonie. Ziemia zbliżała się bardzo szybko. Lecieliśmy za szybko. A mój limit wstrzymywania oddechu dobiegał końca. Nigdy nie byłem w tym dobry. To koniec pomyślałem. Zacząłem się dusić. Ostatkiem sił włączyłem wspomaganie lądowania. Zaczęło mi się robić ciemno przed oczami. Usłyszałem kilka strzałów, a potem dźwięk tłuczonego szkła. Ale to było jak we śnie. Poczułem na twarzy powiew wiatru. Wydawało mi się, że słyszę, jak F łapczywie łapie oddech za oddechem. Nieświadomie zrobiłem to samo. Nagle otworzyłem oczy. Tlen. Mogłem normalnie oddychać. Czy ja umarłem? Spojrzałem na F. W jednej ręce ściskała pistolet, a w drugiej dalej moją dłoń.

- Udało się. - powiedziała z uśmiechem. - Żyjemy.

Roześmialiśmy się. Naprawdę żyjemy. Nie mogłem w to uwierzyć. F rozwaliła przednie szyby w ostatniej chwili. Zrobiła to specjalnym pistoletem, który zwykle schowany jest w schowku po jej prawej stronie. To pistolet na sytuacje awaryjne. Szyby są specjalnie wzmocnione, by były odporne na warunki panujące w próżni oraz na wysoką temperaturę podczas wchodzenia w atmosferę. Prawdopodobnie są też kuloodporne. W końcu nasze dłonie się rozłączyły, odpięliśmy pasy i wyszliśmy ze statku, który wylądował nie wiem nawet kiedy. Dotarliśmy do miejsca docelowego, ale nasz statek nie nadaje się do dalszego użytkowania. Jednak misje musimy wykonać. Mieliśmy złapać jakiegoś oprycha i dostarczyć go do tutejszego więzienia. Postanowiliśmy się rozdzielić, żeby wziąć go z zaskoczenia. Mnie dotarcie do punktu spotkania z F nie zajęło dużo czasu. Schowałem się i obserwowałem nasz cel czekając na F. Czekałem i czekałem, a jej nadal nie było. Coś było nie tak. Powinna tu być już dawno temu. Zaraz nasz cel się ulotni i po misji. Postanowiłem działać sam. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że F się nie zjawi, nie ważne jak długo bym czekał. Cel nie miał zamiaru tak łatwo dać się złapać. Bronił się zaciekle, ale i tak nie miał ze mną szans. Zakułem go w kajdanki i zaprowadziłem do więzienia. Dobrze, że zobaczyłem wcześniej na mapie, gdzie ono się znajduje. Gdybym zostawił to F, teraz stałbym jak głupek w środku miasta ze skutym oprychem. W więzieniu bardzo się ucieszyli, kiedy im go dostarczyłem. Dziękowaliby mi bez końca, gdybym nie powiedział, że muszę wracać. Wróciłem do statku i zgłosiłem MAO wykonanie misji oraz, że nasz statek jest nie zdolny do lotu. Wysłali kogoś po nas. To daleka droga, więc zanim tu przylecą zdążę znaleźć F. A przynajmniej taką mam nadzieję. Spojrzałem na mapę zapamiętując drogę, którą miała iść. Może coś jej się stało. To było do niej niepodobne. Ruszyłem tą samą trasą obserwując uważnie otoczenie. Wszedłem do parku, który wydawał się ogromny. Brukowane alejki, niesamowita różowa trawa, drzewa z liśćmi w przeróżnych kolorach i odcieniach, przeróżnej wielkości krzaczki ozdobne i wygodne ławeczki. A przynajmniej na takie wyglądały. Po jakimś czasie na chodniku zobaczyłem szkarłatne plamy. Przez chwilę myślałem, że może takie kolorowe chodniki są w tej części parku, ale kiedy bliżej im się przyjrzałem, uświadomiłem sobie, że to krew. Miałem złe przeczucia. Oby to nie była krew F. Szedłem dalej, a szkarłatnych plam było coraz więcej. W końcu pojawiły się też ciała. Zmasakrowane. Nienaturalnie powyginane kończyny. Rozprute brzuchy i szyje. Poharatane twarze, niektóre bez oczu. Rany cięte przypominały te od laserowego sztyletu. Im dalej szedłem, tym więcej było ciał. Wszystkie w mundurach, wyglądali bardziej na ochroniarzy niż żołnierzy czy członków innych służb. Wyjąłem broń i ruszyłem dalej między drzewami. Nagle stanąłem jak wryty, a broń wypadła mi z ręki. Zobaczyłem jak F podrzyna gardło facetowi prawie dwa razy od niej większemu. Był w takim samym mundurze jak pozostali, klęczał, a F stała za nim z laserowym sztyletem w dłoni. Facet osunął się na ziemię chwytając resztkami sił rozpłatane gardło. F zabiła ich wszystkich. Zamordowała z zimną krwią, zmasakrowała ich ciała pewnie jeszcze zanim zadała ostateczny cios. Nie mogłem w to uwierzyć. Moja F zdolna do takich rzeczy? Nie, to niemożliwe. Nie wierzę. Przecież to F...

- K-kim jesteś? - usłyszałem przerażony męski głos.

Oderwałem wzrok od martwego już faceta pod stopami F i spojrzałem na tego, który stał dalej. Wybałuszyłem oczy ze zdziwienia. To był znany w całej galaktyce ambasador Maltanis - archipelagu asteroid połączonych ze sobą szklanymi mostami. Cały archipelag otoczony jest ogromną bańką, dzięki której będąc na którejkolwiek asteroidzie można normalnie oddychać bez masek tlenowych. To bardzo popularne miejsce. Tylko dla elit.

- Nie pamiętasz mnie? - zapytała F dotykając dłonią dekoltu udając urażoną.

Po chwili jednak rozłożyła swoje kruczoczarne skrzydła i zrobiła kilka kroków w jego stronę z uśmiechem, którego nigdy nie widziałem i wolałbym nigdy nie zobaczyć.

- Jestem twoim Aniołem Śmierci. Myślałeś, że o tobie zapomniałam? - powiedziała obracając laserowy sztylet w dłoni. - Myślałeś, że ujdzie ci na sucho to, co zrobiłeś?

Ambasador patrzył na nią przerażony. Nie miałem pojęcia jakiej rasy był przedstawicielem, ale był bardzo ludzki, że tak powiem. Od człowieka różniły go tylko trzy cechy. Miał dwie pary oczu, spiczaste uszy i dziwne pryszcze na całym ciele. Wyglądało na to, że kiedyś się spotkali. A może tylko F chciała sprawić, żeby tak to wyglądało. Powoli szła w jego stronę.

- Myślałeś, że cię nie znajdę? - zapytała wyciągając broń.

Kosmita rzucił się do ucieczki, ale F przestrzeliła mu stopę. Musiała już dawno temu zmienić naboje paraliżujące na te prawdziwe. Ambasador wrzasnął, potknął się i upadł.

- Naprawdę myślisz, że mi uciekniesz? - zaśmiała się F podchodząc do niego.

Schowała broń i sztylet. Złapała kosmitę za rękę i wykręciła mu ją pod dziwnym kątem. Aż tu słyszałem nieprzyjemne chrupnięcie, a potem wrzask. Chwyciła jego dłoń i po kolei wyłamywała mu palce. Potem wyjęła sztylet i przebiła nim jego nadgarstek. Stałem jak sparaliżowany. Nie mogłem się ruszyć. Mogłem tylko patrzeć jak F się nad nim znęca, ale w dalszym ciągu nie mogłem uwierzyć w to, co widzę. Pokręciła sztyletem na różne strony zanim go wyjęła. Ambasador wrzeszczał z bólu. F złapała obiema dłońmi jego przedramię, dalej wygięte pod dziwnym kątem, i mocno szarpnęła wyrywając jego rękę ze stawu. Kosmita próbował ją uderzyć drugą ręką, ale ona zrobiła unik i podarowała mu prawego sierpowego. Aż zadrżałem. Pewnie go zaćmiło, tak jak kiedyś mnie. Zobaczyłem laserowy sztylet w dłoni F, a potem w kolanie kosmity. Właściwie gdzieś przy rzepce. Zrobiło mi się słabo i odwróciłem szybko wzrok. Niemal sam czułem ten ból. Usłyszałem strzał i spojrzałem, co się stało. Kosmita wył z bólu leżąc na ziemi, trzymając się na krocze. Muszę coś zrobić. Przecież ona go zabije. Co jej strzeliło do głowy? Dlaczego akurat jego? To ambasador. F obróciła go na brzuch, a na jego plecach zaczęła coś wycinać laserowym sztyletem. Nie widziałem stąd co, ale niedługo potem zobaczyłem, kiedy kazała mu wstawać. Z trudem się podniósł i z jego krwawiących pleców zdołałem oczytać: MORDERCA. Zamurowało mnie. K, weź się w garść. Musisz ją powstrzymać. Podniosłem broń z ziemi i wyszedłem zza drzew.

- F! - krzyknąłem.

- Nie wtrącaj się! - warknęła i wbiła sztylet w jedno z czterech oczu kosmity.

- F, do cholery! - wrzasnąłem i podbiegłem do nich. - Odsuń się od niego!

- Nie przeszkadzaj mi, K! Ostrzegam cię! - krzyknęła i próbowała mnie uderzyć, ale zrobiłem unik.

Dość tego. Schowałem broń i zacząłem się z nią siłować. Musiałem ją obezwładnić, ale to nie było wcale takie proste. Unikałem jej ciosów, ale ona również unikała moich. W końcu udało mi się ją złapać za rękę. Szybko wykręciłem jej ją do tyłu i złapałem drugą.

- Puść mnie, K! - wrzeszczała. - Puszczaj!

Na szczęście miałem jeszcze jedną parę kajdanek. Skułem ją i zabrałem jej laserowy sztylet. Odciągnąłem ją na bezpieczną odległość od ambasadora.

- Co ty odpierdalasz, F?! - krzyknąłem na nią.

- Ja?! Co ty odpierdalasz, K?! Rozkuj mnie natychmiast, bo inaczej przysięgam, że gorzko tego pożałujesz!

- Dlaczego zabiłaś tych wszystkich ochroniarzy?! Co ci strzeliło do łba, żeby atakować ambasadora Maltanis?!

- To morderca! - wrzasnęła z furią w oczach i rozerwała kajdanki.

Patrzyłem na nią zszokowany. Jakim cudem rozerwała kajdanki? Ale teraz miałem inny problem. F stała przede mną celując we mnie z broni. W jej czarnych oczach widziałem tylko furię i żądzę krwi. Byłem pewny, że nigdy nie zrobiłaby mi krzywdy. Ale im dłużej patrzyłem w te rozwścieczone oczy, tym mniej byłem tego pewny. Serce zaczęło mi szybciej bić. Strach powoli wdzierał się do mojego umysłu.

- F, co no ty. Opanuj się. Przecież nie chcesz do mnie strzelić. - powiedziałem łagodnie.

- Masz pojęcie ile lat szukałam tego skurwiela? Myślisz, że jesteś w stanie mnie powstrzymać? - warknęła. - Zabiję cię, jeśli będę musiała. Słyszysz?! Zabiję!

- Nie zrobisz tego, F. Znam cię. Nie zrobiłabyś mi krzywdy.

Roześmiała się.

- Znasz mnie? Gówno o mnie wiesz, K.

Nagle usłyszeliśmy dźwięk silników. Spojrzeliśmy w stronę, z której dochodził. Jakiś statek wylądował tuż przy ambasadorze. Z jego środka wybiegło kilku kosmitów w takich samych mundurach jak trupy leżące w tej części parku. Pomogli podnieść się ambasadorowi i powoli szli z nim do statku.

- O nie, nie uciekniesz mi! - wrzasnęła i rzuciła się biegiem w jego kierunku.

Zaczęła strzelać, ale ambasador właśnie wchodził do statku, który już zaczął się podnosić. F rozłożyła skrzydła i wzbiła się w powietrze. Oddała kilka strzałów. Pociski odbiły się, albo tak mi się wydawało, od zamykającej się klapy statku. F nie dawała za wygraną, strzelała dalej i była coraz bliżej statku. Nie pozwolę jej go zabić. Zacząłem biec. Wyjąłem broń i zacząłem mierzyć do F, która znajdowała się nad jeziorem. Jeśli ją sparaliżuje to spadnie do wody. Musiałem trafić w skrzydło. Strzeliłem. Trafiłem. Idealnie w lewe skrzydło.

- I tak cię dopadnę! Znajdę cię, choćby i w czarnej dziurze! - wrzeszczała spadając i oddając ostatnie strzały. - MORDERCO!

Statek przyspieszył i zniknął mi z oczu. F wpadła do wody. Przez chwilę się nie wynurzała i zacząłem się martwić, że jeśli sparaliżowało jej nie tylko skrzydło, to sama się nie wydostanie. Utopi się. Przyspieszyłem. Na szczęście F się wynurzyła, ale zauważyłem, że rusza tylko jedną ręką. Nie dopłynie do brzegu. Wbiegłem na pomost i wskoczyłem do wody. Dopłynąłem do niej i zabrałem ją do brzegu. Gdy tylko wyszliśmy z wody, dostałem takiego prawego sierpowego, że się przewróciłem.

- Pojebało cię?! Dlaczego to zrobiłeś?! - wrzasnęła.

Podniosłem się w samą porę, by uniknąć kolejnego ciosu. Sprawną miała tylko prawą rękę, więc miała ograniczone ruchy. Lewe skrzydło i lewą rękę miała sparaliżowane.

- Masz pojęcie ile lat go ścigałam?! Ile musiałam poświęcić?! - krzyczała ze łzami w oczach. - Dlaczego to zrobiłeś?!

Uderzyła pięścią w moją klatę. Mocno, ale mogła dużo mocniej. Wiem, ile ma siły. Łzy spłynęły jej po policzkach.

- Dlaczego?! Dlaczego?! Dlaczego?! - płakała waląc pięścią w moją klatę coraz słabiej.

Zgłupiałem. Jeszcze chwilę temu groziła mi śmiercią, a teraz płacze? Czegoś tu nie rozumiem. Zakładałem, że F coś się w głowę stało, że zrobiła taką rzeź i chciała zabić ambasadora. Ale jeśli to ambasador nie jest tym za kogo się podaje?

- F, co on zrobił? - zapytałem.

Cisnęło mi się tyle pytań na język, ale musiałem zadać jedno, ale konkretne. Spojrzała na mnie. Po furii czy żądzy krwi nie było śladu. Teraz w jej oczach widziałem tylko ból i rozpacz.

- Zamordował mojego tatę... na moich oczach...

 

-----------------------------------------------------------------------

Od autora: gdyby ktoś był ciekawy jak wygląda mgławica Laguna :D

http://ciekawe.org/wp-content/uploads/2015/07/astronomy-photographer-of-the-year-2015-10.jpg

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (17)

  • katharina182 06.06.2017
    Ja nie mogę... kokosowe z czekoladą... też chcę!!!!
    Co prawda to prawda... na doła lody zawsze dobre:)

    Jakby mi ktoś mojego bliskiego zamordował na oczach to chyba też bym wpadła w taką furorę jak F.
    Fajnie wszystko opisałaś .
    Szybko się czytało;)

    Oczywiście zasłużone 5 dla Ciebie.
  • Paradise 06.06.2017
    haha ja też sobie zrobiłam smaka na te lody :D dziękuje za komentarz i ocenę :)
  • Tanaris 06.06.2017
    "A w ten dzień, w który zaatakował Toby, a potem mnie był zupełnie inny i ten Diablo na pewno by przede mną nie uklęknął...- może bez "mnie"?
    Aż zrobiłaś mi smaka na lody <3 Piękne, a w szczególności końcówka. Ciekawe, co będzie dalej. Mocna 5 ;D
  • Paradise 06.06.2017
    czemu bez mnie? przecież ją też zaatakował :D dziękuje za komentarz i ocenę :D bardzo się cieszę, że się podobało :) dalej tylko ciekawiej :D mam nadzieję :D
  • Tanaris 06.06.2017
    Paradise faktycznie, jak przeczytałam to ciągiem zlało się "a potem mnie był zupełnie inny", pewnie dlatego. Może przecinek by temu jakoś zaradził, ale to tylko moje odczucie. Może tylko ja tak mam xD
  • Paradise 06.06.2017
    Tanaris masz rację :D zapomniałam dać tam przecinka :D moja wina :)
  • Tanaris 06.06.2017
    Paradise ale, gdzie tam <3
  • Tanaris 06.06.2017
    A tak z innej beczki, twój nick przypomniał mi jedno anime z dawnych lat ;D " Paradise kiss" :p Nie wiem czy oglądasz, ale tak wzięło mnie na wspomnienia. xD
  • Paradise 06.06.2017
    tego akurat nie oglądałam :D ale skoro jesteśmy przy anime to teraz oglądam "Darker than Black" <3 musiałam się czymś zainspirować, żeby opisać furię F :D
  • Tanaris 06.06.2017
    Paradise oo uwielbiam, stare ale dobre <3
  • Paradise 06.06.2017
    Tanaris teraz ja też uwielbiam <3
  • Dimitria 10.06.2017
    Dlaczego nigdy nie mialam okazji jesc lodów kokosowych z czekoladą? (polecam czekoladę z wiórkami kokosowymi)

    Rozdział świetny! Perfekcyjnie odpisałaś furię F. Na początku myślałam, że ktoś się do niej upodobnił żeby narobić jej problemów, a tu taki zrot akcji :)
    Zostawiam 5
  • Paradise 11.06.2017
    Ja za to nie jadłam czekolady z wiórkami kokosowymi xD dziękuję bardzo :) bardzo miło mi to czytać :D dzięki jeszcze raz że wpadłaś, za ocenę i ogólnie za takie miłe słowa :)
  • Ayano_Sora 16.08.2017
    No nieźle, a jednak się hamowali. Dobrze to opisałaś, bdb :3 Eh, cała F, mało brakowało i by załatwiła tego skurwiela, ale szlachetny K musiał się wtrącić. I dobrze. Zabiłaby go i co potem? Za łatwo by było, ot co! Swoją drogą jestem ciekawa zaczętej, mam nadzieję, że szczerej rozmowy między K a F. Lubię to, oj lubię. Lecę dalej.
  • Paradise 16.08.2017
    nie spodziewałaś się, że będą się hamować co? :D
  • candy 17.10.2017
    No i wszystko jasne. Oj, dzieje się, dzieje!
  • Paradise 17.10.2017
    i dziać się będzie! :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania