Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 6

Biegłam przez ciemny las. Mięśnie mnie bolały od wysiłku. Musiałam uciekać jak najdalej. Spojrzałam za siebie i w ciemności błysnęły czerwone ślepia.

- Nie uciekniesz. - usłyszałam gdzieś z tyłu.

- Zostaw mnie! - wrzasnęłam nadal biegnąc przed siebie.

Wiedziałam, że i tak mnie złapie. Nie, nie jestem w stanie uciec przed nim. Serce biło mi w piersi ze strachu jakby chciało się wyrwać. Łzy cisnęły mi się do oczu. Tym razem zginę, na pewno zginę. Jesteśmy na totalnym odludziu. Nikt nie usłyszy moich krzyków. Nagle zahaczyłam nogą o korzeń i zaczęłam się staczać po skarpie pełnej wystających kamieni. Wylądowałam na piasku. Wstałam na trzęsących się nogach. Nie dam rady biec. Rozłożyłam skrzydła i wzbiłam się powoli w powietrze. Ale on już był przy mnie. Złapał mnie za nogę i uderzył o ziemię z taką siłą, że zaparło mi dech w piersiach. Pochylił się nade mną. Uniósł swoją rękę, tą zmienioną, demoniczną i zacisnął w pięść. Mój bok zapłonął. Wrzasnęłam i zaczęłam się wić z bólu. Jakim cudem tak mnie boli? Przecież on mnie nawet nie dotknął.

- Krzycz ile chcesz. I tak nikt cię nie usłyszy. Zadbałem o to. - powiedział zadowolony i pokazał mi swoje kły.

- Przestań! - krzyknęłam.

Ból był tak silny, że ledwo oddychałam. Do ran dostał się piasek, nic dziwnego skoro rzucałam się po nim jak ryba wyjęta z wody.

- Przestań! Proszę! Dlaczego to robisz?!

- Bo mi się nudzi. - odpowiedział jakby od niechcenia. - Bo chcę twojej krwi.

Złapał mnie za gardło i uniósł do góry. Gorączkowo łapałam ostatnie łyki powietrza. Złapałam dłońmi jego rękę starając się cokolwiek zrobić. Rozpaczliwie wymachiwałam nogami próbując go kopnąć. Zaśmiał się i bez żadnego ostrzeżenia wbił swoją łapę demona w moje ciało łamiąc żebra. Ból rozsadzał mnie od środka. Wrzeszczałam jak opętana. Nagle wszystko znikło. Diablo zniknął. Zapanowała ciemność. Z oddali słyszałam jakiś głos:

- Tina! Obudź się! Obudź się!

Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że jestem w domu. Przestałam wrzeszczeć, bo Raito wyglądał jakby miał zaraz zejść ze strachu. Serce waliło mi jak oszalałe. Oddychałam szybko i nawet nie zorientowałam się, że płaczę.

- Co się stało? Darłaś się jakby cię ze skóry obdzierali. - powiedział Raito.

Chciałam mu odpowiedzieć, ale nie mogłam wykrztusić słowa.

- Tina, ty się cała trzęsiesz! - w jego głosie słyszałam przerażenie.

Zaczął szybko chodzić po pokoju tam i z powrotem, jakby czegoś szukał. W końcu przyniósł mi coś w pysku. To był telefon. Drżącymi rękami wzięłam go od niego.

- Dzwoń do Oscara. Szybko. - powiedział i trącił nosem telefon. - Ja nie umiem się tym obsługiwać.

Dłonie mi się tak trzęsły, że ledwo wybrałam numer.

- Nie płacz już, proszę. - skomlał wilk nerwowo chodząc po łóżku. - Nie wiem co ci jest, jak ci pomóc.

Po kilku sygnałach wreszcie odebrał.

- O... Oscar.... - zdołałam wyszlochać.

- Zaraz będę. - usłyszałam tylko i się rozłączył.

Telefon wypadł mi z rąk. Objęłam się rękami i starałam jakoś uspokoić, ale łzy nie chciały przestać płynąć. Oscar zjawił się niedługo potem. Wleciał przez okno, które otworzył mu jakimś cudem Raito, w samych spodniach.

- Mała, co się stało? - zapytał podchodząc do mnie.

Usiadł na łóżku i przytulił mnie mocno. Poczułam się bezpieczniej, ale nadal nie mogłam się uspokoić.

- D.. Diablo.. - wykrztusiłam.

- Diablo? Co Diablo? - dopytywał Oscar.

- Pewnie jej się śnił. To wyjaśnia dlaczego rzucała się po łóżku i wrzeszczała w niebo głosy. Nie mogłem jej dobudzić. - powiedział Raito.

- Już dobrze. On już cię nie skrzywdzi. Nie pozwolę mu. - Oscar przycisnął mnie do siebie jeszcze bardziej. - No już, mała. Jesteś bezpieczna.

Wreszcie serce zwolniło, łzy przestały płynąć, oddech się wyrównał. Byłam tak zmęczona jakbym przebiegła cały las.

- Zostaniesz do rana? - zapytałam.

- Jasne. A teraz śpij. Będę tu cały czas. - odpowiedział Oscar.

Położyłam się, ale bałam się zasnąć. Nie wiem, co on mi zrobił, ale nigdy niczego i nikogo się tak nie bałam. Oscar położył się obok i po jakimś czasie w końcu zasnęłam. Następnego dnia Oscar poleciał do swojego domu po jakieś ciuchy, bo mieliśmy iść odwiedzić Toby w szpitalu. Godzinę później byliśmy już na miejscu idąc przez korytarz jednego z oddziałów. Na końcu korytarza zza rogu wyłonił się jakiś kształt. W miarę jak zbliżał się do nas zaczęłam rozpoznawać kto to i automatycznie zwolniłam przybliżając się do Oscara. Chciałam się za nim schować. Ten położył mi dłoń na ramieniu.

- Spokojnie. Jestem tu. Pierwsza oznaka przemiany to oczy. Spójrz w jego oczy. Są srebrne, nie masz się czego bać. - powiedział mi do ucha.

Rzeczywiście były koloru płynnego srebra. W niczym nie przypominał tego czegoś z tamtego dnia i mojego snu. Był smutny. Nawet bardzo. W jego oczach było tyle bólu i rozpaczy. Zastanawiałam się czy żałuje tego, co się stało. Gdy był już tak blisko, że prawie się minęliśmy, zatrzymał się.

- Tina, ja... przepraszam. Wiem, że to i tak niczego nie zmieni, ale naprawdę nie chciałem ci zrobić krzywdy. - powiedział Diablo.

- Nie wierzę ci. - odpowiedziałam.

- Nie dziwię ci się. Sam bym sobie nie uwierzył..

Westchnął smutno i zwrócił się do Oscara.

- Dziękuje za.... - zaczął, ale ten mu przerwał.

- Nie zrobiłem tego dla ciebie. - warknął.

W oczach Diablo pojawiło się jeszcze więcej bólu. Bólu po stracie najlepszego przyjaciela, brata. Widziałam to. Ciekawe czy Oscar też cierpiał z tego powodu. Może cierpienie związane z miłością do Toby zagłusza to po stracie przyjaciela. Oscar popchnął mnie lekko i ruszyliśmy dalej zostawiając Diablo samego. Skręciliśmy na końcu korytarza i szliśmy dalej, aż w końcu znaleźliśmy właściwą salę. Wahałam się chwilę, ale wzięłam się w garść i weszłam do środka. Oscar został na korytarzu. Toby leżała na łóżku prawie cała w opatrunkach. Lewą rękę i prawą nogą miała w gipsie. Tam gdzie nie miała bandaży na skórze widniały okropne siniaki. Wyglądała strasznie.

- Toby... - jęknęłam.

- Cześć, Tina. - starała się uśmiechnąć, ale wyszedł jej grymas.

- Co on ci zrobił... - podeszłam kilka kroków bliżej.

- To nic. Zaraz się zagoi. Nie był sobą. - powiedziała.

- Toby, proszę cię. Nie broń go. On nie ma nic na swoje wytłumaczenie.

- Jak możesz tak mówić? Nie był sobą. Demon nim zawładnął. To moja wina. Zdenerwowałam go. Nie powinnam czytać mu w myślach. Niedługo wyzdrowieję i będziemy mogli kontynuować przygotowania do ślubu. Nie zostało dużo czasu.

- Co? Ty nadal chcesz z nim być? Po tym co ci zrobił?

- Przecież nie był sobą! On mnie kocha, nie skrzywdziłby mnie.

- Kocha cię?! Proszę bardzo! Masz dowód jak bardzo cię kocha! Prawie cię zabił! Przejrzyj na oczy! To potwór!

- Nie mów tak! Nie znasz go! Nic o nim nie wiesz!

Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Ledwo żywa, ale broni go jak lwica. Jest tak zaślepiona miłością, że nie widzi jaki on jest naprawdę? Przyszedł z kwiatami, przeprosił i już po sprawie? Jak mam przemówić jej do rozsądku?

- Widziałam jaki jest! Gdyby nie Oscar, już leżałabym kilka metrów pod ziemią! A raczej to, co by ze mnie zostało!

- Nie oczerniaj go! Dobrze wiesz, że nie był sobą!

Toby wbijała we mnie rozwścieczony wzrok, a mnie nagle zaczęła głowa boleć. To nie był zwykły ból. Złapałam się za głowę i upadłam na kolana. Już kiedyś czułam taki ból. Kiedy ten świr na jednej misji zrobił ze mnie swoją marionetkę. Ból był coraz silniejszy, czułam, że jeszcze trochę i rozsadzi mi głowę. A więc to prawda. Jest jego córką. Tego psychopaty.

- Poznałaś mojego biologicznego ojca i nic mi nie powiedziałaś?! - krzyknęła Toby.

Zaczęłam tracić wzrok. Było mi słabo. Czułam, że zaraz odpłynę. I wtedy usłyszałam krzyk Oscara:

- Opanuj się! Zaraz ją zabijesz!

Ból zniknął, wzrok powoli wracał. Łapałam powietrze jakbym właśnie nurkowała i dopiero co się wynurzyła. Oscar pomógł mi wstać i podtrzymywał mnie, bo nie mogłam ustać na własnych nogach. Były jak z waty. Cała się trzęsłam.

- Jak nie umiesz kontrolować mocy to jej nie używaj! - wrzasnął na Toby.

Toby coś mówiła, ale nie rozumiałam co. Oscar wyprowadził mnie na korytarz i wziął na ręce. Nie byłam w stanie samodzielnie iść.

- Oboje są siebie warci. Nie umieją się kontrolować. Po co ja ciągle interweniuję? Niech się pozabijają nawzajem! - warczał pod nosem Oscar.

Cały czas kręciło mi się w głowie. Nawet nie zauważyłam kiedy opuściliśmy szpital. Zaniósł mnie do domu, położył na kanapie i przyniósł wodę.

- Co się stało? - zapytał Raito.

Oscar rzucił mu tylko wściekłe spojrzenie. Wilk skulił się i uciekł gdzieś. Wypiłam kilka łyków wody. Ręce przestały mi się trząść. Czułam się lepiej niż w szpitalu, ale w głowie nadal czułam dziwny ucisk.

- Zdajesz sobie sprawę, że prawie cię zabiła? - zapytał Oscar siadając na podłodze i opierając się o kanapę plecami, żeby na mnie nie patrzeć.

- Tak. - odpowiedziałam z trudem.

Nie mogłam w to uwierzyć. Miałam nadzieję, że głos w mojej głowie, który wtedy słyszałam to jakieś halucynacje. Ale po tym, co Toby dzisiaj pokazała, jestem prawie pewna, że to jego córka. Moja przyjaciółka jest córką psychopaty, przestępcy i mordercy. On kiedyś po nią przyjdzie. Wiedziałam, że to prawda. Po prostu wiedziałam. Nie wiedziałam tylko, co zrobi wtedy Toby.

- Ktoś musi ją nauczyć jak kontrolować tą przeklętą moc. - powiedział Oscar.

- Masz na myśli kogoś konkretnego? - zapytałam.

Nie odpowiedział. No i to by było na tyle z naszej rozmowy. Przez kilka następnych nocy śniły mi się koszmary. Diablo mnie goni, potem mnie łapie i przebija demoniczną ręką moje ciało. Za każdym razem wrzeszczałam jak opętana, serce chciało mi wyskoczyć z piersi i nie mogłam opanować płaczu. Oscar nocował u mnie przez ten czas, przy nim czułam się bezpieczna. W dzień gdzieś wychodził, ale wieczorem zawsze wracał. Pewnego dnia rano, gdy się obudziłam byłam sama w pokoju. Z salonu dobiegały głosy. Wstałam i podeszłam do drzwi. Teraz słyszałam dokładnie wszystko.

- To się robi nieznośne. Ja rozumiem, że to traumatyczne przeżycie. Ale noc w noc? Ile jeszcze będziemy się tak męczyć? - powiedział Raito.

- Nie widać żadnej poprawy. Myślę, że trzeba poprosić o pomoc specjalistę. - odpowiedział Oscar.

- Ja myślę, że od razu dwóch specjalistów. Tylko jak ją tam zaciągniemy. Dobrze, wiesz, że z własnej woli tam nie pójdzie.

- To ją zwiążemy i zaniesiemy. - powiedział wesoło Oscar.

- To jest całkiem niezły plan. - przyznał Raito. - Najlepiej zróbmy to jak będzie spać. Po każdym koszmarze śpi jak zabita, więc nie będzie stawiać oporu.

Od kiedy Raito tak swobodnie rozmawia z Oscarem? Zawsze w jego pobliżu jest jakiś dziwny, podporządkowany, uległy, jakby przestraszony. Słuchając ich, krew się we mnie gotowała. Oni mnie mają za jakąś umysłowo chorą! Wparowałam do salonu.

- Nie wybieram się do żadnego psychologa! A tym bardziej do żadnego psychiatry! - krzyknęłam.

Oboje byli zaskoczeni moim pojawieniem się.

- Ooo wstałaś. - Raito udawał, że rozmowa nie miała miejsca.

- Przestań się wydurniać. Wszystko słyszałam!

- Tina, nie zachowuj się jak dziecko. Potrzebujesz pomocy, dobrze o tym wiesz. - powiedział Oscar.

O to już nie "mała"? Robi się poważnie.

- Słucham? Nie potrzebuje pomocy, sama sobie świetnie radzę.

- Serio? To po co po mnie dzwoniłaś?

- Nie zmieniaj tematu. - warknęłam.

- Przestań się wykręcać. Spójrz na siebie. Masz ataki paniki, jakiejś histerii co noc. Wrzeszczysz jak nienormalna. Płaczesz jak dziecko. Co się z tobą stało? Co się stało z dawną Tiną? Z tą twardą, niezależną, nieustraszoną Tiną?

Milczałam. Oscar podszedł do mnie i bez żadnego ostrzeżenia uderzył mnie. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Upadłam na podłogę. Dlaczego mnie uderzył? Łzy cisnęły mi się do oczu. Spojrzałam na niego.

- Widzisz? Bronić też się już nie umiesz. I widzę, że zaraz się rozpłaczesz. Nie ma już wspaniałej, odważniej, niebezpiecznej Tiny. Teraz jest tylko bezbronna Tina frajerka, słabeuszka, beksa i tchórz. I jeśli nadal twierdzisz, że wszystko z tobą w porządku i sobie przewspaniale radzisz to zmień nazwisko, bo przynosisz wstyd swojej rodzinie. Zaczynasz zachowywać się jak wtedy, kiedy Johnattan został zamordowany. Nie widzisz tego? Tina, na litość boską, to już osiem lat, a ty dalej na wzmiankę o ojcu płaczesz? Zastanów się nad sobą, dobrze ci radzę. Dopóki nie zjawi się dawna Tina, to mnie nie zobaczysz. - powiedział i po prostu wyszedł.

Siedząc na ziemi powoli docierały do mnie słowa Oscara. Raito usiadł naprzeciwko mnie. Otarłam szybko łzy.

- On ma rację, Tina.

Tak. To prawda. Przestałam być sobą. Ja naprawdę potrzebuje pomocy. Wstałam z podłogi, usiadłam na kanapie i włączyłam laptopa. Kilka kliknięć myszką i już. Umówiłam się na wizytę. Pierwszy krok za mną.

 

Bycie na zwolnieniu wcale nie jest takie złe. W końcu się wyspałem, choć musiałem uważać, by nie położyć się na prawy bok. Ortezę nosiłem dzień i noc. Zdejmowałem jedynie, kiedy brałem prysznic. Robiłem okłady z lodu i zażywałem leki. Shaun odwiedzał mnie regularnie, żeby mi podokuczać, ale poza tym naprawdę mi pomagał. Nie mogłem za bardzo ruszać prawą ręką, jedynie dłonią, więc byłem zmuszony większość czynności wykonywać lewą. Jako praworęczny, wychodziło mi to raczej koślawo. Shaun przynosił mi obiady, a ze śniadaniami i kolacjami jakoś sobie radziłem. Zerkałem na gitarę, która stała oparta w kącie, ale w moim stanie nie mogłem grać. Została mi konsola. I poobiednie drzemki. Shaun stwierdził, że bark wrócił do normy szybciej niż powinien, więc ćwiczyliśmy trochę. Nie czułem już bólu, ale ręka musi wrócić do dawnej sprawności po dwutygodniowym unieruchomieniu. Zaczynam rehabilitację i wracam do gry. Poza tym F śniła mi się po raz kolejny. Ciągle siedzi mi w głowie. Staram się myśleć o czymś innym, ale zawsze znajdzie się coś, co mi o niej przypomni. Nie mówię, że F mi się nie podoba. Wręcz przeciwnie. Kręci mnie. Ta dziewczyna jest po prostu zajebista. Tylko wciąż zadaje sobie jedno pytanie. Czy naprawdę tak szybko zapomniałem o Niej? Położyłem się na łóżku. Gapiąc się w sufit wróciłem myślami do dnia, w którym widziałem Ją po raz ostatni. To byłby normalny dzień, gdyby nie to, że wpakowałem się w niezłe bagno. Spotkałem niewłaściwych ludzi. Robiłem niewłaściwe rzeczy. Chciałem przestać, ale oni nie pozwolili. Odszedłem, ukrywałem się na Thanagarze, ale to nic nie dało. Znaleźli mnie. Nasłali na mnie grupę specjalną mającą na celu zadanie mi jak najwięcej bólu przed moim końcem. Grupę tą tworzyli przedstawiciele rasy przypominającej ludzi z rogami jeleni na głowach. Tego dnia jechałem przed siebie na motorze, rozkoszując się tą chwilą. Nagle zagrodzili mi drogę. Przebili opony. Zsiadłem z motoru i rozejrzałem się. Otoczyli mnie z trzech stron. Za mną była ściana jakiegoś budynku, więc zrobiłem kilka kroków w tył, by się do niej zbliżyć i mieć wszystkich na oku. Nie miałem ze sobą żadnej broni. Starałem się z nimi jakoś dogadać, ale nie znałem ich języka. Wyciągnęli łuki i strzały. Ta rasa słynęła z robienia najróżniejszych trucizn, więc w strzałach na pewno była jakaś śmiertelna mieszanka. Mój koniec zbliżał się wielkimi krokami. Nie było sensu uciekać. Serce waliło mi w piersi. Bałem się śmierci. Bałem się bólu. Bałem się tego, co będzie potem. Gdy naciągali cięciwy łuków, zamknąłem oczy. Usłyszałem świst wypuszczanych strzał. Czekałem aż przeszyją moje ciało, ale nie poczułem żadnego bólu. Nic. Tak chcieli mnie ukarać? Może chcieli mnie tylko nastraszyć? Otworzyłem oczy i zobaczyłem jak ktoś przede mną osuwa się na ziemię przeszyty strzałami. Nagle grupa Thanagarian rzuciła się na łuczników. Spojrzałem na ciało leżące u moich stóp i zaparło mi dech w piersiach. To była Ona. O Boże, to była Ona! Padłem na kolana. Jej oczy były otwarte, ale jej wzrok był nieprzytomny. Jej ciało było nieruchome. Jak to się stało? Zjawiła się znikąd, jakby spadła z nieba.

- Nie dotykaj jej! - usłyszałem. - Odejdź od niej! Natychmiast!

Podniosłem głowę i zobaczyłem króla Thanagaru we własnej osobie i biegnących lekarzy z noszami. Odepchnęli mnie od Niej. Lekarze szeptali coś pod nosem i nagle Jej ciało uniosło się w powietrze otoczone pomarańczową poświatą. Strzały zaczęły powoli same wychodzić z Jej ciała. Ktoś podłożył nosze pod Jej ciało i pomarańczowa poświata znikła. Strzały opadły na ziemię. Wszyscy łącznie z królem rozłożyli skrzydła i odlecieli. Zabrali Ją gdzieś. Zacząłem biec w stronę, w którą lecieli, ale szybko straciłem ich z oczu. Pomyślałem, że pewnie zabrali Ją do szpitala. Natychmiast się tam udałem. Na miejscu spotkałem Oscara, który już wiedział co się stało. Poszliśmy razem, żeby Ją zobaczyć, ale pod salą stał król Thanagaru. Gdy mnie zobaczył wkurzył się. Chociaż "wkurzył się" to mało powiedziane.

- Co tu robisz, człowieku? Wynoś się stąd. Nigdy więcej się do niej nie zbliżaj, rozumiesz? - warknął.

Słowo "człowiek" wypowiedział jak jakąś obelgę. Oscar chciał się za mną wstawić, ale król podniósł tylko rękę i ten zamilkł. Spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem i powiedział bezgłośnie:

-Idź, coś wykombinuję.

Zostawiając wszystko w rękach Oscara wyszedłem przed oddział i usiadłem na ławce. Jeśli Ona umrze, nie daruje sobie tego. Obroniła mnie. Ale dlaczego? Przecież znienawidziła mnie po tym numerze, który Jej wykręciłem. A może wcale nie? Miałem mętlik w głowie. Miałem nadzieję, że Jej pomogą. Po kilku godzinach Oscar usiadł obok mnie. Wyglądał na załamanego.

- Przykro mi, Josh. Nie możesz tam wejść. I proszę cię, nie próbuj. Ryan dostanie szału, jak cię zobaczy blisko Niej.

- Ryan?

- Król.

- Aaa. Ale co on ma do Niej?

- Nie wiesz? To Jej brat.

Zamurowało mnie. W życiu bym nie pomyślał, że Ona może należeć do królewskiej rodziny. Że może być Thanagarianką. Chciałem Ją zobaczyć, tak bardzo się martwiłem.

- Naprawdę nie ma sposobu, żebym mógł wejść? Musze Ją zobaczyć.

- Gdyby był, to już byś tam siedział. Nawet ja nie mogę przy Niej być, a można powiedzieć, że mam specjalne względy u króla.

- Tobie też zabronił? Co za burak. Ale co z Nią? Tyle czasu cię nie było.

- Trucizna rozprzestrzenia się w zastraszającym tempie. Jest bardzo źle. Lekarze opracowują antidotum, ale zostało bardzo mało czasu. Ona umiera, Josh.

Spojrzał na mnie i zobaczyłem łzy w jego oczach. To wszystko moja wina. Gdybym nie wpakował się w to gówno, nic by się nie stało. Gdybym nie wykręcił Jej tego głupiego żartu, była by cała i zdrowa w szkole. Czekaliśmy kolejne kilka, długich godzin na korytarzu. W końcu król wyszedł przed oddział. Był załamany.

- Jeszcze tu jesteś? - warknął na mnie.

- Tak. Nie zostawię Jej.

- I co z nią? - zapytał Oscar.

- Dwie godziny temu podali antidotum. Nie zadziałało.

- Co takiego? Nie.. to niemożliwe... - Oscar wstał i zaczął chodzić tam i z powrotem.

Nikt nic nie mówił. Ryan patrzył na mnie jakby chciał mnie zabić wzrokiem, a ja chyba chciałbym, żeby jego wzrok zabijał. Jeśli Ona umrze przeze mnie, to nie będę mógł z tym żyć.

- Mogę się z Nią pożegnać? - zapytał Oscar przerywając tą straszną ciszę.

Ryan patrzył na niego przez dłuższą chwilę, aż w końcu kiwnął głową. Zerwałem się na równe nogi.

- Ty nie!

- Co? Ale ja muszę! Nie pozwoliłeś mi przy Niej być, to chociaż pozwól mi się pożegnać!

- Słucham? To właśnie przez ciebie umiera! I jeśli przekroczysz drzwi oddziału to własnymi rękami cię zabiję, gnoju! I uważaj do kogo się zwracasz, bo pakt pokojowy mogę rozwiązać w czasie natychmiastowym i szkoła twojego ojca przestanie istnieć! Jeśli jeszcze raz zobaczę cię na Thanagarze, to będziesz mnie błagał, żebym cię zabił! - wrzasnął król i odszedł razem z Oscarem.

Za co on mnie tak nienawidzi? Co ja mu takiego zrobiłem? Ale miał rację. To moja wina. Zabiłem Ją. Przewróciłem się na bok. Ona nie żyje, więc to chyba nic złego, że się zakochałem? Dziwnie się z tym czuję. Nie mogę być z F. To zabronione. Ale to nie jedyny problem. Teraz dręczy mnie to, czy ona czuje to samo do mnie.

 

Po serii spotkań u psychologa, z małą pomocą psychiatry powróciła dawna Tina. Naprawdę mi to pomogło. Żeby uczcić moje zwycięstwo postanowiłam udać się do klubu. Odstrzeliłam się rzecz jasna. Skończyłam tuszować rzęsy, założyłam buty i wyszłam. Jak zwykle w klubie było mnóstwo ludzi. Dzisiaj była impreza w stylu latynoskim. Byłam w swoim żywiole. Wskoczyłam w tłum i zaczęłam tańczyć. Brakowało mi tego. Nagle zobaczyłam Oscara tańczącego salsę z jakąś piękną nieznajomą. Przynajmniej dla mnie była nieznajoma. Na głowie miała burzę ciemnoczerwonych loków, a jej ruchów mogliby jej pozazdrościć najlepsi tancerze. Oscar wyglądał na szczęśliwego. Pierwszy raz od bardzo dawna widziałam go takiego. Przewinęłam się koło nich, nie chciałam im przerywać, ale chciałam pokazać się Oscarowi. Zauważył mnie, przyciągnął czerwonowłosą do siebie i powiedział jej coś na ucho. Podszedł do mnie i wyszliśmy na zewnątrz. Ledwo zdążył otworzyć usta, otrzymał pięknego prawego sierpowego na powitanie. Roześmiał się.

- Widzę, że wróciłaś, mała.

- W wielkim stylu, co? - uśmiechnęłam się szeroko.

Oscar nie zdążył odpowiedzieć, bo dołączyła do nas jego ognistowłosa znajoma.

- Wszystko w porządku, Oscar? - zapytała.

- Jasne. Poznaj proszę Tinę. Jest dla mnie jak siostra. Tina poznaj Sophie. - odpowiedział.

Gdy uścisnęłyśmy sobie dłonie, zauważyłam, że Sophie ma niesamowity kolor oczu. Szmaragdowy. Do tego śniada cera i idealne piersi. No czego chcieć więcej.

- Nieźle się ruszasz. - powiedziała z uśmiechem patrząc na mnie.

- Ty też niczego sobie. - odpowiedziałam. - Ale chyba mnie nie podrywasz?

- Nie, nie. - odparła ze śmiechem. - Chyba nie.

Pogadaliśmy jeszcze chwilę o pierdołach i wróciliśmy na parkiet. Oscarem rzuciłyśmy wyzwanie. Taniec z dwoma partnerkami. Muszę przyznać, nie był to dla niego problem. Polubiłam Sophie, miałam nadzieję, że Oscar też. Wyszaleliśmy się tańcząc do białego rana. Gdy wracaliśmy do domów, okazało się, że Sophie mieszka niedaleko mnie. Po kilku godzinach snu spotkałyśmy się w kawiarni. Okazało się, że mamy dużo wspólnego. Wypiłyśmy po soku z egzotycznych owoców i dowiedziałam się, że Oscar wyraźnie spodobał się Sophie. Później spotykali się co jakiś czas. Cieszyłam się, że Oscar sobie w końcu kogoś znalazł, a nie rozpacza po Toby. Nie wiedziałam wtedy jak bardzo się myliłam. Było późne popołudnie. Właśnie przeglądałam się w lustrze. Oglądałam moje blizny. Cztery linie zaczynające się niedaleko pępka i kończące się niedaleko łopatki przechodziły przez cały bok. Westchnęłam. Nie miałam zamiaru ich usuwać, czy maskować pod tatuażem. Nie przeszkadzały mi, ale zastanawiałam się co pomyśli o nich K. Pewnie pomyśli, że są okropne, że mnie szpecą, że przez nie jestem brzydka. Nagle ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Kiedy je otworzyłam, zobaczyłam załamanego Oscara z wielką butelką alkoholu w ręce. Miała chyba z trzy litry.

- Co się stało? Coś wam nie wyszło z Sophie? - zapytałam wpuszczając go do środka.

Oscar nie odpowiedział. Usiadł na kanapie i postawił butelkę na stoliku. A potem z kieszeni wyjął jakiś zmięty papier i podał mi. Rozwinęłam go i wszystko się wyjaśniło. To było zaproszenie na ślub Toby i Diablo. Było mi tak szkoda Oscara. Nie sądziłam, że go zaproszą. Przyniosłam kieliszki i usiadłam obok przyjaciela.

- Myślałam, że jesteś szczęśliwy z Sophie. - powiedziałam.

-Nie rozumiesz, mała. Nieważne jak bardzo chciałbym być z nią szczęśliwy, jak bardzo chciałbym ją pokochać, ja po prostu nie mogę.

- Nie możesz? Jak to?

- Bo mam cholernego pecha i zakochałem się w nieodpowiedniej osobie.

- Nadal coś czujesz do Toby?

- Nadal? Nadal? Ja zawsze to będę czuł. Zawsze. - spojrzał na mnie.

- Nie przesadzaj. W końcu znajdzie się ktoś odpowiedni i znowu będziesz szczęśliwy.

- Nie znajdzie się, a ja już nigdy nie będę szczęśliwy.

- Ale z ciebie pesymista. Wiem, że to czarno wygląda w tym momencie, ale zobaczysz..

- Niczego nie zobaczę! Zawsze będzie tylko ona, bo Thanagarianie zakochują się tylko raz w życiu!

Patrzyłam na niego zszokowana. Jak to możliwe? Oczywiście każda dziewczyna marzy o tej jednej, jedynej miłości jak z bajki, ale nie sądziłam, że Thanagarianie są w tym względzie ograniczeni. Moje myśli powędrowały w stronę K. Czy to, co do niego czuję to miłość? Czy tylko zauroczenie? Jeśli kochałam Jego, to nie mogłam zakochać się w K. Ale jeśli byłam tylko Nim zauroczona, a tak naprawdę zakochałam się w K? Nie wiem, która opcja lepsza. Chyba jednak wolałabym kochać K, ale nie móc z nim być, niż kochać Jego i być nieszczęśliwa do końca życia. Starałam się wyobrazić jak może czuć się Oscar.

- Nie wiedziałam. Tak mi przykro...

- Przestań. Walnij kielicha to ci przejdzie. Przynajmniej dopóki nie wytrzeźwiejesz.

Siedzieliśmy w ciszy i piliśmy. Jego nastrój mi się udzielił. Zaproponowałam mu coś do jedzenia. Odmówił. I znowu zapanowała cisza. Nie wiedziałam, co mam mu powiedzieć. Wreszcie przerwał milczenie.

- Pójdziesz ze mną na ten ślub? - zapytał.

- Chcesz iść? Serio? Myślisz, że to jest dobry pomysł?

- Tak.

- Ale nie chcesz zrobić niczego głupiego, prawda?

- No co ty, mała. Ja? To jak brzmi odpowiedź?

- Jeśli będziesz grzeczny, to będę ci towarzyszyć. - uśmiechnęłam się lekko.

- Dzięki. Zaprosiłbym Sophie, ale sama rozumiesz....

Resztę wieczoru spędziliśmy na piciu. Właściwie to Oscar pił, ja odpuściłam niedługo po naszej rozmowie. Przyniosłam mu poduszkę i koc. Było mi go strasznie szkoda. Rano jak wstałam przyniosłam mu butelkę wody i postawiłam na podłodze. Sprzątnęłam kieliszki i pustą butelkę. Poszłam do kuchni i zaczęłam robić jajecznicę. Długo nie musiałam czekać, by usłyszeć z salonu głos Oscara.

- Co tak pachnie?

- Wstałeś, śpiąca królewno? - zapytałam.

- Taa.. A co to? Ooo, zostawiłaś mi prezent? - usłyszałam jak odkręca wodę i pije.

Wzięłam patelnię do ręki, żeby przełożyć jajecznicę na talerze i zobaczyłam Oscara w kuchni, w samych bokserkach. Zmarszczyłam brwi. Oczywiście jak na żołnierza przystało, Oscar miał piękne, umięśnione ciało. Ale to nie jego piękne, umięśnione ciało chciałam oglądać.

- Ubrałbyś się. Nie jesteś u siebie.

- Przecież jestem ubrany.

- Wolałabym oglądać kogoś innego w samych bokserkach. - powiedziałam nieświadomie, bo myślałam o K.

Usłyszałam jak Oscar gwizda. Udałam, że nie słyszę i nałożyłam śniadanie.

- Czego ja się tu dowiaduję. Jak to się stało, że nie wiem, że kogoś masz?

- Bo nie mam.

- Kłamiesz. Coś ci się wymsknęło. No mnie nie powiesz?

- Mam nadzieję, że nie zarzygałeś mi łazienki, bo najpierw wyszoruję ci mopem mordę, a potem cię tam zamknę i nie wyjdziesz dopóki nie będzie wszystko lśnić i pachnieć. - powiedziałam to akurat wtedy kiedy Oscar władował pełny widelec jajecznicy do buzi. Moje wyczucie jest zabójcze. Zakrztusił się. Śmiać mi się chciało z jego miny, ale byłam twarda i zachowałam powagę.

- Mała, no przy jedzeniu? Zlituj się. I nie rzygałem.

- Mam iść sprawdzić?

- Umm... - podrapał się w tył głowy.

Nie wiedział co ma odpowiedzieć, bo nie pamiętał pewnie nic. Wybuchnęłam śmiechem.

- Żartowałam. A teraz jedz i wynocha. Dzisiaj mnie pewnie odwieszą. Już nie mogę się doczekać, kiedy znów polecę skopać tyłki jakimś zbirom.

- Okey. - odpowiedział z jedzeniem w buzi. - Daj im popalić, mała.

Właśnie miałam zabierać się za zmywanie, kiedy usłyszałam ten charakterystyczny dźwięk, a na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Wzywają mnie! Tyle się działo, że nie zauważyłam, kiedy miesiąc zleciał. Pobiegłam odebrać. Misja w toku. Natychmiast miałam się zjawić w kwaterze głównej. Przebrałam się w mgnieniu oka, założyłam maskę i przyszłam do kuchni.

- Pozmywaj. Tu masz klucze. Nie chcę, żeby mnie okradli. - rzuciłam mu klucze do domu.

- Hoho, cóż za strój. To mówisz, że gdzie pracujesz? - wyszczerzył zęby.

Uderzyłam go w ramię, pomachałam Raito na pożegnanie i wyszłam. Niemalże biegłam w kwaterze głównej. Ktoś mógłby pomyśleć, że się stęskniłam za szefostwem. Dostałam wytyczne misji w nieco skróconej wersji. K był już na miejscu, a mnie mieli podrzucić agenci lecący na inną misję. Nie musieli nawet lądować, gdy tylko wlecieliśmy w atmosferę planety wyskoczyłam ze statku i rozłożyłam skrzydła. Szybowałam jakiś czas, żeby namierzyć sygnał K. Wreszcie się udało i poleciałam w tamto miejsce. Wylądowałam na dachu jakiegoś budynku. Naładowałam broń i podleciałam do jednego z okien. Kopniakiem pozbyłam się szyby. Narobiłam hałasu, ale trudno. Jestem gotowa na wszystko. Weszłam do środka. Pokój był pusty. Przeszłam ostrożnie do schodów i zaczęłam schodzić w dół. Usłyszałam strzał i kucnęłam. Zauważyłam kilku mężczyzn. Strzeliłam do jednego z nich i padł sparaliżowany na podłogę. Nie uszło to ich uwadze. Jeden już biegł w moją stronę, zeskoczyłam ze schodów i przywitałam go kopniakiem. Wylądował na ścianie, która znajdowała się spory kawałek na nim. Ach, tęskniłam za tym. Wycelowałam w niego i oddałam strzał. Ktoś kopnął z boku w moją dłoń i pistolet wylądował gdzieś na podłodze. Złapałam szybko tą nogę i zasadziłam kopniaka prosto w krocze. Pajac zawył z bólu i dostał w zęby. Puściłam jego nogę, szybko złapałam za rękę i wykręciłam do tyłu pod takim kątem, że ją złamałam. Rzuciłam go na podłogę i rozejrzałam się za pistoletem, ale nigdzie go nie widziałam. Na szczęście miałam drugi, no i ukryty sztylet w bucie. Odwróciłam się i zobaczyłam, że koleś mierzy we mnie z mojej broni. W mgnieniu oka kucnęłam i podcięłam mu nogi. Stracił równowagę, więc wykorzystałam sytuację i złapałam go za głowę. Przywaliłam mu kolanem w twarz, łamiąc mu nos przy okazji. Złapał się za twarz, zalewając się krwią i wypuszczając broń z ręki. Złapałam ją w powietrzu i strzeliłam w niego. Usłyszałam, że ktoś biegnie do mnie. Obróciłam się i wycelowałam. Palec miałam już na spuście. W ostatniej chwili powstrzymałam się od strzału. Przede mną stał K. Opuściłam broń.

- Nie baw się bronią, kobieto, bo się postrzelisz.

- Może to nie byłby taki głupi pomysł, żeby cię sparaliżowało na jakiś czas.

K złapał mnie w pasie i przyciągnął do siebie. Moje serce oszalało. Dawno nie byliśmy tak blisko siebie. Przybliżył głowę, już prawie stykaliśmy się nosami, spojrzał mi w oczy. Czułam, że robię się czerwona na twarzy. Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi. Rwało się do niego.

-Siema, F. - powiedział i odsunął się ode mnie, zabierając przy okazji dłonie z mojej talii.

- Siema, K. - wykrztusiłam.

Ruszyliśmy dalej. Schodziliśmy coraz niżej, aż dotarliśmy do piwnicy. Drzwi były zamknięte. K wyważył je kopniakiem. W środku roiło się od strażników. Nie było łatwo, ale pokonaliśmy ich. Podłoga pokryła się sparaliżowanymi ciałami. Na środku pomieszczenia na podwyższeniu znajdował się unoszący się w powietrzu czip. Włączyłam w masce opcję wykrywania promieni podczerwonych i wskoczyłam w siatkę czerwonych linii. Skacząc jak kot dotarłam do podwyższenia. Wyłączyłam pole siłowe chroniące czip i złapałam go. Schowałam do specjalnej kieszeni i z powrotem skakałam między promieniami. Przy drzwiach czekał na mnie K, podbiegłam do niego, przybiliśmy piątkę i opuściliśmy budynek. Ale na zewnątrz czekała nas niespodzianka. Jeszcze więcej zbirów. Kończyły się pociski paraliżujące, więc trzeba było walczyć agresywniej. Dla mnie bomba. Wyżyłam się za cały miesiąc siedzenia w domu. Nie obyło się bez kilku zadrapań, ale to normalne. Dotarliśmy po dłuższym czasie do statku. Stał na piasku, właściwie znajdował się w samym środku pustyni. Kiedy K odpalił silniki podmuch powietrza sprawił, że piasek dostał się do turbin i jeden silnik odmówił posłuszeństwa. Kontrolki oszalały. Komputer pokładowy pokazywał poważną usterkę. Zaczęło się ściemniać, ale nie dlatego, że ciemne chmury zakryły niebo zwiastując burze. Słońce zachodziło.

- W takich warunkach nie naprawimy silnika. To zbyt niebezpieczne. Musimy poczekać do rana. - powiedział K.

- Zostajemy tu na noc? A jest w ogóle na czym spać?

- Zaraz poszukamy.

K włączył tarczę obronną statku i kamuflaż. Tak na wszelki wypadek. Wyjęłam czip z kieszeni i włożyłam do schowka na statku, kiedy K szukał czegokolwiek nadającego się do spania. Przytargał w końcu jakiś worek.

- Co to jest? - zapytałam.

- Nasze łóżko. - K wyszczerzył zęby.

- Będziemy spać w worze na śmieci? - zapytałam z niedowierzaniem.

- Tu się puknij, F. - powiedział K wskazując czoło.

Nacisnął coś na worku i nagle ten worek zmienił się w wielki materac.

- Abra-kadabra! - krzyknął K i rozłożył ręce prezentując materac.

Zaczęłam bić brawo. To mu się udało.

- A jakieś koce? Poduszki? Cokolwiek?

- Są poduszki. Jest tylko jeden koc. Ale za to duży.

- Ale jeden. - powtórzyłam. - Ktoś, nie wskaże palcem kto, będzie spał bez koca.

I pokazałam na niego palcem z wrednym uśmieszkiem.

- Chciałabyś. - odparł i podszedł do mnie.

- Będę walczyć o ten koc jak lwica. - dumnie podniosłam głowę.

- W to nie wątpię. - zamruczał zbliżając się do mnie.

Zrobiło mi się gorąco i serce zaczęło mi szybciej bić. Spojrzałam mu w oczy. Jego wzrok był taki... uwodzicielski. Przybliżył się jeszcze bardziej, stykaliśmy się policzkami, jego usta były tuż przy moim uchu, jego dłonie na mojej talii. Zamknęłam oczy czekając na pieszczotę. Ale się nie doczekałam.

- Idę po ten koc. - zamruczał mi do ucha i odszedł.

Nie mogłam w to uwierzyć. On to robi specjalnie. A więc tak się bawimy. Dobrze. Zobaczymy kto pierwszy kogo uwiedzie. K wrócił, rzucił poduszki i dwa koce na materac i spojrzał na mnie.

- Żartowałem. Są dwa.

Zignorowałam to, a on pościelił jeden koc jak prześcieradło, położył na nim poduszki i drugi koc.

- Tobie też tak gorąco? - zapytałam i rozpięłam kombinezon odsłaniając dekolt.

Uśmiechnął się tylko i podchodząc do mnie rozpiął swój aż po sam pasek. Zbliżyłam się do niego i rysując wzory palcem po jego nagim torsie spojrzałam uwodzicielsko na niego.

- Widzę, że tak. - zamruczałam i nakreśliłam ścieżkę placem od jego torsu w dół.

Zatrzymałam się poniżej pępka. Złapał mnie w pasie i przycisnął do siebie. Nagle w statek uderzyła burza piaskowa i straciliśmy równowagę. K wylądował na podłodze, a ja na nim. Podniosłam się na łokciach. Widziałam, że gapi się na mój dekolt, ale właściwie sama do tego doprowadziłam. Akurat z tej pozycji miał doskonały widok. I gdyby to była normalna sytuacja, wybiłabym mu zęby. Ale to jest gra. Dzięki burzy zyskałam przewagę, ale jak się okazało nie na długo. W ciągu kilku sekund znalazłam się pod nim. Poczułam jego usta na moim uchu.

- Tęskniłem. - zamruczał i złożył pocałunek tuż pod płatkiem mojego ucha.

A potem następny na szyi. I następny. I następny. Jego usta błądziły od mojej szyi, przez bark aż po ramię. Miał nade mną przewagę w tym momencie. Nie potrafiłam się zmusić do zrobienia czegoś, by przestał. Rozpiął mój kombinezon do pasa i jego usta znalazły się na moim dekolcie, a potem na brzuchu. Poczułam dreszcz przyjemności, który przeszedł moje ciało. Objęłam go nogami w pasie zmuszając, by przywarł do mnie jeszcze bardziej. Złapał mnie za udo i jego dłoń powędrowała wyżej i wyżej, aż natknęła się na pasek i w mgnieniu oka się go pozbyła. Jeszcze chwila i przegram. Nie mogę na to pozwolić. Wystarczyła chwila i role się odwróciły. Teraz siedziałam na nim patrząc triumfalnie w jego niesamowite oczy. Zdjęłam rękawiczki, a jemu pasek. Teraz moja kolej. Pochyliłam się nad nim. Nie po to, żeby sobie popatrzył oczywiście. No może troszkę.

- Ja też tęskniłam. - szepnęłam mu do ucha i przygryzłam lekko jego płatek.

Zaczęłam go całować po szyi, torsie i brzuchu. Słyszałam jak oddychał coraz szybciej, kiedy coraz niżej składałam pocałunki. Spojrzałam na niego. Jego oczy płonęły z pożądania. Położyłam dłonie na jego nagim torsie i przybliżyłam się do niego. Położył dłoń na mojej talii, ale już po chwili zsunął ją na mój pośladek i pocałował mnie namiętnie. Oddałam pocałunek. A on pocałował mnie znowu, i znowu, i znowu, i znowu. Namiętnym, dzikim, utęsknionym pocałunkom nie było końca. Pozbyliśmy się kombinezonów w międzyczasie. Jego dłonie błądziły po moim ciele, a moje po jego. W końcu pożądanie wzięło górę i wylądowaliśmy pod kocem w miłosnym uniesieniu.

 

Kiedy się obudziłem czułem się jakbym był w siódmym niebie. Leżałem na boku tuląc do siebie F. Leżała tyłem do mnie, ale to nie przeszkadzało mojej dłoni trzymać jedną z jej piersi. Powietrze wypełniał zapach jej perfum. Uwielbiałem go. Już nie pamiętam kiedy ostatnio byłem tak szczęśliwy jak w tej chwili. Było idealnie. Złożyłem delikatny pocałunek na jej karku. Kiedy moje wargi dotknęły jej skóry, drgnęła. Obróciła się do mnie. Położyłem dłoń na jej talii i zmusiłem, żeby jej ciało przywarło do mojego. Uśmiechnąłem się. Spojrzała mi w oczy i przez dłuższą chwilę milczeliśmy, aż w końcu się odezwała.

- K, nie powinniśmy... to jest zabronione, jak się dowiedzą to...

- Ciii... - zamknąłem jej usta pocałunkiem.

Był delikatny i długi. Gdy już oderwaliśmy się od siebie, ująłem jej twarz w dłonie i powiedziałem:

- Nikt się nie dowie. Będziemy uważać.

- Masz racje. Nikt się nie dowie, bo to już się nie powtórzy. - odpowiedziała i siadając zasłoniła się kocem.

- Co? Jak to?

- To nie powinno było się wydarzyć.

- Ale stało się. I co? Chcesz udawać, że między nami niczego nie ma?

Odwróciła głowę, żeby na mnie nie patrzeć. Czegoś tu nie rozumiałem. Przecież chciała tego tak samo jak ja. Zastanawiając się, o co chodzi patrzyłem na jej długie, kruczoczarne włosy zakrywające nagie plecy. Nagle zobaczyłem na jej boku cztery wielkie blizny. Były naprawdę przerażające i można powiedzieć, że całkiem świeże. Jak to się stało, że nie widziałem ich wcześniej? Chyba zamroczyło mnie pożądanie.

- F, co ci się stało? - zapytałem już zupełnie innym tonem.

Spojrzała na mnie zaskoczona.

- Te blizny... Są zbyt duże i zbyt szeroko rozstawione, żeby mogło to zrobić jakieś zwierzę... ktoś cię skrzywdził?

Szybkim ruchem owinęła się kocem zasłaniając bok.

- Tak jak powiedziałam. To już się więcej nie powtórzy. - powiedziała stanowczo, po czym wstała.

Oboje zobaczyliśmy czerwoną plamę na kocu w tym samym momencie i natychmiast spojrzeliśmy na siebie.

- Dostałam okres. - powiedziała szybko, za szybko.

Wydawało mi się, że się zarumieniła. Owinięta kocem odwróciła się do mnie plecami. Chociaż swoją drogą okres to dobre wyjaśnienie. Co powiedzielibyśmy w kwaterze głównej? Nie odnieśliśmy ran i nie mogliśmy powiedzieć prawdy. Może o to jej chodziło, kiedy to mówiła.

- Dla mnie to też był pierwszy raz, F. - powiedziałem.

Zerknęła na mnie szybko. Chyba widziałem cień uśmiechu na jej twarzy, kiedy odwracała głowę.

- To był nasz pierwszy i ostatni raz. - powiedziała nie patrząc na mnie, po czym pozbierała swoje rzeczy i poszła się ubrać poza zasięgiem mojego wzroku.

Siedziałem zdezorientowany na materacu, powoli docierało do mnie co powiedziała. Jednocześnie intensywnie myśląc, kto mógł jej zrobić coś takiego i co bym mu za to zrobił. Po chwili F stanęła przede mną już ubrana z kufrem narzędzi w ręku.

- Ruszaj dupsko. Silnik się sam nie naprawi. - powiedziała jak gdyby nigdy nic.

Silnik. No tak. Zupełnie o tym zapomniałem. Wstałem i zacząłem się ubierać. Czułem się trochę speszony, bo F obserwowała każdy mój ruch. Kiedy się ubrałem, wyłączyłem opcje kamuflażu, tarczę obronną i wyszedłem na zewnątrz. F czekała już przy silniku, do którego ja musiałem się wspinać. Nie wszyscy mają skrzydła. W końcu udało mi się i stanąłem obok niej.

- Dziwne. Wydaje się, że wszystko jest w porządku. - powiedziała.

- A zaglądałaś do środka?

- Czy ja wyglądam na blondynkę? - rzuciła mi wściekłe spojrzenie. - No pewnie, że zaglądałam. Nie mam rentgena w oczach. Złaź z powrotem i włącz silniki.

- Czy ja wyglądam na Twojego sługusa?

- Tak. - odpowiedziała przybierając wyniosłą pozę.

To była prowokacja. Ale ja się nie dam.

- Ty szybciej dostaniesz się do sterów.

- Ale ty jesteś pilotem.

- A ty niby nie umiesz pilotować?

- Dostałam okres, trochę mi słabo.

Jasne, okres. Westchnąłem. Wróciłem do środka i włączyłem silniki na pełną moc. Oba były całkowicie sprawne. Komputer pokładowy nie pokazywał żadnej usterki. F miała rację. Złapałem za stery i statek wzniósł się w powietrze bez najmniejszych problemów. Dziwne. Wczoraj jeden silnik był niesprawny. A dzisiaj działa jak gdyby nigdy nic? Przecież sam się nie naprawił. Usłyszałem jak kufer z narzędziami uderza o podłogę.

- Działa. - powiedziała zdziwiona F podchodząc do mnie. - Więc co się stało wczoraj? Przecież nie wymyśliliśmy sobie, że nie działał.

- Nie mam pojęcia.

- Może przez burzę piaskową. Ale w takim razie nie powinno się tam dostać jeszcze więcej piasku?

- Powinno. Może piasek uszkodził czujniki.

- Może.

F usiadła na fotelu obok i zapięła pasy. Zrobiłem to samo i chwilę później już opuszczaliśmy atmosferę planety. Nie rozmawialiśmy o tym, co zaszło między nami, ani skąd się wzięły blizny na jej boku. Po prostu lecieliśmy w ciszy. Zerkałem na nią co chwilę, ale ona była wpatrzona w przestrzeń kosmiczną. W kwaterze głównej zgłosiłem statek do przeglądu, a F poszła złożyć raport i oddać koc do prania. Chciałem z nią jeszcze porozmawiać, ale ona musiała już wrócić do domu, bo nigdzie jej nie mogłem znaleźć.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Tanaris 07.04.2017
    Te ich milczenie mnie kiedyś zabije xD Leci 5 :D
  • Paradise 08.04.2017
    hahaha rozwaliłaś mnie Tanaris :D dziękuje :)
  • katharina182 07.04.2017
    Pierwszy raz:D... bardzo fajnie opisany. Realistycznie.
    Nie spodziewałam się że tak szybko się między nimi to rozkręcić.
    Ale nie narzekam. Super pokierowałaŚ sytuacją.
    Jest kilka literówek. Zazwyczaj tego typu:
    "Dziękuje " A powinno być " dziękuję " w pierwszoosobowej odmianie.
    Dialogi masz troszkę źle zapisane ale to w niczym nie przeszkadza.
    Pozdrawiam i oczywiście 5 zostawiam.
  • Paradise 08.04.2017
    oni też się pewnie nie spodziewali, że tak szybko to nastąpi :D no wiem, te literówki mnie dobijają, czytałam tyle razy i jeszcze nie wyłapałam... dziękuje za komentarz i ocenę :) również pozdrawiam
  • Nuria 09.04.2017
    Świetny rozdział, ale jak dla mnie nadal za krótki ;D szybko się czyta, mega wciąga -wszystko to co lubię. Oby tak dalej, czekam z niecierpliwością na kolejne rozdziały. Pozdrawiam :)
  • Paradise 10.04.2017
    nadal za krótki? :D omg :D dziękuje za komentarz :) również pozdrawiam :)
  • small crime 09.04.2017
    Wygląda ciekawie. Podoba mi się. Zawsze lubiłam opowiadania z nutką fantastyki i zakazaną miłością. Myślę, że z pewnością przeczytam poprzednie części, jak i następne. Tu zostawiam 5.
  • Paradise 10.04.2017
    dziękuje bardzo :) mam nadzieję, że zarówno poprzednie jak i następne Ci się spodobają :) dziękuje za komentarz i ocenę :)
  • Dimitria 12.04.2017
    Na początku to K wydawał mi się taki "porządny", ale jeśli chodzi tutaj o przestrzeganie zasad to zwykle F prędzej czy później sobie o nich przypomina. Ciekawe, czy coś soe za tym kryje.
    Rozdział był świetny, zresztą jak zwykle ;)
    Zostawiam 5
  • Paradise 11.05.2017
    nie wiem jak to się stało, że dopiero teraz zauważyłam Twój komentarz, przepraszam :) dziękuje bardzo za opinię i ocenę :D bardzo mi miło, że czytasz :)
  • Ayano_Sora 15.08.2017
    Bosh Josh, takie rozdziały też są potrzebne <3 ten pierwszy raz był taki uroczy :3 Taaa pierwszy i ostatni raz, NO NA PEWNO. Fajnie to wszystko Ci wyszło. lecę dalej ;d
  • Paradise 15.08.2017
    dziękuje bardzo :)
  • candy 17.10.2017
    Brawo Oscar! Toby trochę mnie wkurzyła z tą swoją mocą. No i brawo K, że w końcu wziął F w obroty XDD
  • Paradise 17.10.2017
    Haha dziękuję :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania