Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 13

Usiadłem za sterami i czekałem, aż F do mnie dołączy siadając w swoim fotelu. Już miałem wyłączyć autopilota, kiedy usłyszałem jak coś gruchnęło o podłogę statku. Odwróciłem się i zobaczyłem nieruchome ciało F. Zerwałem się z fotela i podbiegłem do niej.

- F? Słyszysz mnie? - zapytałem próbując ją ocucić. - F, no obudź się. No dawaj, skarbie.

Nadal była nieprzytomna, ale przynajmniej oddychała bez problemów. Nie powinienem jej zostawiać samej, nawet na taką krótką chwilę. Co ja sobie myślałem? Przez ten pocałunek zupełnie wyleciało mi z głowy, że jest ranna. Rozłożyłem fotel, położyłem ją na nim w bezpiecznej pozycji i zapiąłem pasami. Wyłączyłem autopilota i przejąłem stery. Musimy jak najszybciej dostać się do kwatery głównej, którą już powiadomiłem. Lekarze mają być w gotowości. Leciałem tak szybko, jak tylko pozwalały mi na to silniki. Zerkałem co chwilę na F, ale nadal nie odzyskała przytomności. Wiedziałem, że kilka urządzeń do pomiaru prędkości po drodze mnie namierzyło, ale to już sprawa MAO. Niech tylko spróbują potrącić mi z wypłaty. Gdy lądowałem w doku kwatery głównej, kilka osób z personelu medycznego już czekało z noszami na F. Teraz wszystko w ich rękach. Zabrali ją do skrzydła szpitalnego, a ja musiałem iść złożyć raport. Szefostwo pytało, czy przywiozłem urządzenie przypominające pająka, które umieścili na plecach F. Oczywiście, że nie przywiozłem, bo jedyne o czym myślałem w tamtej chwili, to żeby ją stamtąd zabrać. Spalone szczątki Thanagarian widziałem tylko przez chwilę, ale to mi wystarczyło. F musiała na to patrzeć o wiele dłużej. Chcieli spalić ją żywcem. Nie mogłem tego zrozumieć. Jak daleko może sięgać nienawiść i żądza zemsty? Szefostwo zdecydowało się wysłać kilku agentów, żeby sprawdzili czy doszczętnie zniszczyłem miejsce zbrodni, czy może zachowały się jakieś dowody. Mieli nadzieje, że znajdą pozostałości pająka. Urządzenie, które potrafi unieruchomić Thanagarianina to potężna broń. Nie wiedziałem dokładnie jak ono działa, ale wyjąć to z ciała F nie było łatwo. Po wyjściu od szefostwa, udałem się prosto do skrzydła szpitalnego. Już z daleka usłyszałem wrzask, więc przyspieszyłem kroku. Drzwi jednej z sal były uchylone. Zobaczyłem czarne skrzydła i serce zabiło mi szybciej. Cichutko wszedłem do środka i ku mojemu rozczarowaniu, skrzydła należały do lekarki. Za to F siedziała na łóżku, tyłem do mnie i lekarki, kompletnie naga z szeroko rozłożonymi rękami przywiązanymi do przeciwległych ścian sali. Poczułem, że robi mi się gorąco na widok nagich pleców F. Ale jak tylko zobaczyłem ślady po pająku, przeszło mi. Niewielkie dziury wzdłuż kręgosłupa w odcinku piersiowym i pod łopatkami ociekające krwią, albo to była już zaschnięta krew. Wydawało mi się, że pająk miał więcej odnóży niż F śladów na plecach.

- Muszę je oczyścić. Wytrzymaj jeszcze trochę. - powiedziała lekarka.

Sprawnie oczyściła resztę ran, F nie wydała z siebie już żadnego dźwięku, ale jej ciało było napięte do granic możliwości.

- Wolisz, żebym przyklejała plastry po kolei czy wszystkie naraz? - zapytała lekarka.

- Wszystkie naraz. Chcę mieć to już za sobą.

- Ale zdajesz sobie sprawę, że z każdym plastrem ból będzie coraz większy?

- Wiem jak działają plastry. - wycedziła F przez zęby.

- Upewniam się tylko. - wypaliła lekarka szybko.

Nadal mnie nie zauważyły. W sumie obie były odwrócone do mnie plecami. Powinienem wyjść, ale chciałem zobaczyć te plastry. Dlaczego na takie głębokie rany przyklei tylko plastry? I wtedy zobaczyłem prawie kwadratowy plaster z zaokrąglonymi rogami, który lekarka przykleiła na pierwszą ranę. Od razu zaczął świecić zielonym blaskiem wnikając w ciało F. Mięśnie jej pleców i rąk się napięły, a z ust wyrwał się wrzask. Plaster zachował się zupełnie jak wtedy, kiedy Ona go użyła na statku piratów, a ja siedziałem zamknięty w celi. Tylko, że ten był o wiele mniejszy. Znowu kolejne podobieństwo. Ale przecież to tylko głupie plastry. Pewnie wszyscy Thanagarianie ich używają.

- F... - zacząłem nieświadomie.

Obie z lekarką obróciły głowy w moją stronę zaskoczone.

- Kto ci pozwolił tu wejść? - zapytała lekarka, ale ja patrzyłem na F.

- Wszystko w porządku? - wypaliłem zanim zdążyłem ugryźć się w język.

Kretyn, debil, idiota.

- Wyjdź stąd. - warknęła F.

- Przepraszam, ja tylko chciałem...

- WYNOCHA! - wrzasnęły obie i natychmiast wyszedłem na korytarz zamykając drzwi.

Przez jakiś czas chodziłem w kółko pod salą słuchając wrzasków F, aż w końcu musiałem wyjść na zewnątrz. Nie mogłem już słuchać jak wrzeszczy z bólu. Bezsilność mnie dobijała. Poszedłem do doku i od razu tego pożałowałem. Już z daleka zauważyłem bliźniaków idących w moją stronę. Gdy tylko zobaczyłem twarz Shane'a, przed oczami pojawił się obraz jego całującego F na ostatniej imprezie służbowej. Zacisnąłem dłonie w pięści. Przez chwilę miałem nadzieję, że może mnie ominą.

- Siema, K! - usłyszałem, gdy odwracałem się do nich tyłem.

Szlag. I nadzieja prysła jak mydlana bańka. Musiałem znów stanąć przodem do nich, bo właśnie do mnie podeszli.

- To F się tak wydziera? Słyszałem, że została ranna na waszej ostatniej misji. - zagadał Blane.

- Ciekawe od kogo to usłyszałeś. Dopiero co ją przywiozłem. Widzę, że MAO uwielbia plotki. - odparłem krzyżując ręce na piersi.

- Właśnie szliśmy ją odwiedzić. - powiedział Shane.

- Myślisz, że to dobry pomysł? - zapytałem mierząc go wzrokiem.

Zmieszał się i spojrzał na brata szukając ratunku.

- Dobrze ci radzę, Shane. Trzymaj się od niej z daleka. - zabrzmiało to ostrzej niż zamierzałem.

- Hej, K, wyluzuj. Chyba go nie pobijesz? - Blane stanął między nami.

- Ja? Nie. Ale za F nie ręczę. - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem.

- Chyba sobie odpuścimy odwiedziny w takim razie. - powiedział Shane i ruszył w przeciwną stronę.

- K, serio musisz wyluzować. Twoja zazdrość za bardzo rzuca się w oczy. - Blane poklepał mnie po ramieniu. - Narazie.

Ruszył za bratem, a ja patrzyłem chwilę za nimi. Faktycznie może za ostro zareagowałem. Ten pocałunek wytrącił mnie z równowagi i zapomniałem się pilnować będąc w kwaterze głównej. Wróciłem do skrzydła szpitalnego. Wrzaski ucichły, a na korytarzu wpadłem na lekarkę.

- Możesz wejść do jaskini smoka, jeśli chcesz. - powiedziała mijając mnie. - Powodzenia.

Obejrzałem się za nią zdziwiony. Czyżby było tak źle, że wygoniła nawet lekarkę? Niemożliwe. Chociaż w sumie to F. Wszystko jest możliwe. Ruszyłem do sali. Wszedłem powoli do środka. F leżała w łóżku, już w szpitalnej koszuli, przykryta do bioder cienką kołdrą. Wyglądała na niesamowicie wykończoną. Nawet mnie nie zauważyła. Podszedłem do łóżka i chwyciłem ją delikatnie za dłoń. Otworzyła oczy zaskoczona.

- Co tu robisz? - zapytała.

- Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz. - odpowiedziałem mocniej ściskając jej dłoń.

- Co ty tu w ogóle jeszcze robisz? Czemu nie poleciałeś do domu? Nie masz życia poza pracą? - warknęła wyrywając dłoń z mojej.

- Ja.. - zacząłem zdezorientowany.

- Nie musisz się o mnie martwić. Leć do domu, kretynie.

Zacisnąłem dłonie w pięści. Co ją ugryzło? Zanim straciła przytomność na statku była zupełnie inna. Człowiek się martwi, a ona jeszcze ma pretensje.

- O co ci chodzi, F? -zapytałem poirytowany.

- O to, że nie chcę cię tu widzieć. - warknęła. - Przeliterować ci to?

- Chciałem ci tylko powiedzieć, żebyś wracała do zdrowia, bo nie będę sam odwalał misji. Ale jak tak wygląda sytuacja to gnij sobie tu ile chcesz, bo nie mam ochoty się z tobą użerać. - odwarknąłem i wyszedłem trzaskając drzwiami.

 

 

Może nie powinnam była go tak potraktować, ale co on sobie wyobrażał? Ledwo żywa po terapii plastrami, a ten wchodzi jak gdyby nigdy nic i łapie mnie za rękę komunikując wszem i wobec, że coś między nami jest. Szkoda, że jeszcze kwiatów i czekoladek nie przyniósł. Nie żebym chciała coś takiego dostać, bo nie chciałabym. Przecież w każdej chwili ktoś mógł wejść do sali. Ktoś mógł nas nakryć. Czy on nie ma mózgu? Poza tym nie jestem małym dzieckiem, nie trzeba odwiedzać mnie w szpitalu. Tym bardziej, że pewnie jeszcze dzisiaj wyjdę, tylko trochę odpocznę. Nawet nie wiem kiedy zamknęłam oczy i zasnęłam. Kiedy się obudziłam, nie wiedziałam która jest godzina ani ile spałam. Czułam się wypoczęta jak nigdy. Pierwszy raz od bardzo dawna nic mi się nie śniło, co było dziwne. Wręcz podejrzane. W drzwiach sali stanęła lekarka.

- Jak się spało? - zapytała.

- Niespodziewanie dobrze. Ile spałam?

- Prawie dwa dni. Może trochę za mocne podałam ci te uspokajacze.

- Dwa dni? Zaraz, co powiedziałaś? Podałaś mi jakieś prochy na uspokojenie? - zacisnęłam dłonie w pięści.

- Ale za to jak odpoczęłaś.

- Naćpałaś mnie! - warknęłam.

- Uspokój się, bo znowu ci coś wstrzyknę, a nie po to tu przyszłam. Zbadam cię i lecisz na misję. K już czeka.

Miałam się jeszcze z nią kłócić, ale skoro K czeka, to jej się upiekło. Badanie nie wykazało żadnych nieprawidłowości, więc mogłam przebrać się w swój kombinezon i pobiec do doku. K czekał pod naszym statkiem. Gdy do niego podeszłam, rzucił tylko "siema, F" i wszedł na pokład. Podążyłam za nim. Droga zleciała nam w ciszy. K nie miał nastroju do rozmowy, albo był na mnie zły. Albo i to, i to. Nie wiedziałam, gdzie lecimy i po co. Na miejscu też się nie dowiedziałam. Rozdzieliliśmy się, by okrążyć większy teren i wtedy go zobaczyłam. Tego skurwiela, który zamordował mojego tatę. W tej chwili już nic innego się nie liczyło. Miałam go jak na widelcu. Jaka była szansa, że go spotkam ponownie? Prawie równa zeru. Byłam pewna, że na jakiś czas zniknie, a tu proszę. Nie zmarnuje takiej okazji i tym razem doprowadzę to do końca. W mgnieniu oka się na niego rzuciłam. Potem wszystko działo się tak szybko. Nagle otoczyły mnie sługusy mojej ofiary, która klęczała na ziemi tyłem do mnie, z laserowym sztyletem przy gardle. Było ich zdecydowanie za dużo. Chcieli żebym wypuściła ich szefa. Roześmiałam się tylko. I wtedy część z nich się rozstąpiła i przed szereg wyszedł jeden z nich. Trzymał K przed sobą, a nóż przy jego gardle. Zamarłam. Jak im się udało go schwytać? Dobra, przewaga liczebna. Zabrali mu broń. To trochę wyjaśnia.

- Puść ambasadora, to twojemu partnerowi nic się nie stanie. - powiedział patrząc na mnie triumfująco.

- Puść K, to może się zastanowię. - odparłam.

- Nie ty tu rozdajesz karty. - przycisnął nóż do gardła K i na jego szyi pojawiła się stróżka krwi. - Powiedziałem PUŚĆ AMBASADORA.

Stałam jak sparaliżowana. Co mam robić? Byłam pewna, że koleś blefuje, ale jak zobaczyłam krew to zaczęłam się wahać. Nie chcę, żeby K stała się krzywda. Ale moja zemsta. Wystarczy jeden ruch ręką i moja zemsta się wypełni. Tylko co jeśli, wtedy to samo zrobią K? Z jednej strony tak bardzo chciałam w końcu zabić tego skurwiela, ale z drugiej nie chciałam stracić K. Wybór wydawał się prosty, ale jednak nadal się wahałam.

- Nie wiesz czy wybrać jego czy mnie? Przecież obiecałaś mi... - wychrypiał K. - A mimo tego dalej się wahasz...

- Ja... - zaczęłam ściskając mocniej rękojeść laserowego sztyletu.

- Widzę, że już wybrałaś. - powiedział.

Patrzył na mnie, mogło by się wydawać, ze łzami w oczach. Wyglądał na zdruzgotanego, zawiedzionego i rozczarowanego. K proszę cię, nie patrz tak na mnie. I wtedy sięgnął ręką do ręki swojego oprawcy i wykonał jeden, szybki ruch podcinając sobie gardło. Serce mi stanęło. Krzyk utknął w gardle. Sztylet wysunął mi się z dłoni, a moja ofiara uciekła. Ale to nie miało znaczenia. Patrzyłam jak miłość mojego życia osuwa się na ziemię zalewając się krwią z rozpłatanego gardła. K! Rzuciłam się do niego i w momencie, w którym padałam na kolana przy jego ciele... obudziłam się, ale tak naprawdę. Zalana łzami i z sercem tłukącym się w piersi zagłuszającym wszystko inne. Rozglądałam się zdezorientowana. Gdzie ja w ogóle jestem? Ręce mi się trzęsły. Z resztą nie tylko ręce. Cała się trzęsłam. Łzy dalej spływały mi po policzkach. Powoli wracało do mnie wszystko. Jestem w skrzydle szpitalnym w MAO. A to był tylko sen. K nie poderżnął sobie gardła. Jest cały i zdrowy w domu. To tylko zły sen. Przerażający koszmar. To działo się tylko w mojej chorej głowie. To nie zdarzyło się naprawdę. Ale co z tego, skoro nadal nie mogłam się uspokoić. Ukryłam twarz w poduszce biorąc przy okazji kilka głębszych wdechów. Już dobrze, to był tylko sen, uspokój się F. Nie wiem ile mi to zajęło, ale w końcu przestałam się trząść i łzy przestały płynąć. Wytarłam twarz kołdrą i spojrzałam w sufit. Co ja tu w ogóle jeszcze robię? Odrzuciłam szybko kołdrę siadając i już miałam wstawać, kiedy do sali weszła lekarka.

- Już się zbierasz? Dobrze się składa, bo przyszłam cię zbadać i lecisz na misję. - powiedziała podchodząc do mnie. - Jak się spało?

- Dobrze. Ile spałam?

- Prawie dwa dni. Może trochę za mocne podałam ci te uspokajacze.

Dobra, to trochę dziwne. Tak jak w moim śnie. Lekkie déjà vu. Sprawdźmy czy dalej będzie odpowiadać jak we śnie. Pamiętałam, co mówiłam, więc zamierzałam to powtórzyć.

- Dwa dni? Zaraz, co powiedziałaś? Podałaś mi jakieś prochy na uspokojenie? - zacisnęłam dłonie w pięści nieświadomie.

- Ale za to jak odpoczęłaś.

- Naćpałaś mnie! - warknęłam.

- Uspokój się, bo znowu ci coś wstrzyknę, a nie po to tu przyszłam. Zbadam cię szybko, bo K już czeka.

Okey, robi się coraz dziwniej. Rozebrałam się i lekarka po badaniu ogólnym, zaczęła naciskać miejsca, w których były odnóża pająka. Nie czułam tam już bólu, co było dobrym znakiem. Wyszła z sali pozwalając mi się ubrać. Założyłam strój, buty, schowałam laserowy sztylet do buta i zabrałam broń ze stolika przy łóżku. Chwilę później już byłam w doku i szłam w stronę K, który czekał przy naszym statku. Stał tam cały, zdrowy i przede wszystkim żywy. Serce zabiło mi szybciej i uśmiech nie schodził mi z twarzy. Nic mu nie jest.

- Siema, F. - powiedział, gdy do niego podeszłam. - Widzę, że masz dobry humor.

- Siema, K. A ty byś nie miał, jakbyś spał dwa dni?

Spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, ale już się nie odezwał. Weszliśmy na pokład i zajęliśmy swoje miejsca. K albo nie miał nastroju do rozmowy, albo był na mnie zły. Albo i to, i to. Nie odzywał się całą drogę. Jak w moim śnie. W moim żołądku miałam supeł z niepokoju. Zaczynałam się stresować, że będzie dokładnie jak w koszmarze. Zerkałam co chwilę na K, ale on patrzył przed siebie. Gdy wylądowaliśmy nadal nie wiedziałam, gdzie jesteśmy albo po co tu przylecieliśmy. Brzuch bolał mnie ze strachu, że zaraz się rozdzielimy i stanie się to, co we śnie. Zaciskałam i rozluźniałam dłonie, a serce tłukło mi się w piersi. Nigdy nic takiego mi się nie działo. Nie wiedziałam jak mam się zachować. Nie chciałam, żeby było jak w tym cholernym koszmarze.

- Dobrze się czujesz? - głos K wyrwał mnie z zamyślenia.

Spojrzałam na niego. Siedział w swoim fotelu i lustrował mnie wzrokiem. Co miałam mu powiedzieć? Że zaraz zejdę, bo tak boję się, że poderżnie sobie gardło?

- F? Naćpali cię czymś? - zapytał.

- Chyba. - udało mi się wykrztusić.

Złapał mnie za obie dłonie.

- Nie rób tak. - powiedział stanowczo.

Przez chwilę patrzyliśmy sobie w oczy trzymając się za ręce. Poczułam się trochę lepiej czując ciepło jego dłoni. Nagle zabrał ręce i odwrócił wzrok zmieszany.

- Chcesz poznać szczegóły misji czy zdajesz się na mnie? - zapytał zerkając na mnie.

Miałam ochotę odpowiedzieć, że zdaję się całkowicie na niego, ale bałam się, że się rozdzielimy. Przynajmniej ze mną rozmawia, muszę się uspokoić i skupić na misji. Wzięłam głęboki wdech i odpowiedziałam:

- Chcę poznać szczegóły.

- Proszę bardzo. - kliknął gdzieś na kokpicie i pojawiła się mapa. - Musimy zdobyć fiolkę pewnej niebezpiecznej substancji, którą trzymają w tej fortecy.

Pokazał miejsce na mapie palcem.

- Ale nie mamy żadnych informacji o zabezpieczeniach, więc będziemy improwizować. - powiedział patrząc na mnie tymi swoimi oczami.

- To bierzmy się do roboty. - powiedziałam szybko i wstałam.

Te oczy mnie rozpraszały. I jak mam się skupić na misji?

- Ale dobrze się czujesz? - zapytał wstając.

- Już mi lepiej. - odpowiedziałam.

- Przejdź się. Muszę zobaczyć czy prosto idziesz.

- Pogięło cię? Przecież mnie badali w MAO.

- Muszę zobaczyć na własne oczy. No dawaj.

- I co zrobisz jak będę krzywo szła? Nie puścisz mnie na misję?

- Zawiozę cię z powrotem do kwatery głównej.

- Chyba żartujesz.

- Jestem śmiertelnie poważny. - skrzyżował ręce na piersi. - No dawaj.

Słowo "śmiertelnie" nie bardzo mi się spodobało. Poza tym skoczyło mi ciśnienie, bo K umyślił sobie, że będzie mnie sprawdzać. Już ja mu pokażę. Przeszłam kilka kroków, a potem zrobiłam przerzut bokiem, potem kolejny, następnie salto i wylądowałam na jednej nodze robiąc "jaskółkę" zachowując perfekcyjną równowagę. Gdyby mnie nie zdenerwował, pewnie by mi się to nie udało.

- Zadowolony? - zapytałam z triumfalnym uśmiechem stając prosto.

- Może być. - rzucił przechodząc obok mnie i wyszedł ze statku.

Dałabym sobie rękę uciąć, że się uśmiechał. Opuściłam pokład i ruszyliśmy w stronę fortecy. Gdy byliśmy blisko, ukryliśmy się w krzakach i obserwowaliśmy. Strażnicy byli ubrani w zbroje, a na głowach mieli hełmy. Było ich sporo i patrolowali teren co kilka minut.

- Sześć minut. - powiedział K.

Spojrzałam na niego zaskoczona.

- Patrolują co sześć minut, więc tylko tyle mamy na przedostanie się stąd do tamtego przejścia i schowanie się gdzieś tam.

- Zdążymy w pięć. Musimy mieć minutę w zapasie. Jakby co. - powiedziałam.

- Jak tylko znikną w przejściu, ruszamy. - zarządził K.

Uważnie obserwowaliśmy strażników. Jak tylko zniknęli nam z oczu, ruszyliśmy do przejścia. Był to bardzo wąski i wysoki budynek połączony z resztą fortecy. Jak tylko znaleźliśmy się w środku, stało się jasne, że nie mamy się gdzie ukryć. Zaraz skończy nam się czas i nakryją nas strażnicy. Podniosą alarm i po nas. Przez te ich zbroje nie możemy ich sparaliżować. Najpierw musimy przyjrzeć im się z bliska, żeby odkryć niezakryte miejsca. Spojrzeliśmy na siebie myśląc co robić. Ściany było bardzo blisko siebie, wiec postanowiliśmy wspiąć się w górę. Nie było tam żadnych półek, tylko pusta przestrzeń. Opierając się o jedną ścianę plecami, a o przeciwległą nogami jakoś udało nam się dostać na tyle wysoko, by nie zauważyli nas strażnicy. A przynajmniej nie od razu. Oczywiście K musiał opierać się plecami o ścianę, o którą ja opierałam się nogami. Nie dość, że był tak blisko, to jeszcze patrzył na mnie tymi niesamowitymi oczami, które wydawały się emanować blaskiem w półmroku. Nie mogłam oderwać od nich wzroku, chociaż bardzo chciałam. Im dłużej patrzyłam w te jego oczy, tym bardziej w nich tonęłam zapominając gdzie jesteśmy i co robimy. Przesunął lekko nogę i dotknęła mojej. Na całej długości. Serce zaczęło mi bić szybciej. Zaczęło mi się robić gorąco czując jego nogę dotykającą mojej. Zapomniałam, że jesteśmy na misji, że muszę być skupiona i trzymać ciało maksymalnie naprężone, więc po prostu spadłam. Pech chciał, że akurat zjawili się dwaj strażnicy i spadłam prosto na nich. Naraziłam misję na niepowodzenie. Natychmiast wróciłam do rzeczywistości. Szybko zobaczyłam odsłonięte miejsca między zbroją a hełmem i strzeliłam w nie pociskami paraliżującymi. K po chwili również spadł, albo raczej skoczył świadomie, bo wylądował na nogach. Swoich własnych. Musieliśmy coś wymyślić, bo zaraz ktoś się zorientuje, że coś jest nie tak. Wymieniliśmy się spojrzeniami i zdjęliśmy zbroje ze sparaliżowanych strażników, a potem je założyliśmy. W tych hełmach nikt nas nie pozna. Wpakowaliśmy kilka dodatkowych pocisków w strażników i przykryliśmy ich jakimiś płachtami, które leżały na ziemi. O czasie opuściliśmy budynek, wchodząc do fortecy. K prowadził. Nie miałam pojęcia skąd wie, gdzie znajduje się fiolka.

- Skąd wiesz gdzie iść? - zapytałam prawie szeptem.

- Jeden z nich miał mapę. Wszystko było podpisane. Narysowana cała trasa. - odpowiedział równie cicho.

To wydawało się aż za proste. Mijaliśmy innych strażników, ale nie zwracali na nas uwagi. Gdy byliśmy już wysoko na murach, K się zatrzymał i wyjął mapę. Nie zdążył zapamiętać całej trasy. Zerknęłam na mapę. Faktycznie wszystko było podpisane. A trasa obchodu narysowana innym kolorem. Byliśmy tak zajęci mapą, że nie zauważyliśmy, kiedy podeszło do nas kilku innych strażników.

- Proszę, proszę, a kogo my tu mamy? - zapytał najwyższy z nich. - Tylko nowi potrzebują mapy.

Zanim zdążyłam otworzyć usta, by cokolwiek powiedzieć, K odezwał się pierwszy:

- Właśnie go oprowadzam. Dali mu mapę, żeby się nie zgubił.

Zaśmiali się.

- A więc mamy kota. Trzeba zrobić mu chrzest. - powiedział najwyższy.

- Przejmujemy go od ciebie. Możesz iść robić swoje. - odezwał się równy wzrostem z K.

K nie odpowiadał. Chyba nie bardzo mu to odpowiadało. Zaraz się zorientują. Nie mamy wyjścia, musimy się rozdzielić.

- Poradzę sobie, idź. - szepnęłam mając nadzieję, że tylko on usłyszy.

- Dobra, chłopaki. Ale nie męczcie go za bardzo, patrzcie jaki przy was malutki. - zaśmiał się K i ruszył przed siebie ze schowaną mapą.

- To jak, kotku, masz lęk wysokości? - zapytał najwyższy szczerząc się do mnie.

Pokręciłam głową na znak, że nie.

- Nie? To zobaczymy.

Złapali mnie i przyprowadzili do krawędzi muru. Było wysoko, ale co z tego? Mam skrzydła. Jakby co, oczywiście. Nie mogę się zdradzić. Chwilę później wisiałam już głową w dół, a oni trzymali mnie za nogi. Złapałam rękoma hełm, bo niewiele brakowało i by mi spadł. Wszystko by się wydało. Dobra mogę sobie tak wisieć, podczas gdy oni rechotali myśląc, że sram w gacie ze strachu. Potrząsnęli mną kilka razy, ale nie zrobiło to na mnie wrażenia. Zaczynałam się tylko obawiać, że jak tak dalej będą mną potrząsać to w końcu zostaną im w rękach tylko buty, a ja polecę sobie w dół. Zaczynał mnie też irytować ich rechot. Naprawdę zabawa przednia, godna sześciolatków.

- Dobra, chłopaki. Oddajcie go, muszę dokończyć z nim obchód. - usłyszałam głos K.

- A przestań, robota nie ucieknie. Dołącz do nas. - powiedział któryś z nich.

- Znacie zasady. - odpowiedział K.

Nastąpiła dziwna cisza. O nie, popełnił błąd i się zorientowali. Usłyszałam westchnienie.

- Niech ci będzie. - odparł chyba ten najwyższy. - Zasady to zasady.

Wciągnęli mnie na górę i postawili na nogach. K mnie przytrzymał, bo przez chwilę nie mogłam złapać równowagi.

- Nie martw się, kocie. Po obchodzie dalsza część chrztu. - zaśmiał się ten, który się jeszcze nie odzywał.

Reszta zarechotała zgodnie i ruszyli w swoją stronę.

- W porządku? - zapytał K przyglądając mi się uważnie.

- Nic mi nie jest. - odpowiedziałam. - Masz fiolkę?

Kiwnął tylko głową.

- Ruszajmy, bo się skapną, że z czasem coś nie tak. - powiedziałam.

Dokończyliśmy obchód według mapy. Gdy dotarliśmy do przejścia, zdjęliśmy zbroje i założyliśmy je na strażników. Przez przypadek odkryliśmy skrytkę z alkoholem, więc polaliśmy ich zawartością butelek i zostawiliśmy je obok nich. Łatwo się z tego nie wykręcą. Szybko opuściliśmy budynek. Chcieliśmy jak najszybciej dostać się do krzaków, by w ukryciu dotrzeć do statku. Udało nam się bez większych problemów. W środku K przełożył fiolkę z kieszeni do specjalnego sejfu. Przy okazji włączył kamuflaż i tarczę ochronną.

- Prawie nas nakryli. - powiedział K odwracając się do mnie.

- Dlaczego patrzysz na mnie? - zapytałam zdezorientowana.

To on się wahał, bo nie chciał mnie z nimi zostawić.

- Co by było jakby cię puścili?

- Ale nie puścili. Poza tym czemu czepiasz się mnie? To ty prawie nas zdradziłeś, bo zamiast iść po fiolkę od razu to świrowałeś, bo zostałabym z nimi sama.

- Mogli ci zrobić krzywdę!

- No i co? Umiem się bronić, do cholery. Odwal się ode mnie w końcu, K. - warknęłam.

O co mu chodzi? Nie jestem dzieckiem, umiem o siebie zadbać. Nigdy tak nie świrował. Teraz coś mu odwaliło.

- O co ci chodzi, F? - warknął podchodząc do mnie. - Nie umiesz normalnie rozmawiać?

- O co mnie chodzi? O co tobie chodzi! Zachowujesz się jakbym potrzebowała ciągłej opieki, jakbym jakaś ułomna była!

- No i znowu warczysz! W szpitalu warczysz, tutaj warczysz, jakieś chore pretensje! Czego ty chcesz?

- Żebyś przestał mnie tak traktować! - popchnęłam go.

- Chcesz się bić? - popchnął mnie. - To dawaj.

- Sam tego chciałeś. - warknęłam i wzięłam zamach, by podarować mu prawego sierpowego.

Złapał moją pięść tuż przed swoją twarzą i w mgnieniu oka wykręcił mi rękę za plecy. Uderzyłam go wolnym łokciem w brzuch. Gdy tylko mnie puścił, szybko kucnęłam zamierzając podciąć mu nogi, ale zdążył uskoczyć. Skoczyłam na równe nogi i znów go zaatakowałam, ale blokował moje ciosy. Z kolei kiedy on atakował mnie, ja blokowałam jego. Na pokładzie statku nie mieliśmy za wiele miejsca, ale dawaliśmy radę. Nie w takich miejscach się walczyło. Odskoczyliśmy od siebie dysząc. Żadne z nas nie mogło zadać ciosu, bo drugie go natychmiast blokowało. Mierzyliśmy siebie wzrokiem stojąc naprzeciw siebie. Obserwowałam sposób w jaki stoi gotowy do odparcia mojego ataku, jego napięte mięśnie i te jego przeszywające oczy. Jasno-niebieskie z ciemnymi obwódkami. Dlaczego musi mieć takie niesamowite oczy? Spojrzałam na jego wargi wygięte w uwodzicielskim uśmiechu. Zaraz, uwodzicielskim? Serce zaczęło mi szybciej bić. Mój wzrok podążył wyżej i nasze spojrzenia się spotkały. Zrobiło mi się gorąco. Boże, jak on na mnie patrzył. Jakby chciał mnie pożreć. Czy ja patrzyłam tak samo na niego? Patrzyliśmy tak na siebie jeszcze przez chwilę, ale naprawdę krótką, bo nagle rzuciliśmy się na siebie. Zaczęliśmy się całować tak namiętnie i dziko jak nigdy przedtem. Spragnieni siebie jak rośliny wody podczas suszy. Jakbyśmy potrzebowali siebie, by dalej żyć. Moje dłonie badały jego ciało, a jego moje. Jakby chciały zapamiętać każdą część naszych ciał. Sprawnie pozbyły się kostiumów i bielizny. Pożądanie całkowicie przejęło nad nami kontrolę, a to co się stało potem zapamiętamy na bardzo długo.

 

 

Wróciłem do domu wykończony, ale szczęśliwy jak nigdy. Cały czas zastanawiałem się czy to się wydarzyło naprawdę. Gdyby nie piekący ból pleców, pomyślałbym, że mi się to przyśniło. Poszedłem pod prysznic i to był błąd. Plecy zaczęły mnie szczypać. Obróciłem się tyłem do lustra i zobaczyłem, że F podrapała mnie do krwi. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie. Usłyszałem walenie do drzwi. Tylko jedna osoba tak się dobija do moich drzwi. Powycierałem się szybko ręcznikiem, omijając plecy, ubrałem do połowy i poszedłem otworzyć.

- Jak to jest, że zawsze jak przychodzę to jesteś pod prysznicem? - zapytał Shaun.

- Jak to jest, że zawsze jak przychodzisz to jestem w domu? Śledzisz mnie? - odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

- Cholera, rozgryzłeś mnie. Wszczepiłem ci czip kiedyś jak spałeś. - zaśmiał się, a ja przewróciłem oczami.

- Trzy pudełka pizzy? Nie za mało? - spytałem.

- Spoko, żarłoku. Domówimy. - odparł wchodząc do środka. - I ubrałbyś się.

- Jestem u siebie. Mogę chodzić nawet nago. - zamknąłem drzwi.

- O, już widzę, czemu nie masz na sobie koszulki. Walczyłeś z dzikim kotem?

- Z dziką F. - powiedziałem z uśmiechem i podszedłem do zamrażarki, żeby wyciągnąć lód.

- Napaloną też? - zapytał Shaun rozsiadając się na kanapie.

Rzuciłem mu znaczące spojrzenie.

- No tak. Plecy mówią same za siebie. - stwierdził. - Chciałbym, żeby kiedyś jakaś laska mnie tak podrapała.

- Marzenia ściętej głowy. - zachichotałem.

- Taki z ciebie kumpel? Wal się. Zabieram pizzę i wychodzę.

Zaśmiałem się tylko.

- Z czego się śmiejesz? Z twojej rychło zapowiadającej się głodówki?

- Naprawdę myślisz, że pozwolę ci wyjść?

Zrozumiał do czego zmierzam. Rozejrzał się po mieszkaniu i jego wzrok padł na okno.

- Zawsze mogę wyrzucić pizzę przez okno.

- Serio?

- Nie no przesadziłem. - zaśmiał się.

Wyjąłem szklanki, whiskey i zrobiłem drinki, a Shaun rozłożył i pootwierał pudełka z pizzą na stoliku przy kanapie. Jedna dla mnie, druga dla niego i trzecia na pół. Każda inna, ale półtorej pizzy to dla mnie trochę mało. Rozsiadłem się obok Shauna, o ile rozsiadłem to dobre słowo, bo oprzeć się za bardzo nie mogłem. Ale po kilku drinkach już mi pieczenie pleców nie przeszkadzało.

- Stary, za kilka dni lecimy na Thanagar. - powiedział Shaun zjadając ostatni kawałek pizzy.

- Po co? - zdziwiłem się.

- Nie wiesz? Stary, co tam się będzie działo to jest nie do opisania. Musisz to zobaczyć na własne oczy. - ekscytował się .

- Czyli co dokładnie?

- Naprawdę nie słyszałeś o największym wydarzeniu na Thanagarze? Nigdy nie wiadomo kiedy będzie, bo to nieregularne święto, że tak powiem. Za każdym razem jest inaczej. Mnóstwo ludzi na to przylatuje, a grupa Thanagarian o specjalnych predyspozycjach robi pokaz, takie trochę przedstawienie. Nigdy nie wiadomo, co się stanie, bo wprowadzają się w jakiś dziwny stan, jakby trans.

- Serio? Nigdy o tym nie słyszałem.

- Może dlatego, że od ładnych kilku lat już nie było. Pewnie ekipy nie mogli zgrać. Ważne, że teraz jest i po prostu muszę to zobaczyć. I ty też.

- Bardzo poinformowany jesteś.

- Interesuję się różnymi rzeczami. To co lecisz ze mną?

- Czemu nie. Zobaczymy czy faktycznie to takie nie do opisania wydarzenie.

Kilka dni później siedziałem w statku Shauna lecąc na Thanagar. Shaun był podekscytowany na maksa, ja byłem ciekawy, ale nie podzielałem jego entuzjazmu. Na miejscu faktycznie było sporo przyjezdnych, ale Thanagar był świetnie przygotowany, więc nie musieliśmy się martwić o miejsce parkingowe. Ze strefy parkingowej zabrał nas i sporą grupę turystów pojazd zasilany jakimś nieznanym źródłem energii. Ku mojemu zdziwieniu nie ruszyliśmy przed siebie, tylko w górę i do tyłu. Wznosiliśmy się coraz wyżej i wyżej, aż ujrzeliśmy przez okna ogromny krąg z latających wysp o niesamowicie płaskiej powierzchni mogących pomieścić wszystkich przyjezdnych. Wszystkie wyspy połączone były czymś na kształt mostów ze światła. Wysiedliśmy na jedną z wysp, kompletnie pustą.

- Rozumiem, że na stojąco będziemy oglądać? - odezwał się Shaun.

- Jeśli pokaz ma być w powietrzu, to jak chcesz zobaczyć z krzesła, co się dzieje niżej? - odezwał się ktoś za nami.

- Racja. - zaśmiał się Shaun.

Rozejrzałem się. Prawie wszystkie wyspy były już pełne widzów. Została tylko nasza i dwie inne. Jednak długo nie trzeba było czekać, aż się zapełnią. Wszyscy z niecierpliwością czekali na rozpoczęcie. Tylko ja jakoś sceptycznie do tego podchodziłem. Sam nie wiem czemu. I nagle zaczęło się, bez żadnego oficjalnego ogłoszenia czy czegokolwiek. Thanagarianie jeden po drugim wylatywali z dołu w wolnej przestrzeni w środku kręgu wysp. Niespodziewanie na brzegu naszej wyspy wylądowała Thanagarianka. Jak się później okazało, na każdej wyspie stało się dokładnie to samo. Stała na samym brzegu, a ja nie mogłem oderwać wzroku. Czarne, krótkie włosy o srebrnych końcówkach. Twarz przysłaniała biała maska z odłamanym kawałkiem w okolicy prawego oka i policzka. Na masce namalowany był upiorny uśmiech oraz pęknięcia od "zakrytego" oka. Ubranie, właściwie nie wiem czy można to było nazwać ubraniem. Biała spódnica, długa do ziemi z rozcięciami po bokach do samych bioder, przepasana srebrnymi i złotymi sznurkami, albo czymś w tym rodzaju. Od spódnicy w okolicy pępka szły dwa pasy białego materiału, które krzyżowały się u góry zasłaniając piersi i prawdopodobnie związane były na szyi. Skóra Thanagarianki była granatowa z namalowanymi znakami przypominającymi trochę biżuterię, trochę jakieś runy. Znaki błyszczały srebrno-złotym blaskiem, kiedy padło na nie światło i pokrywały skórę na kostkach, stopach, nadgarstkach, dłoniach, przedramionach, udach, szyi i dekolcie. Wydawało mi się, że podobne znaki znajdowały się też na niektórych piórach. Thanagarianka stała przez chwilę bez ruchu, po czym wolno ruszyła przed siebie między widzów. Była boso, a końcówki jej wielkich, pięknych, kruczoczarnych skrzydeł włóczyły się za nią. Gdy przechodziła obok mnie zobaczyłem, że na jej boku granatowa skóra ma inny odcień, a dokładnie cztery wąskie paski idące od okolicy pępka aż pod łopatki. Blizny. Serce zabiło mi szybciej. Nie mogłem w to uwierzyć. Jaka była szansa na to, że spotkam F poza pracą? I to zamaskowaną? Trąciłem łokciem Shauna kilka razy nie odrywając od niej wzroku.

- Shaun. - wykrztusiłem. - Shaun.

- Co ci jest, stary? Wyglądasz jakbyś...

- F. - przerwałem mu. - To jest F.

- Stary, nie obraź się, ale szczerze w to wątpię. Ja rozumiem, że jesteś zakochany, ale nie możesz widzieć w każdej zamaskowanej Thanagariance swojej F.

- To ona, Shaun. Wszystko się zgadza, włosy, ciało, no i blizny.

- Josh, dobrze się czujesz? Jakie blizny? Ona jest granatowa.

- Przyjrzyj się. Na prawym boku są cztery wąskie paski w innym odcieniu niż reszta skóry. Myślisz, że wszystkie Thanagarianki mają takie blizny?

- Zwariowałeś. - stwierdził Shaun.

W tym momencie F, bo byłem pewny, że to ona, stanęła dokładnie na środku naszej wyspy i wyciągnęła ręce na boki. Patrzyłem na jej nagie plecy i zaczęło robić mi się gorąco. Muszę skupić uwagę na czymś innym, bo tu nie wytrzymam. Jest tak blisko, ale nie mogę do niej podejść. Nie mogę jej dotknąć. Nie mogę nic zrobić. Rozejrzałem się. Inni Thanagarianie na pozostałych wyspach zrobili to samo. Wszyscy mieli granatową skórę, białe maski z upiornymi uśmieszkami i ułamaną jakąś częścią, białe stroje i srebrno-złote znaki. Wszyscy jednocześnie zaczęli zataczać rękoma okręgi, a potem wykonali nimi kilka ruchów uginając kolana, po czym wrócili do początkowej pozycji z rękoma rozłożonymi na boki. Nagle wokół wysp pojawił się ciemny pierścień, który rozszerzał się w górę i w dół tworząc ogromną kulę. Ze środka dnia zrobiła się noc, ale mogliśmy widzieć prawie normalnie. Znaki na skórze i piórach F zaczęły teraz wyraźnie świecić. Odwróciła się do nas przodem i ruszyła do brzegu wyspy. Gdy tam dotarła rozłożyła ręce i rzuciła się w przepaść. Pierwszy odruch - chciałem rzucić się za nią. Na szczęście Shaun złapał mnie za przedramię tuż przy krawędzi.

- Chcesz się zabić? - warknął na mnie chyba pierwszy raz w życiu. - Ona ma skrzydła, debilu.

Po chwili zobaczyłem ją lecącą bardzo szybko w górę. Zaczął się pokaz thanagariańskich umiejętności latania. Wznosili się, opadali, ich skrzydła znikały, by potem pojawić się w ostatniej chwili, łączyli się w pary, a potem rozdzielali, wykonywali najróżniejsze akrobacje, a to wszystko razem w grupie, idealnie synchronicznie. Z jednej strony wyglądało to jak taniec w powietrzu, ale z drugiej czuło się, że czemuś to ma służyć, że to nie tylko zwykłe popisy. Przez moment wydawało mi się, że gdy wszyscy nagle zawisnęli w powietrzu, dotknęli bosymi stopami czegoś pod nimi, czegoś niewidzialnego. A może mi się tylko wydawało? Nagle wszyscy się rozdzielili i zaczęli pikować ostro w dół. Wszyscy czekaliśmy, aż znowu się pojawią. Czas mijał, a żaden Thanagarianin się nie wzleciał do góry. Zniknęli gdzieś na dole, w ciemności. Zacząłem się rozglądać i wtedy zobaczyłem jak po drugiej stronie wyspy wyłoniła się F i nad nami schowała skrzydła. Spadła na jedno ugięte kolano waląc pięścią w powierzchnię wyspy. Poczuliśmy lekki wstrząs i od pięści F zaczęły rozchodzić się dziwne pęknięcia, znaki i linie w kolorze tych na jej skórze. Najpierw tworzyły okrąg wokół niej, ale potem zaczęły biec w kierunku krawędzi wyspy, do środka kręgu, by w samym centrum pustej przestrzeni połączyć się z innymi i utworzyć coś na kształt świecącej kuli. Kula zmieniła się w postać świetlistego Thanagarianina z długim mieczem. Postać zakręciła się wokół własnej osi, włócząc końcówką ostrza po niewidzialnej powierzchni, aż leciały iskry, po czym wbiła go dokładnie tam gdzie stała. Ostrze wbiło się w coś niewidzialnego i pękło. Razem ze świetlistą postacią rozpadło się na miliony drobnych światełek, niby odłamków szkła. Przez chwilę unosiły się w powietrzu, a potem zaczęły stopniowo zanikać, aż nie został po nich żaden ślad. Odwróciłem się i spojrzałem na F. Właśnie wstała i ruszyła do brzegu wyspy. Patrzyła prosto przed siebie, nie zwracała najmniejszej uwagi na otoczenie wokół niej, a ja tak chciałem pochwycić jej spojrzenie. Choćby przez chwilę. Rozpoznałaby mnie? A może w ogóle by mnie nie widziała? Shaun mówił, że są w jakimś transie czy coś. Zbliżała się do krawędzi, ale nie zwalniała. Znowu zamierzała rzucić się w przepaść? Ku mojemu, oraz wszystkich wokół, zaskoczeniu wyspa pod jej stopami się skończyła, a ona szła dalej. W powietrzu. Bez skrzydeł. Wszyscy Thanagarianie szli w powietrzu do środka tej pustki, tam gdzie jeszcze przed chwilą była świetlista postać z mieczem. Stanęli w okręgu i chwycili się za ręce. Nad nimi pojawiło się zielone światło, niby zorza i F odłączyła się od reszty razem z jakimś Thanagarianinem stojącym naprzeciwko niej. Oboje szli do środka kręgu i im bliżej siebie byli tym zielone światło jakby opadało w ich kierunku. Napięcie rosło wśród publiczności. Zaczęły się szepty:

- Co się stanie, gdy się dotkną?

- Pocałują się? Może przedstawiają historię miłosną?

- Musieliby zdjąć maski, żeby się pocałować. Myślisz, że to zrobią?

- Baby, tylko romanse im w głowie. A może się pobiją?

Nieświadomie zacisnąłem dłonie w pięści. Jak to się pocałują? Nie ma takiej opcji. Nie będę stał bezczynnie i patrzył jak F całuje się z jakimś umięśnionym typem z wygolonymi bokami i dłuższą górą zaczesaną na bok, opadającą częściowo na maskę.

- Wyluzuj, stary. To nie ona przecież. - Shaun położył mi dłoń na ramieniu.

- Mówię ci, że to ona. - wycedziłem przez zęby.

W końcu stanęli tak blisko siebie, że Thanagarianin położył swoje dłonie na talii F, a ona swoje na jego torsie. Wcale mi się to nie podobało. Że są tak blisko, że się dotykają. Zielone światło otoczyło ich i prawie nie było ich widać. Światło zaczęło wirować wokół nich coraz szybciej i szybciej, aż w końcu jakby wybuchło posyłając falę uderzeniową w naszym kierunku. Nie poczuliśmy prawie nic, oprócz powiewu wiatru. Thanagarianie stojący w kręgu rozbiegli się na wszystkie strony, skoczyli rozkładając skrzydła i polecieli gdzieś w dół. F i ten typ stali tam, gdzie przedtem. F odsunęła się od niego i zrobiła kilka kroków w tył. On w tym czasie lekko się pochylił wyciągając ręce w dół, splatając swoje dłonie w coś na kształt koszyczka i czekał. F zaczęła biec do niego, nie zwalniając postawiła stopę na jego splecionych dłoniach i typ podrzucił ją tak wysoko w górę, że wydawałoby się to niemożliwe, by miał aż tyle siły. F nie rozłożyła skrzydeł, ani gdy leciała coraz wyżej, ani gdy zaczęła spadać. Thanagarianin zaczął biec w stronę jednej z wysp, skoczył rozkładając skrzydła i zataczając półokrąg znalazł się prawie w tym samym miejscu, gdzie przed chwilą stał z F, tylko dużo niżej. Zawisł w powietrzu i spojrzał w górę. F spadała z coraz większą szybkością, nadal bez skrzydeł. Dlaczego ich nie rozłożyła? Za to rozłożyła ręce na boki. Wyglądała jakby właśnie skoczyła z jakiegoś klifu i zaraz miała wpaść do wody. Dostrzegłem resztę członków grupy Thanagarian, znajdowali się niżej niż typ, który podrzucił F, w sporej odległości od siebie, ale nadal tworzyli krąg. Ich ręce były rozłożone na boki, a między nimi przeskakiwały zielone iskierki. Albo tylko mi się wydawało. Nagle usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła. F właśnie rozbiła się, albo raczej przebiła przez niewidzialną powierzchnię, na której przedtem stała. W powietrzu unosiło się mnóstwo odłamków niby szkła, które po chwili zaczęły znikać. Zacząłem szukać wzrokiem F i zobaczyłem ją w ramionach tego typa. Złapał ją. Uczepiła się go jak małpka, oplatając nogi wokół jego talii, a ręce wokół szyi. Oddychała szybciej niż przedtem i kręciła głową na boki. Coś było nie tak. Thanagarianin jedną ręką trzymał ją, by mu się nie wyślizgnęła, a drugą położył z tyłu jej głowy zmuszając by przestała nią kręcić. Było jasne, że coś do niej mówił, a ona nie chciała tego zrobić. Przytulał ją, ale sytuacja nie wyglądała na opanowaną. Mnie aż nosiło w środku. To ja powinienem ją przytulać, a nie on. I wtedy usłyszałem ogłuszające wycie. Naszym oczom ukazał się wilk, na wpół przezroczysty, niczym duch, ale od razu go rozpoznałem. To jej strażnik. Mimo, że nie miał prawdziwego ciała, kolor jego sierści i oczu był doskonale widoczny. Zaczął skakać między wyspami, aż trafił na naszą. Kiedy mnie zobaczył, podszedł do mnie i stanął na tylnych łapach, a przednie oparł na mojej klacie patrząc mi w oczy. "Jeśli ją skrzywdzisz, to znajdę cię, w świecie żywych, martwych, na końcu czasu czy wszechświata. Znajdę cię i urządzę ci z życia piekło. Będziesz błagał o śmierć, będziesz sam próbował się zabić, ale ja ci nie pozwolę. A to, że nie żyję nie ma tu nic do rzeczy." - usłyszałem w mojej głowie. Wilk z powrotem znalazł się na czterech łapach i odszedł w kierunku środka okręgu z wysp po czymś niewidzialnym. Rozejrzałem się, wszyscy się na mnie gapili. Słyszeli to, co ja? Mina Shauna mówiła, że nie.

- Co to było? - wyszeptał zszokowany.

- Jej strażnik. - odpowiedziałem jakby takie rzeczy było u mnie na porządku dziennym.

Chociaż dalej byłem w lekkim szoku, że wilk przemówił do mnie w mojej głowie. Patrzyli się na mnie, bo mnie dotknął. Spojrzałem na swoją koszulkę i zobaczyłem odciśnięte łapy, jakby wypalone na materiale. No to będę miał pamiątkę. Nagle usłyszeliśmy ryk. Spojrzałem na wilka. Stał po środku pustki, wyżej niż F i trzymający ją typ. Obok niego pojawił się smok. Wybałuszyłem oczy. Smok? Chociaż był niewiele większy niż wilk, albo i tej samej wielkości. Może był jeszcze młody. Jego ciało, tak samo jak wilka, było półprzezroczyste. Drugi duch? Zaryczał znowu i zaczął latać między wyspami. Thanagarianie ani drgnęli, jakby nie robiło to na nich żadnego wrażenia. F i ten typ dalej wisieli w powietrzu przytuleni. Co tu się dzieje? Nie podoba mi się, że F dalej jest w ramionach tego typa. Smok dołączył do wilka i razem zbliżyli się do nich. F oderwała głowę od ramienia typa i spojrzała na wilka. Poluzowała uścisk wokół szyi Thanagarianina i wyciągnęła rękę do strażnika. Wilk zbliżył się jeszcze bardziej pozwalając, by jej dłoń dotknęła jego "policzka", a jej czoło jego. Ten typ zrobił dokładnie to samo ze smokiem wolną ręką, bo drugą nadal trzymał F. Czyżby smok był jego strażnikiem? Wilk razem ze smokiem zaczęli znikać, zmieniając się w miliony światełek. Dłoń F zawisła w powietrzu. Straciła go drugi raz. I po co było to wszystko? By na nowo przeżywać ten ból? Thanagarianin swoją dłoń przyłożył do maski zasłaniając odkryte oko. F odwróciła do niego głowę i położyła swoją dłoń na jego. Strzepnął ją. Widać było, że zaczęła się ostra wymiana zdań. O coś się kłócili, a krąg Thanagarian jak wisiał pod nimi, tak wisi. Albo mi się wydawało, albo naprawdę pióra ze skrzydeł tego typa zaczęły wypadać. F uczepiła się go jeszcze bardziej, ale on chciał ją odepchnąć, więc siłowali się w powietrzu. W tym czasie kilku Thanagarian z kręgu zauważyło spadające pióra, zaczęli patrzeć po sobie zastanawiając się, co robić. Chyba po tym ich całym transie nie było już śladu. Zburzyli krąg i latające wyspy zatrzęsły się lekko. Sypie im się przedstawienie? A może tak miało być? Typowi w końcu udało się pozbyć F, która teraz spadała w dół. Inni chcieli ją złapać, ale sama rozłożyła skrzydła, coś do nich krzyknęła i wzbiła się w górę. Zawisła na tej samej wysokości, co typ. Naprzeciwko niego, szykując się do ataku. Jeszcze nie widziałem jak walczy w powietrzu. Pozostali znowu utworzyli krąg dużo niżej, żeby im nie przeszkadzać. Typ trzepnął skrzydłami i spadło jeszcze więcej piór. F też trzepnęła, ale jej pióra zostały na miejscu. Rzuciła się na niego i zaczęła się bitwa, z której niewiele było widać. Wielkie skrzydła skutecznie utrudniały widok każdego starcia, które za każdym razem powodowało lekkie drżenie powierzchni wysp. Widzieliśmy tylko jak odlatują od siebie i znowu dolatują, i tak w kółko. Zmieniali czasem wysokość. Ciężko było powiedzieć kto wygrywał. Nagle F tak oberwała, że przeleciała aż za naszą wyspę, w ostatniej chwili łapiąc się krawędzi. W mgnieniu oka znalazła się na powierzchni. Wszyscy wstrzymaliśmy oddech patrząc na nią. Mimo, że maska zakrywała jej twarz, nie trudno było zauważyć jaka jest wściekła. Mięśnie całego ciała napięte, dłonie zaciśnięte w pięści, a z oczu, a przynajmniej tego jednego, odkrytego biła furia. Wszyscy zrobili krok w tył odsuwając się od niej, jednocześnie robiąc jej przejście. Z wrzaskiem zaczęła biec i skoczyła rozkładając skrzydła. Okrążyła wyspy nabierając prędkości i tuż przy typie jej skrzydła zniknęły, a ona zasadziła mu kopa między jego skrzydła. Chyba nie zrobiło to na nim wrażenia. Złapał ją za kostkę, obrócił się z nią wokół własnej osi i puścił. F w ostatniej chwili rozłożyła skrzydła i wyhamowała, bo inaczej walnęłaby plecami o krawędź jednej z wysp. Dołączyła teraz do kręgu Thanagarian, zostawiając typa samego i zdezorientowanego. Znowu wyglądało na to, że stoją na jakiejś niewidzialnej powierzchni. Stali tak trzymając się za ręce ze spuszczonymi głowami. Wszyscy musieliśmy podejść do krawędzi wysp, żeby lepiej widzieć, bo znajdowali się dużo niżej od nas. Typ z wypadającymi piórami wylądował po środku ich kręgu i F odłączyła się od nich robiąc kilka kroków w kierunku swojego przeciwnika. W tym momencie reszta jednocześnie walnęła pięściami w niewidzialną powierzchnię, klękając na jedno kolano i stało się to, co przedtem na każdej wyspie. Pojawiły się znaki, takie same jak na ich skórze, razem z liniami otoczyły ich ciała, a następnie popędziły po powierzchni do F. Zatańczyły wokół niej, a potem nagle uniosły się w powietrze i wniknęły w nią. Thanagarianie wrócili do swojej poprzedniej pozycji, a w ręce F pojawił się świetlisty, długi miecz, jak u świetlistej postaci wcześniej. Zrobiła kilka kroków do przodu w kierunku typa. Im bliżej niego była, tym bardziej wydawało mi się, że bije od niej zielonkawy blask. Chyba coś do niego mówiła, bo złapał się za głowę i zaczął nią kręcić. F bez żadnego ostrzeżenia wbiła mu miecz w skrzydło. Rozległ się nieludzki wrzask. Wyjęła miecz i wbiła go w drugie skrzydło. Znowu wrzask. Wyjęła miecz i zrobiła krok w tył, a Thanagarianin upadł na kolana. Wokół niego powinno być mnóstwo piór, ale wyglądało na to, że przestały wypadać. Miecz zniknął, a typ dalej klęczał przed F ze spuszczoną głową. Wygrała. Rozległy się brawa i wiwaty, ale Thanagarianie się nie ruszyli. To nie koniec? Nagle F jakby zabrakło tchu, nie mogła oddychać, to trwało tylko sekundę lub dwie, bo potem zgięła się w pół jakby ktoś ją przebił mieczem i upadła. Typ podniósł głowę i rzucił się do niej, próbując ratować. Krąg Thanagarian został przerwany i otoczyli ich tworząc dwa nowe kręgi wokół nich. Zaczęli wykonywać rękami jakieś ruchy, podobne do tych na początku tego całego pokazu. Nagle błysnęło oślepiające światło. Przez kilkanaście sekund nic nie widzieliśmy. Mrugałem jak głupi, ale to nic nie dawało. F, muszę wiedzieć co z F. Kiedy odzyskaliśmy wzrok, znowu był środek dnia. Thanagarianie stali w okręgu kłaniając się, a pośrodku stał typ z F na rękach. Wyglądała na ledwo żywą, ale przytomną. Ręce znowu miała oplecione wokół niego szyi, a głowę opartą na jego klacie. Co jej się stało? Chciałem do niej iść, ale przypomniało mi się jak warknęła na mnie w szpitalu. Poza tym byłem bez maski, pewnie by mnie nie rozpoznała i jeszcze bym sobie problemów narobił. Thanagarianie jeden po drugim zaczęli odlatywać. Typ z F na rękach odleciał jako pierwszy. Poszybował z nią gdzieś w dół, w kierunku miasta.

- Koniec? - zapytał Shaun.

- Na to wygląda. Jakoś nie bardzo mi się podobało. - odpowiedziałem.

- Bo myślałeś, że to ta twoja F i świrowałeś.

- Bo to ona. Tu masz dowód. - wskazałem na wypalone łapy na koszulce.

- Co ma do tego wilk?

- A to, że to jej strażnik. Mówiłem ci.

 

 

- Nigdy więcej nie wezmę w tym udziału! - warknęłam siadając w szpitalnym łóżku.

- Przepraszam, ja nie spodziewałem się, że pojawi się Nero i stracę nad sobą kontrolę... - powiedział Diablo odwracając wzrok.

- To nie twoja wina, poza tym nie o ciebie mi chodziło.

- Tina, jesteś księżniczką i... - zaczął Ryan.

- No i co z tego? Dlaczego bycie księżniczką oznacza przeżywanie śmierci osób, które się kocha na nowo, kiedy już się prawie z nią pogodziło? - przerwałam mu.

- Ja wiem, że to ciężkie przeżycie... - znowu zaczął mój brat.

- Gówno wiesz! To ty powinieneś być zamiast Diablo! Wtedy byś wiedział! To on dzielił ze mną ten ból! - znów mu przerwałam coraz bardziej wściekła.

Ryan spojrzał tylko na Diablo, który patrzył w okno.

- Ja się wcale nie dziwię, że stracił kontrolę. Kto by nie stracił po czymś takim? - odezwałam się już spokojniejszym głosem.

- Nie powinniście byli dotykać strażników. To zaburzyło równowagę między światem zmarłych a naszym. - powiedział Ryan.

Spojrzeliśmy na siebie z Diablo. Nie musieliśmy nic mówić, dobrze rozumieliśmy nasze uczucia. Jak mogliśmy ich nie dotknąć? Byli tak blisko. Przez chwilę, chociaż bardzo krótką, czułam znowu miękką sierść mojego wilka. Mimo, że dla innych był duchem.

- Od tego się wszystko zaczęło. Powinniście zerwać połączenie, ale Diablo... - spojrzał na niego, a potem znowu na mnie. - Za długo byłaś na krawędzi światów. Zdajesz sobie sprawę, że gdyby Destiny tak szybko nie zareagowała to znalazłabyś się po tamtej stronie?

- A ty sobie zdajesz? I dalej ględzisz, że jestem księżniczką i to mój pieprzony obowiązek? - warknęłam. - Nie przeżyłeś tego, co my. Nigdy tego nie zrozumiesz.

- Tradycja... - zaczął Ryan.

- Tradycja? Wiesz, co pamiętam z twojej pieprzonej tradycji? Ból, ból i pomyślmy, jeszcze większy ból. Przy wchodzeniu na krawędź światów, przy utrzymywaniu połączenia, przy widoku Raito i stracie go po raz drugi. Nie pamiętam widzów, ich wyglądu, czy im się podobało, nie pamiętam co robiłam do momentu starcia światów. Wszystko przez ten dziwny trans, czy co to było. Wiesz jakie to uczucie, kiedy zmarli chcą cię wciągnąć do swojego świata? Wiesz?!

Ryan odwrócił wzrok. Wymigiwał się tradycją, ale nie miał pojęcia na czym to polega. Prawda, za każdym razem jest inaczej. Ale jaka jest gwarancja, że następnym razem nie trafi się to samo?

- Powiedziałam nigdy więcej. Jeśli chcesz kontynuować swoją pieprzoną tradycję, to sobie sam bierz w niej udział. Ja jestem za zniesieniem całkowicie tego gówna. Mam gdzieś ile Thanagar na tym zarobił, bo my nic z tego nie mamy. Nie, przepraszam, ja i Diablo mamy. Ból, cierpienie i rozpacz. Reszta nie ma pojęcia przez co przeszliśmy. Ledwo pamiętają, co się stało. A teraz wyjdź i zostaw nas samych. Nie należysz do zaszczytnego grona głównych uczestników tradycji.

Nawet na mnie nie spojrzał. Po prostu wyszedł. Nastała przeraźliwa cisza. Spojrzeliśmy na siebie z Diablo, ale szybko odwróciliśmy wzrok. Jak mamy teraz żyć? Mamy udawać, że wszystko jest w porządku, kiedy nie jest? Już nic nie będzie takie samo. Nie chciałam tego. Żadne z nas nie chciało. Zostaliśmy wybrani i tylko to się liczyło. Nikt nie wiedział, że będę musiała otworzyć i utrzymać przejście do świata zmarłych. Nikt nie wiedział, że pojawią się zmarli strażnicy. Nikt nawet nie przypuszczał jak to może boleć. Po czymś takim odechciewa się żyć. Mogli mnie przeciągnąć na tamten świat. Destiny mogła nie zdążyć. Może łatwiej byłoby się pogodzić ze śmiercią niż z życiem. Przynajmniej byłabym z Raito i tatą. Ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Po chwili poczułam jak otaczają mnie silne ramiona. To Diablo usiadł na łóżku, objął mnie i przytulił. Kiedy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że ma łzy w oczach. Przytuliłam się do niego jeszcze bardziej obejmując go. Nigdy nie pomyślałabym, że będziemy tak blisko. Źle go oceniałam od samego początku. Nic o nim nie wiedząc, widziałam w nim tylko demona. Teraz widzę, że jest zupełnie inny. Taki jak mówiła Toby.

- Zabiłem go. - usłyszałam zdławiony głos Diablo.

- Co? Kogo? - zapytałam zaskoczona w ogóle nie myśląc.

- Nero. - jęknął. - Mojego smoka. Byłem mały, nie pamiętam dokładnie ile miałem lat, nie panowałem nad mocą, a on też był mały i chciał mi tylko pomóc...

Poczułam jak wstrząsa nim płacz. Chciałam na niego spojrzeć, ale przytulił mnie jeszcze bardziej uniemożliwiając mi to. Jak to jest zabić kogoś, kogo kocha się tak bardzo? Jak to jest żyć z poczuciem winy do końca swoich dni? Było mi go tak żal. Zaczęłam płakać jeszcze bardziej.

- Wiesz co jest najgorsze? - wykrztusił przez łzy. - Powiedział mi, że mnie nie nienawidzi...

- Jak mógłby? - wydusiłam z siebie. - On cię kocha...

- Ale to niczego nie ułatwia. - jęknął. - Byłoby prościej, gdyby mnie nienawidził...

Nastała cisza. Co miałam mu powiedzieć? Że rozumiem, nawet jeśli to nieprawda? Czasami lepiej nic nie mówić. Wystarczy sama obecność. Jak mogłam go tak źle oceniać? Czemu nie chciałam go poznać bliżej?

- Nie mów Toby, ona nie wie. Nie chcę, żeby miała mnie za potwora...

- Diablo... Ona nigdy nie miała cię za potwora. Ona od samego początku widziała prawdziwego ciebie.

Spojrzał na mnie, uśmiechnął się blado, po czym spojrzał w okno. Słońce zachodziło. Byłam taka zmęczona, ale nie chciałam spać. Bałam się zasnąć. Bałam się tego, co mogę zobaczyć w snach.

- Diablo... - zaczęłam. - Mógłbyś zostać ze mną do rana?

Kiwnął tylko głową.

- A Toby? - zapytałam.

- Zrozumie. - odpowiedział.

Chwilę później wyciągnął telefon z kieszeni i napisał jej wiadomość. Byłam pewna, że była w szpitalu czekając aż pozwolą jej do nas wejść. Lepiej niech idzie do domu, a my jakoś dojdziemy do siebie. Jeśli to w ogóle możliwe. Ja nie chciałam się z nią widzieć, bo wiedziałam, że zaraz wyczyta z moich myśli wszystko. Nie chciałam, żeby wchodziła mi do głowy. Nie musiała tego widzieć. Nie musiała przeżywać tego samego. Czułam, że Diablo jest tego samego zdania. Tylko, że jemu Toby nie może wejść do głowy. Ostatnim razem kiedy to zrobiła prawie zginęła. Na pewno się martwi, ale nie może nam pomóc. Nikt nie może. Diablo przysunął drugie łóżko tuż obok mojego i położył się. Dobrze, że w sali było drugie łóżko. Nie zmieścilibyśmy się na jednym. Diablo jest wielki, a poza tym nie chciałabym być z nim aż tak blisko. Poprawiłam swoją poduszkę i też się położyłam. Zrobiło się już całkiem ciemno. Spojrzałam na Diablo. Był na tyle blisko, że bez problemu mogliśmy chwycić się za ręce. Było mi jakoś lepiej czując ciepło jego dłoni. No i dlatego, że czuł to samo co ja. Rozumiał. Zamknęłam oczy i spróbowałam zasnąć. Nawet nie wiem kiedy urwał mi się film. Gdy się przebudziłam nadal było ciemno, a Diablo siedział na parapecie i wyglądał przez otwarte okno.

- Nie możesz spać? - zapytałam.

- Nie zasnę przez kilka następnych nocy. - odpowiedział nie odwracając głowy w moją stronę.

Nie wiem ile trwał mój sen, jeśli snem można to nazwać, ale nie byłam śpiąca. Wstałam, podeszłam do okna i usiadłam na parapecie naprzeciwko Diablo. Uwielbiam Thanagar za ogromne okna, przez które można bez problemu wlecieć i wylecieć. A co za tym idzie ogromne parapety, więc bez problemu zmieściliśmy się na nim oboje.

- Jak to zrobiłaś? - spytał nagle Diablo.

- Co? - spojrzałam na niego zaskoczona.

- Jak zatrzymałaś moją przemianę?

- Jak to zatrzymałam? - patrzyłam na niego zdziwiona. - To byłam ja? Nic z tego nie pamiętam.

- Czyli to był trans. - stwierdził i westchnął. - Myślałem, że może ty jakoś...

Odwróciłam wzrok. Też kiedyś myślałam, że może jakoś będę w stanie go powstrzymać. Ale to nie moje zadanie.

- Chcesz się przelecieć? - zapytał nagle.

- Jasne. I tak już nie zasnę. - odpowiedziałam.

Stanęliśmy na parapecie i wyskoczyliśmy przez okno. W powietrzu rozłożyliśmy skrzydła i szybowaliśmy jakiś czas. Zawsze latałam sama, może kilka razy z Oscarem. Z kimś lata się o wiele lepiej. Co chwilę zerkaliśmy na siebie z Diablo. Polecieliśmy za miasto. Z początku myślałam, że po prostu lecimy bez celu. Jak się później okazało jednak nie. Zobaczyłam pod nami wojskowe pola treningowe, a Diablo zniżył lot. Lecieliśmy coraz niżej, aż w końcu wylądowaliśmy.

- Za mało latasz. W ogóle nie masz wyrobionych mięśni. Ćwiczysz coś? - powiedział Diablo mierząc mnie wzrokiem.

- Ćwiczę, ale nie skrzydła. Wiem, powinnam... - zaczęłam.

- Wiesz i nic z tym nie robisz? - przerwał mi kręcąc głową. - Niepoważna jesteś.

- A co to niby ma znaczyć? - oburzyłam się, choć wiedziałam, że ma rację.

- Jesteś Thanagarianką. Musisz zachowywać się jak Thanagarianka, ćwiczyć jak Thanagarianka, a póki co bardziej przypominasz człowieka.

- Słucham? Teraz będziesz mnie obrażać?

- Nazwanie cię człowiekiem to obelga? Toby też tak powiesz? Albo temu swojemu partnerowi samobójcy?

- Samobójcy? On wcale nie chciał... - zaczęłam, ale westchnęłam. - Nieważne. Masz rację, to nie obelga, nie wiem co się ze mną dzieje.

- Jeśli chcesz mogę z tobą potrenować, ale tak jak my trenujemy tutaj. Bez żadnej ulgi.

- Naprawdę? Pewnie, że chcę. I oczywiście, że bez żadnej ulgi. Nie jestem jakimś słabeuszem.

- To się okaże. - powiedział z uśmiechem.

Już miałam mu coś odpowiedzieć, ale on wyminął mnie i zaczął iść w stronę budynków znajdujących się za nami.

- Na co czekasz? - krzyknął na mnie. - Chodź, pokażę ci coś.

Zaczęłam biec i po chwili go dogoniłam. Stanęliśmy przed wejściem do jednego z budynków. Wyglądał normalnie jak na bazę wojskową. Diablo przyłożył palec do czytnika i drzwi się otworzyły.

- Zaczekaj. - rzucił tylko i wszedł do środka.

Nieupoważnionym wstęp wzbroniony - pomyślałam. No to czekałam. Spojrzałam w gwiazdy i westchnęłam. Gdzieś tam jest K. Czemu akurat teraz o nim pomyślałam? Trzasnęły drzwi i poczułam jak Diablo stanął tuż za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam, że trzyma dwa pistolety i trzy noże.

- Trzymaj. - podał mi to wszystko.

Schowałam noże za pasek, a pistolety trzymałam w dłoniach.

- Po co mi to? - zapytałam.

- Będziesz do mnie strzelać.

- Co? Żartujesz?

- A wyglądam jakbym żartował?

Przeszliśmy na środek pola i stanęliśmy w sporej odległości od siebie.

- No strzelaj. Tylko się postaraj. - powiedział na tyle głośno, żebym usłyszała.

Nie byłam przekonana, ale podniosłam rękę i wycelowałam. Po chwili nacisnęłam spust. Diablo z łatwością uniknął kuli.

- Co to miało być? Powiedziałem, żebyś się postarała. Lepiej nie umiesz?

Strzeliłam jeszcze raz, potem następny i następny. Za każdym razem bez problemu uniknął pocisku. Jeśli chciał mi pokazać jak świetnie unika kul to dobrze mu idzie.

- Dziecko lepiej potrafi strzelać niż ty. - prychnął. - Przecież wiesz, że nie zrobisz mi krzywdy. Nie powstrzymuj się!

Strzelałam źle, bo nie chciałam go trafić. Nie chciałam, żeby coś mu się stało. Poza tym Toby by mnie zabiła. Wzięłam głębszy oddech i strzeliłam kilka razy. Znowu to samo. Był tak szybki, że nie zrobiło to na nim wrażenia.

- Jesteś beznadziejna. Jak to możliwe, że pracujesz w MAO? - usłyszałam.

Ścisnęłam mocniej pistolety. Co on sobie wyobraża? Będzie mnie teraz poniżał?

- No co? Chyba się nie popłaczesz, co? - zaśmiał się.

- O co ci chodzi? Pokaż mi w końcu, co chciałeś mi pokazać. - warknęłam.

- Przecież pokazuje. - wyszczerzył swoje białe zęby. - Jaka jesteś słaba.

O nie, teraz to go zabiję. Nikt nie będzie mówił, że jestem słaba. Zaczęłam do niego strzelać jak opętana. Już miałam gdzieś czy go zranię. Coraz trudniej było mu robić uniki, aż w końcu zasłonił się skrzydłami. Pociski odbiły się od nich jak od tarczy. Wybałuszyłam oczy. Chyba mi się przewidziało. Strzeliłam kilka razy. Skrzydła zalśniły bardzo bladą, zielonkawą powłoką i pociski odbiły się od nich jak poprzednim razem. Strzelałam z dwóch pistoletów jednocześnie, aż skończyły mi się naboje. Wszystkie leżały teraz u stóp Diablo. Przypomniało mi się, że mam jeszcze noże. Sięgnęłam do paska i rzuciłam najpierw jednym, a potem dwoma naraz. Odbiły się od skrzydeł jak pociski. Nie wierzyłam własnym oczom. Diablo podszedł do mnie z szerokim uśmiechem.

- Jak się wkurzysz, to strzelasz nawet nawet. - poklepał mnie po ramieniu śmiejąc się.

- Co to było? Jak to możliwe, że pociski i noże nic ci nie zrobiły? - zapytałam ignorując jego docinkę.

- Najnowszy wynalazek Thanagaru. Nadal w fazie testów. - odpowiedział.

- Ściśle tajny, co? - westchnęłam.

- Tak. - sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął coś przypominającego wielką strzykawkę. - Ale mam coś dla ciebie.

- To ten wynalazek?

Diablo kiwnął głową.

- Dawaj. Wstrzyknij mi to.

- Ryan mnie zabije jak się dowie. - powiedział.

- Nie dowie się. A nawet jeśli, to nie bój się. Obronię cię.

Zaśmialiśmy się. Akurat Diablo nie potrzebuje obrońcy. Poza tym Ryan prędzej będzie chciał zabić mnie niż jego. Albo nas oboje.

- Dobra, to zdejmuj bluzkę.

- Słucham?

- A jak ci to mam wstrzyknąć?

No w sumie. Zaczęłam zdejmować bluzkę, ale zaczął krzyczeć zasłaniając dłonią oczy:

- Plecami do mnie! Tina, na litość boską!

Szybko odwróciłam się do niego plecami czując, że robię się czerwona jak burak. Poczułam jak kładzie jedną dłoń na mojej łopatce.

- Jesteś pewna? - zapytał.

- No wstrzykuj.

- Ale będzie bolało.

- To nic w porównaniu z bólem podczas naszej cudownej thanagariańskiej tradycji.

Przygotowałam się na ukłucie, ale nie nastąpiło. Za to poczułam jak Diablo dotyka moich blizn.

- To ja ci to zrobiłem, prawda?

- A jakie teraz ma to znaczenie?

- Ja...

- Wstrzykuj. Chyba nie będziesz mi się tu teraz mazał.

Poczułam ukłucie między łopatkami, a potem jak do mojego ciała wlewa się jakaś substancja. Pojawił się ból. Upadłam na kolana rozkładając skrzydła. Miałam wrażenie, że płyn rozchodzi się po moich żyłach docierając w każde miejsce na moim ciele, a zwłaszcza do skrzydeł. Nieprzyjemne uczucie, niby ból. Wbiłam palce w trawę zaciskając zęby.

- Oddychaj. - powiedział Diablo klękając przy mnie. - Chcesz się udusić?

Spojrzałam na niego jak na debila. A co ja niby robię?

- Przez usta. - dodał.

Jak je otworzę to zacznę się drzeć.

- Spokojnie. Jeszcze trochę. Ale oddychaj przez usta i machaj powoli skrzydłami. Musisz nimi ruszać.

Zrobiłam jak kazał. Ból stał się mniej uciążliwy. Miałam wrażenie, że stał się słabszy i powoli zanikał. W końcu ustał całkowicie i wstałam. Porozciągałam się trochę i spojrzałam na Diablo.

- Musisz się nauczyć tego używać. A właściwie to samo musi się uaktywnić w odpowiednim momencie. Ciężko to wyjaśnić, ale to nie zadziała tak od razu. W końcu załapiesz. Ja już prawie łapię.

- Ile to masz?

- Kilka miesięcy. Na początku rzadko się aktywowało, ale z czasem jest lepiej. Dlatego ja to testuje. Bo mogę się regenerować szybciej niż inni.

- Tylko ty to masz? - zdziwiłam się.

- Teraz ty też, ale nie mów nikomu. Jeśli ktoś się dowie, że ci to wstrzyknąłem nie do końca jeszcze wiedząc jak działa, to po mnie.

- Dlaczego akurat ja?

- Jesteś naszą księżniczką, musimy cię chronić. No i przyda ci się w pracy.

Przewróciłam oczami kiedy mówił o księżniczce. Jeszcze raz usłyszę to słowo to zwymiotuję.

- Masz rację. Przyda mi się w pracy. Dzięki.

- Wracajmy zanim zorientują się, że nas nie ma.

- Ale by był opierdol.

Zachichotaliśmy i ruszyliśmy do budynku oddać broń. Potem wróciliśmy do sali szpitalnej. Diablo zajął swoje miejsce na parapecie, a ja położyłam się i zasnęłam. Wyjątkowo nic mi się nie śniło, z czego byłam zadowolona. Obudziłam się wypoczęta, ale zdołowana. Pośmialiśmy się trochę w nocy, ale co z tego. Przecież nie zapomnieliśmy o tym, co się wydarzyło. Nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Wiedziałam, że muszę. Choćby po to, by przenieść się do swojego własnego. Usiadłam i zobaczyłam jak w drzwiach sali Diablo przytula się z Toby. Odwróciłam wzrok. Pomyślałam o K i o tym jak przyszedł odwiedzić mnie w skrzydle szpitalnym MAO. Też by mnie tak przytulał? Czy w ogóle będziemy kiedyś razem? Tak naprawdę razem jak Toby i Diablo? Wstałam i wyskoczyłam przez okno. Nic mnie nie trzymało w szpitalu. Jak Ryan będzie chciał mnie odwiedzić to wie gdzie mieszkam. Weszłam do mieszkania i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Poszłam pod prysznic. Bardzo długi prysznic, pod którym popłakałam sobie trochę. Czemu nie mogę mieć normalnego życia? Czemu nie mogę mieć normalnego związku? Kiedy się ubrałam, poszłam z mokrymi włosami do kuchni. Okazało się, że miałam w zamrażarce jeszcze jeden kubełek lodów, więc zabrałam go ze sobą do salonu razem z dużą łyżką. Usiadłam na kanapie i włączyłam jakieś pierdoły w telewizji. Jeden kubełek lodów to chyba jednak za mało na takiego doła. Ale naprawdę nie miałam ochoty wychodzić z domu. Nawet po lody. Myślałam o K i o tym jak go potraktowałam w szpitalu. Zachciało mi się płakać. Czemu musimy się ukrywać? Życie jest takie niesprawiedliwe. A potem pomyślałam o tym jak cudownie nam razem było. Całe napięcie między nami znikło, kiedy daliśmy upust naszym emocjom. Zdecydowanie musimy to powtórzyć. Uśmiechnęłam się na samą myśl, a potem wróciłam do smutnej rzeczywistości. Siedzę sama w pustym domu. K jest daleko i nawet nie wie jak mam na imię. Przynajmniej Diablo ma jakieś wsparcie. Zjadłam już cały kubełek lodów i wcale nie było mi lepiej. Z jednej strony chciałabym, żeby mnie wezwali, bo zobaczyłabym K. Ale z drugiej mogłoby być ciężko wykonać misję. Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć. Chociaż może K poprawiłby mój stan. Albo rozproszył jeszcze bardziej tymi swoimi niesamowitymi oczami, swoim dotykiem i... Usłyszałam dzwonek do drzwi. Westchnęłam. Nawet pomarzyć sobie nie można będąc kompletnie samemu. Zebrałam się jakimś cudem wstałam z kanapy i poszłam otworzyć. Moim oczom ukazał się mój brat z siatkami pełnymi lodów i innych słodyczy.

- Przepraszam za wszystko. - powiedział.

Patrzyłam na niego niedowierzając. Zupełnie się tego nie spodziewałam. Łzy napłynęły mi do oczu. Rozpłakałam się rzucając mu się na szyję. Może nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale potrzebowałam go chyba bardziej niż kiedykolwiek.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Ayano_Sora 16.08.2017
    No, przyznaje, nie spodziewałam się na samym początku chlodnych relacji F z K (przynajmniej jednostronnych), ale później, nie da się ukryć, że ich stosunki (hihi śmieszek) uległy wyraźnemu ociepleniu ;3 Bardzo podobała mi sie ta akcja z transem F i Nero. Dobre, dobre. Wgl nawet nie wiem, kiedy przeczytałam ten rozdział, nieźle mnie wciągnąl. Zakończenie jest takie przyjemne, w sumie przez ostatnie części brakowało mi trochę słodyczy na koniec <3
  • Paradise 16.08.2017
    ojej dziękuje bardzo <3
  • katharina182 18.08.2017
    Długo rozdział ale czytało się, jak zawsze, szybciutko.
    Bardzo fajne i naturalne dialogi. Moim zdaniem jeden z największych plusów twojego opowiadania.
    Zostawiam 5 i mam nadzieję że koleiny rozdział pojawi się szybciej choć zdaję sobie sprawę że napisanie czegoś co ma sens wcale nie jest takie łatwe i nie zawsze ma się wene;)
  • Paradise 19.08.2017
    dziękuje bardzo :) staram się, żeby dialogi jakoś wyglądały xD czasami zmieniam po pięć razy, żeby mi pasowało :D ja też mam nadzieję, że trochę szybciej uda mi się napisać kolejny rozdział :) postaram się :D dziękuję pięknie za 5 :)
  • Tanaris 23.08.2017
    Końcówka taka radosna. Długi rozdział, ale był warty przeczytania. 5 :*
  • Paradise 24.08.2017
    Dziękuję, że wpadłaś <3 bardzo się cieszę, że komuś się chce czytać moje tasiemce :) dziękuję za 5 :D
  • candy 17.10.2017
    Bardzo fajny rozdział. Kobieto, Ty to masz wyobraźnię :D fajnie, że Ryan się w końcu trochę zrehabilitował. No, i okazuje się, że Diablo wcale nie jest taki diablo, tylko fajny z niego gość xD "PLECAMI DO MNIE!" haha uśmiałam się :DD ale dlaczego nie ma żadnych nowych rozdziałów??? Pisać mi coś i to już, natychmiast!
  • Paradise 17.10.2017
    Moja wyobraźnia nie zna granic :D to, że Diablo jest demonem nie znaczy, że nie może być fajny :D przepaszam! Miałam blokadę, właściwie nadal mam, ale nowy rozdział prawie gotowy :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania