Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 2

Znam K już pół roku. Niebezpieczne misje zbliżają. Jednak K niewiele się zmienił. Odzywa się częściej, ale nadal jest gburem. Nie chodzi na imprezy MAO, nie żartuje, nie śmieje się. Prowokuje go cały czas, ale jego cierpliwość zdaje się być niezniszczalna. Godne podziwu. Długo męczyłam się, żeby go złamać. Aż pewnego dnia w końcu się udało. Byliśmy jak zwykle na misji. Tego dnia dokuczałam mu bardziej niż zwykle. Widziałam, że jeszcze trochę i eksploduje. Czekałam na to. Zobaczyć wściekłego K. Do tego dążyłam od kiedy tylko go poznałam, więc tego dnia nie miałam litości. Jego cierpliwość była u granic wytrzymałości. Widziałam jak co jakiś czas zaciskał zęby, a dłonie w pięści.

- Założę się, że nie przyjdziesz na tą imprezę w garniaku. - rzuciłam wyzwanie.

- W garniaku? Oszalałaś?

- Czyli przyjdziesz na imprezę? - zapytałam z uśmiechem.

- Nie. Ja nie chodzę na imprezy. I skończ wreszcie ten temat.

- Cykasz się? Jesteś zbyt dumny, żeby założyć garniak? A może się wstydzisz?

- Przestań.

- Dumny pan K nie założy garniaka, nie przyjdzie na imprezę, bo jest aspołeczny. Jesteś żałosny.

- Zamknij się! Nie chodzę na imprezy, bo nie chcę! Nie założę garniaka, bo nie lubię! I wcale nie jestem aspołeczny!

Krzyczał na mnie. To już coś. Musiało mu skoczyć ciśnienie, a raczej na pewno skoczyło. Skrzyżował ręce na piersi, żebym nie widziała jak mocno zaciska je w pięści. Poczułam lekki dreszczyk satysfakcji. Ale to nie był koniec. Miałam zamiar udowodnić mu, że taka jest prawda.

- Nie? A chcesz się przekonać? - zapytałam.

- Dawaj.

Wyprostowałam się przesadnie krzyżując ręce na piersi tak jak on. Przybrałam śmiertelnie poważną minę. I zaczęłam mówić grubym głosem:

- Jestem Agent K, jestem gburem. Jestem śmiertelnie poważny cały czas. Nie mam poczucia humoru, nie żartuję i nie uśmiecham się, bo to boli. Nie odzywam się, bo po co rozmawiać z ludźmi. Jestem aspołeczny, nie chodzę na imprezy, bo wtedy musiałbym się odezwać, albo tańczyć, albo co najgorsze - dobrze się bawić. Nie mam znajomych, zaszywam się tylko w moim ciemnym kącie i wychodzę z niego tylko na misje. A ty F jesteś bezczelną, pyskatą krową, której gęba się nie zamyka.

Tak dobrze go udawałam, że śmiać mi się chciało, ale dałam rade, jedynie kąciki ust mi drgnęły. K patrzył na mnie w osłupieniu. Udało mi się, byłam taka z siebie dumna. Długo milczał, a ja cierpliwie czekałam na jego odpowiedź.

- Ach tak? Chcesz wiedzieć jak ty się zachowujesz? - zapytał w końcu.

- Dawaj.

Poprawił teatralnie włosy, wypiął klatę do przodu, tyłek do tyłu i zaczął mówić cienkim głosem:

- Jestem Agentka F, jestem taka piękna i seksowna. Patrzcie jakie mam cycki, a jaki tyłek. Jestem bezczelna, pyskata i taka odważna. Imprezuje dzień i noc. I na kacu przychodzę do pracy, a potem wrzeszczę na partnera, żeby zamknął japę, bo mi łeb eksploduje niczym supernowa. Ha ha ha. Jestem taka zabawna. Ha ha ha. Nawijam cały czas, och jestem taka wygadana. Ha ha ha. I jestem taka silna i taka dobra, że mogę wykonywać misje sama, nie potrzebuję żadnej pomocy. Och jestem taka wspaniała. K, ty gburze, chodź na imprezę, załóż garniak i przestań być taki sztywny, bo jesteś żałosny. Ha ha ha.

Podczas swojej przemowy, udawał, że poprawia sobie niewidzialne piersi i włosy. Przybierał pozy jak jakaś modelka. Patrzyłam na niego zszokowana, a potem wybuchnęłam śmiechem. Może nie było to najdojrzalsze zachowanie z naszej strony, ale on był genialny. W życiu bym nie pomyślała, że jest do tego zdolny.

 

Patrzyłem jak F zwija się ze śmiechu. W końcu zdałem sobie sprawę jak idiotycznie musiałem wyglądać i też zacząłem się śmiać. Tak, naprawdę. Pierwszy raz od roku wybuchnąłem śmiechem. Już zapomniałem jakie to świetne uczucie. A to wszystko dzięki F. Pierwszy raz ucieszyłem się, że jest moją partnerką i stoi obok. Zawsze była taka pełna życia. Zupełnie jak Ona. To już rok odkąd Ona odeszła, więc chyba najwyższy czas wziąć się w garść. F uświadomiła mi jak się zachowuje. Miała racje, byłem gburem, jakąś dziwną skorupą człowieka, która jest pusta w środku. Teraz ten środek się zapełnił, a skorupa zaczęła pękać. Jeszcze trochę i będę sobą. Prawdziwym sobą.

- K, ty się śmiejesz! - wykrztusiła F.

- Niespodzianka! - krzyknąłem z uśmiechem.

Położyła ręce na biodrach i przyglądała mi się podejrzliwie.

- Kim jesteś i co zrobiłeś z K? - zapytała.

- Bardzo zabawne. Dobra, przyjdę w garniaku jak ty przyjdziesz w sukience i szpilkach. - odpowiedziałem.

- W szpilkach?! Nie ma mowy.

- To nie zobaczysz mnie w garniaku.

Milczała przez chwilę. Pewnie zastanawiała się, gdzie odbyć przyspieszony kurs chodzenia na szpilkach, bo po jej reakcji wywnioskowałem, że nie umie chodzić w takich butach. Może nawet takich nie ma. Nie zdziwiłbym się. Nie wygląda na kobietę, która ma pełną szafę przeróżnych sukienek i butów na wysokich obcasach.

- Dobra. Niech ci będzie. - powiedziała w końcu zrezygnowanym głosem.

I tak właśnie wkopałem się w pójście na imprezę w kwaterze głównej MAO. Musiałem polecieć do ojca po mój garniak. Przecież nie trzymam czegoś takiego w szafie, w mieszkaniu, które wynajmuję. Ojciec jest dyrektorem jednej z lepszych szkół z internatem w obrębie sporej przestrzeni kosmicznej. Zarówno nauczyciele jak i uczniowie należeli do przeróżnych ras. Mniej więcej połowę obu grup stanowili ludzie, resztę kosmici. Początkowo szkoła znajdowała się na Ziemi, ale budynki zostały zniszczone przez kosmicznych piratów, więc ojciec miał dwa wyjścia. Albo ją odbudować, co było nierealne, bo gdzie mieliby podziać się uczniowie i nauczyciele, którzy przylatywali nawet z najdalszych zakątków galaktyki. Albo przenieść w inne miejsce na Ziemi, bądź na inną planetę, co i tak było tańszym wyjściem niż odbudowa. Z jakiegoś powodu Ziemia podpisała traktat pokojowy z Thanagarem akurat w tym czasie. Gestem zjednoczenia miało być pozwolenie, by szkołę ojca przenieść na tą właśnie planetę. Ponieważ Thanagarianie, rasa nadludzi ze skrzydłami, słynęła z wywyższania się ponad inne rasy, w szczególności ponad ludzi oraz ich niepokojowego nastawienia względem innym, nagle zapragnęli się z nami zbratać. Anioły śmierci, bo tak ich nazywano z prostego powodu - wszędzie, gdzie się zjawiali zostawiali za sobą tylko śmierć - chciały sprawdzić się w roli nauczycieli, więc nowe budynki stanęły praktycznie w mgnieniu oka. Sale były nowoczesne, wyposażone w najlepszy sprzęt i trochę, ale nie za dużo, thanagariańskiej technologii, której zaawansowanym poziomem tak chwalili się Thanagarianie. Pokoje uczniów były dwuosobowe, z łazienkami, wygodnymi łóżkami, biurkami, szafkami i niezbędnym sprzętem elektronicznym. Jednym z budynków był wielki hangar, w którym mieściły się wszystkie statki, jednoosobowe, dla trzyosobowych drużyn oraz wielkie, które mogły prawie wszystkich uczniów i nauczycieli, a także motory i inne pojazdy, które przydawały się w wykonywaniu małych, szkolnych misji. W tym czasie jeszcze się tam uczyłem, więc miałem okazję z nich korzystać. Po Jej śmierci długo nie mogłem się pozbierać, aż w końcu rzuciłem szkołę i znalazłem pracę, a właściwie to MAO znalazło mnie. Od tamtej pory bardzo rzadko tam wracam. Wszystko mi przypomina o Niej, no a poza tym, nie dogaduję się z ojcem. Gdy poleciałem po garniak, który dalej wisiał w szafie w moim starym pokoju, nawet nie poszedłem zobaczyć się z nim zobaczyć. Zabrałem, co miałem zabrać i odleciałem. Okazało się jednak, że dzięki regularnemu chodzeniu na siłownię, nie mieszczę się w mój stary garniak. Nie mając wyjścia, musiałem kupić nowy. W dniu imprezy zjawiłem się w kwaterze głównej MAO o wpół do ósmej wieczorem. Większość agentów już była na sali. Oczywiście wszyscy mieliśmy maski. Dobra, prawie wszyscy. Tylko agenci specjalni, których tożsamość była ściśle tajna. Podobno agentów specjalnych jest tyle, co liter w alfabecie. Nie wiem, czy to prawda. Nawet na tego typu imprezach ciężko było stwierdzić czy są wszyscy. Rozejrzałem się po sali. Agenci stali w małych grupkach i rozmawiali. Większość była bez masek. Zastanawiałem się, czy nie pomyliłem imprezy, ale po chwili zauważałem coraz więcej zamaskowanych gości, co upewniło mnie w przekonaniu, że jednak nie. Rozglądałem się za F. Nie wierzyłem, że przyjdzie w szpilkach. Podszedłem do grupy agentów, która stała przy stole z przekąskami i zacząłem z nimi rozmawiać. O dziwo jeszcze to potrafiłem i chyba dobrze mi to szło. Agenci śmiali się z moich żartów. Tak, tak, żartów. Pozwoliłem, by skorupa pękła jeszcze bardziej. Śmiejąc się odwróciłem głowę w stronę wejścia do sali i zobaczyłem ją. W obcisłej, czarnej sukience. Takiej małej, czarnej jak to mówią, i w szpilach z czerwonymi podeszwami. Włosy miała upięte w koka, jeśli tak się nazywa takie coś z tyłu głowy. Nie, to niemożliwe, pomyślałem. To nie mogła być F. Podeszła do mnie i zrobiła pełny obrót wokół własnej osi prezentując całą siebie czekając na mój komentarz. Nie doczekała się.

- A jednak garniak nie gryzie. - powiedziała.

Zaniemówiłem. Serce zaczęło mi szybciej bić i czułem, że robi mi się gorąco na twarzy. To była ona. Wyglądała obłędnie. Pierwszy raz od roku patrzyłem na kobietę tak jak powinienem. Niby spotykałem się z kilkoma kobietami, ale to zwykle kończyło się po jednej, maksymalnie dwóch randkach. Ani ja, ani one nie przejawiały zainteresowania. Powędrowałem wzrokiem od jej stóp aż do głowy. Figura idealna, pełne piersi, jędrny tyłek i te nogi. Była taka seksowna. Jak to się stało, że nie zauważyłem tego wcześniej? Przecież nasze kostiumy są bardzo dopasowane, mógłbym powiedzieć, że są jak druga skóra. Całe czarne z cieniutkimi, srebrnymi liniami, które dodatkowo podkreślają figurę w przypadku F. W końcu obudził się we mnie mężczyzna.

- Szpilki i sukienka jak widzę też nie. - wydusiłem z siebie w końcu.

Uśmiechnęła się i uświadomiłem się, że lubię jak się uśmiecha, bo ma naprawdę piękny uśmiech. Wcześniej jakoś tego nie zauważyłem. Impreza się zaczęła, a my dalej staliśmy przy stole z przekąskami. Nie było alkoholu, bo co by było gdyby agenci specjalni za dużo wypili i zdradzili swoją tożsamość? Poza tym mnie to wcale nie przeszkadzało, nie musiałem pić. Przemogłem się i poprosiłem ją do tańca. Tak dawno nie tańczyłem, że nie wiedziałem, czy pamiętam jeszcze jak to się robi, ale gdy tylko wyszliśmy na parkiet nogi same mnie poniosły. Wreszcie, pierwszy raz od roku, uśmiechałem się, żartowałem, tańczyłem! Nareszcie dobrze się bawiłem. Wróciłem do życia. Po szaleństwie na parkiecie wyszliśmy na zewnątrz, żeby trochę odetchnąć. Kwatera główna Międzygwiezdnej Agencji Ochrony była jak zawieszona w przestrzeni kosmicznej, jej budynki znajdowały się na przypominających latające wyspy ogromnych pozostałościach kamienistej planety, która przestała istnieć prawdopodobnie przez wybuch supernowej. Wszystkie części były połączone zarówno między sobą, jak i gigantycznym dokiem dla różnego rodzaju statków. Wszystko to otoczone było czymś w rodzaju bańki mydlanej, tyle że statki kosmiczne mogły przez nią przelatywać jak przez mgiełkę nie powodując jej uszkodzenia. Dzięki tej bańce stojąc w doku można było normalnie oddychać, nie zawracając sobie głowy zakładaniem masek z tlenem, żeby przejść ze statku do budynku lub odwrotnie. Przy budynkach stworzone zostały małe ogrody, by móc nacieszyć oko czymś innym niż przestrzeń kosmiczna. Wprawdzie widok był niesamowity, mgławica Oriona była na tyle blisko, że kiedy się na nią patrzyło, aż zapierało dech. Do tego dochodziło mnóstwo gwiazd, jedne mniejsze, drugie większe w zależności w jakiej odległości się znajdowały. Ten widok w końcu musiał się znudzić. Znajdowaliśmy się na wielkim balkonie, który wychodził na jeden z ogrodów.

- Muszę przyznać, że po twojej reakcji nie wierzyłem, że posiadasz szpilki w swojej szafie, a co dopiero, że umiesz w nich chodzić. - powiedziałem opierając się o barierkę. - Nie mówiąc już o tym, co wyprawiałaś na parkiecie.

- Zdziwiłbyś się ile mam szpilek w szafie. - odpowiedziała z uśmiechem i stanęła bokiem do mnie, jedną ręką oparła się o barierkę, a drugą położyła na biodrze. - Co nie znaczy, że często w nich chodzę. A co ty wyprawiałeś na parkiecie?

Co ja niby wyprawiałem? Zacząłem w myślach śledzić każdy ruch, który wykonałem, ale nie znalazłem niczego, do czego można było się przyczepić. Chyba, że to tylko moja opinia i na parkiecie wyglądałem jak połamany strach na wróble. W garniturze dla niepoznaki.

- Ja? Nie wiem o co ci chodzi.

- No jak to? Czemu tańczyłeś tylko ze mną? - wpatrywała się we mnie podejrzliwie.

- A to źle? Znam tylko ciebie no i... - zacząłem, ale mi przerwała.

- No nie gadaj, K, że nie widziałeś jak te laski na ciebie patrzą.

- Co? Które?

- Wszystkie, K. Wszystkie. Założę się, że jakbyś uraczył je choćby spojrzeniem to byłyby w siódmym niebie, a jakbyś się do nich odezwał to chyba by zemdlały.

- Nie przesadzaj, F. Jakoś nie chcę mi się w to wierzyć.

- Naprawdę nie zauważyłeś jak patrzą na ciebie, kiedy idziesz korytarzem? Jak patrzą na mnie morderczym wzrokiem, bo każda chciałaby być na moim miejscu?

- Nie. - odpowiedziałem zaskoczony. - Czemu chciałyby być na twoim miejscu?

Zawsze to ja uganiałem się za dziewczynami, a nie one za mną. Patrzyłem na F z niedowierzaniem, a ona wywróciła oczami.

- Faceci. Wszystko wam trzeba mówić. One na ciebie lecą, K.

- Serio? A co z tobą?

- Ze mną?

- Nie lecisz na mnie?

Zaśmiała się. Poczułem ukłucie rozczarowania. Chyba nie takiej reakcji się spodziewałem.

- Ja jestem twoją partnerką. Nie mogę na ciebie lecieć. - powiedziała niby obojętnie, ale wyczułem w jej głosie dziwną nutę.

No tak. Między partnerami nie może być żadnych romantycznych uczuć. To wbrew regulaminowi.

 

 

Od imprezy w kwaterze głównej MAO minęło sporo czasu. Byliśmy na wielu misjach. Wszystkie wykonaliśmy szybko, sprawnie i bez ofiar. Szefostwo było zachwycone. A ja czuję się jakbym pracowała z nowym partnerem. K jest po prostu genialny. Pod każdym względem. Jak on to mówi, jest dawnym sobą. Od kiedy wrócił do życia jest zupełnie inaczej. Nie wiedziałam, że ma takie poczucie humoru. Jest zwariowany, szalony i uwielbia adrenalinę. Czyżby moja bratnia dusza? Taa, jasne. To był dzień jak, co dzień. Siedziałam na swoim miejscu po boku K, który pilotował statek. Przed chwilą dostaliśmy wytyczne misji. Naszym zadaniem było aresztowanie jakiegoś rzezimieszka. Zwykli agenci próbowali go ująć już pięć razy, ale ciągle im się wymykał, więc wysłali nas. Otworzyłam jego kartotekę, na bocznym ekranie komputera pokładowego. Kradzież, kradzież, pobicie, kolejne pobicie, włamanie się do systemu międzygalaktycznych szlaków handlowych, zniszczenie asteroidy ze stacją paliwa przy jednym z nich, oczywiście najpierw kradzież tego paliwa oraz jego nielegalna sprzedaż i na końcu ciężkie uszkodzenie ciała, które doprowadziło do śmierci jednego z naszych agentów. No proszę, wygląda na to, że się z nim "dogadam". Ja też jestem specjalistką od ciężkiego uszkodzenia ciała. Pożałuje, że w ogóle tknął kogoś od nas. Było też jego zdjęcie. Cały zgniło zielony z wielkimi pęcherzami na skórze, łysy, nos jak u węża, zęby jak u rekina, dwie pary rąk, ale tylko jedna para nóg. Nie wiem, co to za rasa i nawet mnie to nie interesowało. Kiedy zamykałam plik z kartoteką, K akurat lądował. Wysiedliśmy ze statku w ciszy. Rozejrzałam się dookoła. Byliśmy w górach, wszędzie mnóstwo drzew z czerwonymi igłami, niebo tutaj było różowe, a podłoże składało się z najróżniejszych kamieni w odcieniach pomarańczowego.

- Ukrywa się, w którejś z jaskiń w tej górze przed nami. - powiedział K.

- To co, rozdzielamy się? Musimy jakoś przeszukać te jaskinie.

- Niekoniecznie. Wyczytałem, że wszystkie łączą się ze sobą w jedną, wielką gdzieś w głębi góry, więc możemy wejść do jakiejkolwiek.

- Serio? Kiedy niby to wyczytałeś?

- Jak na ciebie czekałem. Dostałem informacje o terenie. No co tak na mnie patrzysz? Chyba umiemy rozmawiać i dzielić się informacjami? Nie moja wina, że się spóźniłaś.

- Wcale się nie spóźniłam. - warknęłam. - Z resztą nieważne. Idziemy czy czekamy, aż sam do nas przyjdzie?

- Na to chyba nie ma co liczyć. Musimy się sami pofatygować. - powiedział z uśmiechem i ruszył przed siebie.

Serio? Zacisnęłam dłonie w pięści. W sumie nie wiem, o co się wkurzyłam. Co w tym złego, że dostał dodatkowe informacje wcześniej, skoro był już na miejscu. Ale mógł mi powiedzieć wcześniej. Odezwać się podczas lotu, a nie tylko palnąć "Siema, F" i przybić piątkę na przywitanie, jak to było w naszym zwyczaju. Ruszyłam za nim. Mimo butów z grubymi podeszwami i tak źle się szło. Robiło się coraz bardziej stromo, a ja zdążyłam się już potknąć kilka razy. Na szczęście K tego nie widział. Wstyd jak nic. On ani razu się nie potknął. Chyba. Raczej patrzyłam pod nogi niż niego. Chociaż "raczej" to dobre słowo. Jakoś zawsze kiedy się potykałam, wynikało to z tego, że patrzyłam właśnie na mięśnie jego pleców niż pod nogi. Przyspieszyłam, żeby go dogonić, ale przeszłam samą siebie. Wyprzedziłam go, ale robiąc to zagapiłam się na jego bicepsy i znowu się potknęłam. Złapał mnie zanim wywinęłam orła, ale straciliśmy równowagę i wylądowaliśmy na kamieniach. To znaczy K wylądował na kamieniach. Tymi umięśnionymi plecami. A ja na nim. Nasza twarze były stanowczo za blisko. Nasze ciała również były stanowczo za blisko. Chcąc nie chcąc spojrzałam mu w oczy. Były jasnoniebieskie z ciemniejszymi oblamówkami. Zależnie od tego jak padało światło, stawały się jaśniejsze lub ciemniejsze, ale oblamówki zawsze się odznaczały. Czułam, że jeszcze trochę i w nich utonę.

- Lecisz na mnie, F? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem.

- Zwariowałeś? - odpowiedziałam szybko, ale poczułam, że się rumienię. - Tylko się potknęłam, a resztę zrobiła grawitacja.

- A więc tak to się teraz nazywa. Grawitacja. - odparł dalej się uśmiechając.

Poczułam, że moje policzki płoną. Boże, co się ze mną dzieje? Dlaczego tak reaguję? Jeszcze niedawno nic mnie nie obchodził, a teraz robię się czerwona chociaż nic takiego nie powiedział. Nie mogłam myśleć, bo wpatrywał się we mnie tymi swoimi oczami. Nigdy takich nie widziałam.

- K, naruszasz moją przestrzeń osobistą. - wyrzuciłam z siebie w końcu.

Idiotka. To ty na nim leżysz, a nie on na tobie. Może raczyłabyś wstać? Ale te oczy...

- Obawiam się, że to ty naruszasz moją. Te kamienie wbijają mi się w plecy. Mogłabyś...

- A tak, no jasne. - wtrąciłam szybko i jeszcze szybciej wstałam.

Nie czekając aż K wstanie, ruszyłam dalej. Dogonił mnie po chwili i powiedział trącając łokciem w ramię:

- Ładnie wyglądasz jak się rumienisz.

Z wrażenia znowu się potknęłam. K chwycił mnie za ramię ratując przed wryciem twarzą w te kamienie. Chociaż chyba to bym wolała, bo wtedy byłabym czerwona od krwi. F, weź się w garść kobieto. Skończcie misje i do domu.

- Nie dotykaj mnie. - warknęłam. - I wcale się nie rumienię. To słońce spaliło mi policzki.

Uniósł ręce do góry pokazując, że się poddaje i ruszyliśmy dalej w ciszy, ale uśmieszek z jego twarzy nie zniknął.

 

 

Dotarliśmy do jaskiń po około pół godziny drogi. Jednak postanowiliśmy się rozdzielić. Od kiedy wylądowaliśmy na kamieniach, co chwilę na nią zerkałem i szukałem okazji, żeby jej dotknąć. Chyba to zauważyła. Dobrze, że się rozdzieliliśmy, bo nie wiem czy bylibyśmy w stanie wykonać misję. Byliśmy tak blisko. Czułem bicie jej serca, kiedy na mnie leżała i patrzyła na mnie oczami jak czarne perły. Były takie ciemne, prawie czarne, ale kiedy się podnosiła zauważyłem, że przez chwilę były czekoladowe, a potem znów ściemniały. Próbowałem wyrzucić ten obraz z głowy i skupić się na misji. Tak, próbowałem to odpowiednie słowo. I to mnie zgubiło. Nawet nie wiedziałem, kiedy postawiłem nogę tam gdzie nie powinienem. W mgnieniu oka zawisnąłem głową w dół, z liną zawiązaną wokół łydki.

- Wy, agenci MAO, macie ze sobą jedną, wspólną rzecz. Zawsze wpadacie w te same pułapki. - zarechotał kosmita wychodząc z cienia.

Dopiero teraz zauważyłem, że znajduję się w wielkiej jamie oświetlonej światłem. Wszędzie było mnóstwo kabli, pudełek po gotowym jedzeniu i butelek po napojach. Było też długie biurko, na którym stały trzy monitory podpięte do komputera. Przy biurku stał wielki fotel na kółkach, na którym rozsiadł się cel. Niedaleko niego znajdowała się kanapa i wielki telewizor. No nieźle się tu urządził. O, była też lodówka. Prawie nie zwróciłem na nią uwagi. Zgiąłem się w pół sięgając do nogi. Próbowałem wyplątać łydkę z liny, ale ona zaplątywała się w nią jeszcze bardziej.

- Nawet nie próbuj się uwolnić. Nie uda ci się. Inni też próbowali. - powiedział kosmita. - Jesteś sam? Znowu popełniają ten błąd. Czy MAO się nigdy nie nauczy?

Wstał z fotela i zaczął spacerować po pomieszczeniu uważnie się mi przyglądając. Nie miałem zamiaru się odzywać. Przecież nie będę z nim dyskutować. Gdzie jest F? Jeśli powiszę tu jeszcze trochę to chyba zwymiotuje. Że też nie chowam laserowego sztyletu do buta jak ona. Uwolniłbym się nie czekając na jej pomoc, jak księżniczka zamknięta w wieży na księcia.

- Jesteś inny niż tamci. Rozumiem, że skoro nosisz maskę to jesteś jakiś specjalny? Lepszy niż twoi poprzednicy bez masek?

Patrzył na mnie wyczekująco. Czy on naprawdę myśli, że będę z nim rozmawiał?

- Ach, rozumiem. Twoja duma nie pozwala ci odpowiedzieć. Skoro jesteś taki specjalny to czemu jeszcze tam wisisz? Czemu w ogóle zawisnąłeś?

Skrzyżowałem ręce na piersi, żeby nie widział jak zaciskam dłonie w pięści. Mógłbym do niego strzelić i go sparaliżować, ale niewiele by mi to dało. No, przynajmniej by się zamknął. Zacząłem sięgać po broń, kiedy nagle coś przeleciało w powietrzu i przecięło linę. Zanim zdążyłem zareagować gruchnąłem o ziemię z takim impetem, że mi dech zaparło. Pozbierałem się tak szybko jak mogłem i zobaczyłem jak F walczy z celem. Kopnęła go z pół obrotu prosto w twarz, aż ten stracił równowagę.

- K! Co to za feng shui odpierdalasz pod sklepieniem zamiast go łapać?! - wrzasnęła do mnie i rzuciła się na cel, który zdążył już wstać i zamachiwał się na nią.

Kucnęła szybko unikając ciosu i podcięła mu nogi. Cel upadł, ale zaczął się turlać w stronę wyjścia z jaskini. Rzuciłem się za nim biegiem, bo bardzo sprawnie wstał i zaczął uciekać. Wybiegliśmy na coś w rodzaju klifu. Nie było żadnej ścieżki w dół albo z boku przy ścianie góry. Zaraz za krawędzią była przepaść. F przybiegła za nami i od razu się na niego rzuciła z pięściami. Zablokował jej ciosy jedną parą rąk, a drugą w tym czasie uderzył w brzuch. Zaszedłem go od tyłu, bo przecież nie może mieć oczu z tyłu głowy, jak to się mówi. Myliłem się. Tam gdzie jeszcze przed chwilą nie było nic, teraz patrzyły na mnie ślepia. Aż zrobiłem krok do tyłu. Szybko się otrząsnąłem i zaatakowałem równocześnie z F. Jedna para rąk zablokowała jej cios, druga mój. Na ułamek sekundy spojrzenia moje i F się spotkały. Zaatakowaliśmy, ale on zrobił unik i prawy sierpowy F spotkał się z moja twarzą. Aż mnie zamroczyło. Cel wykorzystał sytuacje. Uderzył mnie pięścią w brzuch i niemal od razu kolanem w twarz jak zginałem się w pół. Zatoczyłem się i upadłem. Miałem mroczki przed oczami, w uszach mi szumiało. Czułem jak coś ciepłego, i mokrego spływa mi po brodzie. To była krew. Chyba z mojego nosa, który okropnie bolał. A to wszystko trwało sekundy. Kiedy podniosłem wzrok, zobaczyłem jak F z okrzykiem wściekłości rozbiega się, skacze w górę z przygotowaną pięścią, by nadać ciosowi więcej siły. Kosmita kopnął ją w brzuch z pół obrotu pchając w stronę krawędzi. F upadła na ziemię, przeturlała się po niej i... spadła w przepaść. Serce mi zamarło, a potem zaczęło bić jak szalone. Nie, to niemożliwe. Nie spadła, nie zginęła. Musiała się chwycić jakiejś wystającej półki. Na pewno. Wstałem na trzęsących się nogach. Kosmita stał odwrócony główną twarzą, że tak powiem, w stronę przepaści i rechotał. Nagle coś bardzo szybko wyleciało z przepaści i zawisło nad krawędzią klifu. Serce podskoczyło mi do gardła. To była F, ale z jej pleców wyrastały ogromne, kruczoczarne skrzydła. Machała nimi unosząc się nad klifem. Poczułem ulgę, że żyje, ale jednocześnie dziwny niepokój, a może strach? F jest Thanagarianką?

- Anioł? - zdziwił się kosmita.

- Anioł śmierci. - powiedziała F ze złośliwym uśmieszkiem i sięgnęła do buta po laserowy sztylet.

Machnęła skrzydłami i ruszyła na cel, który zaskoczony nie zdążył odskoczyć. F wbiła mu sztylet w bark przewracając na ziemię. Kosmita zawył z bólu. F siedzią na nim wyciągnęła sztylet z jego ciała i wbiła mu go w drugi bark. Zrobiła tak jeszcze kilka razy wyrywając i wbijając ostrze w różne miejsca na ciele przeciągając go tworząc rozległe rany. Cel wył wniebogłosy rzucając się pod nią coraz słabiej, a ja patrzyłem z przerażeniem na to wszystko. F wyrwała sztylet i uniosła go do góry. Zamierzała zadać ostateczny cios, a mieliśmy dostarczyć go żywego. Sięgnąłem po broń krzycząc:

- F! Zostaw go! Mamy go wziąć żywcem!

Wycelowałem w cel, ale on już ledwo dychał. F wstała i rzuciła sztylet na ziemię ze złością.

- O tym też zapomniałeś mi powiedzieć? - warknęła.

- Ja... - zacząłem, ale co właściwie miałem jej powiedzieć. - Myślałem, że jesteś człowiekiem!

Nie wiem po co to powiedziałem. Co to mogło zmienić. Zrobiła kilka kroków w moją stronę. Skrzydła miała tak wielkie, że pióra przy ich końcach sunęły po ziemi, gdy szła.

- Teraz już wiesz, że nie. Słyszałeś o mojej rasie, prawda? - patrzyła na mnie oczami czarnymi jak smoła zbliżając się do mnie. - K, czy ty się mnie boisz? Nie opuściłeś jeszcze broni. Myślisz, że cię skrzywdzę?

Albo mi się wydawało, albo słyszałem w jej głosie nutę rozbawienia. Gdy lufa pistoletu dotknęła jej piersi, zatrzymała się. W głowie miałem mętlik. F jest Thanagarianką. Aniołem śmierci. Zostawia za sobą tylko śmierć, co potwierdza misja, na której się poznaliśmy. Wtedy myślałem, że nie mieliśmy wyjścia. Musieliśmy zabijać, by uratować siebie. Ale teraz nie jestem taki pewien z jakich pobudek ona zabijała. To, co zrobiła dzisiaj mnie zszokowało. Ale przecież znam ją pół roku już. Ani razu nie pokazała skrzydeł. Dlaczego? Przecież Thanagarianie są dumni i nie chowają swoich skrzydeł. Dlaczego ona to robiła? Chociaż są i dumni Thanagarianie, którzy chowają skrzydła, bo tak jest wygodniej w pewnych sytuacjach. Znam osobiście jednego z nich. Tylko, że to, że on jest spoko, nie znaczy, że wszyscy tacy są. Znam też takiego, który nienawidzi ludzi, a przynajmniej mnie. Spojrzałem jej w oczy. Przecież to była F. Ta sama F, z którą tańczyłem na imprezie w kwaterze głównej. Nie wierzyłem, że mogła mnie zranić, a co dopiero zabić. Serce zwolniło do prawie normalnego rytmu. Opuściłem broń.

- Jesteś moją partnerką. Nie zrobiłabyś mi krzywdy. - powiedziałem, choć nie do końca byłem tego pewien.

Uśmiechnęła się łagodnie i delikatnie ujęła moją twarz w swoje dłonie przyglądając się uważnie.

- Trzeba cię opatrzyć, K. Zawołaj statek, a ja zwiążę tą ropuchę.

Zabrała dłonie i chciała ruszyć w stronę celu, ale gdy się obracała przydeptała sobie pióra. Prawie wrzasnęła z irytacji. Machnęła skrzydłami dwa razy i zaczęły znikać. Po chwili rozpłynęły się w powietrzu i nie było po nich śladu. Rzuciła mi krótkie spojrzenie z zakłopotaną miną. Gdy była już przy wykrwawiającym się kosmicie, uniosłem broń i strzeliłem do niego. Raz, drugi, trzeci i nacisnąłem guzik przywołujący statek.

- Nie musiałeś tego robić. W tym stanie i tak by nam nie uciekł. - powiedziała patrząc na mnie zaskoczona.

- Wiem o tym. Po prostu chciałem do niego strzelić. - odpowiedziałem uśmiechając się szeroko.

Odwzajemniła uśmiech równie szeroki.

- W sumie nic mu się nie stanie jak poleży trochę w paraliżu. Chociaż po trzech pociskach poleży nieco dłużej. - stwierdziła F.

- Dużo dłużej. - dodałem z uśmiechem.

 

-----------------------------------------------------------

Ten rozdział zawiera elementy, które pożyczyłam z uniwersum komiksów DC czyli rasę bohaterki i nazwę planety. Nie jestem pewna czy to podchodzi pod fanfiction czy nie, ale chciałam poinformować, że te nazwy nie zostały wymyślone przeze mnie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 8

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (16)

  • katharina182 24.03.2017
    U mnie są cyfry A u Ciebie litery alfabetu. Podoba mi się to:P
    Jak tak czytałam to mi do głowy od razu przyszło że "mój" Trzy też by w garnitur nie chciał wskoczyć:D
    Bardzo fajnie kreujesz postacie. Zdążyłam już polubić K. F też jest spoko. Cieszę się że nie jest kolejna szarą myszą i potrafi się odszczekac jak coś.
    Z tymi skrzydłami mnie zaskoczyłaś. Właśnie mi się z komiksem skojarzyło i chciałam napisać że nazwa razy mi się z czymś kojarzy ale później przeczytałam twoją dopiske i się wyjaśniło;)
    Mam nadzieję że między k i f do czegoś dojdzie. Choć na pewno nie będzie to łatwe skoro regulamin tego zabrania.
    Super rozdział. Dużo akcji co bardzo lubię. Świetne dialogi!
    Zasłużona 5 ode mnie leci.
    Liczę na jak najszybsze dodanie kolejnego rozdziału.

    A teraz krótkie wytłumaczenie z mojej strony. Bo nie wiem czy przeczytasz moją odpowiedź pod moim opowiadaniem.
    Jeśli chodzi o te imiona to masz całkowitą rację.
    W pierwszych kilku rozdziałach są błędy.
    Ją te rozdziały miałam już usunięte i kiedy (na prośbę innych) dodałam je po raz drugi to wrzuciłam te z błędami.
    Później to zreparuje:P
    Dam w kolejnym rozdziale jaki będziesz czytać u mnie wytłumaczenie. Bo wiem że takie poplatanie imion zapewne przeszkadza w odbiorze.
    Pozdrawiam:)
  • Paradise 24.03.2017
    ojej, dziękuje za te wszystkie miłe słowa! :) aż mi się ciepło na sercu zrobiło jakby Jeden albo Trzy byli blisko mnie :D Postaram się dodać kolejny rozdział jak najszybciej :) ale ciągnie mnie bardzo do czytania Twojego opowiadania, więc pisanie mojego schodzi na dalszy plan xD
  • Tanaris 24.03.2017
    Najlepszy rozdział, kocham ich wspólne misje, całość naprawdę genialna, 5 :)
  • Paradise 24.03.2017
    dziękuje bardzo! :) będzie jeszcze więcej ich wspólnych misji, ale też coś z ich życia prywatnego :D
  • Tanaris 24.03.2017
    Paradise super, już nie mogę się doczekać :D
  • Tanaris 24.03.2017
    I pozostaje mi tylko dodać, że czekam na kolejne xD
  • Dimitria 11.04.2017
    Bardzo udany rozdział pełen emocji, uczuć i walki - czyli najlepsze połączenie! Zostawiam wielką piątkę :)
  • Paradise 11.04.2017
    dziękuje bardzo :) nawet nie wiesz jak mi miło :)
  • Oia 12.07.2017
    Jeny, ale ja lubię głównych bohaterów! Wyłapałam też kilka błędów, ale to jest nieważne :) Zasłużone 5
  • Paradise 13.07.2017
    Naprawdę? Bardzo się cieszę :D o matko, tyle poprawiania i nadal coś się znalazło? No cóż, nikt nie jest doskonały :D dziękuję za komentarz i ocenę :)
  • Ayano_Sora 15.08.2017
    Ta ich rozmowa na początku i urocza kłótnia <3 Aww. Były zarówno chwile przyjemności, jak i chwile grozy. No wczas się Agent K kapnął, że agentka T jest pociągajaca, trafna uwaga z kostiumem na misje. No cóż, faceci, jak zawsze najciemniej jest pod latarnią xD Agentka T Aniołem Śmierci <3 lubię to. Mina Agenta K też musiała być niezła, w ogóle w tym rozdziale miał same niespodzianki, jeśli chodzi o naszą bohaterkę, że tak powiem, odkrywał ją na nowo ;d dobra, czytam dalej.
  • Paradise 15.08.2017
    uwielbiam Twoje komentarze <3
  • blaackangel 24.08.2017
    Rozdział świetny :) A więc K nie jest gburem tak poprostu. Jestem ciekawa co się wydarzyło w jego życiu. Coś mi się wydaje, że ten bodajrze prawy sierpowy zostanie wypomniany.

    - K co to za feng shui odpierdalasz pod sklepieniem...
    Hahahahaha zdecydowanie najlepsze zdanie! Śmiałam się jak wariatka < 3
  • Paradise 24.08.2017
    dziękuje :) bardzo się cieszę, że się podobało i tak Cię to rozśmieszyło <3 aż się chce pisać nowe rozdziały widząc takie komentarze :D <3
  • candy 07.10.2017
    Nie mam poczucia humoru, nie żartuję i nie uśmiecham się, bo to boli. – nie wiem czemu, ale bardzo mnie to rozśmieszyło :DD

    Z resztą nieważne – zresztą*

    O BOŻE, GRAWITACJA. Takiego terminu używał mój były były chłopak, gdy próbował podciągać mi bluzkę do góry xDD

    - K! Co to za feng shui odpierdalasz pod sklepieniem zamiast go łapać?! - padłam, leżę i nie wstaję xddd G E N I A L N E

    Ale przecież znam ją pół roku już. - tu by lepiej brzmiało "Ale przecież znam ją już pół roku"

    Ogólnie dalej gdzieś są jakieś literówki czy przecinki, których nie ma, ale nie są to rażące błędy. No i fabuła mnie wciąga coraz bardziej. Muszę przyznać, że na początku miałam obawy, jak historia będzie rozwijana, bo często przy historiach tego typu, narrator po prostu... nudzi. Tutaj tego nie ma :D Przepraszam, że czytam tak wolno, ale doba niestety ma dla mnie za mało godzin :( 5 oczywiście
  • Paradise 07.10.2017
    o rany, dziękuje bardzo za taki miły komentarz :D cieszę się, że tak Cię rozśmieszyły moje teksty :D o to chodziło :D i jeśli chodzi o zdanie z poczuciem humoru to mnie też to śmieszy *piątka* :D feng shui chyba wszystkim się spodobało i cieszy mnie to bardzo :) no wiem, te przecinki i literówki, ale dalej jest lepiej ( a przynajmniej tak mi się wydaje xD) nie gniewam się, mnie jest bardzo miło, że w ogóle czytasz i że jeszcze Ci się podoba :D nie ma nic lepszego po powrocie zmęczonym z pracy niż przeczytanie takiego komentarza :D no i zobaczenie, że dodałaś u siebie kolejny <3 już lecę czytać :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania