Poprzednie częściTotalny kosmos - wstęp

Totalny kosmos - rozdział 4

- F? - usłyszałam zdławiony głos.

Podniosłam głowę przerażona i zobaczyłam K. Boże, K. Był cały i zdrowy. Dotknęłam zakrwawionymi dłońmi jego twarzy. Przez chwilę myślałam, że to jego zabiłam, że przecięłam go na pół wielkim, ciężkim ostrzem. Odetchnęłam z ulgą. K żyje. Nagle usłyszałam śmiech w swojej głowie i obraz przed oczami mi się zamazał. "Myślałaś, że mnie zabiłaś?" Głos rozbrzmiewał w... mojej głowie? Nie widziałam K, nie wiedziałam, czy on też to słyszy. "Naprawdę myślałaś, że jesteś w stanie to zrobić? Tylko ty mnie słyszysz. Jestem w twojej głowie, F. Twój partner myśli, że straciłaś przytomność". Znowu się zaśmiał. Cel do mnie mówił w myślach? Myślałam, że nie mogę bać się jeszcze bardziej. "To nie było moje prawdziwe ciało. Chcę, żebyś wiedziała, że to dopiero początek. Chciałem was przetestować, zobaczyć do czego jesteście zdolni. W umyśle K napotkałem dziwną przeszkodę, której nie mogłem pokonać, więc skupiłem się na tobie. Przejęcie twojego umysłu zajęło mi więcej czasu niż się spodziewałem. Długo się opierałaś próbując przebić się przez moją tarczę, jednak niewystarczająco. Nawet najlepsi agenci MAO nie stanowią dla mnie zagrożenia. Przekonałem was, że udało wam się mnie zabić. Choć muszę przyznać, że K mnie zaskoczył". Nie mogłam się ruszyć. Byłam jak sparaliżowana, mogłam tylko słuchać monologu tego pieprzonego świra. "Czekałem na was od bardzo dawna i w końcu MAO was przysłało. Potrzebowałem jednego z was, obojętnie którego. Mogę zadowolić się tobą". Do czego ten psychopata mnie potrzebował? Chce zrobić ze mnie swoją marionetkę? W brzuchu czułam nieprzyjemny ucisk. Było mi niedobrze na samą myśl, że mogłabym nie mieć kontroli nad własnym ciałem. Znowu się zaśmiał. Co go tak bawiło? "Nie bój się, F. Nie zrobię ci krzywdy. Na razie. Chciałbym, żebyś przekazała wiadomość mojej córce. Jej moc się przebudziła. Standardowo czyta w myślach i może przekazywać wiadomości do konkretnego umysłu. Jednak jej moc będzie rosła. Będzie mogła siać spustoszenie w umyśle pojedynczej osoby, a potem kilku naraz. Z czasem będzie w stanie tworzyć iluzje takie jak ja, będzie w stanie zabić, skupiając się na wybranym umyśle. Przekaż jej, że zawsze ją obserwowałem. Od samego początku, gdy tylko jej matka ją oddała tym nudnym Ziemianom. Powiedz jej, że jest moim oczkiem w głowie i kiedyś po nią przyjdę. Ale jeszcze nie teraz. To wszystko, F". Nagle w mojej głowie pojawił się obraz celu. Długie niebieskie włosy zebrane w kucyk, broda, błękitne oczy i śniada cera. Boże, on wygląda zupełnie jak... Toby. "Do zobaczenia". Jęknęłam i przed oczami zobaczyłam K z zatroskaną miną. Nie mogłam powstrzymać łez. To niemożliwe. Toby nie może być córką tego świra. To nie może być dopiero początek jego chorej gry. Poczułam jak K mnie przytula przyciskając do siebie mocniej.

- Ciii... Jestem przy tobie. Już wszystko dobrze. - powiedział cicho.

- Nie zostawiaj mnie. - wyszlochałam. - Nie zostawiaj...

Tak bardzo się bałam. O siebie, o niego i o Toby. Bałam się, że nie nigdy nie będziemy w stanie go pokonać, że nie odeprzemy jego ataku kiedy nadejdzie, że zabierze Toby, namiesza jej w głowie i zrobi z niej psychopatkę. Ale z drugiej strony wcale nie wierzyłam, że Toby jest jego córką. Pewnie to była kolejna iluzja. Ale w ramionach K jakoś to wszystko przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. Strach powoli znikał, a pojawiało się poczucie bezpieczeństwa.

- Nie bój się. Nie zostawię cię. Nigdy.

Ujął mój policzek dłonią i otarł łzy kciukiem. Jak on na mnie patrzył. Serce zaczęło mi szybciej bić, ale nie ze strachu, tylko przez te jego oczy. Przybliżył swoją twarz do mojej. Były niebezpiecznie blisko. Czy on zamierza... mnie pocałować? Poczułam, że się rumienię. I wtedy zjawiła się ekipa ratownicza MAO. K natychmiast zabrał dłoń z mojej twarzy i odsunął się ode mnie powoli wypuszczając z objęć. Wylądowali i biegiem opuścili statek. Dwóch agentów z apteczkami i trzech z bronią.

- Co się stało? - zapytał jeden z nich klękając przy mnie i otwierając apteczkę.

- Zabiliśmy cel. - powiedział K wskazując miejsce.

Agenci popatrzyli tam, gdzie wskazał, a potem na niego jak na wariata.

- Jesteś pewien? - zapytał agent z bronią. - Tam nic nie ma.

K otworzył usta ze zdziwienia i natychmiast wstał. Pobiegł w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżały połówki ciała celu.

- Ale przecież on tu był... przecięty na pół... flaki się wylewały... tyle krwi... przecież widziałem!

Chodził tam i z powrotem szukając dowodów na ziemi. Nic tam nie było, żadnych zwłok, żadnej krwi. Ani śladu broni, którą zabiłam cel. Dotarło do mnie, że to była iluzja. Namieszał nam w głowach. Zrobił z nas debili. Bo tak patrzyli na nas agenci z ekipy ratowniczej. Pewnie myśleli, że ześwirowaliśmy.

- F, powiedz im! - powiedział K podnosząc głos nie mogąc uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

- Agentko F, nie ma ciała i nie ma żadnej broni. Dlaczego jesteś cała we krwi? - zwrócił się do mnie agent klęczący przy mnie. - Dlaczego agent K ma rany na ciele?

Spojrzałam na swoje dłonie, a potem na resztę kostiumu. Nadal była na nim krew, która prysnęła na mnie, kiedy przecinałam cel na pół. K, miał rany cięte od sztyletów, którymi cel kazał mi w niego rzucać. Agenci popatrzyli po sobie. Skoro to była tylko iluzja to jakim cudem jestem cała we krwi, a K jest ranny? Spojrzałam na niego. Nasze spojrzenia się spotkały. Oni nam nie wierzyli.

- F... zaatakowałaś K? - zapytał jeden z nich pobierając próbkę krwi z mojego kostiumu.

- S-słucham? - spojrzałam na niego jak na wariata.

Byłam w szoku. On spojrzał znacząco na kolegę, a ten kolega na K, któremu szczęka opadła.

- K? Tak było? F cię zaatakowała i pocięła, a potem stworzyliście bajeczkę o martwym celu, bo między wami jest jakaś chora więź? Wiemy, że F może być... niestabilna psychicznie.

Zdębiałam. Sprawy przybrały niepokojący obrót. Podniosło mi się ciśnienie. Zacisnęłam dłonie w pięści wstając.

- Niestabilna psychicznie? Niestabilna psychicznie?! Za kogo ty mnie masz?! Nie jestem wariatką!

- F, spokojnie. Załatwmy to na spokojnie. - powiedział K zbliżając się do mnie.

- Nie podchodź do niej, K. - odezwał się jeden z agentów celując do mnie z broni.

K wytrzeszczył oczy. Widziałam jak zaciska dłonie w pięści, ale zaraz je rozluźnia.

- Chłopie, opanuj się. Ona nie zrobi mi krzywdy.

- Więc to nie ona cię pocięła? - zapytał dalej do mnie celując.

- Ona, ale... - zaczął K, ale w tym momencie dostałam kulkę paraliżującą.

Padłam na ziemię jak długa. Widziałam tylko niebo. Znowu straciłam kontrolę nad moim ciałem. Chciało mi się płakać. Nienawidziłam tego uczucia bycia więźnia we własnym ciele. Tak bardzo tego nienawidziłam. Niech to piekło się już skończy. Byłam zrozpaczona. Do tego myśleli, że mi odbiło, że świadomie zaatakowałam K. Jeszcze nas rozdzielą. Wyślą mnie do psychiatryka jak jakiegoś świra i już nigdy go nie zobaczę. Nikogo już nie zobaczę.

- Ona nie była sobą! To on ją kontrolował! - zaczął wrzeszczeć K. - Była jego marionetką! Nic nie mogła zrobić!

- K, uspokój się. Nie musisz jej bronić.

- Wy nic nie rozumiecie!

Nagle zobaczyłam K pochylającego się nade mną. Wydawało mi się, że dotyka mojej twarzy.

- Nie martw się. Wyciągnę cię z tego.

 

W kwaterze głównej MAO, szedłem szybko korytarzem do miejsca, gdzie mieściły się cele. Nie byłem tam nigdy przedtem, więc nie wiedziałem czy trafię. W końcu trafiłem do właściwego pomieszczenia. Stanąłem przed celą F. Sześcianem z przezroczystymi ścianami prawdopodobnie pod napięciem, bez żadnych drzwi. Przed celą stał niewielki panel, do którego można było wsadzić wymyślny klucz i po naciśnięciu odpowiedniego przycisku, cela dosłownie znikała. W środku nie było nic oprócz łóżka, ale F siedziała na podłodze opierając się o nie plecami. Mieliśmy na sobie nowe kostiumy, bo tamte poszły do badania, no i były zniszczone. Stanąłem przed jedną ze ścian, F spojrzała na mnie i zapytała:

- Co? Przyszedłeś mi powiedzieć, że wysyłają mnie do wariatkowa?

- Do wariatkowa? - zdziwiłem się. - Nie. Chyba, że zdążyłaś ześwirować w tej celi.

Wstała i stanęła przede mną, tak blisko ściany jak mogła.

- To po co przyszedłeś?

- Pomyślałem, że chciałabyś wiedzieć, że po zbadaniu twojego kostiumu doszli do tego, że to nie moja krew. Poza tym jej rozprysk nie pasuje do moich ran, tak samo jak twój laserowy sztylet.

- Zbadali mój sztylet? - zapytała zaskoczona.

- Tak. Nie wiedzą, co zrobić. Na twoim kostiumie jest za dużo krwi, nawet gdyby sztylet pasował, a moje rany są zbyt płytkie. Myślę, że nam uwierzą.

- Wypuszczą mnie? - spytała uśmiechając się.

- Nie mają dowodów, żeby cię tu trzymać. No chyba, że się zadomowiłaś. Nie chciałbym szukać nowej partnerki, ale jeśli będę musiał to wiesz, że jest już długa kolejka na twoje miejsce. - odpowiedziałem z uśmiechem.

- Słucham? - położyła ręce na biodrach mierząc mnie wzrokiem.

- No sama tak mówiłaś. Lecą na mnie. Tak sobie myślę, że chyba to wykorzystam i urządzę casting na nową partnerkę.

Roześmiała się. Myślałem, że będzie walczyć o swoje miejsce przy mnie. A ona się śmiała.

- To słodkie, że myślisz, że znajdziesz lepszą ode mnie. - powiedziała i tak na mnie spojrzała, że zrobiło mi się gorąco.

K, nie daj się. Ona chce cię tylko sprowokować. Nic więcej. Nie możesz dać po sobie poznać, że tak reagujesz.

- To słodkie, że myślisz, że jesteś niezastąpiona. - chciałem spojrzeć na nią, tak jak ona na mnie, ale chyba mi nie wyszło.

- Och, K. Jak możesz. - położyła jedną dłoń na piersi udając dotkniętą. - Ranisz moje uczucia.

Spuściła wzrok. Po chwili znów spojrzała na mnie w ten sposób. W dodatku tak się uśmiechnęła, że poczułem jak moje nogi stają się jak z waty.

- Jestem niezastąpiona, K. Pod każdym względem. - powiedziała uwodzicielsko.

Tak na mnie patrzyła, że nie mogłem się skupić. Moje myśli krążyły wokół niej i tego, co chciałbym z nią zrobić. Zdecydowanie to nie było miejsce ani czas na takie myśli.

- W-wiem. - wykrztusiłem.

Ty kretynie. To się teraz popisałeś. Uśmiechnęła się triumfująco.

- Wiem, że wiesz. Chciałam, żebyś to powiedział na głos. - powiedziała zadowolona. - Myślałam, że nasza mała gra potrwa trochę dłużej i będę musiała udowodnić, że naprawdę pod KAŻDYM względem jestem niezastąpiona.

A więc to była gra? Patrzyła tak na mnie tylko dlatego, że był to element gry. A ja myślałem, że... z resztą nieważne, co myślałem. Poczułem gorzki smak rozczarowania. Zacisnąłem dłonie w pięści.

- Gra? To baw się teraz sama. - rzuciłem szorstko i zacząłem iść w stronę wyjścia.

Z każdą chwilą, z każdym krokiem byłem coraz bardziej zły. Szybko dotarłem do doku i wskoczyłem w swój statek. Wróciłem do mieszkania, przebrałem się w ciuchy na siłownię i wyszedłem. Na miejscu nie zaprzątałem sobie głowy owijaniem sobie dłoni taśmami czy bandażami, tylko od razu zacząłem się wyżywać na niewinnym worku treningowym. Moje myśli szalały. Prowadziła ze mną grę tylko w celi, czy wcześniej też? Jeśli tak, to od jak dawna się mną bawiła? Te wszystkie chwile, kiedy patrzyliśmy sobie w oczy, kiedy dotykała dłońmi mojej twarzy, kiedy tak na mnie patrzyła, kiedy się rumieniła... Można rumienić się na zawołanie? Poszedłem do niej, żeby ją uspokoić. Żeby jej powiedzieć, że wszystkie dowody potwierdzają naszą wersję wydarzeń, a ona...

- Stary, co ci zrobił ten biedny worek? - usłyszałem znajomy głos, ale nie odwróciłem się ani nie przestałem okładania worka pięściami.

- Chcę być sam, Shaun. - rzuciłem ostrzegawczym tonem.

Shaun to mój przyjaciel, jedyny z resztą. Mieszka w tym samym mieście co ja, tylko na drugim jego końcu. Jest ratownikiem medycznym i laski lecą na niego jak ćma do światła. Blond włosy, zielone, kocie oczy, a siłowni też nie omija szerokim łukiem.

- Kto cię tak wpienił? Nie widziałem cię takiego od... w sumie nigdy cię takiego nie widziałem.

- Powiedziałem, że chcę być sam! Nie było cię dwa miesiące, to nic ci się nie stanie jak jeszcze poczekasz! - warknąłem.

- Przecież wiesz, że byłem na szkoleniu! Poznałeś kogoś? Czy może F cię tak wkurzyła?

Jaki on jest uparty. Czy on nigdy się nie zamknie? Byłem tak wściekły, a jego gadanie dodatkowo mnie napędzało.

- Stawiałbym na F, no bo w końcu wkurza cię odkąd się tylko poznaliście...

- Shaun! - wrzasnąłem i tak przywaliłem w worek, że ten zerwał się z łańcucha i spadł na podłogę pękając w pół.

Nastała cisza. Shaun wreszcie się zamknął i gapił w pozostałości worka. Ja też się gapiłem. Byłem mokry od potu i oddychałem jakbym przebiegł Ziemię po równiku dwa razy.

- Trafiłem? - odezwał się Shaun. - Wiesz, że będziesz musiał za to zapłacić, co nie?

Spojrzałem na niego wściekłym wzrokiem, a on cofnął się dwa kroki podnosząc obie ręce do góry na znak, że się poddaje.

- Stary, nie chcę się z tobą bić. Pomyślałem, że może rozmowa zrobi ci lepiej niż rozwalanie worków treningowych. Jak tak dalej pójdzie to dostaniesz zakaz zbliżania się do wszystkich siłowni w mieście.

Patrzyłem na niego przez chwilę, a potem westchnąłem. Rozluźniłem dłonie.

- Połamałeś sobie palce? - zapytał Shaun podchodząc do mnie.

- Nic mi nie jest. - odpowiedziałem.

- Pozwól, że zerknę fachowym okiem. Adrenalina ci buzuje, więc nie czujesz bólu.

Westchnąłem i pozwoliłem, żeby obejrzał moje dłonie.

- Potłuczone, ale nie złamane. Masz szczęście, nie musimy jechać na pogotowie. - powiedział z uśmiechem.

 

Stałam pod hangarem już chyba drugą godzinę czekając na Niego. Kolejny raz. Kolejny raz się nie zjawił, a ja kolejny raz, jak ta idiotka czekałam. Kolejny raz mnie olał. Zacisnęłam pięści i ruszyłam przez park do jednego z budynków. Moim celem był Jego pokój. Tym razem dostanie po pysku. O tak, to zaszło za daleko. Nie pozwolę się dłużej tak traktować. Wparowałam do Jego pokoju bez pukania. Jakież było moje zdziwienie, kiedy pomieszczenie okazało się być puste. Za każdym razem, gdy mnie wystawiał zawsze tutaj był. Zawsze grał na konsoli mając gdzieś, że ja czekam. Gdzie Go wcięło tym razem? Wyszłam na opustoszały korytarz. Co jest grane? Wszyscy nagle wyparowali? Ciszę przerwało burczenie w moim brzuchu. No tak, przecież nic nie jadłam, bo mieliśmy iść na pizzę. Ruszyłam na stołówkę zastanawiając się jakie pyszności tam na mnie czekają. Otworzyłam drzwi i zobaczyłam Jego stojącego na środku. To było wszystko co zobaczyłam, bo nagle zrobiło się ciemno i poczułam jak po moim ciele spływa coś zimnego. Usłyszałam jak cała stołówka ryknęła śmiechem. Okazało się, że spadło na mnie ogromne wiadro zielonej mazi. Zdjęłam je z głowy i przetarłam twarz. Byłam cała w ohydnych, śmierdzących glutach. Rozejrzałam się. Była tu chyba cała szkoła. Wszyscy płakali ze śmiechu. Łącznie z Nim. I wtedy zrozumiałam. To Jego sprawka. On sprowadził tu wszystkich robiąc ze mnie pośmiewisko. Jeszcze nikt nigdy mnie tak nie upokorzył. Byłam wściekła. Ruszyłam w Jego stronę, żeby przywalić Mu w ten Jego roześmiany pysk. Byłam już tak blisko, zacisnęłam pięść, wzięłam zamach i... poślizgnęłam się na zielonej mazi. Wylądowałam tuż pod Jego stopami twarzą w glutach. Upokorzeń ciąg dalszy. Stołówka po raz kolejny ryknęła śmiechem. A On śmiał się najgłośniej. Nadal się ślizgając próbowałam wstać. Z trudem mi się to udało. Wtedy podbiegła do niego ta nowa. Blondynka o fioletowych oczach. Rzuciła mu się na szyję.

- Cudownie ci to wyszło, kochanie. - zaszczebiotała i pocałowała go, a On wcale się nie bronił.

Wręcz przeciwnie. Objął ją oddając pocałunek. Na moich oczach. Poczułam jak niewidzialny nóż wbija się w moje serce. Odwróciłam się do nich plecami i od razu ruszyłam w stronę wyjścia. Słyszałam te wszystkie złośliwe komentarze, ale wolałabym być w tym momencie głucha. Cuchnęłam gorzej niż stado skunksów. Łzy cisnęły mi się do oczu. Jeśli nie chciał się ze mną spotykać, wystarczyło powiedzieć. Nie musiał mnie upokarzać przed całą szkołą. Gdy tylko znalazłam się na korytarzu puściłam się biegiem do pokoju. Zamknęłam drzwi, zrzuciłam z siebie ubranie i wskoczyłam pod prysznic. Nie mogłam zmyć tego świństwa z włosów. Szorowałam się i szorowałam, a to nie chciało zejść. Nie mówiąc już o zapachu. Odpuściłam. Założyłam czyste ciuchy i zaczęłam się pakować. Nie mam życia już w tej szkole. Nie to, żebym je miała jak wróciłam, po tym jak ich zdradziłam. Spieszyłam się mając nadzieje, że wszyscy nadal siedzią na stołówce i mają ze mnie świetny ubaw. Nie chciałam nikogo spotkać odchodząc. Spakowałam wszystkie moje rzeczy oprócz stroju na motor, który zostawiłam na łóżku razem z kluczykami i kaskiem. Porzucałam mój ukochany motor, bo kojarzył mi się z Nim. Zarzuciłam plecak na ramię, wzięłam torby i wyszłam z pokoju. Łzy płynęły mi po policzkach kiedy szłam przez korytarz. Już nigdy tu nie wrócę. Wychodziłam właśnie na zewnątrz kiedy... obudziłam się. Siadłam na łóżku i zorientowałam się, że jest środek nocy. To był tylko sen, a właściwie wspomnienie. Najgorsze z możliwych, które mogłoby mi się przyśnić. Odgarnęłam włosy z mokrej od łez twarzy. Pierwszy raz od dawna nawiedziło mnie wspomnienie dotyczące Jego. Myślałam, że już mi przeszło. Że już o Nim zapomniałam..

- Tina, dobrze się czujesz? - usłyszałam nagle.

- Kto tu jest? - zapytałam zaskoczona z sercem w gardle.

Poczułam, że coś zbliża się do mnie. Zobaczyłam w ciemności dwa ni to zielone, ni to niebieskie ślepia.

- To ja. - błysnęły białe kły.

Przez okno wpadło blade światło księżyca i wtedy moim oczom ukazał się czarno-srebrny wilk.

- Raito. - szepnęłam i wtuliłam się w jego miękką sierść. - Tęskniłam.

- Ja też. - odszepnął.

Każdy Thanagarianin w dniu swoich narodzin otrzymuje swojego strażnika, którego przeznaczeniem jest oddanie życia za swojego podopiecznego. Niektórzy strażnicy przybierają postać zwierzęcia. W wyjątkowych okolicznościach strażnikiem może stać się inny Thanagarianin, ale nie spotkałam się jeszcze z czymś takim. Między strażnikiem a Thanagarianinem istnieje niewyobrażalnie silna więź. Strażnik może żyć razem ze swoim podopiecznym, tuż przy jego boku, albo może żyć w nim i pojawiać się na wezwanie. Raito nie jest zwykłym wilkiem. Jest moim strażnikiem.

 

Od dłuższego czasu nie byłem na misji z F. Emocje opadły, nie byłem już zły. Postanowiłem, że jeśli znowu zacznie swoją grę, to nie pozostanę jej dłużny. Stanąłem w drzwiach opustoszałego domu i spojrzałem na F. Właśnie dobiła ostatniego złodzieja i zadowolona spojrzała na mnie. Po chwili wskazała palcem na coś za mną. Nawet się nie odwracając wyciągnąłem broń i strzeliłem do tyłu. Usłyszałem jęk, a potem odgłos jaki wydaje bezwładne ciało opadające na podłogę. F z szerokim uśmiechem na twarzy pokazała mi dwa kciuki w górę.

- Lubię to! - krzyknęła i zaśmiała się.

Misja wykonana, ale byliśmy w tak pięknym miejscu, że żal było je opuszczać. Posiadłość, z której pozbyliśmy się nieproszonych gości znajdowała się tuż nad brzegiem morza. Złota plaża, turkusowa woda i słońce grzejące z każdą minutą chyba coraz bardziej.

- Nie za gorąco ci w tym czarnym wdzianku? - zapytałem.

- A tobie?

- Ja póki co stoję w cieniu. - pokazałem jej język.

- Póki co. - powiedziała i podeszła do mnie.

Była o wiele bliżej niż zwykle. Położyła dłonie na moim torsie i poczułem, że jej ciało przywarło do mojego. Patrzyła na mnie w taki sposób, że zrobiło mi się gorąco. Zrobiła mały krok w prawo, potem kolejny i kolejny, aż obróciliśmy się o sto osiemdziesiąt stopni. Stałem tyłem do plaży. Położyłem dłonie na jej ramionach i wtedy ona uśmiechnęła się łobuzersko. Odepchnęła mnie z całej siły i wylądowałem plecami na gorącym piasku. F oparła się o framugę i zapytała:

- Nie za gorąco ci w tym czarnym wdzianku?

Bardzo śmieszne. Bawimy się w małpowanie? Dobrze.

- A tobie? - spytałem podnosząc się z piasku.

- Mimo, że stoję w cieniu to muszę przyznać, że tak.

Podbiegłem do niej, złapałem ją i zarzuciłem sobie na ramię jak worek ziemniaków. Zaczęła piszczeć i śmiać się jednocześnie.

- Zaraz cię ochłodzę! - zacząłem biec w stronę morza.

Plan był doskonały. Złapać i wrzucić do wody. Mniej więcej w połowie drogi przestała piszczeć i powiedziała:

- Koniec tych błazeństw.

Po czym, nie mam pojęcia jak, kopnęła mnie w brzuch na tyle mocno, że zgiąłem się w pół i wylądowaliśmy w piasku. Właściwie to ona wylądowała w piasku, a ja na niej.

- Aaa, duszę się! - zaśmiała się.- Złaź ze mnie!

Podparłem się na rękach, żeby jej nie przygniatać i spojrzałem na nią. Po chwili patrzenia sobie w oczy, ujęła moją twarz w swoje dłonie i przybliżyła się. Serce zaczęło mi szybciej bić, a ona była coraz bliżej. Już prawie stykaliśmy się nosami, uśmiechnęła się i powiedziała:

- Złaź ze mnie, albo zaraz poczujesz ból w kroczu.

Odskoczyłem jak oparzony. Może żartowała, ale ja nie zamierzałem ryzykować. Wiem ile ma siły i do czego jest zdolna. F wstała, zdjęła rękawiczki i rzuciła je na piasek. Po chwili to samo zrobiła z butami. Spojrzała na mnie i zaczęła rozpinać kombinezon. Czy ona miała na sobie strój kąpielowy? Wątpię. Patrząc jak odsłania dekolt zacząłem się zastanawiać, czy w ogóle ma coś pod spodem. Siedziałem tak na piasku wpatrzony w nią i po chwili dotarło do mnie, że ona się przede mną rozbiera! Najpiękniejszy dzień w moim życiu? A może element gry? Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Czym sobie na to zasłużyłem? Zrzuciła z siebie dopasowany kombinezon i stała przede mną w czerwonej, koronkowej bieliźnie. Nie mogłem się napatrzeć na jej ciało.

- Słodki jesteś, jak się rumienisz. - powiedziała.

- C-co? Ja się wcale nie rumienie! To.. to słońce! - zacząłem się wypierać.

- Jasne, jasne. I zamknij buzie, bo ci piasku nawieje. - odparowała z uśmiechem, po czym odwróciła się i pobiegła do wody.

No nie.. Wyszedłem na skończonego debila. Gapiłem się na nią z otwartą gębą?! Ja pierdole. No inaczej się tego skomentować nie da.

- K! Ty gburze! - usłyszałem. - No chodź!

Nie czekając ani chwili dłużej, rozebrałem się do bokserek i pobiegłem do wody. Rzuciłem się na fale. Woda była tak przyjemnie chłodna. Wynurzyłem się i przeczesałem dłonią mokre włosy. F wyglądała jakby ją zamurowało. Ochlapałem ją.

- Orientuj się! - krzyknąłem.

- Ej! Zaraz ci pokażę! - odkrzyknęła i zaczęła biec w moją stronę.

Ciężko było stwierdzić, co dla mnie szykuje, więc nie miałem się jak przygotować. A ona po prostu na mnie skoczyła. Złapałem ją, ale straciłem równowagę i runęliśmy do wody.

- Mam cię. - powiedziała, kiedy stanęliśmy z powrotem na nogach.

- Chyba nie. - rzuciłem i zacząłem uciekać brzegiem morza, gdzie woda była do kostek.

- Myślisz, że cię nie dogonię? - krzyknęła za mną.

Obejrzałem się do tyłu nadal uciekając, ale ku mojemu zdziwieniu jej tam nie było. Nagle tuż przy uchu usłyszałem:

- Buuu!

I z wrażenia aż się przewróciłem. F wybuchnęła śmiechem. Spojrzałem na nią. Unosiła się tuż nad powierzchnią wody machając wielkimi skrzydłami. Uśmiechnąłem się szeroko.

- Hej! To nie fair! Latanie to oszustwo! - krzyknąłem do niej.

Zaśmiała się tylko i przeleciała obok mnie nad głębszą wodę. Jej kruczoczarne pióra lśniły w słońcu.

- Złap mnie! - krzyknęła i zaczęła lecieć tuż nad powierzchnią wody równolegle do brzegu.

Zacząłem ją gonić. Oczywiście musiałem biec brzegiem, bo tam gdzie ona leciała było dużo głębiej i było to niewykonalne. Nie wiem, po co ją goniłem. I tak nie miałem z nią szans. Ale wpadł mi do głowy pewien pomysł.

- Hej! Dokąd tak lecisz, aniołku?! - krzyknąłem do niej.

Tego, co się stało zupełnie się nie spodziewałem. Jej skrzydła nagle zniknęły i wpadła do wody. Mam cię, cwaniaro. Wynurzyła się, ale stała do mnie tyłem, a ja ciągle biegłem w jej stronę. Kolejna okazja. Rzuciłem się na nią i oboje wpadliśmy pod wodę. Pływaliśmy tuż obok siebie pod powierzchnią. Nie odrywałem od niej wzroku, a ona ode mnie. Byłoby idealnie, gdyby nie ta maska. Sięgnąłem ręką w jej stronę, ale ona się wynurzyła. Zrobiłem to samo i stanąłem przed nią.

- K, co chciałeś zrobić? Zdjąć mi maskę? - zapytała oburzona.

- Chcesz wiedzieć, co chciałem zrobić?

Wyciągnąłem rękę, ale ona myśląc, że znowu sięgam do maski zrobiła krok do tyłu. Zrobiłem krok do przodu, a ona znowu chciała uciec. Widziałem, że za chwilę zrobi krok w tył, więc musiałem być szybszy. Kiedy moja dłoń dotknęła jej policzka, zastygła w pół kroku. Nie tego się spodziewała. Zacząłem powoli cofać rękę, a ona jakby nie chcąc stracić ze mną fizycznego kontaktu, przybliżyła się. Patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższą chwilę i nagle oplotła ręce wokół mojej szyi. Odruchowo objąłem ją w talii drugą ręką. Nasze ciała przylgnęły do siebie. Nasze twarze były tak blisko, że stykaliśmy się nosami. Myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi. Świat zewnętrzny zniknął. Nie słyszałem szumu fal. Nie czułem powiewu wiatru na mokrych plecach. Wszystko znikło. Przestało mieć znaczenie. Była tylko ona. Zamknąłem oczy i... Najdelikatniejszy pocałunek jaki dotąd było mi dane zasmakować ustąpił miejsca niezwykle namiętnemu. Ten z kolei zmienił się w falę dzikich pocałunków. Chciałem przycisnąć ją jeszcze bardziej do siebie, ale poczułem opór. Odepchnęła mnie zarumieniona i przykładając palce do swoich ust zrobiła kilka kroków do tyłu. Nie patrząc na mnie powiedziała:

- Musimy już wracać.

I ruszyła do brzegu. Zgłupiałem. Wiem, że to co się stało, nie powinno było się nigdy wydarzyć. Ona też to wiedziała. I na pewno czuła, tak samo jak ja, że coś między nami zaiskrzyło. A właściwie wybuchło. Zanim dotarłem do brzegu, F była już ubrana i ruszyła w stronę statku. Ubrałem się szybko i dogoniłem ją. Całą drogę powrotną nie odezwała się do mnie ani słowem.

 

Nieszczęśliwa miłość boli. Wyleczyłam się z jednej wpadając w drugą. Pierwsza nieodwzajemniona, druga zakazana. Ale od kiedy ja przejmuję się zakazami? One są po to, by je łamać. Tylko, że już nie jestem pyskatą nastolatką tylko pyskatą, dorosłą kobietą. I wiem, że niektórych zakazów nie można łamać, choćby nie wiem co. Ciągle wracałam myślami do tego dnia na plaży. Ciągle miałam przed oczami jego prawie nagie ciało i to jak przeczesuje dłonią mokre włosy. To jak mnie obejmuje, jak całuje.

- Tina! Co ty robisz?! - wrzask Toby wyrwał mnie z zamyślenia.

Nalewając dla niej kawę, nalałam ją również dla stołu i dla podłogi. Och, jak hojnie z mojej strony. Szybko odstawiłam czajnik i zaczęłam wycierać to, co rozlałam.

- Co się z tobą dzieje? - zapytała.

Czułam na sobie jej wzrok. Ale nie mogłam się skupić na tym, co do mnie mówiła.

- Jak to co? Wpadła po uszy. - w kuchni zjawił się Raito.

- Raito, wypchaj się. Nie masz nic lepszego do roboty? - powiedziałam wrzucając mokrą ścierkę do zlewu.

Wilk wskoczył na krzesło obok Toby, której mina była nie do końca jednoznaczna. Pewnie była w szoku widząc takie gadające coś. Biedaczka. Spojrzała na mnie pytająco.

- Toby poznaj Raito, Raito to jest Toby. - powiedziałam, a wilczek podał uprzejmie łapę.

- Jestem strażnikiem Tiny. - wyjaśnił, kiedy Toby w końcu uścisnęła jego łapę.

- To wszystko wyjaśnia. - odpowiedziała, po czym spojrzała na mnie z uśmiechem. - Tina, a co to za przystojniak, o którym tak intensywnie myślisz?

Co za małpa. Znowu czytała mi w myślach i dobrze wiedziała, że to K.

- A dlaczego grzebiesz mi w głowie bez pytania? - odparowałam.

- A dlatego, że może. - odpowiedział Raito i wyszczerzył swoje białe kły.

- Właśnie. - przytaknęła Toby z uśmiechem.

- A ty po czyjej jesteś stronie futrzaku? - zapytałam i poczochrałam go po łebku.

- No to chyba jasne. Na pewno nie po twojej. - odpowiedział wilk.

- Fajny jesteś, Raito. - zaśmiała się Toby.

- Ty też. - puścił do niej oczko.

O ten mały zdrajca. Ja mu dam spać ze mną na łóżku. Na podłogę! Tam jest miejsce zdrajców. Podczas, gdy Raito dyskutował z Toby, ja otworzyłam jedną z szafek kuchennych w poszukiwaniu jakichś ciasteczek albo chrupków. A jeśli mowa o ciasteczkach, to jedno takie dość spore siedziało mi w głowie. Znów wróciłam myślami do tamtego dnia. Tamtych pocałunków. Rozkoszowałam się wspomnieniami, gdy znowu głos Toby przywołał mnie do rzeczywistości:

- Myślałam, że między partnerami jakakolwiek bliższa, romantyczna więź jest zabroniona.

Przez chwile stałam zaskoczona. Skąd ona to... Znowu czytała mi w myślach! Denerwowało mnie to. Denerwowało mnie też to, że nie wiedziałam kiedy to robi. Mogła to robić cały czas. Czemu nie?

- Bo jest. - warknęłam.

- Wraca Tina buntowniczka? - zapytała.

- Nie. Przestań czytać mi w myślach. To jest moja głowa, moje wspomnienia, moje życie, moja sprawa! Jak będę chciała to się z tobą tym podzielę, jasne?!

Toby spojrzała na mnie zaskoczona.

- Przepraszam. - szepnęła i spuściła głowę.

Przesadziłam trochę. Nie powinnam tak na nią naskakiwać. Opanowałam złość, ale chwilę mi to zajęło.

- Ja przepraszam. - powiedziałam w końcu. - Po prostu nie chcę o tym gadać.

- Uuu, ostro było. Już myślałem, że się pobijecie. - odezwał się wilk.

- Raito! - krzyknęłyśmy obie z Toby.

- Dobra, dobra! Już sobie idę. - zeskoczył z krzesła.

Zrobił kilka kroków w kierunku salonu.

- Baby. - rzucił na odchodnym i zniknął na rogiem.

Popatrzyłyśmy na siebie z Toby i wybuchnęłyśmy śmiechem. Porozmawiałyśmy jeszcze na neutralne tematy i Toby poszła do domu. Nie minęło dziesięć minut jak wyszła, a do drzwi już ktoś się dobijał. W progu stał Ryan. To mnie zaskoczyło. Od czasu naszej ostatniej kłótni nie widzieliśmy się, nie rozmawialiśmy. Wpuściłam go do środka.

- Co cię tu sprowadza? - zapytałam. - Masz jakąś sprawę?

- Dawno się nie widzieliśmy. Nie zachowujmy się jak dzieci. - odpowiedział.

- Stęskniłeś się? No nie wierzę.

- Tina, przestań. Nie chcę znowu się kłócić.

Zapowiadało się, że tym razem normalnie porozmawiamy. Do salonu wszedł Raito. I wtedy się zaczęło.

- Co to za zwierzak? - zapytał patrząc na mnie.

Nawet nie zdążyłam odpowiedzieć.

- To twój strażnik! - wrzasnął. - Co on tu robi?! Jak się tu znalazł?! Coś ci się stało, skoro on tu jest!

- O co ci chodzi? Jak widzisz, nic mi nie jest. - odpowiedziałam z całej siły zachowując spokój.

- Ale to było coś poważnego! Inaczej jego by tu nie było! Dlaczego ty musisz tak ryzykować?! Nie zależy ci na życiu?!

- Przestań się wydzierać! Jestem cała, nie widzisz?! A to chyba najważniejsze! Nie możesz mnie zamknąć w klatce, żeby mi się nic nie stało! Nie możesz mi niczego zabronić! Nie jestem twoją własnością!

Ryan już miał ryknąć na mnie, ale się powstrzymał. Stał tak i patrzył mi w oczy myśląc nad czymś intensywnie. Po chwili podszedł i przytulił mnie. Ostatni raz mnie przytulał po śmierci taty.

- Masz rację. Przepraszam. Po prostu martwię się o ciebie, siostrzyczko. Mamy tylko siebie.

Zawsze to powtarza, jakbym kiedykolwiek mogła o tym zapomnieć.

- Ryan.. Naprawdę nie stało mi się nic poważnego. Też się zdziwiłam, kiedy zobaczyłam Raito. Powiedział, że wezwałam go podświadomie. Moje życie nie było zagrożone. - powiedziałam.

- To prawda? - zapytał patrząc na wilka.

- Skoro oboje żyjemy to nic takiego się nie stało. - odpowiedział Raito. - Strażnicy nie muszą się pojawiać tylko w sytuacjach zagrożenia życia swoich podopiecznych. Widocznie potrzebowała mojej obecności.

Usłyszałam specyficzny dźwięk. To było wezwanie. Wyrwałam się z objęć brata i pobiegłam do sypialni szukać słuchawki. Gdy odebrałam, okazało się, że nie mają dla mnie żadnej misji, ale moim obowiązkiem jest pojawienie się na służbowej imprezie, jeśli imprezą można to nazwać. Musiałam wyprosić Ryana i szukać w szafie jakiejś kiecki. Nie byle jakiej. Zamiast klasycznej, małej czarnej wybrałam długą, kobaltową z rozcięciem z boku. Do tego oczywiście szpilki. Zaplotłam włosy w kłosa na boku, zrobiłam makijaż i założyłam maskę. Wskoczyłam w statek i poleciałam do kwatery głównej. W połowie drogi uświadomiłam sobie, że będzie tam również K i będziemy musieli rozmawiać. A nie odzywaliśmy się do siebie od... od pocałunków. Udałam się prosto do sali, w której miała odbyć się impreza. Środek był cały wolny, a po bokach stały stoły dla agentów, z jedzeniem i napojami. Zajęłam miejsce przy stoliku dla agentów specjalnych. Niedługo potem obok mnie usiadł K.

- Cześć, F.

- Cześć, K.

I to by było na tyle. Zaczęło się schodzić coraz więcej agentów. Sala w końcu wypełniła się nie tylko ludźmi, ale też przedstawicielami innych ras. Rzecz jasna zwykłych agentów było dużo, dużo więcej. Kiedy impreza się rozkręciła przy stolikach siedziało niewiele osób. Większość była na parkiecie i przy stoliku napojami bezalkoholowymi. Nawet nie wiem kiedy zaczęliśmy z K normalnie rozmawiać. Tańczyliśmy nawet raz czy dwa. Na parkiecie dorwała go jakaś blondyna bez maski. A mnie do tańca porwał jakiś przystojniak. Niedługo potem siedziałam już przy stoliku. Chwilę później K usiadł obok. Założyłam nogę na nogę tak, żeby rozcięcie odsłoniło jedną z nich. Może trochę za bardzo odsłoniło, co nie uszło uwadze mojego partnera. Poluzował krawat, a na jego policzku zauważyłam cień rumieńca.

- K, czy ty się rumienisz? - zapytałam z uśmiechem nachylając się w jego stronę.

- Zwariowałaś? Gorąco mi po prostu. - odpowiedział i znów jego wzrok spoczął na moim udzie. - A... A tobie się czasem sukienka nie potargała?

-Nie, ale jak ci to tak bardzo przeszkadza to siądź po mojej prawej stronie. Z tamtej strony nie mam rozcięcia.

- K! Chodź do nas! - wcześniej już wspomniana blondyna machała z drugiego końca sali.

- Ale mam branie. - powiedział z uśmiechem.

Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale on już wstał i poszedł do niej. Przez resztę wieczoru obserwowałam jak blondyna uwodzi K. Miałam uraz do zdradzieckich blond plastików odbijających facetów. Nie mogąc dłużej na to patrzeć wstałam i podeszłam do stolika z napojami. Ku mojemu zdziwieniu znalazłam sok, który smakował zupełnie jak wino i takiego też był koloru. Po kilku zdaniach wymienionych z osobami wokoło, do moich rąk znowu wpadła lampa wino-podobnego soku. Odwróciłam się w kierunku środka sali upijając łyka. K i blondyna stali dokładnie naprzeciwko mnie. Nawet nie tak daleko. Bawiła się jego krawatem trzepocąc rzęsami. Wpadło jej coś do oka? Z pewnością K. W końcu pociągnęła go za krawat przyciągając do siebie. Przestrzeń między nimi... Nie, nie było już żadnej przestrzeni między nimi. Nagle lampka pękła mi w dłoni, a wino wylądowało na mojej sukience. Chyba ścisnęłam ją za mocno. O wiele za mocno. Jestem zazdrosna? Przecież to śmieszne. Ale tak. Kipiałam z zazdrości. Blondyna spojrzała na mnie jak na jakąś sierotę. Ale K już przy niej nie było. Był przy mnie.

- F! Nic ci się nie stało? - zapytał troskliwym głosem.

Spojrzałam na moją dłoń. Nie wiem czy była cała w krwi czy w soku.

- Nic mi nie jest. Wracaj do swojej dziuni. - odpowiedziałam. - No na co czekasz? Idź.

Stał przez chwilę i patrzył na mnie. Wahał się? Ale w końcu i tak poszedł do niej.

- Co za ofiara. - usłyszałam jak blondyna mówiła do niego.

Ofiara?! Nikt nie będzie mnie tak nazywał. A zwłaszcza plastikowa szmata. Olewając to, że pewnie mam kawałki szkła w dłoni podeszłam do niej i zapytałam:

- Jak mnie nazwałaś ty zdzirowata podróbko Barbie?

- Głucha jesteś? Nazwałam cię ofiarą. - odpowiedziała pewna siebie.

Aż się we mnie gotowało. Zacisnęłam pięść i poczułam ból. Chyba jednak coś mi się wbiło. Chwyciłam dół sukienki i zrobiłam rozcięcie z drugiej strony. I tak była zniszczona winem.

- Wiesz co? - zapytałam zdejmując szpilki.

- No co? - patrzyła na mnie arogancko.

- Dziewczyny, no co wy. - odezwał się K.

- Nie wtrącaj się! - warknęłyśmy obie.

- Masz tyle tapety na twarzy, że jak zrobię tak.. - przywaliłam jej prosto w nos. - To ci odpadnie jak tynk ze ściany.

Blondyna straciła równowagę, chwyciła się za krwawiący nos, ktoś z tyłu ją podtrzymał, żeby nie upadła, ale tapeta z twarzy jej nie spadła. Za słabo przywaliłam. Uśmiechnęłam się, bo na pewno jest złamany. Co jak co, ale ja wiem jak walnąć, żeby zabolało. Odsunęłam się kilka kroków. Barbie jak tylko znów stanęła na nogi, rzuciła się na mnie. Bez problemu zrobiłam unik, a nawet zdążyłam zadać cios. A potem następny i następny. Co ona sobie myślała? Że co? Że jest w stanie ze mną się równać? Zrobiłam kolejny unik, złapałam ją za fraki i rzuciłam o ziemię. Usiadłam na niej, chwyciłam ją za szyję i lekko ścisnęłam. Pochyliłam się i szepnęłam jej do ucha:

- Jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz i nie odwalisz się od K, to przestrzelę ci kolana, połamię kości w rękach i wykręcę ci kręgosłup jak ścierkę, zrozumiałaś?

- Grozisz mi? - wycharczała.

- Nie, ja cię tylko ostrzegam. Nie masz pojęcia do czego jestem w stanie się posunąć.

W tym momencie na sali zjawiło się szefostwo. Natychmiast nas rozdzielili, blondynę zabrali do skrzydła szpitalnego, a mnie do swojego gabinetu. Dostałam hmm.. delikatnie mówiąc opierdol. Na dodatek zostałam zawieszona. Na miesiąc. Wściekła wyszłam stamtąd na boso trzymając szpilki w dłoni, minęłam K bez słowa, ale on złapał mnie za wolną rękę. Czekał na mnie. Bardziej martwił się o mnie niż o tamtą blondynę? Akurat.

- F, zaczekaj.

- Puść mnie. - warknęłam.

- Co ci powiedzieli? Co z twoją ręką? - zapytał i obejrzał moją zakrwawioną dłoń.

- W dupie mam, co z moją ręką! Powiedziałam puść mnie! - wyrwałam dłoń i ruszyłam do statku.

K coś za mną krzyczał, ale miałam to gdzieś. Wróciłam do domu, wyrzuciłam sukienkę do kosza, wyjęłam kawałki szkła z dłoni i zrobiłam opatrunek. Raito tylko mnie obserwował. Ubrałam piżamę i siadłam na kanapie. Dopiero teraz dotarło do mnie, co tak naprawdę się stało. Mogłam wylecieć na zbity pysk. Ale tylko mnie zawiesili. Cały miesiąc siedzenia w domu. Cały miesiąc bez K. To chyba jest gorsze od siedzenia w domu. Miesiąc to bardzo dużo czasu. Chyba umrę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • mint.panda 30.03.2017
    Tęskniłam za agentką <3
  • katharina182 30.03.2017
    Kolejny udany rozdzal. Uwielbiam agentke F. Ten zadziorny charakterek i niewyparzony jezyk. Po prostu ja kocham. Stworzylas swietny charakter.
    Zastanawia mnie co to za gosciu, ktory do jej glowy wlazl. Pewnie jeszcze troche bede musiala poczekac az sie wszystko rozjasni.
    Nadal bardzo mi sie podobaja wymiany zdan pomiedzy K i F. Super to wszystko przedstawiasz.
    No i wiedzialam, ze predzej czy pozniej sie pocaluja. Opis swoja droga lodzio miodzio:)
    Zobaczymy jak sie dalej ich losy potocza, bo przeciez ''legalnie'' nie moga ze soba byc, a przynajmniej tak wczesniej pisalas... chyba ze mi sie cos kicka:P
    Ok juz nie pisze wiecej..
    Jestem ciekawa, co wymyslisz w kolejnych rozdzialach.
    A no i oczywiscie 5 zostawiam. Wydawalo mi sie ze cos z przecinkami nie wspolgralo, ale od tego nie jestem specjalistka wiec sie nie bede wymadrzac.
    Jeszcze na koniec sorrki za brak pl znakow w moim komentarzu. Pisze z laptopa, a tutaj mam niemiecka klawiature. Mam nadzieje ze sie rozczytasz:P
    Pozdrawiam:)
  • Paradise 30.03.2017
    dziękuje za taki długaśny komentarz! :D uwielbiam takie czytać, nawet jeśli nie mają polskich znaków ;) cieszę się, że tak Ci się podoba F :D no tak pisałam, że nie mogą być razem, nie pomyliło Ci się nic :) mogę Ci powiedzieć, że do końca tygodnia powinnam wrzucić kolejny rozdział mam już zaczątek, że tak powiem :D no też mi się wydawało, że w niektórych miejscach te przecinki coś, ale też się nie znam za bardzo i wolałam nie przesadzić :D wolę, żeby zabrakło przecinka niż żeby było ich za dużo :P
  • betti 30.03.2017
    Katharina mnie ubiegła i napisała dokładnie to, co planowałam... w tej sytuacji pozostawiam wielkie brawa i czekam na kolejny rozdział.

    Pozdrawiam.elka.
  • Paradise 30.03.2017
    dziękuje bardzo :)
  • Tanaris 30.03.2017
    Zgadzam się z powyższymi komentarzami, naprawdę mnie wciągnęło, mocna 5 :D
  • Paradise 30.03.2017
    dziękuje! :D
  • Dimitria 11.04.2017
    Pogawędka pomiędzy Barbie a F była świetna - taka zabawna i krwawa!
    Bardzo mi się podoba jak wykreowałaś te postacie :)
    Zostawiam 5
  • Paradise 11.04.2017
    dziękuje :D i cieszę się, że Ci się podoba :) dziękuje za komentarz i ocenę :)
  • Ayano_Sora 15.08.2017
    Jakoś też nie lubię blondyn w filmach/opowiadaniach xD Rozmowa przednia. Tinka pokazała pazurek. Aż na mojej twarzy ukazał się zaciesz xD Aż mi jej się szkoda zrobiło, przez to zawieszenie i opierdol XD lecę dalej.
  • Paradise 15.08.2017
    też nie lubię, chyba widać :D ojej <3
  • candy 09.10.2017
    Gapiłem się na nią z otwartą gębą?! Ja pierdole. No inaczej się tego skomentować nie da. - padłam, jak zwykle, jak Ty to robisz że w każdym rozdziale dowalisz taki tekst, z którego się śmieję przez pół minuty? :D

    Coraz bardziej mnie to wciąga. Uwielbiam, jak losy bohaterów się ze sobą przeplatają, a Ty to właśnie zrobiłaś, z Toby i jej domniemanym ojcem. Co najważniejsze, wyszło naturalnie, a nie "na siłę". I też chcę takiego wilka! 5 oczywiście :D
  • Paradise 09.10.2017
    Haha nie mam pojęcia jak to robię xD jakoś samo tak wychodzi :D cieszę się, że Cię wciąga :) dziękuję za komentarz i ocenę :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania